Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Trzydziesty Trzeci

SPOJLERY DO DZIECI BURZY
— Syriusz...

Głos Destiny był niewyraźny i niepewny. Pierwszy raz słyszałam u niej taki ton. Zerknęłam na ciotkę, która z całej siły zaciskała rękę na swojej różdżce.

— Przez cholerne szesnaście lat udajesz martwą i śmiesz mi się jeszcze pokazywać na oczy. Po tym, jak zniknęłaś, bez chodź, by słowa wyjaśnienia. — syknął starszy z bliźniaków Black, a ja widziałam, jak w oczach mojej ciotki zbierają się łzy. Sama zacisnęłam pięści i wyrwałam się do przodu, w kierunku Syriusza.

— Nie wiesz, przez co przechodziła, przez te cholerne siedemnaście lat, więc nie masz prawa jej teraz oceniać. Zajmij się walką, bo zaraz ktoś walnie ci zaklęciem uśmiercającym w łeb i na tym się skończy twoje sranie żarem. — warknęłam, wbijając swój ostry wzrok w starszego Blacka. Nie miałam zamiaru nawet bawić się w grzeczności, nie kiedy jakiś wieśniak obrażał jedyną normalną część mojej rodziny.

Potter złapał mnie za ramię i szarpnął mną do tyłu, tak że wpadłam na niego i zaraz w ścianę, gdzie przed chwilą była moja głowa, uderzyło zaklęcie uśmiercające.

Zajebiście Gwen, co za ironia losu.

Odwróciłam głowę w kierunku, skąd nadleciał zielony promień, patrząc prosto w oczy mojej starszej siostry, która stała z wyciągniętą w naszym kierunku różdżką, rzucając następne zaklęcia.

— Protego. — niewidzialna tarcza pojawiła się przed nami. Zerknęłam w bok, patrząc na Regulusa Blacka, który z surową miną, trzymał wyciągniętą przed siebie różdżkę.

— Jak wszyscy przeżyjemy, to możecie sobie nawet łby pourywać, nie obchodzi mnie to. Teraz się skupcie. — powiedział chłodnym tonem, zerkając na mnie, swojego brata i moją ciotkę. Kiwnęłam głową i zerknęłam na ciotkę, która już odwróciła się na pięcie i ruszyła w drugą stronę korytarza niż dwaj bruneci.

— Harry musimy iść. — odwróciłam głowę w stronę znajomego głosu, a serce ścisnęło mi się, kiedy zobaczyłam spokojną, trochę zaskoczoną twarz Thomasa Lupina. Bez zastanowienia, przytuliłam blondyna, ledwo hamując łzy wzruszenia. Ramiona Lupin objęły mnie mocno.

— Cieszę się, że cię widzę Gwen, całą i żywą. — szepnął, a ja zacisnęłam powieki.

— A masz szmato. Spierdalaj od little Lupina. — puściłam blondyna, słysząc ten głos. Wychyliłam się zza

Thomasa, by spojrzeć na mojego najlepszego przyjaciela, który z zadowoloną miną stał nad moją unieruchomioną siostrą.

Uśmiech na jego twarzy zmalał, gdy tylko mnie dostrzegł, a w zamian za to pojawił się szok.

— Gwenda... — szepnął, a ja wywróciłam oczami, słysząc to głupie przezwisko, ale mały uśmiech wykwitł na mojej twarzy.

Chwilę później jego ramiona objęły mnie mocno. Powieki szczypały mnie niemiłosiernie i w końcu pozwoliłam łzą spod nich wypłynąć. Merlinie, byli żywi.

— Harry! — głos Granger, rozniósł się po całym holu, a ja westchnęłam cicho z ulgą, że i ona żyła.

— Idźcie, my ich zatrzymamy. — powiedziałam, zerkając na bruneta, który kiwnął głowa w ramach zgody. Potem przeniosłam swój wzrok na Harry'ego, który zaciskał mocno wargi, ale kiwnął głową, zgadzając się na taki plan.

— Nie dajcie się zabić. — dodałam, patrząc na czwórkę gryfonów, najdłużej zatrzymując swój wzrok na Potterze.

— Wy też. — mruknął Lupin i razem z Hermioną i Potterem, ruszyli w kierunku dziedzińca. Zerknęłam na Weasleya, który grzebał coś w swoim plecaku. Już chciałam rzucić jakąś wredną uwagą, kiedy ten wyjął z niego dobrze znaną mi różdżkę i rzucił ją w moim kierunku.

— Może ci się przydać Conolly. — powiedział, po czym odbiegł w kierunku reszty Wielkiej Brygady.

— Dzięki Weasley. — mruknęłam pod nosem, bo wiedziałam, że i tak mnie, nie usłyszy, pośród huków walki i odległości.

Zerknęłam na Nicholasa i kiwnęłam na niego głową, by się ruszył. Potem pamiętam jedynie walkę.

***

Rypnęłam całym ciałem o ziemię i zerknęłam na Petera Pettigrew, stojącego nade mną z wyciągniętą różdżką. Nie doceniłam tego grubego szczura. Żałowałam, że rozdzieliłam się z Nicholasem.

— Miałam nadzieję, że już zdechłeś i nie marnujesz tlenu. — wychrypiałam, starając się podnieść, chociaż do siadu. Moja różdżka leżała kawałek dalej i nie miałam szansy już do niej sięgnąć. Peter pochylił się nade mną, przyciskając mi różdżkę do czoła.

Pogodziłam się ze śmiercią. Łzy zebrały się w moich oczach.

— Cieszę się, że ty go przestaniesz marnować. — syknął swoim piskliwym głosem. Moją pierwszą myślą było czy w ogóle przeszedł mutacje, potem przypomniałam sobie, że trzyma różdżkę przy mojej głowie i nie było mi już do śmiechu.

Popatrzyłam mu prosto w oczy i w momencie, kiedy otwierał usta, by wypowiedzieć zaklęcie, jego ciało odleciało trzy metry dalej. Bez zastanowienia poderwałam się do siadu, bo stan mojego kolana nie pozwoliłby mi już raczej wstać bez czyjejś pomocy.

— Jesteś cała? — czyjaś ręką, objęła mnie za ramiona, a kiedy obróciłam głowę i z zaskoczeniem zobaczyłam starszego z barci Black, którego jeszcze niedawno opieprzyłam. Pokiwałam głową i zerknęłam również na Regulusa, który stał obok nas, ale jego ostry wzrok był wbity w Petera Pettigrew, który już podnosił się na równe nogi.

— Jak mogłeś jej to zrobić?

Znałam ojca Nicholasa bardzo długo, słyszałam różne tony, które wychodziły z jego ust, ale takiego wściekłego i zimnego jeszcze nie słyszałam. Skóra ścierpła mi na karku.

Ktoś zaraz tutaj umrze.

— Wybrała złego z nas. Gdyby była ze mną, do żyłaby do dziś, cieszyłaby się życiem, miałaby dzieci. — powiedział szczurowaty chuj, a ja spojrzałam zaskoczona na Syriusza, który pomógł mi się podnieść na równe nogi.

— Ma dzieci, których pozbawiłeś matki, którą rzekomo tak kochałeś. — syknął Black, a jego wściekłość zaczęła przechodzić i na mnie. Puzzle układanki zaczęły składać się w mojej głowie.

Reszty z tamtych zdarzeń nie pamiętam, starałam się obronić, przed następnymi śmierciożercami, którzy nadchodzili z drugiej strony.

Wiem tylko, że Peter Pettigrew nie przeżył starcia z braćmi Black.

Zerknęłam na Syriusza, który sapał ze zmęczenia i przymknęłam na moment powieki. Niemiłosiernie bolała mnie głowa. Oparłam się stercie gruzu i przyłożyłam różdżkę do kolana, mamrotając kilka zaklęć leczniczych i przeciwbólowych.

— Dajecie radę? — odezwał się Syriusz, uważnie rozglądając się wokół nas, szukając zagrożenia. Regulus oparł się na gruzie koło mnie i złapał się za bok, gdzie widniała wielka szrama, z której sączyła się krew.

Bez zastanowienia, przycisnęłam różdżkę do jego skóry, mamrotając kilka zaklęć, których uczyłam się podczas rehabilitacji.

— Jak ty to...? — odezwał się starszy, kiedy rana była już odkażona, a krew przestała z niej lecieć.

— Chciałam zostać magomedykiem. — mruknęłam pod nosem i odwróciłam głowę w kierunku dwóch śmierciożerców, którzy wyszli zza rogu.

Przełknęłam ślinę, patrząc prosto w oczy mojego ojca i zacisnęłam mocniej rękę na różdżce, widząc jego wściekły wzrok.

— Widzę, że zdrajcy krwi trzymają się razem. — przełknęłam ślinę i spuściłam głowę. W sumie było mi wszystko jedno już, może gdybym umarła, to w następnym życiu miałabym, chociaż kochających rodziców.
Niczego w życiu nie pragnęłam tak bardzo, jak miłości rodzicielskiej.

— A jak, tworzymy całkiem zgrany team. — powiedział Syriusz, odbijając zaklęcie, które leciało w naszą stronę. Zerknęłam na Regulusa, który chyba nie był na razie w stanie się podnieść na równe nogi, więc ja spróbowałam. Ktoś musiał pomóc Syriuszowi.

Kiedy prawie się wyjebałam, wiedziałam, że niestety nie będę to ja.

— Gang zdrajców chyba trochę umiera. — zażartowałam, na co oboje parsknęli cicho.

— Doceniam żart sytuacyjny, ale zaraz naprawdę zginiemy. — powiedział Syriusz, odbijając kolejne zaklęcia, lecące na nas. Chciałam zebrać chociaż trochę siły, by mu pomóc.

— Widzę bracie, że dalej masz problemy z odmienną częścią rodziny.

Chwała Merlinowi i Salazarowi. Spojrzałam na ojca, którego wyraz twarzy jasno wyrażał szok, kiedy zobaczył swoją martwą od szesnastu lat siostrę.

— Zabiliśmy cię. — syknął, kiedy jego kompan leżał powalony przez zaklęcie mojej ciotki. Destiny uśmiechnęła się do niego ironicznie.

— Zostawiliście na śmierć, a to różnica. — powiedziała, rzucając w niego następnym zaklęciem. Wyglądała jak królowa bitwy. Nie widziałam u niej nawet małego zadrapania, więc podejrzewam, że mało który śmierciożerca wyszedł cało ze spotkania z nią.

— Cóż, nie popełnię już tego błędu i teraz naprawdę cię zabije. — warknął mój ojciec i w następnej sekundzie, stanął spetryfikowany, z takim samym parszywym wyrazem twarzy, jaki widziałam u niego, od kiedy tylko pamiętam.

Zerknęłam na Regulusa, który właśnie opuszczał różdżkę, by z powrotem złapać się za dalej bolący go bok. Naprawdę się starałam, ale nie miałam już siły, bo chociażby unieść różdżkę.

Nikt z nas nie zdążył się odezwać kiedy, moją głowę przeszył ogromny ból, tak, że musiałam dosłownie zakryć sobie uszy.

— Walczyliście dzielnie, lecz na próżno, nie pragnę waszej śmierci. Każda kropla krwi czarodziejów to ogromna strata. Rozkażę moim oddziałom się wycofać. Zbierzcie i pochowajcie zmarłych pod ich nieobecność. Harry Potterze, zwracam się bezpośrednio do ciebie. Dzisiaj w nocy pozwoliłeś, aby twoi przyjaciele ginęli za ciebie, nie ma większej hańby. Czekam na ciebie w Zakazanym Lesie, niech dopełni się twoje przeznaczenie. Jeśli się nie stawisz, wtedy zabiję wszystkie dzieci, kobiety i mężczyzn, którzy cię ukryją przede mną.

Głos Voldemorta ustał, zostawiając po sobie bol głowy, ale nie zwracałam już na to wielkiej uwagi, bo moje ciało dostało nowe zadanie.

Muszę znaleźć Pottera, który zaraz może zrobić coś głupiego przez niesłuszne wyrzuty sumienia.

Pisanie na wykładach to moja nowa miłość. Zobaczymy jak bardzo będę płakać na sesji.

Kimkimkolwiek

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro