Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Trzydziesty Czwarty

Pilnowanie Pottera by nie zrobił nic głupiego, okazało się cięższe, niż początkowo założyłam.

Na początku nie mogłam go znaleźć więc po długich namowach Tobiasa, wróciłam do Wielkiej Sali, gdzie zebrali się wszyscy poszkodowani. Przełknęłam ślinę, patrząc na tych wszystkich zmarłych. Regulus leżał na jednej z ławek, a obok niego wiernie czuwał Nicholas z Rachel Hariss, krukonką z naszego roku. Blondynka miała dość niepewną minę, ale ręka mojego przyjaciela nieustannie głaskała jej plecy.

Między nimi a rodziną Weasleyów krążyła Celestia, która zarówno chciała wspierać swojego chłopaka, pogrążonego w żałobie po śmierci brata, jak i doglądać stanu ojca.

Przełknęłam ślinę, widząc płaczącego Rona Weasleya, pochylającego się nad ciałem Charliego. Pani Molly patrzyła pusto w przestrzeń.

— Gwen. — odwróciłam się w kierunku Thomasa, który z zaszklonymi oczami, stał naprzeciwko mnie. Jego ojciec leżał na jednym z łóżek, doglądany przez Syriusza.

— Gdzie on jest? — zapytałam zdławionym głosem, a blondyn spuścił głowę, patrząc na mnie smutno. Nie, nie nie. Nie mógł odejść.

— W gabinecie Dumbledora. — szepnął, a ja bez chwili zawahania wyrwałam się z powrotem w kierunku wyjścia z sali. — Ale Gwen... nie rób sobie nadziei, on chyba...

Nie dokończył, nie musiał. Wiedziałam, co zaraz powie, więc tylko pokręciłam głową i odeszłam. Najszybciej jak tylko byłam, w stanie przemierzałam korytarze, by dostać się do gabinetu dyrektora. Kiedy już popchnęłam drzwi, znalazłam chłopaka siedzącego na schodku z bezbarwną miną.

— Merlinie Potter. — prawie załkałam, rzucając się chłopakowi w ramiona. Objął mnie mocno, a ja po prostu wybuchłam głośnym płaczem, wciskając głowę w zagłębienie jego szyi. — Damy radę, musimy dać radę. —mamrotałam jak mantrę.

— Nie Gwen. — serce stanęło mi, kiedy chłopak po krótkiej chwili się odezwał. — Ja muszę zginąć.

Odsunęłam się od niego i popatrzyłam załamana wprost w jego zielone oczy. Moje ulubione. Pokręciłam głową w ramach niemego protestu.

— Nie musi...

— Jestem horkruksem Gweny, jest we mnie cząstka jego duszy. Dopóki żyję, on nie umrze i to nigdy się nie skończy.

Jeśli kiedykolwiek myślałam, że coś mnie boli, to teraz wiem, że się myliłam, bo żaden ból nie jest w stanie mierzyć się z tym który właśnie poczułam.

Harry Potter, chłopiec którego kochałam, musiał umrzeć by uratować cały czarodziejski świat, a ja nie mogłam nic na to poradzić.

Pociągnęłam nosem i bez zastanowienia przycisnęłam swoje usta do jego. Chciałam zapamiętać smak jego warg na jak najdłużej, skoro miał być to nasz ostatni pocałunek.

Kiedy się od siebie odsunęliśmy, Harry zdobył się na krótki uśmiech, który posłał w moją stronę, ścierając przy okazji łzy spływające mi po policzkach.

Chwilę później oboje ruszyliśmy w kierunku wyjścia z zamku. Szliśmy w ciszy, a ja ledwo panowałam nad nie wypuszczeniem kolejnych łez. Na wielkich schodach spotkaliśmy całą piątkę naszych przyjaciół. Siedzieli koło siebie, oparcie jedno o drugie.

Słysząc nasze kroki, odwrócili się i podnieśli na równe nogi. Ja za to przysiadłam sobie na tych schodach, bo ból, jaki odczuwałam, przygniatał mnie, tak że ledwo stałam.

Tak szczerze to nie rozróżniałam słów, jakie do siebie mówili, tempo wpatrywałam się przed siebie, marząc tylko o tym, by to wszystko okazało się jedynie kolejnym koszmarem, jaki nękał mnie w nocy.

Kiedy wszyscy się już wprzytulali i pożegnali, Harry stanął przed nami wszystkimi, a jego wzrok jeszcze raz przesunął się po wszystkich naszych twarzach i zatrzymał się na mnie, siedzącej na schodach, ledwie powstrzymującej się od wybuchnięcia gromkim płaczem.

Potter podszedł do mnie i nachylił się nade mną. Chciałam podnieść głowę, ale nie byłam w stanie się ruszyć. Brunet pocałował mnie w czubek głowy, uśmiechnął się pokrzepiająco do nas wszystkich i ruszył schodami w dół.

Nie powstrzymywałam już łez, które swobodnie spływały po moich policzkach. Właśnie pożegnałam się z miłością mojego życia, z moim najlepszym przyjacielem i największym oparciem.

Pożegnałam Harry'ego Pottera, którego chłopaka kochałam.

***

Siedzieliśmy w Wielkiej Sali na ławce, czekając. Na co? Nie wiem. Ja nie czekałam już na nic. Nic nie miało już sensu. Wlepiłam swój pusty wzrok przed siebie, nie za bardzo słuchając cichych rozmów, jakie zaczęły się nosić po pomieszczeniu.

Ktoś dosiadł się z mojej prawej strony, ale nawet nie miałam siły, by sprawdzić kto to był. Albo może mnie to nie obchodziło? Nie wiem, było mi już wszystko jedno. Bez niego nic już nie miało sensu.

— Jak się czujesz? — głos Syriusza był cichy, ale w moich uszach brzmiał jak wybuch bomby atomowej.

— Raczej beznadziejnie w porywach do chujowo. — mruknęłam, kopiąc mały kamień gruzu, który leżał pod moimi nogami. Starszy Black prychnął na moje słowa i oparł się o oparcie ławki i wlepił swój nieobecny wzrok w kupy gruzu przed nami.

— Cóż zawsze wiedziałem, że Harry odziedziczy słabość do rudych kobiet po ojcu, ale nigdy nie spodziewałbym się, że straci głowę dla ślizgonki. — odezwał się po chwili, a ja uniosłam brew, spoglądając wreszcie na niego. Na jego twarzy zamajaczył mały sentymentalny uśmiech. — Nawet nie wiesz, jak oczy mu się świeciły za każdym razem, jak o tobie opowiadał.

Serce ścisnęło mi się w klatce piersiowej, a wielka gula wyrosła w gardle, tak że ledwo przełykałam ślinę.

— Nie mówię ci o tym, by jeszcze bardziej cię dobić, tylko po to, by ci uświadomić, jak ważna dla niego byłaś, nadal jesteś. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz słyszałem, jak ktoś mówi o kimś z taką miłością. Pamiętaj, że nawet jak go już nie będzie, to jego miłość dalej będzie w tobie.

Pokiwałam głową, a łzy znowu zebrały się w moich oczach. Syriusz posłał mi mały, pokrzepiający uśmiech, ale nie zdążyłam mu odpowiedzieć, zanim do sali wpadł Neville i krzyknął:

— Idą.

Bez zastanowienia podniosłam się na równe nogi i ruszyłam za resztą na dziedziniec. Złapałam pozostałych przyjaciół już na zewnątrz.

— Kogo niesie Hagrid? — odezwała się mała Weasley, wyrywając się do przodu. Przymknęłam powieki, szykując się na najgorsze. Wtedy też czyjeś ręce złapały mnie za moje. Uchyliłam oczy, zerkając na Hermionę i Nicholasa, którzy stali po moich bokach.

— Harry Potter nie żyje!

Grunt o mało nie osunął mi się spod nóg, kiedy usłyszałam słowa Voldemorta. Przymknęłam powieki z powrotem, a głowa pulsowała mi niemiłosiernie. Błagam, niech to się już skończy, pomyślałam, ściskając mocniej rękę gryfonki, która tak jak ja ledwo powstrzymywała głośny szloch.

— Nie! Nie! Nie! — krzyknęła zrozpaczona Lucy, wygrywając się do przodu, ale zaraz została mocno złapana przez Syriusza i Thomasa, którzy z powrotem pociągnęli ją do tyłu. Dziewczyna wtuliła się w Lupina, który wyglądał na równie załamanego, jak rudowłosa.

— Cisza! — warknął Czarny Pan, wykrzywiając swoją obrzydliwą mordę we wrogi sposób. - Głupia dziewczyno. Harry Potter nie żyje, a więc od dziasiaj będziecie oddawać cześć mnie. — zwrócił się do uczniów Hogwartu i członków Zakonu, którzy jeszcze żyli.

— Harry Potter nie żyje! — wrzasnął, odwracając się w stronę Śmierciożerców, a ci zaczęli się śmiać.

Obrzydzenie zawładnęło moim ciałem. Jak ktoś może się cieszyć z tego, że nie żyje człowiek. — Najwyższy czas się określić. Możecie się do nas przyłączyć lub zginąć.

Nikt nie ruszył się z miejsca, nikt nawet nie odważył się głośniej odetchnąć. Rozejrzałam się po ludziach stojących po tej stronie barykady i z miłym zaskoczeniem stwierdziłam, że wszyscy mieli raczej bojowe miny, niemające zamiaru ugiąć się przed Voldemortem.

— Draco, Draco. — zawołał Lucjusz z Narcyzą. Spojrzała na Malfoy'a, gdy ten ruszył przed szereg, idąc w kierunku rodziców, z dość niepewną miną. Zrobiło mi się go szkoda. Wiedziałam, że się boi. Pewnie, gdyby nie Potter sama odeszłabym na tamtą stronę. Ze strachu.

— Doskonale Draco. — powiedział Voldemort, przytulając chłopaka, a moja twarz wykrzywiła się w grymasie obrzydzenia. Po sekundzie puścił blondyna, który czym prędzej udał się w kierunku swoich rodziców.
Czarny Pan rozejrzał się po tłumie, aż jego wzrok padł prosto na moją osobę.

— A ty Gwendolyn? — zapytał Czarny Pan, patrząc na mnie, tymi przerażającymi oczami. Wszyscy popatrzyli w moim kierunku, w napięciu oczekując tego, co zrobię. Dla mnie odpowiedź była tylko jedna.

— Raczej nie skorzystam. Wolałabym już, się rzucić z wierzy. — warknęła, który skrzywił się, rzucając ostre spojrzenie mojej ciotce, która stała niedaleko niego.

— Regulusie? — zwrócił się do mężczyzny, który stał kawałek dalej, obok swojego brata i córki. Obok Celestii zaś stali bliźniacy Weasley, jeden z nich obejmował ją ramieniem. Wszyscy zerknęliśmy na ojca Nicholasa, który wybuch gromkim, zimnym śmiechem.

— Zabiliście mi żonę i przyjaciela, a ty się jeszcze głupio pytasz?

Okej teraz atmosferę można było już pokroić tępym jak Nicholas nożem.

Voldemort wyglądał na wściekłego, ale nie drążył tematu, bo z naszego szeregu wyszedł Neville. Zerknęłam zdziwiona na gryfona.

— Ou miałem nadzieję na kogoś lepszego. — zaszydził Voldemort, a śmierciożercy wybuchli gromkim śmiechem. — A ty kim jesteś młodzieńcze?

— Neville Longbottom.

— Wiesz Nevill, napewno znajdzie się miejsce dla ciebie w naszych szeregach. — powiedział Czarny Pan, rozkładając ręce w zapraszającym geście.

— Chciałbym coś powiedzieć. — przerwał mu, a Voldemort kiwnął niechętnie głową, by chłopak kontynułował.

— Nie ważne, że Harry nie żyje. — gdzieś z tyłu rozległ się głos mówiący, by chłopak wracał. — Ludzie giną codziennie, przyjaciele, rodzina. Tak, straciliśmy Harry'ego, ale jest z nami. Tutaj. — złapał się za serce. — Charlie, Tonks, Lavender i pozostali. Nikt nie zapomni o nich. O tobie tak. — zwrócił się do Voldemorta który zaczął się śmiać. — Bo się mylisz, serce Harry'ego biło dla nas, dla wszystkich. To jeszcze nie koniec. — krzyknął, wyciągając miecz Godryka Grffindora z Tiary Przydziału, którą trzymał w ręce.

Wtedy Harry spadł z ramion trzymającego go Hagrida. Otworzyłam usta w szoku, patrząc, jak chłopak atakuje Voldemorta i cofa się w kierunku zamku. Niektórzy śmierciożercy zaczęli uciekać, inni rzucili się do walki.

Zakon zaczął cofać się do zamku, razem z Potterem, który już biegł w naszą stronę.
Co za sukinsyn. Sama go zaraz zabije za to co przez niego przeszłam, pomyślałam, kiedy znalazł się koło nas. Nie mogłam jednak nic poradzić na to, że kiedy nasze oczy spotkały się na dosłownie ułamek sekundy, moje serce zatrzepotało wesoło z radości.

— Zabijcie węża. — rzucił w naszą stronę i ruszył walczyć z Voldemortem, nie oglądając się już na nikogo.

Kurwa, jeśli jeszcze raz pozwoli się zabić, to osobiście go wskrzeszę i zabije po raz trzeci.

Napięłam wszystkie swoje mięśnie, słysząc za sobą, ten chory śmiech, którego nienawidziłam z całego serca.

— Idźcie, ja mam jeszcze coś do załatwienia. — rzuciłam do reszty i ruszyłam w kierunku mojej ciotki, koło której już stała Destiny.

— Dalej jesteś tak samo żałosna siostro, jak byłaś te szesnaście lat temu. — powiedziała Elizabeth, rzucając w Des kolejne zaklęcia, która ta perfekcyjnie odbijała.

— A ty jesteś tak samo głupia. — odezwała się blondynka, w tym samym momencie, stanęłam koło niej i również wycelowałam w Elizabeth różdżkę.

— Proszę, dwie zdrajczynie. Zakały rodziny. — syknęła, a ja bez zastanowienia machnęłam różdżką, wykorzystując jej moment nieuwagi przez wściekłość, rozbroiłam ją.

— Avada Kedavra — szepnęła Destiny, a zielony promień z jej różdżki, ugodził Elizabeth w sam środek klatki piersiowej w tym samym momencie, kiedy jej różdżka wyleciała jej z dłoni. Jej ciało opadło u naszych stóp, a spokój, jaki poczułam w sercu, był tak przyjemny, że gdybym musiała, zrobiłabym to drugi raz.

Skrzywdziła tyle niewinnych osób. Zasłużyła na śmierć. Oby zgniła w ogniu piekielnym.
Chwilę później patrzyłam jak ciało Voldemorta, rozpada się w proch i przysięgam, że nigdy nie poczułam się tak wolna, jak w tamtym momencie.

***

— To koniec? — odezwał się Thomas, kiedy całą szóstką staliśmy na resztkach kamiennego mostu nad wielką przepaścią, do której Harry dosłownie trzydzieści sekund temu wrzucił połamaną Czarną Różdżkę.

Zerknęłam na blondyna, obierając się wygodniej na stercie gruzu. Bolało mnie wszystko i jedyne, o czym marzyłam to położyć się w swoim wygodnym łóżku i przespać kilka następnych dni.

— Nie, to dopiero początek. — powiedział Potter, stając koło mnie. Złapał mnie za rękę, a ja uśmiechnęłam się szeroko, patrząc na jego poobijaną twarz.

Właściwie to wszyscy byliśmy poobijani.

— Nie wiem jak wy, ale ja chyba prześpię następny tydzień. — burknął Nicholas, obejmując Rachel ramieniem. Blondynka zerknęła na niego i parsknęła delikatnie.

— Hogwart sam się nie odbuduje. — mruknęła, a ja jęknęłam pod nosem.

— Bolą mnie plecy, nie będę przerzucać żadnych kamieni. — zapowiedziałam, a oni parsknęli cichym śmiechem.

— Pora chyba na emeryturę Conolly.

Szturchnęłam Pottera za te słowa i podobnie jak reszta zaczęłam się śmiać. Nie musieliśmy się na razie niczym martwić. Mieliśmy siebie, a przed nami rozciągały się perspektywy nowego, spokojnego życia.

Życia, które miałam przeżyć u boku Harry'ego Pottera, chłopca, który skradł moje serce.

Dziś wieczorem epilog

Kimkimkolwiek

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro