Rozdział Trzeci
Oparłam się o ścianę, czując, jak zaczynają mnie już boleć nogi od ciągłego stania. Plotki nie kłamały, profesor Slughorn uwielbiał gadać. Od dwudziestu minut opowiadał nam o każdym eliksirze, jaki tylko zdążył uważyć dzisiejszego poranka.
— A w tym kociołku znajduje się... — kontynuował swój wywód, kiedy drzwi do sali otworzyły się, więc wszyscy popatrzyliśmy w tamtym kierunku, a do środka wszedł Harry i Ron.
— Jeszcze tych tu brakowało. — mruknęłam w kierunku Nicholasa stojącego obok mnie. Chłopak był równie znudzony, jak ja i prawdopodobnie już pluł sobie w brodę, że jednak nie wypisał się z eliksirów.
Osobiście lubiłam eliksiry, ale wolałam się ich uczyć sama. Właściwie nie wiedziałam dlaczego, po prostu na lekcjach nigdy nie umiałam się porządnie skupić i wolałam sama wykuć wszystko na pamięć i prze praktykować w zaciszu biblioteki, gdzie nie było szumów, kłótni, rozmów i przede wszystkim Nicholasa, który skutecznie od pierwszego roku utrudniał mi uważne słuchanie na lekcjach, bo akurat wtedy on miał ochotę sobie porozmawiać na wszystkie tematy, które nie koniecznie dotyczyły zajęć.
— A Harry mój drogi już się niepokoiłem. Widzę, że kogoś przyprowadziłeś. — powiedział ucieszony nauczyciel. Wywróciłam oczami, jak ja przyszłam spóźniona minutę, to nie cieszył się tak na mój widok, wręcz prawie dostałam szlaban za to, że się spóźniłam, a Potter z Weasleyem wchodzą sobie w połowie zajęć i jeszcze są tak entuzjastycznie witani.
— Nikt by za nimi nie płakał, jakby nie przyszli. — burknęłam pod nosem, na co Nicholas wybuchł gromkim śmiechem, zwracając na nas uwagę całej klasy. Slughor popatrzył na nas karcąco, po czym wrócił wzrokiem do dwójki gryfonów.
— Ron Weasley, nie jestem najlepszy w eliksirach, raczej beznadziejny, to może... — mruknął rudowłosy i zaczął się powoli wycofywać, na co nie pozwolił mu Potter, zatrzymując go w miejscu.
— Nonsens, nauczymy cię. Przyjaciel Harry'ego jest moim przyjacielem. Wyjmijcie książki. — rozkazał nauczyciel.
— Przepraszam, nie zdobyłem jeszcze książki i Ron też nie. — odezwał się Harry, przeczesując nerwowo ręką swoje ciemne, gęste włosy. Przełknęłam głośno ślinę, kiedy mój brzuch nieprzyjemnie się skręcił z niewytłumaczalnych powodów.
— To nic, weźcie sobie jakieś z szafki. — westchnął staruszek, kiwając głową w kierunku jednej z szafek stojących w rogu sali i odwrócił się w naszym kierunku.
— Jak już mówiłem, sporządziłem dziś rano eliksiry, jakieś sugestie, co to może być? — zapytał, podnosząc pokrywę kolejnego kociołka. Odepchnęłam się od ściany, by przyjrzeć się lepiej eliksirowi, ale zanim zdążyłam się odezwać, do odpowiedzi wyrwała się Hermiona, podnosząc rękę.
— Tak panno...? — zaczął profesor, spoglądając na gryfonkę. Wywróciłam oczami ziryowana, nie miałam do Hermiony, właściwie to nawet ją lubiłam, można było z nią pogadać na jakieś mądrzejsze tematy niż tylko te plotki, które znosiła Pansy do naszego dormitorium. Jedyne co mi w niej przeszkadzało to, to, że była tak samo narwana, jak Potter i reszta gryfonów oraz to, że nie dawała możliwości wykazania się innym.
— Granger sir. — powiedziała, podchodząc do pierwszego z kociołków. — To Veritaserum, czyli eliksir prawdy. — w tym momencie się wyłączyłam, patrząc pusto w przestrzeń przede mną. Ostatnimi czasy miałam okropne problemy ze snem i jak zwykle kładłam się spać koło jedenastej, to o godzinie wpół do siódmej rano ciężko było mi się zwlec z łóżka, a teraz była godzina piąta, a ja mimo zmęczenia budziłam się i nie mogłam ponownie uśpić.
— A to amortencja, najsilniejszy miłosny eliksir. — dotarło do mnie, kiedy wyrwałam się z mojego dziwnego stanu otępienia. — Jego zapach każdy odczuwa inaczej, w zależności co kto lubi. Czuję na przykład skoszoną trawę, pergamin i pastę... — zawahała się na chwilę, – do zębów. — dodała i speszona wróciła na swoje miejsce między Lupinem a Potterem, który z Weasleyem po zabraniu podręczników stanęli koło blondyna.
— Jednak amortencja nie wzbudza prawdziwej miłości, bo to niemożliwe jednak powoduje bardzo silne zadurzenie lub obsesję i z tego powodu to zapewne najniebezpieczniejszy eliksir w tej Sali. — powiedział profesor, a w czasie jego wykładu kilka dziewczyn przysunęło się bardziej do przodu, zwiedzione prawdopodobnie zapachami, które tak kochały. Slughorn przykrył kociołek, a cała grupka kobiet cofnęła się zawstydzona z powrotem na swoje miejsce.
— Ale nie powiedział pan, co jest tutaj? — odezwała się jakaś gryfonka, której imienia nie mogłam sobie przypomnieć. Brunetka wskazała głową na mały, szklany flakonik w kształcie łezki.
— A racja. Panie i panowie to, co tu widzicie to... – zaczął, wyjmując flakonik z metalowego stojaka. — niezwykle dziwny eliksir znany jako Felix Felicis, ale częściej używa się nazwy...
— Płynne szczęście. — przerwała mu Hermiona
— Tak panno Granger, płynne szczęście. Nie łatwo je u ważyć, a mały błąd dużo kosztuje. Jeden łyk, a wszystko, co robisz, kończyć się będzie sukcesem. — przeniosłam wzrok na Draco, który patrzył prosto na fiolkę trzymaną przez nauczyciela. — Oczywiście tak długo puki działa. — dokończył profesor i odłożył fiolkę z powrotem do stojaka.
— To właśnie dzisiaj będzie nagrodą. Jedna mała fiolka płynnego szczęścia dla ucznia, który w najbliższą godzinę wyprodukuje nam wywar żywej śmierci, w miarę użyteczny. Wskazówki znajdziecie na stronie dziesiątej. Uprzedzam was jednak, że tylko jednemu uczniowi udało się u ważyć eliksir na tyle dobrze by zasłużyć na nagrodę. Bierzcie się do roboty. — powiedział nauczyciel, stojąc za swoim biurkiem. Otworzyłam podręcznik na wskazanej stronie i od razu ruszyłam do swojego stanowiska, czytając składniki.
— Gwen... — zaczął Nicholas, stając na miejscu obok mnie.
— Milczysz Black, muszę się skupić. — mruknęłam, nawet na niego nie spoglądając. Wiedziałam, czego chciał. Nicholas był zdolnym uczniem i jak chciał, to potrafił coś zrobić, ale zazwyczaj mu się nie chciało i wysługiwał się mną.
Piętnaście minut później miałam naszykowane już wszystkie składniki, a kociołek grzał się na ogniu.
Pociąć fasolę waleriany. Przeczytałam pierwszy punkt w książce, po czym wzięłam odpowiedni składnik i spróbowałam go przekroić, jednak ten odskoczył, trafiając prosto w oko Nicholasa, który również próbował rozciąć swoją fasolkę.
— Kurwa Conolly! — wrzasnął, łapiąc się za bolące miejsce i spojrzał na mnie zdrowym okiem, a jego wzrok wyrażał czystą chęć zamordowania mnie. Nie zważając, że zwrócił na nas uwagę całej klasy i przeklął przy nauczycielu, rzucił we mnie swoją fasolką. Uchyliłam się przed lecącym przedmiotem, który trafił prosto w rękę profesora, stojącego za mną.
— Wiedziałem, że jeśli Regulus i Anette doczekają się dziecka, to będą z nim tylko problemy. — mruknął pod nosem, tak żeby nikt do nie usłyszał. — Chodź chłopcze, przyłożysz lód do tego oka. Może obejdzie się bez siniaka. — powiedział do bruneta, który wciąż jednym okiem, mordował mnie wzrokiem.
Żeby uniknąć większych szkód, rozgniotłam fasolkę, bo gdzieś kiedyś przeczytałam, że tak też można robić, po czym zaczęłam zajmować się przygotowywaniem i wrzucaniem reszty składników.
Parsknęłam śmiechem, kiedy kociołek Finnigana wybuch mu prosto w twarz i spojrzałam na Nicholasa, który obrażony na mnie, przygotowywał swój eliksir, widziałam jego zirytowaną minę i wiedziałam, że przeklinał w myślach swoją tępotę w dziedzinie eliksirów.
Pod koniec lekcji wszystkie eliksiry były skończone, a profesor Slughorn chodził od jednego do drugiego, sprawdzając, jak sobie poradziliśmy.
— Panie Black, to nawet kolorem nie przypomina Wywaru żywej śmierci. — powiedział, patrząc sceptycznie na kociołek Nicholasa. Brunet zwiesił ramiona ze zrezygnowaniem i westchnął męczeńsko. — Twoja matka też nie radziła sobie z eliksirami, nie przejmuj się. — dodał, klepiąc bruneta w ramię w geście pocieszenia i podszedł do mojego kociołka.
— Bardzo dobry panno Conolly, ale nie jest idealny. — powiedział, a ja zacisnęłam szczękę. Black obok mnie parsknął śmiechem, widząc, jak nauczyciel uderza w moje zbyt wielką dumę. Nienawidziłam uczucia porażki, kiedy ktoś mówił mi, że niewiele brakło mi do ideału. W mojej głowie były dwie opcje albo robiłam coś perfekcyjnie, albo wręcz odwrotnie, tragicznie. Nic pomiędzy, żadnego bardzo dobrego, ale nieidealnego.
Profesor ruszył dalej do kolejnych uczniów, ale nie słuchałam, jak oceniał ich eliksiry i co mówił, bo byłam zbyt zajęta analizowaniem w swojej głowie, co zrobiłam nie tak, że nie jest idealny. Przecież robiłam wszystko zgodnie z instrukcją, jaka była w podręczniku, jedyne co zrobiłam inaczej to zamiast przekrojenia tej przeklętej fasolki, to ją rozgniotłam, żeby uniknąć kolejnego podbitego oka. Pewnie to wszystko zepsuło.
— Na brodę Merlina! Pierwszorzędny! — z mojego stanu zamyślenia wybudził mnie krzyk Slugorna. Odwróciłam się w kierunku, z którego dobiegał jego głos i zacisnęłam pięści, widząc, że stoi koło Pottera i patrzy na jego eliksir.
Tak nie mogło być, nie mogłam być gorsza od Pottera.
— Tak doskonały, że kropla mogłaby zabić nas wszystkich. — ciągnął dalej nauczyciel. Wtedy mój wzrok spotkał się z oczami Pottera, który uśmiechnął się złośliwie, zapewne wiedząc moje zaciśnięte w pięści ręce. W tamtym momencie byłam gotowa rzucić się na niego i zedrzeć mu ten uśmieszek z twarzy. Bo i on i ja wiedzieliśmy, że tym razem ze mną wygrał w naszym nieoficjalnym konkursie „kto jest lepszy".
— A więc tak jak obiecałem, jedna fiolka Felix Felicis. Moje gratulacje. Nie zmarnuj tego! — powiedział nauczyciel, wręczając Harry'emu fiolkę z płynnym szczęściem, po czym zaczął bić trawo, do którego dołączyli się gryfoni, chodź, widziałam, że Hermiona zrobiła to dość niechętnie, bo jej duma zapewne topiła się gdzieś w wywarze żywej śmieci razem z moją. Do aplauzu dołączył się również Nicholas, klaskając mi tuż przy uchu, co miało na celu jeszcze większe zdenerwowanie mnie i uświadomienie, że zostałam pokonana przez Pottera.
Wyszłam z klasy zaraz za Potterem, czyli jako ostatnia, a zirytowanie, które było widoczne na mojej twarzy, jasno dawało do zrozumienia, że lepiej do mnie nie podchodzić, a już nie daj Merlinie się odzywać. Złapałam Pottera za tył szaty i popchnęłam tak, że jego plecy zderzyły się ze ścianą.
— W tej chwili mi powiesz, jak to zrobiłeś, bo jak nie to uwierz mi, że nawet śmierć z ręki Voldemorta wyda ci się przyjemną wizją, jak z tobą skończę. — warknęłam, trzymając w pięściach poły jego szaty. Chłopak uśmiechnął się złośliwie, co tylko bardziej spotęgowało moje wkurzenie.
— Oj Conolly, nie musisz być we wszystkim najlepsza. — prychnął. Przycisnęłam go mocniej do ściany, mimo że z tyłu głowy wiedziałam, że i tak go to nie zaboli, bo moja siła mięśni w porównaniu z jego była raczej nikła.
— Gadaj Potter! — syknęłam. Chłopak złapał mnie za ramiona i obrócił tak, że teraz to moje plecy stykały się ze ścianą. Szarpnęłam się do przodu, chcąc mu się wyrwać, ale jego ręce skutecznie mnie unieruchomiły. Zamknęłam oczy i wzięłam głębszy wdech, by się uspokoić, o dziwo zadziałało wręcz momentalnie.
— Powiem ci, jak zaczniesz być miła Conolly. — powiedział i puścił moje ramiona, po czy pstryknął mnie nos i ruszył w kierunku wieży Gryffindoru. Zacisnęłam po raz kolejny szczękę, naprawdę dziwiłam się, że moje zęby są jeszcze całe.
— Nienawidzę cię Potter! — krzyknęłam za nim, a brunet nawet nie zatrzymując się ani nie odwracając się w moim kierunku, odkrzyknął:
— Ja ciebie też Conolly.
I zniknął za zakrętem, a na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
Cześć!
Na wstępie chce tylko powiedzieć to co zapomniałam napisać w poprzednich rozdziałach. Książka będzie się opierać na filmie ponieważ nie posiadam własnego egzemplarzu książki a do biblioteki miejskiej mam taki uraz jak Ron do Gwen. Także możecie w tej książce znaleźć jakieś dialogi z filmu.
Lubię ten rozdział, zresztą w każdej mojej wersji lubiłam rozdział z lekcji eliksirów.
Trzymajcie się! I powodzenia na lekcjach w poniedziałek!
KimKimkolwiek
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro