Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

⚡Rozdział 11

Gwen obudziła się rano czując się nadzwyczaj dobrze. Spojrzała na zegarek przy łóżku i uśmiechnęła się lekko widząc godzinę szóstą. Wstała z łóżka ze zdziwieniem zauważając, że dalej była we wczorajszych ubraniach.

Zastała Potter'a w kuchni, gdzie pił kawę, jakby był u siebie, przez co udawany grymas wszedł na jej twarz.

- Nie za bardzo się rozgościłeś? - zapytała sarkastycznie, zalewając cherbarę w błękitnym kubku.

- Dziękuję Gwen. - Harry totalnie zignorował jej ślizgońśki humor i od razu przeszedł do mówienia tego po co przyszedł tu już wczoraj ale Conolly była w takiej rozsypce emocjonalnej, że wolał się nie odzywać. - Dziękuję, że go uratowałaś.

- Planowałam dać mu umrzeć ale mi się oświadczył więc w sumie stwierdziłam, że mogę go uratować. - mruknęła, wyciągając z lodówki mleko. W momencie skończenia usłyszała dźwięk wypluwania i poczuła na swoich plecach ciepłą ciecz.

- Co?! - chłopak zerwał się z krzesła, na równe nogi, a jego krzyk usłyszeli chyba nawet sąsiedzi trzy piętra niżej.

- Potter idioto! - wrzasnęła, patrząc na ciemne plamy na swoim białym sweterku. - Żartowałam debilu, idź to upierz. - warknęła ściągając przez głowę sweter, którym następnie rzuciła w Potter'a.

Szybko zjedli śniadanie, po którym Gwen od razu poszła pod prysznic i ubrała się, przekładając pierścionek do kieszeni nowych, tym razem czarnych jeansy'ów.

Szybkim krokiem weszła do szpitala, kierując się od razu do pokoju, gdzie miała swój kitel, w którym chodziła po szpitalu.

Ruszyła w kierunku sali pooperacyjnej, pod którą nikt nie siedział, co zapewne było sprawką jakiejś motywacyjnej gadki Pottera albo czegoś takiego. Podeszła do Black'a który dalej leżał nieprzytomny.

Westchnęła zmęczona, siadając przy jednym ze stolików na korytarzu. Była już godzina trzynasta, a ona miała już powoli miała dość. Praca w szpitalu była męcząca nawet jeśli było się dopiero na stażu.

- Ty stary oszuście! - głośny wrzask Avery'ego wybudził ją z zamyślenia. Przetarła zmęczona oczy patrząc na trójkę staruszków którzy jeszcze trzy minuty temu grali w karty.

- To ty oszukujesz Rowle. - syknął Avery, celując w Gabriela różdżką. Gwen warknęła zirytowana podchodząc do nich. Każda ich gra kończyła się w ten sposób i chociaż żaden z nich już nie nadawał się do rzucania jakichkolwiek zaklęć to zawsze groźli sobie swoimi nieużywanymi od lat różdżkami.

- Dawaj to Shafiq. - warknęła wyrywając staruszkowi magiczny przedmiot. - Zawsze to samo. Jak macie się drzeć to nie grajcie. - dodała, wracając z powrotem na stołek na którym siedziała i wypełniała papiery związane z leczeniem całej trójki.

- Współczuje twojemu mężowi Conolly. - krzyknął Avery, na co wywróciła oczami, wychodząc z pomieszczenia. Ostatnie dwie godziny były jeszcze bardziej męczące niż pozostałe sześć. Cała trójka emerytów uwzięła się na nią i co chwilę słyszała pytania: "a mogę?", "a muszę?", "a dlaczego", "a po co?", i chociaż Gwen objawiała się niespotykaną cierpliwością do marudzenia ludzi - w końcu spędziła kilkanaście lat na wysłuchiwaniu narzekań Draco, nad tym jaki to Potter jest głupi - to dzisiejszego dnia była o krok od popełnienia zabójstwa.

Połknęła szybko tabletkę która miała uśmierzyć ból głowy i ruszyła schodami na trzecie piętro, gdzie leżał Dominic Black.

Na korytarzu siedziała Rachel trzymając twarz w dłoniach i popłakiwała cicho. Gwen zatrzymała się na chwilę w pół kroku, patrząc na blondynkę. Pamiętała Rachel Harris jako nieśmiałą gryfonkę, chodzącą wiecznie ze swoim jasno różowym zeszytem, w którym projektowała co raz to nowe projekty sukienek. Wspinała też ją jako dziewczynę, która zawróciła w głowie Dominic'owi Black'owi przy której syn wielkiego casanovy nie umiał skleić ani jednego porządnego zdania.

Rudowłosa z lekkim wahaniem usiadła obok byłej gryfonki. Harris czując ruch obok siebie oderwała głowę od dłoni i podniosła zapłakane, niebieskie tęczówki na przyszłą lekarkę.

- Czemu on? - wychrypiła słabo. Gwen uśmiechnęła się lekko, dając jej znak by ta kontynuowała. - Pokłóciliśmy się przed jego wyjściem. Był zazdrosny o mojego współpracownika, a ja go kocham. Tylko jego. Nie jakiegoś Jerre'go czy innego. Jego. A on mi nie chciał wierzyć, więc powiedziałam mu, że w końcu odejdę jak dalej będzie mi nie ufał. - przerwała na chwilę, szlochając cicho. Conolly podała jej chusteczkę, w którą blondynka od razu się wysmarkała i otarła mokre policzki, które dosłownie dwie sekundy później wróciły do poprzedniego stanu. - Potem dowiedziałam się, że oberwał na akcji i przenoszą go do Munga w stanie krytycznym. - znów załkała, przecierając oczy. - Dziękuję ci Gwen. Dziękuję, że uratowałaś najważniejszego człowieka w moim życiu. - zakończyła, przytulając się do niej.

Gwen spojrzała na nią trochę zaskoczona, a jej ciało zesztywniało. Po krótkiej chwili jej ciało lekko się rozluźniło i obięła delikatnie Rachel. Nie wiedziała czy sobie to ubzdurała, czy pierścionek Black'a rzeczywiście zaczął parzyć ją w kieszeni.

- Obudził się już ale nie mam odwagi tam wejść. Boję się, co może mi powiedzieć i tego jak on się trzyma. - wyznała, odsuwając się po krótkiej chwili.

- Zrobimy tak: - zaczęła Gwen. - ja wejdę do niego teraz i z nim chwilę pogadam, dopytam się o jego stan, a potem wejdziesz do niego ty.

Blondynka pokiwała głową, więc Conolly podniosła się z niewygodnego krzesła i weszła do sali gdzie leżał Dominic. Brunet wlepiał spojrzenie niebieskich tęczówek w sufit szpitala. Skrzypienie drzwi zwróciło jego uwagę więc spojrzał na przybysza.

- Cześć Conolly. - jego głos był lekko zachrypnięty, a łobuziarski uśmiech, który od zawsze był nieodłączną częścią chłopaka, wpełzł na jego buzię. Gwen bez słowa sięgnęła do kieszeni jeansów i wyciągnęła pierścionek, który przekazał jej do przechowania Black i podała mu go.

- Nie spieprz tego. - powiedziała i z powrotem wyszła z pokoju nie czekając na jakiekolwiek słowa Dominica.

- Możesz do niego wejść. - mruknęła do blondynki, a ona niespiesznie wstała z krzesełka i mijając Gwen weszła do pokoju nie domykając drzwi.

I Gwen Conolly, nie byłaby Gwen Conolly gdyby nie podsłuchała tej rozmowy. A Tobias zawsze mówił, że przez tą ciekawość straci kiedyś nos.

- Minic.. - cichy, zachrypnięty głos Rachel wydobył się zza drzwi.

- Chel, kochanie... Błagam nie przerywaj mi. - głos Black'a był znacznie mocniejszy i było go wyraźnie słychać. Krótka cisza pozwoliła Gwen przypuszczać, że była gryfonka pokiwała głową, zamiast mu odpowiadać. - Przepraszam, że byłem taki zazdrosny o Jerry'ego ale cholera jasna, szlak chciał mnie trafić kiedy widziałem, jak z tobą rozmawia i jak na ciebie patrzy. Bałem się, że ktoś ci mnie zabierze. Najważniejszą osobę w moim życiu. Kocham cię Chel. Kocham jak nikogo innego.... - nastała chwila ciszy. - Wyjdziesz za mnie?

Gwen zagryzła wargę, nie słysząc odpowiedzi.

- Merlinie, tak! Oczywiście, że tak Dominic. - radosny krzyk, sprawił, że wielki kamień spadł z serca rudowłosej, a uśmiech wpełzł na jej twarz.

Ze zaspokojoną ciekawością ruszyła korytarzem ku wyjściu. Skręciła w bok, a jej oczom ukazała się duża grupa z Potter'em na czele, zmierzająca zapewne do Black'a.

- Co tu robisz Conolly? - zapytał zaskoczony Harry. Niektóre osoby zmierzyły ją dość nieprzychylnymi wzrokami ale Gwen, jak to Gwen nie zbyt tym się przejęła, przyzwyczajona do niechęci wobec niej.

- Możesz złożyć przyjacielowi gratulacje. - mruknęła tylko i wyminęła ich, odchodząc.

Dawno nie było

KimKimkolwiek

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro