⚡Rozdział 4
Moment śmierci jest naprawdę dziwny, czujesz, że spadasz w bezdenną przepaść i tak do końca swoich dni. Tak przynajmniej odczuwała to Gwen. Zero bólu, strachu, zimna posadzki na której jeszcze niedawno leżała. Śmierciożercy wycofali się za rozkazem Lorda Voldemorta.
Thomas Lupin wziął rówieśniczke na ręcę i wręcz biegiem ruszył w stronę Wielkiej Sali gdzie obecnie znajdował się prowizoryczny szpital. Chłopak zdawał sobie sprawę, że dziewczyna może umrzeć teraz w każdej chwili. Wpadł do pomieszczenia i położył dziewczyne na pierwszym wolnym łóżku. Zaraz przy niej zjawili się Tobias i Alice Conolly.
- Co jej się stało? - zapytała kobieta, wlewając jakiś eliksir do ust dziewczyny.
- Oberwała Expulsem i uderzyła o ścianę. - powiedział Lupin. Małżeństwo kiwnęło głowami i wróciło do uzdrawiania dziewczyny.
Thomas zobaczył Harry'ego który stał pośrodku sali przyglądając się wszystkim poległym i rannym więc podszedł do niego.
- Przestań. To nie twoja wina. - powiedział, doskonale odczytując myśli przyjaciela. Potter popatrzył na niego swoimi zielonymi oczmi i odszedł w kierunku wyjścia, nie mówiąc nawet słowa.
Ron rozpaczaj nad śmiercią swojego brata Charlie'go. Syriusz leżał na jednym z posłań bez jednego ucha, a jego syn razem z Rachel siedzieli przy nim, dotrzymując towarzystwa. Regulus siedział zrozpaczony nad nieorzytomną córką która już wracała do sił. Rodzina Levinson rozpaczała nad śmiercią syna i brata który był zdrajcą ale jednak nadal był ich rodziną. Tobias Conolly siedział przy łóżku siostry i łkał, wylewając łzy i szepcząc słowa przeprosin.
Każdy czuł ból, każdy kogoś stracił. Przyjaciela, rodzica, brata, siostrę, ukochanego.
Harry schodził po schodach, mimo że wiedział, że zaraz będzie musiał pożegnać się z przyjaciółmi którzy na nich siedzieli. Wyjaśnił im krótko czego się dowiedział.
- Idę z tobą. - załkała Lucy, podchodząc do brata, jednak ten się odsunął.
- Zabijcie węża. To zostanie tylko on sam. - powiedział Potter. Lucy rzuciała się na niego, przytulając go, a łzy pociekły po jej policzkach.
Od zawsze mieli tylko siebie. Tylko oni dla siebie byli rodziną. Nierozłączne bliźniaki Potter. Nie mieli rodziców, a Dudley'ów za rodzinę nie uznawali. Potem poznali Ron'a i resztę Weasley'ów, Dominic'a, Thomas'a, Rachel. Potem dołączył Remus, Syriusz, Regulus, Claudia i rodzina powiększała się z roku na rok.
Ale oni od zawsze mieli tylko siebie. Harry i Lucy. Lucy i Harry.
I był to dla nich obojga wielki ból gdy wiedzieli, że zaraz jedno straci drugie.
[**]
Rażące światło zaczęło sie przebijać przez zamknięte powieki Gwen. Zamrugała lekko, przyzwyczajając się do jasnego światła. Do jej uszu dobiegły rozmowy, łkania, krzyki i lamenty.
- Jestem okropnym bratem Gweny i nie mam prawa prosić cię o wybaczenie. Ale błagam musisz żyć. - przekrzywiła głowę lekko w bok patrząc na swojego brata który siedział obok niej z głową schowaną w rękach. Pomimo lekkiego bólu w plecach podniosła się do siadu. - Merlinie, Gwen, jak się czujesz? - mężczyzna, momentalnie znalazł sie przy niej, ale ona nic nie mówiąc po prostu go przytuliła, rozpłakując się jak dziecko.
Za chwilę i on zaczął płakać i oboje siedzieli na jej łóżku szpitalnym, wypłakując się sobie w ramiona za te wszystkie lata.
Wybaczenie niosło za sobą ból. Bólem tym była wojna, groźba straty.
- Przepraszam, że byłam takim tchórzem i do nich dołączyłam. - chlipnęła rudowłosa, ocierając policzki.
- Nie jesteś tchórzem. To moja wina, powinienem cię zabrać od razu ze sobą. - szepnął, głaszcząc ją po ramieniu.
Zakon zaczął wychodzić z sali na dziedziniec gdy tylko padło zdanie, że śmierciożercy nadchodzą. Gwen lekko utykając szła obok Tobias'a.
- Harry Potter nie żyje! - wrzasnął Voldemort. Gwen miała wrażenie, że ziemie zaczeła osuwać się jej spod nóg.
- Nie! Nie! Nie! - krzyknęła zrozpaczona Lucy wygrywając się do przodu ale zaraz została mocno złapana przez Syriusza i Thomas'a.
- Cisza! - warnął Czarny Pan. - Głupia dziewczyno. Harry Potter nie żyje, a więc od dziasiaj będziecie oddawać cześć mnie. - powiedział do uczniów Hogwartu i członków Zakonu którzy jeszcze żyli.
- Harry Potter nie żyje! - wrzasnął do Śmierciożerców, a ci zaczeli się śmiać. - Najwyższy czas się określić. Możecie się do nas przyłączyć lub zginąć. - złożył propozycję.
- Draco, Draco. - zawołał Lucjusz z Narcyzą. Gwen spojrzała na Malfoy'a, gdy ten ruszył przed szereg, idąc w kierunku rodziców.
- Doskonale Draco. - powiedział Voldemort, przytulając chłopaka.
- A ty Gwendolyn? - zapytał Czarny Pan patrząc na ślizgonkę. Wszyscy popatrzli na nią jakby każdy wiedział co zrobi. Jedni wiedzieli, że pójdzie, inni wiedzieli, że zostanie.
- Nie skorzystam. Wolałabym już się rzucić z wierzy. - warknęła, patrząc prosto w oczy Czarnego Pana.
- Regulus'ie? - zwrócił się do mężczyzny. Claudia popatrzyła na ojca, tak jak on na nią i zacisnął w pięść rękę na której dalej widniała obrączka ślubna.
- Jeśli śmierć oznacza spotkanie Anette, to wolę umrzeć. - powiedział swoim zimnym głosem. Kilka śmierciożerców wybuchło śmiechem na to stwierdzenie.
Z szeregu wyszedł Nevill Longbottom. Gwen spojrzała na niego zdziwiona.
- Ou miałem nadzieję na kogoś lepszego. - zaszydził Voldemort, a śmierciożercy wybuchli śmiechem. - A ty kim jesteś młodzieńcze? - zapytał.
- Neville Longbottom. - zwolennicy Lorda znowu wybuchli gromkim śmiechem.
- Wiesz Nevill napewno znajdzie się miejsce dla ciebie w naszych szeregach. - powiedział beznosy.
- Chciałbym coś powiedzieć. - przerwał mu. - Nie ważne, że Harry nie żyje. - gdzieś z tyłu rozległ się głos mówiący by chłopak wracał. - Ludzie giną codziennie, przyjaciele, rodzina. Tak, straciliśmy Harry'ego, ale jest z nami. Tutaj. - złapał się za serce. - I Charlie. I Ben. I Tonks. I pozostali. Nikt nie zapomni o nich. O tobie tak. - zwrócił się do Voldemorta który zaczął się śmiać. - Bo sie mylisz, serce Harry'ego biło dla nas, dla wszystkich. To jeszcze nie koniec. - krzyknął, wyciągając miecz Godryka z tiary którą trzymał. Harry zaatakował Nagini jakimś zaklęciem.
Zakon zaczął się cofać do zamku, a śmierciożercy ruszyli za nimi. Gwen odskoczyła na bok prawie obrywając zaklęciem. Wdała się w wir walki i dopiero walka Potter'a z Lordem Voldemortem przyciągnęła jej uwagę.
Patrzyła jak ciało Czarnego Pana rozsypuje się w proch.
[**]
Gwen siedziała na jedym ze znuszczonych parapetów, wpatrując się w gruzy Hogwartu.
- Mogę się przysiąść? - odwróciła się i spojrzała na zmęczone oczy wybrańca. Kiwnęła głową na znak zgody.
- Nie powinieneś zbierać gratulacji? Spędzać czasu z rodziną? - zapytała, przerywając przyjemną ciszę.
- A ty? - odpowiedział pytaniem, na pytanie.
- Potrzebowałam chwili ciszy. - powiedziała, z powrotem wpatrując się w dal.
Oboje jej potrzebowali. Bo oboje jak nikt inny zasługiwali na trochę spokoju.
Trzy jedego dnia.
Wow mój rekord.
Ja i mój mózg idziemy umierać.
U was też jest taka burza?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro