⚡Rozdział 6
1 rok później
Mówią, że czas leczy rany. Mówią, że z czasem ruszamy dalej, a rany zmieniają się w blizny. Mówią, że z czasem rany stają się tylko bliznami.
Ale blizny łatwo rozdrapać.
Gwen popatrzyła na mroczny znak który od ponad roku prześladował ją codziennie w każdym momencie. Nie umiała pozbyć się z głowy myśli, że była tak słaba, że pozwoliła ciotce zmanipulować się i dołączyć do ludzi których szczerze nienawidziła.
A najgorsza była świadomość, że ten tatuaż i myśli miały ją prześladować do końca życia.
- Conolly idziesz dziś na kontrole aurorów. - do gabintu pielęgniarek gdzie siedziała Gwen, weszła jedna z lekarek. Rudowłosa skinęła głową i podniosła się z krzesła. Wyszła za kobietą na korytarz.
- Ej paniusiu gdzie zabierasz naszą lekarkę? - z jednego z pokoi o lasce wyszedł staruszek z wredną miną.
Pracowanie na oddziale dla seniorów początkowo było trudne ale dzięki wrodzonemu sarkazmowi i lekko wrednej postawie wkupiła się w łaski większości staruszków.
Zwłaszcza pewnej trójki która nienawidziła większości, jak nie wszystkich lekarzy. Chociaż oni w sumie nienawidzili wszystkich ludzi.
Gabriel Rowle, James Carrow, Avery Shafiq byli bezzębnymi staruszkami którzy nienawidzili wszystkiego i wszystkich.
- Usiądź sobie na dupie Carrow, zaraz do ciebie przyjdę. - warknęła starsza lekarka która chyba miała na nazwisko Reddan.
- Nie musisz franco, nie chcemy cię tu. - syknął przez sztuczne zęby w sztucznej szczęce. Kobieta wywróciła oczami i nie zatrzymując się nawet odeszła, ciągnąc za sobą rudowłosą.
- Będziesz robić taki jakby bilans, jak mają mugole albo dzieciaki w szkole. Sprawdzasz kręgosłup, oczy, ciśnienie, oddech, bicie serca. - poinstruowała ją, gdy weszły do gabinetu. - Dwóch innych praktykantów też przyjmuje, także nie martw się dacie sobie radę. - uśmiechnęła się do niej, po czym wyszła, zostawiając ją samą.
Gwen wypuściła głośno powietrze z płuc, zestresowana. Zdarzało jej się pomagać innym lekarzom, przy jakiś chorobach, czy patrzeć jak wykonują różne zabiegi i patrzyła na operacje. Ale teraz była zupełnie sama, ona i pacjent.
Ktoś zapukał do drzwi, więc poprawiła rękaw swetra i krzyknęła "proszę", a drzwi otworzyły się, a przez nie weszła jakaś dziewczyna którą Gwen chyba kojarzyła ze szkoły.
- Dzień dobry. - przywitała się siadając i podając rudowłosej papierek ze skierowaniem.
Dziewczyna westchnęła męczeńsko gdy kolejna osoba wyszła z gabinetu. Wieść, że Conolly prowadzi badania w gabinecie numer trzy rozeszła się w szybkim tempie i prawie wszyscy mężczyźni przychodzili do niej zamiast do dwóch pozostałych praktykantów którzy chyba byli na trzecim roku stażu.
Godzina piętnasta wybiła więc Gwen podniosła się ze swojego krzesła by zebrać się do domu. W momencie gdy miała ściągać swój fartuch, drzwi otworzyły się.
- Dzień dobry, czy przyjęła by mnie pani, lekarzy obok już nie ma. - Harry Potter, stał w drzwiach wpatrzony w kartkę, jakby chciał ukryć niezręczność, że się spóźnił.
- Siadaj Potter, bo chcę iść do domu. - powiedziała, siadając z powrotem na krzesło.
Chłopak podniósł na nią zaskoczony wzrok. Zmieniła się odkąd ostatni raz ją widział ją ostatnim razem po bitwie. Skróciła włosy i teraz sięgały jej lekko za łopatki, zaczęła się malować, a jasno różowy cień na powiekach dodawał jej uroku. Miała na sobie fartuch taki jaki mają lekarze, a na metalowej plakietce napisane było "Stażystka Conolly".
- Siadasz? Nie mam czasu. - mruknęła już lekko zirytowana. Chłopak w końcu wszedł cały do pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi. Przyjrzała mu się uważniej, dalej był chudy jakim go zapamiętała, chociaż widać było, że miał szersze barki, bardziej zarysowaną szczękę. Blizna i okulary jednak się nie zmieniły i dalej były znakiem rozpoznawczym u chłopaka. Dalej był przystojny, stwierdził, chociaż szybko odpędziła tę myśl ze swojej głowy.
W końcu on był Wybrańcem, tym który pokonał Czarnego Pana, a ona na ręce znak śmierciożerców.
Potter podał jej kartkę więc szybko uzupełniła dane lekarza który wykonywał badania. Podniosła się z krzesła by wziąć ciśnieniomierz.
- Ściągnij bluzę. - powiedziała, stojąc do niego tyłem. Odwróciła się i zamarła w bezruchu. Widziała dzisiaj już tyle gołych klat mężczyzn ale na widok żadnej nie zatkało jej w przeciwieństwie do torsu Potter'a.
Przełknęła ciężko ślinę i podeszła do byłego gryfona. Założyła mu rękaw ciśnieniomierza na lewą rękę i włączyła urządzenie. Kiedy zapikało nachyliła się nad biurkiem, żeby zapisać wynik na kartce.
Tym razem to Harry przełknął ślinę, kiedy założyła kosmyk wpadających jej do oczu włosów za ucho. Jeśli w szkole uważał ją za ładną to teraz była piękna. I nie obchodziło go jaki tatuaż miała na ręce, nie obchodziło czy była wydziedziczona, czy była lekarzem czy bezdomną. Po prostu była piękna.
Poświeciła mu różdżką do oka i znowu zapisała coś na kartce. A później jakimś zaklęciem sprawdziła czy mają jakąś wadę wzroku.
- Wade to ty masz jak ślepy kret. - skomentowała, patrząc na liczby zapisane na kartce. - Wstawaj. - rozkazała, a brunet posłusznie podniósł się z krzesła.
Wzrok Gwen znowu zatrzymał się na lekko ale ładnie zarysowanych mięśniach klatki piersiowej chłopaka.
Drżącymi rękami założyła stetoskop do uszu i przyłożyła końcówkę do skóry gdzie było serce. Biło naturalnym rytmem i przyspieszyło lekko w momencie gdy Gwen przez przypadek przejechała paznokciem po malutkim fragmencie jego skóry.
Odsunęła się szybko speszona, a na jej policzkach wykwitły dwa rumieńce. Zapisała następną informację na kartce i następnie szybko osłuchała mu klatkę piersiową, uważnie patrząc by czasami go nie dotknąć bo jej serce mogło tego nie wytrzymać.
- Odwróć się. - powiedziała cicho pod nosem, a chłopak bez gadania wypełnił jej rozkaz. Przyjrzała się jego kręgosłupowi i ciężko było nie zauważyć dużej blizny na prawej łopatce. Nie mogąc się powstrzymać lekko przejechała paznokciem po jasnej pokrzywionej lini. Ciało chłopaka się spięło więc odskoczyła od niego i usiadła z powrotem na swoim krześle.
Harry ubrał bluzę i siadł sobie na swoim krześle, przyglądając się dziewczynie.
- Jak tam życie Conolly? - zapytał delikatnie się uśmiechając. Rudowłosa podniosła głowę patrząc prosto w jego oczy. Wiedziała, że może skłamać ale patrząc w te zielone oczy po prostu nie mogła.
- Czasem dobrze, trochę częściej gorzej. Byle do przodu. - powiedziała, podpisując się na dole kartki i podając mu ją.
- Wiesz jakbyś kiedyś chciała pogadać, to zawsze możesz przyjść. - uśmiechnął się szczerze podnosząc się z krzesła. Patrzył jak na jej twarz wpływa szok.
- Dzięki Potter. - westchnęła również się podnosząc, by zacząć zbierać się do domu.
Brunet już miał wychodzić gdy natchnęła go myśl, że nie może tak teraz wyjść i tak to zostawić. Więc odwrócił się do niej i zapytał:
- Co robisz jutro?
Wszystkiego najlepszego kobietki!
Oglądam dzisiaj cały dzień Friza i boże wielki szacun za te 12 filmów dziś. Płaczę sobie razem z Trombą.
Dobrego tygodnia i nocy!
Kimkolwiek
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro