Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

⚡Rozdział 8

Pięć miesiące później

Harry westchnął odkładając akta jednego ze złodziei na bok. Przetarł zmęczony twarz, patrząc na zegar, który wskazywał już godzinę czternastą.

Jego uwagę zwróciła biała sowa, która wleciała do biura, rzucając na jego biurko list. Potter uśmiechnął się lekko widząc ładne, staranne pismo Gwen.

Ty, ja i obiad o 15? Nie odpisuj, wiem, że się zgodzisz. Będę czekać pod fontanną.

Gwen

Jego uśmiech poszerzył się i pokiwał lekko głową zrezygnowany. Już w szkole wiedział, że ego Gwen jest większe niż Rosja ale nie sądził, że będzie aż tak pewna siebie.

Chyba, że chodziło o wygląd i uczucia wtedy pewność siebie Gwen, gdzieś znikała.

Godzina, która pozostała do końca pracy minęła mu bardzo szybko i już ubierał kurtkę, kiedy drzwi do powiedzenia otworzyły się z wielkim hukiem i do środka wpadł Dominic.

- Harry, dobrze, że cię złapałem. Lucy truje mi i Thomas'owi dupę, że dawno nie spędzałeś z nami czasu. Przyjdź dzisiaj na obiad, wiem, że teraz kończysz. Tata się ucieszy. - westchnął, schylając się by pozbierać akta spod biurka.

- Nie mogę dzisiaj. Jestem umówiony na obiad. - mruknął brunet, spoglądając na przyjaciela, który uderzył głową w blat, zaskoczony słowami Potter'a.

- Co? Z kim? - zapytał, patrząc na odchodzącego w kierunku drzwi Harry'ego.

- Nieważne. - powiedział zielonooki, otwierając drzwi.

- Wyciągnę to z ciebie! Jak nie ja to Lucy! - usłyszał jeszcze krzyk Black'a ale on był już na korytarzu. Westchnął ciężko, rozglądając się w poszukiwaniu Gwen. Ruda czupryna i biały sweter odznaczał się w tłumie, ubranych na czarne szaty czarodziei.

- Już więcej po ciebie nie przyjdę. - powiedziała na wstępnie, nie rzucając nawet głupiego "Cześć". - Spotkałam najmłodszych Weasley'ów, tak mnie zmierzyli wzrokiem. Dam im radę, jak kogoś obgadują, to niech robią to chociaż cicho i dyskretnie. - dodała, lekko smutniejąc, na co Potter szturchnął ją lekko w ramię.

- Co mówili? - zapytał, obejmując ją lekko ramieniem.

- Coś tam, że śmierciożerczyni i, że teraz wielce chce być lekarzem. - mruknęła niby lekceważąco ale Harry zdążył już poznać ją przez te kilka miesięcy i wiedział, że było jej przykro.

- Chodźmy na ten obiad, a ty się nie przejmuj. Będziesz super lekarzem. - zapewnił, chwytając ją bez ostrzeżenia za ramię i przeteleportował ich do jedenj z restauracji w Londynie.

Jedli spokojnie obiad w ciszy. Harry przyjrzał się Gwen, która dość smutna popijała kompotem drugir danie.

- Miał być to prezent na urodziny ale widzę, że nie wytrzymasz do czerwca. Chodź. - powiedział wstając. Zgarnął swoją wiosenną kurtkę z oparcia krzesła i założył ją na ramiona. Rudowłosa dalej siedziała lekko zaskoczona ale widząc popędzający wzrok przyjaciela, również wstała, poprawiając biały sweterek i nadciągnęła lewy rękaw na dłoń, którą zacisnęła w pięść.

Zapłacił szybko za ich jedzenie i bez słowa przeteleportował ich na jedną z pobocznych ulic Londynu.

- Serio? Studio tatuażu? Już mam jeden i go nienawidzę. - szepnęła cicho ostatnie zdanie, spoglądając lekko na lewy rękaw.

Harry westchnął zirytowany, po czym złapał ją za rękę i podwiną rękaw.

- Słuchaj mnie. To nie jesteś ty. - wskazał na znak śmierciożerców. - Zostałaś do tego zmuszona i nie musisz żyć z tym do końca życia. Dlatego cię tu przyprowadziłem, jeśli nie możesz zapomnieć o przeszłości to musisz się z nią pogodzić. - powiedział, głaszcząc ją lekko po policzku.

- I co ja mam tu wytatuować? - zapytała ironicznie, czując dziwne dreszcze kiedy ręka bruneta dalej znajdowała się na jej twarzy.

- Klepsydra, jako znak, że tamten czas minął i czas pogodzić się z przeszłością. - rzekł pewnie, patrząc jej prosto w brązowe oczy.

Gwen spojrzała na niego zszokowana, po czym rzuciła mu się w ramiona, a kilka łez popłynęło jej po twarzy.

- Dziękuję. - wyszeptała, składając na jego policzku lekki pocałunek i ruszyła do wejścia.

Harry złapał się za policzek jakby nie wierząc co się własnie wydarzyło, po czym ruszył za dziewczyną, która już była w środku.

Trzy godziny później, na dłoni Harry'ego były krwawe paznokcie, a na przedramieniu Gwen zamiast znaku śmierciożerców widniała ładnie zdobiona klepsydra.

- Dziękuję panu bardzo! - zawołała szczęśliwa rudowłosa, kiwając lekko głową na znak podziękowania w kierunku barczystego mugola po pięćdziesiątce, który ją tatuował.

- Nie ma sprawy małolato. Ktoś nieźle spaprał tamten. - mruknął, uśmiechając się, kiedy zobaczył, że dziewczynie podoba się jego nowe dzieło.

Harry też się uśmiechnął, a właściwie szczerzył się od początku widząc jak szczęśliwa była Gwen zakrywając znak śmierciożerców.

Do domu wrócił dopiero późnym wieczorem, bo Conolly w ramach podziękowania zaprosiła go na herbatę do siebie do mieszkania.

Brunet wyjął klucze z drzwi i ruszył, jasnym korytarzem do kuchni. Grimmauld Place zmieniło się nie do poznania, podłoga została wymieniona na jasną, a wszystkie ściany zostały odnowione i pomalowane na beżowe kolory.

- Gdzie byłeś? - głos Lucy wyrwał go z zamyślenia. Uśmiech zgasł na jego twarzy, kiedy zobaczył wszystkich swoich przyjaciół, Syriusza, Remusa i Regulusa siedzących przy stole z neutralnymi minami.

- Gdzie byłeś? - ostry głos rudowłosej, sprawił, że ciarki przeszły po jego plecach.

- Na obiedzie. - mruknął cicho, nalewając sobie do szklanki wody.

- Z kim? - zapytała. Potter popatrzył ostro na Dominica, który zapewne podparty pod ściane, wypeplał wszytko Lucy.

- Czy ja ci się wtrącam do wszystkiego? - warknął Harry, upijając łyk. Czuł coraz większe zdenerwowanie, od zawsze wszyscy kontrolowali, gdzie, z kim i po co wychodzi lub przyjaźni.

- Harry, powiedz z kim byłeś. Zrozum, że się martwimy. Śmierciożercy dalej... - tym razem odezwał się Syriusz ale brunet przerwał mu w środku zdania.

- Mógłby to być śmierciożerca, Voldemort albo cicha puchonka, mam prawo do swojego życia. - syknął zielonooki, odstawiając szklankę na blat. - Błagam was, nie wtrącajcie się, jeśli będę gotowy to wam powiem. Teraz ona jest dla mnie najważniejsza, a ja nie chce wam na razie o tym mówić. - dodał jeszcze, wychodząc z kuchni.

Słyszał jeszcze jak ktoś woła jego imię ale nawet nie odwrócił się, żeby na nich spojrzeć. Wszedł do swojego pokoju, od razu rzucając się na łóżko, z ciężkim westchnieniem.

Jego problemów raczej nie dało się zakryć.

Jak święta? Ja szczerze mówiąc nawet nie czuje, że są.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro