Rozdział XXXIX
Kiedy otworzyłam oczy poczułam jak moje serce bije od nagromadzonego zachwytu. Szczęścia wypływającego ze mnie z racji doświadczenia tak pięknego widoku. Odkrycia, tak cudownego miejsca na ziemi.
Obróciłam się wokół własnej osi i zaśmiałam się donośnie. Ta plaża była wspaniała. Pełna błyszczącego się od słońca piasku i srebrzącej się głębokiej wody. Toń miała piękny odcień, skrzyła się od lazurowego niebieskiego. Plaża ukryta była przed całym światem poprzez gęste zarośla, składające się przede wszystkim z palm. Całość jawiła się jak tropikalny raj.
Kiedy poczułam promienie słońca na moich odkrytych ramionach i na twarzy uniesionej w górę uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Było idealnie. Od wszystkiego biło wrażenie harmonii i szczęścia.
Nagle poczułam na swych ramionach ciężar. Wagę tych, jego kochanych dłoni. Objął mnie od tyłu i złożył szybki, przelotny pocałunek na moim karku.
Westchnęłam z rozkoszy. Uwielbiałam czuć na sobie jego dotyk, wtedy wszystko jaśniało, a moje serce śpiewało z nagromadzonego szczęścia.
-Kocham Cię, słoneczko. - wyszeptał zbliżając swoje usta do mojego ucha, przy okazji znacząc tą drogę swymi ustami. Pewność i uczucie w jego głosie sprawiło, że zadrżałam od wszechogarniających emocji. Poczucia bezpieczeństwa. Odnalezionej harmonii, która dawała mi szanse na marzenia.
Marzenia o odnalezionym szczęściu...
***
Nadal śniąc o rajskiej plaży poczułam na swoich wargach dotyk ust drugiej osoby. Zaskoczona, że jawa staję się rzeczywistością powolutku rozchyliłam powieki i uśmiechnęłam się szeroko, kiedy moje oczy spotkały się z jego.
Jego spojrzenie wyrażało więcej niż tysiąc słów. Był nachylony nade mną, tak że nasze wargi prawie się stykały, a oddechy się mieszały. Całe jego oblicze jaśniało, a oczy iskrzyły od radości.
Mrugnęłam do niego i z jeszcze szerszym uśmiechem przyciągnęłam go gwałtownie do siebie. Położyłam swoją drobną dłoń na jego karku i złączyłam nasze usta w głębokim pocałunku. Nasze języki szybko odnalazły wspólny rytm, a dłonie przyłączyły się w tym szaleńczym, pełnym pasji tańcu.
Tłumiąc jęknięcie wplotłam dłonie w jego włosy i przyciągnęłam go jeszcze bliżej. Był na wyciągnięcie ręki, lecz nadal za daleko. Poczułam na swych zaróżowionych policzkach jego kilkudniowy zarost i zaśmiałam się lekko. Wrażenie tego dotyku bardzo łaskotało.
-Co cię bawi, słońce? - zapytał się lekko zduszonym głosem, kiedy się ode mnie oderwał i spojrzał na mnie z pytaniem w oczach.
Nic nie odpowiedziałam tylko parsknęłam ponownie śmiechem i poruszyłam dłonią uwięzioną w jego włosach. Uwielbiałam czuć pod opuszkami palców ich jedwabistą fakturę.
Ruggero spojrzał na mnie z widocznym rodzącym się pomysłem w jego głowie. Szybko się nachylił i zatrzymał swoje nabrzmiałe usta przy moim uchu. Zadrżałam pod wpływem jego oddechu, który drażnił moją wrażliwą skórę.
-Jesteś jedyna, której pozwalam na dotykanie moich włosów. - wyszeptał z uśmiechem całując przy tym skórę przy moim uchu.
Nie wytrzymałam i zaśmiałam się. Podniosłam się do pozycji siedzącej i zasłoniłam usta dłonią, aby choć trochę zmniejszyć swój wybuch niekontrolowanej radości. Spojrzałam na niego z iskierkami w moich oczach i w końcu wykrztusiłam z siebie:
-Nie mogę być poważna, jeśli będziesz gadał takie rzeczy. - zaczęłam walcząc ze śmiechem, który zagościł w mojej duszy. - Plus pamiętaj o tym, że mam łaskotki, a twój zarost tak trochę potęguje to wrażenie.
Jego oczy niebezpiecznie zabłyszczały na moje ostatnie słowa, przysunął się bliżej mnie i z szerokim uśmiechem powiedział:
-Więc czas przypuścić atak. - rzucił szybko i gwałtownym ruchem otoczył mnie ramionami i począł łaskotać.
Nie mogłam się opanować, kiedy swymi dłońmi sprawiał, że śmiech nie mógł przestać wyrywać się z mojego gardła. Zanosiłam się tak niepohamowaną radością, że aż poczułam ucisk w sercu. Próbowałam przed nim uciec, lecz na darmo. Miał całkowitą przewagę. Przygwoździł mnie ciężarem swego ciała i spojrzał mi głęboko w oczy:
-Przestanę, jeśli już nigdy nie uciekniesz. - zaczął cicho, nagle jakby stwierdzając, że ten moment jest idealny na takie deklaracje. Ciche obietnice, które powinny być spełnione. - Jeśli już nigdy nie zaprzeczysz naszemu, wspólnemu szczęściu.
Poczułam jak jedna samotna łza opuszcza moje pełne poczucia zadowolenia oczy. Wzruszyły mnie jego słowa. Były pełne uczuć, cichych zapewnień. Niewiele myśląc spojrzałam na niego z nieskrywaną pewnością siebie i zbliżyłam swe wargi do jego ust:
-Kocham Cię, Ruggero.
Nawet nie zdążyłam dokończyć wypowiadania tych pięknych słów, bo gwałtownym ruchem z ciemniejącymi oczami wbił się w moje wargi. Spotkaliśmy się w tym pocałunku. Zbliżeniu świadczącym o naszych najgłębszych uczuciach.
Właśnie teraz nasze najskrytsze marzenia o szczęściu spełniały się...
***
-Wypoczęłaś już? - zapytał mnie Leo, kiedy wspólnie składaliśmy grę planszową po udanej rozgrywce.
Zarumieniłam się lekko na wspomnienie tego, jak wypoczywałam z Ruggero. Nie powinnam pozwolić na taki rozwój sytuacji, ale cóż dałam się porwać chwili. Jego oszołamiającej bliskości. Na razie było dobrze, ale i tak widmo rozmowy nad nami wisiało. Jak zawsze. Ciągle mieliśmy wiele spraw do obgadania i wyjaśnienia. Tym razem pragnęłam żeby było inaczej. Tylko dzięki szczerości przetrwamy.
-Sen potrafi zdziałać cuda. - odparłam nieprędko chowając przy tym kolorowe pionki do opakowania. Urządziliśmy sobie po kolacji rodzinne rozgrywki w Monopoly. Bardzo mi się podobało taki sposób spędzania czasu. Było wiele śmiechu z rodzicami Ruggero, którzy najprawdopodobniej mnie polubili. Porozmawiałam z jego mamą poprzez Leo w roli tłumacza i było bardzo miło. Jest bardzo ciepłą, przyjemną osobą, dla której najważniejsza jest rodzina. Rozczulało mnie jej pełna miłości postawa wobec synów. Widać było, że obecność Ruggero była na wagę złota. Ciągle z radością dyskutowali, czy omawiali jakieś inne różne tematy.
-Właśnie widać. - odparł z lekkim uśmiechem Leo wskazując na moją odkrytą szyję.
Zaczerwieniłam się jeszcze bardziej, kiedy zrozumiałam o czym mówił. O świeżych śladach jakie pozostawiły za sobą cudowne usta Ruggero. Jak zwykle musiał poznaczyć moją szyję.
-Spokojnie, cieszę się waszym szczęściem. - dodał szybko, mrugając do mnie porozumiewawczo i odbierając przy tym ode mnie już skompletowane pudełko.
Pokręciłam lekko głową, nadal będąc zawstydzona i zastanowiłam się nad jego słowami. Brzmiały jakoś obco. Czy naprawdę da się cieszyć szczęściem? Czy to tylko mrzonki, wypowiadane przez zakochanych pod wpływem uczuć? Czas pokaże jaką moc mają gorące zapewnienia...
-Lecę odrobić lekcje, bo weekend nie trwa wiecznie. - pożegnał się Leo, wchodząc z tarasu do domu.
Westchnęłam lekko myśląc o wszystkich chwilach jakie spędziłam tutaj, w tym domu. Były pełne szczęścia, nadal byłam pod wrażeniem, że potrafię jeszcze dostrzegać takie rzeczy i się z nich cieszyć. To znaczyło, że nadal byłam zdolna do wyższych emocji, to co przestało działać zaczynało się goić.
Zeszłam powoli po trzech schodkach i skierowałam się w stronę głębi ogrodu, gdzie stała duża, drewniana huśtawka. Usiadłam na niej i rozejrzałam się po pięknym spowitym ciemnością otoczeniu. Ogród był bardzo zadbany pełen różnokolorowych kwiatów i krzaków. Przez tą dużą ilość roślin czuć było w powietrzu cudowną mieszankę zapachów.
Przymknęłam oczy ogarnięta dobrymi myślami o jego osobie. O jego słowach, zapewnieniach i gestach. Dzisiaj otrzymałam tak wiele od niego. Tak wiele mi podarował, swoją niezachwianą miłość i uczucia. Sprawił, że ponownie uwierzyłam w szczęście.
Powinnam być przerażona tą myślą, lecz nie byłam. Czułam tylko wszechogarniające poczucie spokoju, bezpieczeństwa. Jakby nagle problemy znikły, a my mogliśmy być już razem na wieki.
Nawet ta jedna niewyjaśniona sprawa tego nie niszczyła. Planowałam ją poruszyć, ale nie potrafiłam znaleźć odpowiedniego momentu. Może i było to tchórzliwe z mojej strony, ale mieliśmy czas. W końcu nie uciekaliśmy przed sobą. Nareszcie chcieliśmy wszystko wyjaśnić w cywilizowany sposób.
Może i dzisiejsze pocałunki nie powinny mieć miejsca, może było za wcześnie na takie deklaracje, lecz w głębi duszy nie żałowałam. Pokazałam mu słowem i gestem to, co wypełnia moje serce od miesięcy. Od czasu, kiedy po raz pierwszy straciliśmy kontrolę i pozwoliliśmy sobie na myśl o naszym wspólnym szczęściu.
Było to już tak dawno. Ponad pół roku temu nasze serca zabiły we wspólnym rytmie, a usta spotkały się w długo wyczekiwanym pocałunku. Ukrywaliśmy się przez dwa miesiące. Około sześćdziesiąt cudownych dni wypełnionych skrytymi schadzkami. Może i było to niedojrzałe i bez żadnych perspektyw. Ale nie żałuję, wspomnienia zostaną ze mną już na zawsze. Zachowam je w sercu jako przestrogę, lecz również jako chwile niezmąconego szczęścia.
Szczęście ciągle się od nas odwraca, lecz tym razem pozostanie z nami na dłużej. Już ja się o to zatroszczę.
***
-Nie jest ci zimno, słońce? - były to pierwsze słowa jakie do mnie wypowiedział, kiedy zastał mnie siedzącą samotnie na ławce i oddającą się rozmyślaniu.
Pokręciłam głową i gestem zaprosiłam go do tego, aby usiadł obok mnie. Szybko spełnił moją niemą prośbę i przytulił mnie do swojego boku.
Położyłam głowę na jego ramieniu i zaciągnęłam się tym unikalnym, miętowym zapachem. Wonią kojarzącą się tylko z nim.
-Dziękuję, że mnie tutaj zabrałeś. - powiedziałam cicho, czując nagle potrzebę podziękowania mu za to, że dzięki niemu poznałam jego cudowną rodzinę. Przede wszystkim dzięki temu miejscu nasza relacja uległa zmianie. Coś jakby nagle naskoczyło i naprawiło się.
-Zawsze chciałem poznać cię z moją rodziną. - odezwał się równie przyciszonym głosem i pocałował mnie przelotnie w czubek głowy.
Uśmiechnęłam się lekko na ten zabieg. Był taki słodki, tak bardzo w jego stylu.
-Jednak czasami masz świetne pomysły. - zaczęłam patrząc na pięknie rozświetlony ogród. - Czasami udaję ci się mnie zaskoczyć.
Poczułam drżenie jego ciała pod wpływem szybkiego, przelotnego śmiechu.
-Więcej wiary, kochana.
Uniosłam niepokornie jeden kącik ust do góry i spojrzałam na niego z błyszczącymi oczami. Czułam, że tutaj w końcu możemy pogadać od serca. Szczerze ujawnić się ze wszystkimi detalami tkwiącymi w mojej duszy.
-Nie mogę sobie pozwolić na taki luksus jak bezgraniczna wiara. - zaczęłam cicho skrywając głowę w jego ramieniu. - Pozwalam sobie tylko na marzenia, ale i one mogą pęknąć jak mydlana bańka.
Jego milczenie sprawiło tylko, że pragnęłam więcej powiedzieć. Wyjawić wszelkie niepewności targające moje serce. Chciałam rozwiać wątpliwości już na zawsze.
-Uszczęśliwiasz mnie tak bardzo. - ponowiłam ściszonym głosem, odrywając przy tym głowę od jego ciała i spoglądając na niego z powagą w oczach. - Ale się boję, po prostu boję się w całości poddać się tym uczuciom. Boję się ci zaufać, choć to ja w tej relacji najczęściej nadużywałam zaufania. Chcę być z tobą, ale wiem również, że nie będzie to łatwe. Przecież tak łatwo można się zranić, można zniszczyć to, co jest między nami...
Zawiesiłam głos, aby wziąć głęboko oddech. Jego oczy wyrażały tak wiele. Chęć pomocy mi, lecz musiałam wszystko wypowiedzieć na głos. Taki szczery monolog mógł tylko naprawić, a nie niszczyć. Sprawiłby, że wszystko było by jasne.
-Wiem, że mój charakter jest okropny. Zamykam się przed problemami, nie potrafię im stawić czoła. Uciekam na oślep odbierając sobie i nam możliwości. Chcę z tym walczyć, ale nie mogę zagwarantować, że całkowicie się tego wyzbędę. Będę walczyć, bo istnieje iskierka nadziei, że nasze szczęście przetrwa, prawda?
Zadając to pytanie powstrzymywałam się przed drżeniem od emocji. Mrugałam gwałtownie, aby odgonić łzy. Nie mogłam zawsze się rozklejać. Powinnam być silna i pokazać mu, że mamy szansę. Szansę na szczęśliwe zakończenie.
-Karol, zawsze będę dążył do tego, aby między nami było jak najlepiej. - kiedy się odezwał mimowolnie uniosłam wzrok. Nasze oczy się spotkały i poczułam spokój w sercu. Całą swoją postawą emanował zrozumieniem. Właśnie tego pragnęłam, jego rozsądku.
-Ale nie możesz za wszystko wziąć winę. - ponowił patrząc na mnie uważnie tymi swoimi ciemnobrązowymi oczami. - Nie raz cię zraniłem, naciskałem bez powodu. Uważam, że jeśli będziemy dzielić się każdymi wątpliwościami to damy radę. Razem sobie poradzimy.
Uśmiechnęłam się przez łzy na jego słowa. Wypełniały pustkę w moim sercu. Sercu tak bardzo spragnionym jego obecności, trwania przy mnie i wspierania się nawzajem.
-Pragnę tego. - odparłam zwięźle i utonęłam w jego cudownym spojrzeniu. Wzroku pełnym miłości i zaufania wobec mojej osoby.
-Słoneczko, nie ty jedyna. - podłapał szybko i przytulił mnie mocniej. Byliśmy tak blisko, że jego obecność sprawiała, że moje serce biło gwałtownym rytmem. Cała byłam pobudzona oczekując momentu naszego zbliżenia. Złączenia ust w ramach przypieczętowania naszych słów.
-Dlaczego ja zawsze muszę płakać? - wyjęczałam ukrywając głowę w zagłębieniu jego szyi.
-To jest urocze. - zapewnił mnie szybko i począł delikatnymi ruchami gładzić moją głowę.
Poruszyłam się lekko i oderwałam się od niego. Jego bliskość działała na mnie jak magnes. Magnes pragnący szczepienia.
-Tak bardzo... - nie dokończyłam bo moje usta nie wytrzymały i pokonały milimetrową odległość. Nasze wargi spotkały się w gwałtownym, pełnym uczuć pocałunku.
-Wiem, słoneczko. - wyszeptał pomiędzy pocałunkami odczytując doskonale moje niewypowiedziane słowa. Jak zawsze wiedział, co grało w moim sercu.
Sercu, które właśnie teraz uwierzyło, że szczęście można uzyskać niewielkim kosztem. Ujawniając swoje słabości możemy umocnić relację z kimś. Odkrywając swoje prawdziwe emocje zapraszamy z uśmiechem na twarzy szczęście do naszych serc. Pozwalamy sobie na przeistaczanie marzeń w rzeczywistość.
Kochani miał być wcześniej, ale jest teraz. Cieszę się, że już wakacje. Akurat będę miała czas, aby już zakończyć tą historię. Liczę, że zmieszczę się w 50 rozdziałach. Całuję i dziękuję za przeczytanie prosto z serca! Miłych pierwszych dni wakacji!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro