Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

⚡Rozdział 5

Powrót do życia powinien być tak szybkim i łatwy jak pstrykanie palcami. Jednak tak nie było.

Gwen ciężko było pozbierać się psychicznie nie tylko po wojnie ale i po całej nauce w Hogwartcie. Dziewczyna potrafiła siedzieć całymi dniami nad książkami, przespać całą dobę lub po prostu siedzieć i gapić się w ścianę.

Obecnie pomieszkiwała w domu który znajdował się w Dolinie Godryka który został jej przepisany w testamencie dziadka.

Tobias odwiedzał ją prawie codziennie i każdego dnia próbował przekonać ją by ta zamieszkała z nimi w ich domu na zachodnim wybrzeżu Anglii. Ale ona za każdym razem odmawiała, nie będąc w stanie zgodzić się na bycie utrzymywaną przez brata.

Dwudziestego pierwszego czerwca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku Gwen razem z kilkoma innymi osobami z jej rocznika napisała końcowe owutemy. Kilka dni później odebrała w ministerstwie swoje świadectwo ukończenia szkoły jak i zdanych egzaminów.

Nie chciała wracać do tej szkoły, chciała już zacząć pracować by nie myśleć o tym jakie złe rzeczy zrobiła.

Tego dnia czuła się bardzo źle, była osłabiona, miała gorączkę. O godzinie piętnastej drzwi do jej domu otworzyły się, a usmiechnięty mężczyzna wszedł do salonu gdzie leżała rudowłosa.

- Gwen nie uwierzysz, Came... - przerwał widząc, że jego siostra leży prawdopodobnie nieprzytomna na kanapie. - Merlinie, Gwen! - krzyknął i w trzech krokach znalazł się przy niej.

Tobias nie myślał za długo, co ma robić, pracował w szpitalu od prawie dziesięciu lat i wiedział, że dziewczyna zwyczajnie jest chora na jakieś przeziębienie, obstawiał zapalenie krtani patrząc na to jak zaczerwieniona ona była.

Zamknął drzwi od domu na klucz, wziął siostrę na ręce i prze teleportował się do ich domu. Położył ją w jednym z pokoi gościnnych i wyszedł by znaleźć leki.

Gwen nie spała jakoś długo bo zaledwie trzy godziny po podaniu jej lekarstwa już próbowała wstawać z łóżka na co nie pozwoliła jej Alice.

- Nic mi nie jest, nie musicie się nade mną litować. - warknęła zachrypniętym głosem.

Gwen nie znała uczucia, że ktoś się o nią martwi. Kiedy chorowała w domu rodzice zamykali ją w pokoju by nie pozarażała innych i kazywali skrzatom ją jakoś uleczyć. I chociaż Gwiazdka zajmowała się nią najlepiej jak umiała to dziewczyna nigdy nie poczuła czyjejś troski o jej zdrowie.

Dlatego czuła się dziwnie gdy jej brat i szwagierka, co chwilę sprawdzali czy na pewno w jej stanie zdrowia wszystko się poprawia. Dziwne ciepło rozlewało się w niej kiedy wszyscy razem z małym Cameron'em siadali codziennie na wieczór przy stole i pili razem kakao.

Cameron Tobias Conolly był chyba najukochańszym dzieckiem jakie Gwen poznała w całym swoim marnym życiu. Chłopczyk skradł jej serce swoimi dużymi brązowymi oczami i ciemną czupryną która w słońcu mieniła się rudawymi odcieniami. Bo gdy na niego patrzyła widziała swojego brata kiedy razem bawili się na huśtawce czy grali w jakieś planszówki.

I chociaż najmłodszy Conolly nigdy wcześniej nie widział siostry swojego taty to mówienie do niej ciociu przyszło mu z taką łatwością jakby znał ją i mówił tak do niej od dnia swoich narodzin.

- Ciocia! Ciocia nie śpij! Musimy się bawić. - szczęśliwy siedmiolatek wskoczył na jej łóżko i zaczął skakać byłe dziewczyna podniosła się z łóżka.

- Cameron daj cioci spokój. Dzisiaj jest bardzo ważny dzień i musi być wypoczęta. - zła Alice wkroczyła do pokoju i ściągnęła syna ze szwagierki która już i tak nie spała tylko uśmiechała się do chłopczyka.

- Mam dziś urodziny? Święta są? - zapytał głosem pełnym nadziei, a obie kobiety wybuchły śmiechem.

- Nie. Zaczynam dzisiaj pracę słodziaku. - powiedziała Gwen, podnosząc się do siadu i spuszczając swoje nogi z łóżka.

Cameron skrzywił się na słowa swojej cioci.

- Po co idziesz do pracy? Nie będziemy już mogli się bawić całymi dniami. - powiedział pretensjonalnie, a jego oczy zaszły lekko łzami.

Cameron może i był mały i wielu rzeczy nie rozumiał ale wiedział, że dopiero co poznał ukochaną ciocię i już miał ją stracić bo ta wymyśliła sobie jakąś prace.

- Hej słodziaku, muszę iść do pracy ale będziemy się bawić jak będę wracać. - uśmiechnęła się do bratanka i pstryknęła go w nos, przez co na dziecięcej buzi również wykwitł szeroki uśmiech.

Uśmiech jednak znikł z twarzy Gwen w momencie gdy stanęła przed drzwiami ordynatora szpitala św. Munga. Nadciągnęła lekko lewy rękaw białego eleganckiego swetra tak aby na pewno nie było widać mrocznego znaku który będzie ją prześladował do końca życia.

Ordynator szpitala: William Levison

Znała jego syna, był śmierciożercą i nie raz widziała go na zebraniach czy chociażby pałentającego się po jej domu.

W końcu zebrała w sobie odwagę i z mocno bijącym ze stresu sercem zapukała do drzwi. Usłyszała stłumione "proszę"  i ściskając w prawej ręcę teczkę ze wszystkimi dokumentami weszła do pomieszczenia.

- Dzień dobry. - mruknęła, przekładając teczkę z prawej ręki do lewej.

- Dzień dobry, William Levison. - przedstawił się, wyciągając rękę w jej kierunku.

- Gwen Conolly. - ścisnęła ją. Mężczyzna wyglądał na mniej więcej czterdzieści lat. Miał gęste brązowe włosy i mądre oczy w czekoladowym odcieniu. Gestem ręki pokazał jej żeby usiadła na krześle, a on sam usiadł na przeciwko.

Drżącymi rękami dziewczyna wyciągnęła z teczki swoje świadectwo ukończenia szkoły i wyniki owutemów.

- Oceny masz znakomite ale wiesz, że do tej pracy trzeba silnej psychiki i tego czegoś? - zapytał, patrząc na nią uważnie. Miała wrażenie, że magomedyk zna każdą jej myśl, każdy strach.

- Wiem. Chcę spróbować. - powiedziała dobitnie, twardo patrząc mu w oczy.

- Zapytam więc wprost. Czemu chcesz zostać lekarzem? - popatrzył na nią jakby nie wiedział czego tu szukała.

- Zrobiłam w życiu wiele złych rzeczy, dlatego teraz chcę pomagać ludziom. Takie zadośćuczynienie. - mruknęła. Słowa były prawdą. Wiedziała, że Levison wiedział, co ma na swoim lewym przedramieniu.

Mężczyzna zastanowił się chwilę. Dziewczyna miała naprawdę świetne predyspozycje żeby zostać jednym z lepszych magomedyków ale to, że kiedyś była śmierciożercą wcale nie pomagałoby jej w robieniu kariery.

- Na razie pójdziesz do emerytów, jeśli wytrzymasz tam to znaczy, że będziesz świetnym lekarzem. - powiedział, a ulga wypełniła jej ciało.

Czy jej życie powoli zaczynało się układać?

Jak tam tydzień? U mnie męcząco.

W następnym rozdziale przeniesiemy się już trochę w czasie.

Wiem nie było tu Potter'a ale dajmy chłopakowi chwilę spokoju bo zaraz zacznie się dziać.

Kimkolwiek

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro