Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

⚡Rozdział 9

Uśmiech ulgi wpłynął na twarz Gwen, kiedy głośny wrzask dziecka rozniósł się po całej sali porodowej. Towarzyszyła dzisiaj Alice przy porodzie i była to chyba najbardziej stresująca sytuacja jaka spotkała ją podczas jej krótkim, jedno rocznym stażu.

- Bardzo źle było? - zapytała blondynka, ściągając czepek z głowy. Rudowłosa spojrzała na szwagierkę w lustrze, myjąc dokładnie trzęsące się dłonie. Czuła się strasznie źle i nawet nie wiedziała co było tego przyczyną. Wyczuwała wielką tragedię.

- Tak. - mruknęła, wracając wzrokiem do swoich dłoni, które dalej trzęsły się niemiłosiernie. Ciemne plamki pojawiły jej się przed oczami, a głos Alice stał się bardzo odległy. Gwen poczuła jakby jej głowa ważyła tysiąc kilo i traci równowagę

Przestraszona Alice uklękła przy nieprzytomnej dziewczynie i poklepała ją lekko rękami po policzkach.

- Gwen obudź się, Gwen! - zawołała, po raz kolejny ją klepiąc. Szybko wyjęła z kieszeni różdżkę i przeniosła szwagierkę na jedno ze szpitalnych łóżek, podając jej eliksir na wzmocnienie.

Po pół godziny Gwen zaczęła się przebudzać, kompletnie nie wiedząc, gdzie się znajduje i co się stało.

- Jadłaś śniadanie? - cichy i łagodny głos Tobias'a, sprawił, że Gwen poczuła się odrobinę lepiej.

- Zaspałam, to chyba przez stres. Wiesz, że boję się porodów. - westchnęła cicho, wypuszczając ciężko powietrze z ust. - Pójdę do domu. - wstała z łóżka, lekko się chwiejąc. Tobias chciał podtrzymać siostrę ale ta machnęła ręką by jej nie pomagał.

Przeteleportowała się pod drzwi swojego mieszkania, weszła do środka, od razu kierując się do swojej sypialni, gdzie od razu rzuciła się na łóżko, momentalnie zasypiając, gdy tylko jej głowa zetknęła się z miękką poduszką.

Drzwi do mieszkania otworzyły się o godzinie siedemnastej, a Harry Potter wszedł do środka lekko niepewnie.

- Gwen? - zawołał w głąb mieszkania, ściągając swoje niezniszczalne tenisówki w korytarzu i ruszył do jej sypialni. Zastał Conolly smacznie śpiącą w swoim łóżku. Dalej była ubrana w białą bluzkę z lekkim dekoltem i jasno niebieskie spodnie. Na nogach dalej miała czarne botki na słupku, które nosiła odkąd pamiętał.

Ściągnął je delikatnie z jej nóg i odstawił na bok, przykrywając przyjaciółkę szarym kocem, który leżał na krześle przed toaletką.

Przeszedł do kuchni, gdzie jak zawsze panował bałagan po próbach gotowania Gwen i chociaż nie szło jej najgorzej, bo gotowała nawet nieźle to zawsze pozostawiała po sobie okrutny bałagan. Posprzątał szybko i sam wziął się do gotowania, podejrzewając, że Gwen nie jadła nic od śniadania.

Zapach pomidorów przesmażanych z ziołami i mięsem obudził Gwen. Albo to były to nieprzyjemne skurcze w żołądku spowodowane brakiem jedzenia przez cały dzień.

Wstała z łóżka ponownie lekko się chwiejąc, chwyciła się ściany i przeszła do kuchni, opierając się barkiem o framugę drzwi.

- Co tu robisz? - zapytała słabo, zwracając uwagę Potter'a na siebie.

- Wyglądasz jak trup. - stwierdził, podchodząc do niej. Poprowadził ją do stołu, sadzając ją na jednym z krzeseł.

- Dzięki za komplement Potter. Dalej jesteś tak uroczy jak w Hogwartcie. - mruknęła, opierając się łokcie na blacie.

- Wiem. - zaśmiał się, kładąc talerz ze spagetti przed nią. Zaraz usiadł koło niej i zaczęli jeść w ciszy.

- Ego cię nie zaboli, jak powiesz "Harry to było najlepsze jedzenie jakie w życiu jadłam". - podwyższył głos, tak by udawać jej, kiedy zaczęli myć naczynia po obiedzie.

- Bardzo zaboli. - powiedziała, łapiąc się za serce. Uśmiech wszedł na jej zmęczoną twarz, kiedy oberwała wodą.

Dzwonek do drzwi trochę zaskoczył Gwen. Zwykle nikt do niej nie przychodził, Potter wchodził jak do siebie, Tobias i Alice zawsze uprzedzali kiedy wpadną, a listonosz zostawiał rachunki w skrzynce na listy.

Otworzyła drzwi patrząc z wielkim zdziwieniem patrząc na Ron'a, Ginny, Dominic'a i Lucy. Usiosła brew, patrząc na nich wyczekująco.

- Spodziewacie się chleba i soli? - zapytała ironicznie, patrząc w wściekłe tęczówki Ginny.

- Co tu robisz? - warknął Ron, wyrywając się lekko do przodu.

- Mieszkam, lepsze pytanie jest co wy tu robicie? - syknęła, od razu przyjmując postawę wrednej ślizgonki i maskę obojętności na twarz.

- Harry tu przyszedł. - Ginny wyglądała jakby ktoś włączył jej tryb wściekła, zazdrosna wiewiórka.

- Z tego co wiem to Potter jest dorosły i może robić co chce. - mruknęła, opierając się barkiem o framugę. W sumie to śmieszyła ją ta sytuacja.

- Mogę wiedzieć, co tu robicie? - usłyszała za siebie głos Potter'a który aż ociekał zirytowaniem.

- Szukamy cię Harry. Zadajesz się ze śmierciożerczynią? Oszalałeś? - ponownie odezwała się Weasley. Potter spojrzał w oczy każdego z przyjaciół z niedowierzaniem. Dominic wyglądał jakby miał wyrzuty sumienia, że tu stoi, Lucy żal, że brat jej nic nie powiedział, mimo że wiedział, że ona nie będzie go oceniać i zaakceptuje każdy jego wybór. Rodzeństwo Weasley patrzyło na niego zdenerwowane jakby zrobił coś okropnego.

A on tylko postanowił pomóc dziewczynie, która była sama.

- Nie oszalałem. Mam prawo zadawać się z kim chce. Nie jestem dzieckiem. - warknął Harry, przepychając się między Gwen, a drzwiami i wyszedł na korytarz.

- Liczę na jakąś bójkę. Potter postaraj się, stawiam na ciebie. - odezwała się Gwen, nonszalanckim głosem, na co wzrok wszystkich skierował się na nią.

- Nie odzywaj się chociaż raz. Błagam cię Conolly. - jęknął Harry, uśmiechając się lekko. Rudowłosa podniosła ręce w geście poddania i wróciła w głąb mieszkania, słysząc jeszcze tylko fragmenty kłótni.

Wściekły brunet wszedł do kuchni, opierając się o blat i oddychał ciężko.

- Jak chcesz to kanapa jest wolna. - powiedziała, głaszcząc go lekko po plecach. Brunet odwrócił głowę w jej kierunku, uśmiechając się lekko. Było już ciemno, a ich twarzy były tak blisko, że mógł zobaczyć lekkie piegi na jej policzkach. Jego wzrok zjechał na usta, przyglądając się ich ładnemu kształtowi. Odchrząknęła lekko czując dziwny skurcz w żołądku, kiedy jej się tak przyglądał.

- Pójdę już spać. - mruknęła, odchodząc w kierunku swojej sypialni.

Następny dzień dłużył się w nieskończoność, a co raz gorsze przeczucia na wiedziały Gwen, gdy siedziała na oddziale dla seniorów.

Godzina czternasta czterdzieści osiem zaczęło się piekło.

Wybuch bomby poważnie poranił mnóstwo aurorów, przez co cały szpital został postawiony na nogi.

- Gwen musisz nam pomóc. Pacjent, stan bardzo ciężki, ostatnie łóżko na sali przyjęć. - głos dyrektora Levison'a dotarł do niej, kiedy szał przez korytarz. Mężczyzna spojrzał na nią poważnie, czekając na jakąś reakcje z jej strony. - Gwen jesteś jedną z lepszych praktykantów. Dasz radę. - dodał, odbiegając w kierunku jakiegoś pacjenta, który już jechał na salę operacyjną.

Conolly przebiegła do sali przyjęć i skierowała się do ostatniego łóżka. Strach sparaliżował jej ciało, gdy rozpoznała pacjenta który na nim leżał.

Dominic Black.

Dominic Black w ciężkim stanie, którego życie leżało w jej rękach.

Drama time.

Co słychać u was?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro