⚡Rozdział 12
Śmierć nadchodzi Gwendolyn.
Gwen zerwała głowę z blatu białego biurka. Nocna zmiana którą wzięła na ten tydzień była chyba najgorszą decyzją jaką podjęła przez ostatnie trzy miesiące.
Spojrzała na elektroniczny zegarek, który stał na blacie. Przetarła lekko oczy, kiedy cyferki jej się rozmazały.
3.09 am.
Ociężale podniosła się z krzesła i wyszła z gabinetu żeby zrobić obchód. Weszła do pokoju gdzie leżeli trzej emeryci, a w jej oczy rzucił się James Carrow, który siedział na krześle przed dużym oknem.
- Czemu pan nie śpi? - zapytała cicho żeby nie obudzić pozostałych dwóch mężczyzn.
- Czekam. - mruknął tylko, nie odrywając wzroku od rozgwieżdżonego, granatowego nieba.
- Na co? - przysiadła obok niego, na drugim krześle. Lubiła astronomie, może nie była z niej tak dobra jak Dominic ale zawsze coś rozumiała i chętnie na ten przedmiot uczęszczała, nawet jeśli był o dwunastej w nocy.
- Na śmierć. - jego głos był spokojny, tak jakby mówił o pogodzie lub gwiazdach. Gwen spojrzała na niego przeważona.
- Pomóc panu jakoś? - powiedziała nieco głośniej, przez co Avery mruknął coś pod nosem. James parsknął pod nosem i machnąłeś ręką by nie martwiła.
- Nie. Mnie się już nie da pomóc Gwen. Przeżyłem ponad siedemdziesiąt lat w czysto krwistym rodzie z żelaznymi zasadami, siedziałem w jednej ławce z Tom'em Riddlem, służyłem w jego szeregach w czasie pierwszej wojny - odwinął rękaw, bawełnianej koszuli i pokazał jej czarny tatuaż. Taki sam jak jeszcze niedawno zdobił jej własną rękę. - Miałem dwójki dzieci i żonę którą kochałem. Nie najgorsze życie co? - opowiedział, uśmiechając się lekko z nostalgią, dalej nią nie patrząc.
- Całkiem niezłe. - mruknęła, wycierając spocone dłonie o materiał jasnych jeansów.
- Chciałem jeszcze dożyć twoich dzieci ale no cóż. - zażartował wreszcie na nią spoglądając. Jego brązowe tęczówki migotały lekko jakby wcale nie umierał.
- Najpierw trzeba mieć z kim mieć te dzieci. - mruknęła, zaciskając dłonie w pięści mocno pięści, tak że jej mocne, pomalowane na czarno paznokcie wbiły się mocno we wewnętrzną stronę dłoni.
Czemu pierwszą jej myślą kiedy mężczyzna zaczął ten temat był Potter? Nie wiedziała.
- A Potter? - szczęka Gwen w tym momencie dosięgła podłogi.
- Co? Ja i Potter? - pisnęła, wstając na równe nogi. Jej policzki zrobiły się czerwone, co nie zdążało się często. Jednak Gwen, jak to szybko skarciła się za swoją niewytłumaczoną reakcję. - Znaczy, bredzisz już. On nie. - chrząknęła, siadając z powrotem.
- Ciszej bachory. - syk Gabriela sprawił, że odwrócili się w jego kierunku. Staruszek przewrócił się na drugi bok.
- Twoja pierwsza reakcja mówi, co innego niż twierdzisz. - zakpił, wracając do niej wzrokiem. Złapał ją za rękę i kontynuował. - Nie bój się tego, co czujesz Gwen. Nie ukrywaj bo będziesz nieszczęśliwa. Jesteś silną kobietą, potrafiłaś przeciwstawić się przekonaniom rodziny, Voldemort'owi. Jesteś dobrym człowiekiem, zapamiętaj. - zakaszlał głośno. - I przynieś na mój pogrzeb storczyka w doniczce.
A potem zamknął oczy, jego głowa opadła na bok, a uścisk na jej ręce zmalał.
James Carrow zmarł trzynastego grudnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku, śmiercią jaką każdy chciałby przeżyć. Bez bólu, po prostu usnął, oddając się w ramiona śmierci.
A jego śmierci towarzyszył jedynie płacz rudowłosej lekarki, która straciła osobę która wspierała ją w podnoszeniu się z ciężkiego upadku mentalnego.
Zmiana skończyła się o godzinie szóstej, ciało mężczyzny zostało zabrane, Gabriel i Avery poinformowani, a łzy dalej leciały po policzkach Gwen.
Nie wiedziała jak znalazła się w ministerstwie, szła machinalnie, nie myśląc dokąd i co robi.
- Gwen? - znajomy i ciepły głos odezwał się za nią, na co lekko wybudzona z transu, odwróciła się do tyłu, patrząc czerwonymi i załzawionymi oczami na Potter'a. - Co się stało?
Nie odpowiedziała, po prostu przytuliła się do niego, po raz kolejny zanosząc się płaczem. Wciskała mocno twarz w jego klatkę piersiową odzianą w szarą bluzę z kapturem oraz złoto-czerwony szalik którego jeszcze nie zdążył ściągnąć. Przyjemny zapach perfum trochę ukoił jej nerwy i rozpacz.
Lekko zdezorientowany chłopak objął ją mocno ramionami i spojrzał na Dominic'a który stał koło nich, niemo przekazując mu, że dziś nie będzie go w pracy i bez ostrzeżenia przteleportował ich na klatkę schodową przed jej mieszkanie.
- Alohomora. - mruknął, wyciągając wcześniej różdżkę z kieszeni spodni i otworzył drzwi, wciągając ją do środka.
- Co jest Gwen? - zapytał po raz kolejny, kiedy zachwiała się na swoich wysokich obcasach i opadła na niego całym ciężarem. Nie doczekał się jednak odpowiedzi bo rudowłosa zmęczona płaczem, po prostu zasnęła w jego ramionach.
Westchnął cicho łapiąc ją pod kolanami i przeniósł do jej sypialni. Posadził jej bezwładne ciało i odpiął trzy guziki beżowego płaszcza, ściągając go tak jak i granatowy ciepły szalik który przesiąknięty był jej różanymi perfumami. Zsunął również z siebie swoją czarną, kurtkę, szalik i buty.
Położył jej głowę na poduszce i ściągnął jej botki, kładąc je na ziemi. Wciągnął jej nogi na materac i przykrył kołdrą.
Zimna, mała dłoń złapała go za materiał bluzy, ciągnąc lekko w dół.
- Zostań, błagam. - cichy szept, prawie niesłyszalny wydobył się z ust Gwen. Harry uśmiechnął się pokrzepiająco, patrząc w jej lekko rozchylone oczy i położył się obok niej. Delikatnie i niepewnie objął ją w pasie, kiedy przytuliła się mocno do niego.
Wtedy pękły jakieś bariery między nimi. Ciepło w klatkach piersiowych, niepewne ruchy, nieśmiałe, czułe spojrzenia.
Potter odnalazł spokój, a Conolly szczęście.
Pogrzeb James'a był piękny i taki jak na pewno by tego chciał. Avery i Gabriel dostali pozwolenie od szpitala i również zjawili się na ceremonii, wygłaszając życzliwe, lekko ironiczne przemowy.
Trumna z chodziła do pomnika kiedy łzy ponownie zebrały się w oczach Gwen. Ręce zaczęły się trząść, a serce bić nieprzyjemnie w klatce. Ciepła, duża dłoń złapała za jej rękę i splotła ich palce, ściskając mocno.
Harry Potter nie powiedział ani słowa, po prostu był pomagając jej swoją obecnością bardziej niż to sobie wyobrażał lub myślał.
Bo ona nie potrzebowała słów pocieszenia, czy zapewnia, że jest silna. Potrzebowała zapewnienia, że ktoś z nią jest i ją wspiera.
A Harry Potter był. Tak po prostu.
Dzisiaj urodziny Gwen (i chyba Draco, czego nie wiedziałam jak tworzyłam jej postać) dlatego też jest rozdział urodzinowy.
Jak oceny? Nie zwariowaliście w tym domu już?
Zapraszam na instagrama: kimkimkolwiek.watt
KimKimkolwiek
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro