⚡Rozdział 3
Czy można było powiedzieć, że Gwendolyn Conolly była tchórzem? W pewnym stopniu tak była nim.
Ale nikt kto jej nie znał nie mógł powiedzieć, że jest ona nim całkowicie. Bo nikt jej nie znał i nikt nie miał prawa jej oceniać.
Część ślizgonów aktywnie popierająca Czarnego Pana już zgromadziła się w Pokoju Wspólnym wysłuchując taktyk które przesłała im Bellatrix jakiś czas temu i teraz przekazywał im je Carrow.
Ale Gwen siedziała w swoim dormitorium, zastawiając się co ma robić. Nie była tchórzem by teraz uciec ale nie chciała też walczyć po stronie Voldemorta. Strach jednak przed tym, co może zrobić jej rodzina był tak przytłaczający, że bała się również odpowiedzieć po stronie Harry'ego.
Widziała jak nad szkołą powstaje bariera i kilka minut później ta się rozpada.
Nie mogąc już nawet słuchać własnych myśli weszła do łazienki i odkręciła wodę. Popłukała sobie twarz patrząc na swoje odbicie w lustrze. Mroczny znak zapiekł ją na lewym przedramieniu wiec odsłoniła rękaw jasno szarej bluzy. Czarny tatuaż aż raził w oczy i miał ją prześladować do końca jej życia.
Jej wzrok z powrotem spotkał się z jej odbiciem w lustrze.
- Koniec rządzenia twoim życiem Gwen. - warknęła, zaciskając pięści, wymierzyła cios i chwilę później lustro leżało w kawałkach na umywalce i podłodze. Spłukała krew z nadgarstka, związała włosy w luźnego, niechlujengo koka.
Wybiegła z Pokoju Wspólnego w momencie gdy bariera rozpadła się na dobre. Wbiegła po schodach. Uczniowie biegali w panice po korytarzach. Podeszła do okna i patrzyła jak jej ukochany most nad przepaścią się rozpada, a w stronę zamku zmierzają śmierciożercy i dementorzy. Zamek zaczął chwiać się w posadach, a piach posypał się gdzieś bok niej. Zacisnęła rękę na różdżce i ruszyła w prawo.
Przeszła już ze trzy korytarze kiedy zobaczyła Ginny która już stała z różdżką wycelowaną w jej stronę.
- Stój Conolly, nie skrzywdzisz nikogo! Podła śmierciożerczyni. Jesteś tchórzem. - krzyknęła Weasley'ówna.
- Nie znasz mnie Weasley, nie wiesz co przeszłam, zejdź mi z drogi bo wiesz, że jestem starsza i znacznie lepsza w pojedynkach niż ty. I tak przegrasz. - syknęła ślizgonka.
- Upiorogracek. - powiedziała gryfonka, robią odpowiedni ruch różdżką.
- Protego. - mruknęła Gwen, a zaklęcie odpiło się trafiając w ścianę. - Jesteś taka przewidywalna Weasley i potem dziwisz się, że ktoś taki jak Harry Potter cię nie chciał. - zaszydziła. - Expelliarmus, Rictusempra. - wykonała dwa zaklęcia naraz i minęła oszołomioną gryfonkę która leżała na ziemi.
To nie tak, że Gwen jej nienawidziła Ginny po prostu od zawsze tak działała jej na nerwy, że dziewczyna nie mogła usiedzieć z nią w jednym pomieszczeniu nie rzucając jakimiś chamskimi uwagami na temat tego jak to Potter ją odtrącił.
Każdy wiedział, że Ginny była zakochana w Harry'm ale gdy ten zaczął coś do niej czuć, czy po prostu ta zaczynała mu się podobać Weasley umawiała się z Dean'em Thomas'em i zauroczenie Potter'a znikło.
No może pomogła mu w tym gadka Lucy która nigdy nie lubiła młodszej koleżanki i prędzej umówiła by się z Malfoy'em na randkę niż pozwoliła swojemu bratu się z nią umawiać.
Zaklęcia latały po całym korytarzu, kilka martwych ciał leżało na gruzach. Gwen wybiegła na dziedziniec gdzie toczyła się największa walka i widziała jak Aberforth odpycha wszystkich swoim patronusem.
Gwen zobaczyła jednego z bliźniaków Weasley walczących pod ścianą i Rookwood'a który jak się domyśliła chciał zabić chłopaka rozwalając ścianę.
- Bombarda Maxima. - wrzasnął śmierciożerca. Niczego niespodziewający się rudzielec uśmiechnął się gdy pokonał swojego przeciwnika nie wiedząc, że zaraz czeka go śmierć.
Conolly biegiem ruszyła w jego stronę.
-Protego Horribilis. - wrzasnęła celując z odległości kilku metrów w rudzielca. W tym samym momencie gdy ściana się zawaliła nad chłopakiem pojawiła się tarcza.
Lekko zdezorientowany chłopak rozejrzał się co się własnie stało. Pobiegła dalej chcąc rozliczyć się z osobą która wyrządziła jej w życiu najwięcej krzywdy.
Weszła do sali wejściowej gdzie również trwała walka i zobaczyła Elizabeth Conolly. Jej ciotka, osoba której nienawidziła bardziej niż kogokolwiek na świecie. To ona zmusiła ją do w stopienia w szeregi śmierciożerców. To ona torturowała ją gdy po raz pierwszy i ostatni powiedziała, że nie obchodzi ją czystość krwi.
- Expelliarmus. - krzyknęła, celując w nią. Jej różdżka znalazła się w jej dłoni. Zdezorientowana kobieta w długiej, czarnej sukni odwróciła się w jej kierunku, zostawiając Thomas'a Lupin'a w spokoju.
- Co ty robisz głupia dziewucho? Oddaj mi to. - syknęła. Gwen dalej patrzyła jej prosto w oczy.
- Nie. Koniec, nikomu już nigdy nie zniszczysz życia. Nikomu nie zabierzesz rodziców, rodzeństwa, przyjaciół, czy nadziei. - warknęła rudowłosa. Jej ręka którą dalej razem z różdżką miała wycelowaną w ciotkę zadrżała.
- Wzrusz.. - kobieta nigdy nie dokończyła swojego ostatniego słowa jakie wypowiedziała do niej, bo Gwen werbalnie rzucając Petrificus Totalus unieruchomiła ją.
- Zniszczyłaś całe moje życie. Żałuję, że nie doszło wtedy do pocałunku dementora. - powiedziała wręcz przez zaciągnięte zęby stając bardzo blisko swojej ciotki.
- Gwen uważaj! - wrzask z drugiej strony sali, sprawił, że odwróciła się w za siebie. W jej stronę leciał jaskrawo zielony promień uśmiercający.
Odskoczyła w ostatniej chwili upadając na posadzkę i patrzyła jak martwe ciało Elizabeth upada na ziemię obok niej.
- Nie! - rozpaczliwy krzyk dobiegł do jej uszu. Jej ojciec razem z jej siostrą wpatrywali się w martwe ciało kobiety z rozpaczą.
Paraliż nie pozwolił Gwen poruszyć nawet małym palcem u nogi. Własna rodzina chciała ją zabić i rozpaczała bardziej nad jej ciotką niż rozpaczałaby nad nią.
Zaklęcie które trafiło obok niej orzeźwiło jej mózg i szybko zbierając się zaczęła uciekać w korytarz który znajdował się obok. Kolejne uroki latały koło jej głowy, a ta unikając ich biegła dalej przed siebie.
Odwróciła się na sekundę przed tym jak oberwała Expulsem.
Jej ciało zderzyło się z naprzeciwległą ścianą, po czym osunęło się po niej. Nie czuła już nic bólu, szczęścia, strachu. Gdzieś w oddali słyszała jeszcze chwilę odgłosy walki i jakieś krzyki.
Potem była ciemność która miała przynieść i ukojenie.
Mam nadzieję, że fajnie wyszło.
Jak będę mieć jeszcze wenę dziś to może napiszę jeszcze jeden.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro