Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Szósty

Następnego dnia było jeszcze gorzej, niż myślałam. Starałam się ignorować wszystkie spojrzenia, które wodziły za mną z podejrzliwością, jakbym była co najmniej tak szalona, że zaraz miałam wyjąć różdżkę z kieszeni i rzucać zaklęciami uśmiercającymi na około.

Nie wiem ile wersji, już powstało, ale zdecydowanie większość mówiła, że jestem jakiś zaginionym dzieckiem Voldemorta, które ma zadanie podkraść się do Pottera i podciąć mu gardło.

Idąc na logikę, nie tylko Voldemort był zły. Śmierciożercy też byli, patrząc na to, że z własnej woli dołączyli do Czarnego Pana, a zabijanie ludzi sprawiało im wręcz radość, więc jeśli nauczycielka wróżbiarstwa nazwała mnie złem, nie oznaczało to, że „moim ojcem" musiał być Voldemort. Mój prawdziwy ojciec był wystarczająco złym człowiekiem, by Trelawney nazwała mnie złem wcielonym.

Po dwóch tygodniach przyzwyczaiłam się krzywych spojrzeń i szeptów. Starłam się już nie zwracać na nie uwagi i znosić to wszystko z uniesioną głową. Snape na szczęście nie wlepił mi żadnego szlabanu za to, że uciekłam wtedy z kilku lekcji, ale usłyszałam, że jeśli jeszcze raz tak zrobię i wlepi mi dwutygodniowy szlaban, podczas którego będę myć wszystkie podłogi w lochach.

Weszłam do Wielkiej Sali, a wzrok kilku uczniów poleciał na mnie. Usłyszałam kilka szeptów mówiących, żeby na mnie uważać, ale nie zatrzymałam się, podchodząc do miejsca, gdzie siedział Nicholas.

- Dzięki, że zaczekałeś. - syknęłam, siadając naprzeciwko niego. Brunet podniósł na mnie wzrok swoich ciemnych tęczówek i prychnął. Od dwóch tygodni zachowywał się, jak obrażona księżniczka i chociaż naprawdę mi pomagał i stawał w mojej obronie, kiedy sytuacja stawała się już naprawdę męcząca lub niedorzeczna, ale kiedy byliśmy we dwójkę, to prychał i obrażał się, jak pięciolatka która nie dostała wymarzonej zabawki.

- Nie ma za co. - sarknął, wpakowując sobie kolejnego tosta do buzi. Wywróciłam oczami i nałożyłam sobie trochę sałatki, do kubka nalałam sobie ciepłej herbaty. Cały czas czułam na sobie czyjś uważny wzrok, więc odwróciłam się w kierunku stołu Ravenclawu, który znajdował się za moimi plecami i spojrzałam na grupę pierwszoroczniaków, którzy patrzyli na mnie, jak na szatana.

- Bu! - szepnęłam, pochylając się delikatnie w ich stronę. Trzy dziewczynki i chłopak pisnęli przerażeni i odwrócili głowy w przeciwnym kierunku. Kilku ślizgonów koło mnie parsknęło śmiechem na reakcję jedenastolatków, ale mnie nie było do śmiechu. Naprawdę się mnie bali.

Byłam jak moja ciotka.

- Gryfoni mają dziś trening, idziemy? - zapytał Nicholas. Popatrzyłam na niego zaskoczona. Od dwóch tygodni usłyszałam od niego może trzy zdania, które nie były związane ze szkołą i lekcjami. Posłałam mu słaby uśmiech i prześledziłam wzrokiem stół domu lwa.

- Weasley w stroju do quiddicha? Czyżby chciał grać? - mruknęłam, patrząc na bladą, wręcz białą twarz rudowłosego chłopaka siedzącego koło Hermiony. Black parsknął śmiechem, zapewne wyobrażając sobie, jak gryfon kompromituje się na boisku. Uśmiechnęłam się złośliwie i spojrzałam na przyjaciela. - Nie możemy tego ominąć, oczywiście, że idziemy.

Cieszyłam się, że już mu przeszło. Nie lubiłam, kiedy byliśmy pokłóceni albo obrażeni na siebie, bo wtedy nie miałam z kim szczerze porozmawiać. Nie spiesząc się, skończyliśmy jeść śniadanie, po czym wróciliśmy do lochów, żeby ubrać ciepłe kurtki.

Lubiłam soboty, nie musiałam się nigdzie spieszyć, mogłam - bez irracjonalnej myśli z tyłu głowy, która ciągle pytała, czy na pewno o niczym nie zapomniałam - posiedzieć w Pokoju Wspólnym i pogadać z Nicholasem.

Droga na stadion Quiddicha zajęła nam trzy razy dłużej, niż powinna, bo rozpoczęliśmy, a właściwie to Nicholas walkę na przepychanie się.

- Ubrudziłeś mi spodnie! - krzyknęłam, śmiejąc się głośno. Leżałam na trawie, a Black stał nade mną, również się śmiejąc. Lubiłam go takiego. Beztroskiego, szczęśliwego i szczerze uśmiechniętego. A nie zawsze taki był, właściwie to bardzo rzadko, co tłumaczył tym, że po prostu taki jest, ale ja gdzieś w głębi mojej głowy wiedziałam, że jemu po prostu brakowało mamy.

- Wstawaj Gwen. Chce zobaczyć ten cyrk. - westchnął, wyciągając w moim kierunku rękę, za którą od razu złapałam, a chłopak pociągnął mnie do góry, dzięki czemu dwie sekundy później stałam już na równych nogach.

- Mam nadzieję, że Weasley spadnie z miotły. - mruknęłam, otrzepując swoje ubrania z trawy. Ponownie ruszyliśmy w kierunku stadionu, już nie zachowując się, jak dwie małpy, które ktoś przed chwilą wypuścił z klatki. Wspięliśmy się na trybuny i zajęliśmy miejsca w ostatnim rzędzie.

Rozejrzałam się po trybunach, zauważając Hermionę i Thomasa siedzących kawałek dalej. Poza nimi było jeszcze kilku - jak podejrzewałam - gryfonów, którzy zapewne przyszli kibicować swoim przyjaciołom, którzy chcieli dostać się do drużyny.

- To, że w zeszłym roku mieliśmy wyniki, nie oznacza, że w tym będzie tak samo, jasne? - dobiegł do nas głos Pottera, stojącego na środku boiska razem z Ginny Weasley, a przed nimi znajdowała się, duża grupa chętnych do drużyny.

- W tym roku wygra Slytherin. - krzyknęłam, uśmiechając się w jego stronę złośliwie. Potter odwrócił na chwilę wzrok od grupy i przekręcił głowę, parząc na mnie.

- Cieszymy się Gwen, że masz marzenia, nawet te żałośnie nierealne, ale nie przeszkadzaj. - odkrzyknął i wrócił wzrokiem do kandydatów. Widziałam, jak cała grupa patrzy na mnie krzywo i między nimi zapewne padły wyzwiska kierowane w moją stronę, ale nie przejęłam się tym. Napawałam się satysfakcją, jaka płynęła ze wkurzonego i zazdrosnego wzroku Ginny kierowanego w moim kierunku.

Zresztą zdążyła się przyzwyczaić do wyzwisk, w końcu byłam raczona tymi niezbyt przyjemnymi epitetami od małego dziecka. Słyszałam je od ojca, siostry, dziadków, ciotki.

Spojrzałam na boisko i zauważyłam, że Potter już skończył gadać, a cała grupa zaczęła się przygotowywać do pokazania swoich umiejętności, bądź nieumiejętności.

Weasley i Cormac McLaggen wznieśli się w powietrze, zajmując miejsca przed obręczami, jeden po jednej stronie, drugi po drugiej.

- Podpatrujecie taktykę? - odezwał się głos koło nas. Podniosłam swoje spojrzenie na łagodną twarz Thomasa Lupina i wyszczerzyłam się złośliwie.

- Napawamy się smakiem wygranej, patrząc, jak te miernoty próbują coś z siebie wykrzesać. - sarknęłam, wracając wzrokiem do boiska. Blondyn parsknął cichym śmiechem i usiadł koło Nicholasa. Lubiłam go. Chyba każdy go lubił. Thomas Lupin po prostu był osobą, do której mogłeś przyjść z każdym problemem i nie dość, że zostałeś wysłuchany, to jeszcze otrzymałeś całkiem niezłą radę. Był jak jego ojciec, który szczerze był mim ulubionym nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią.

- Czemu nie siedzisz z Granger? - zapytał Nicholas, spoglądając na Lupina kątem oka, ale ten uśmiechnął się tylko podejrzliwie, jakby wiedział coś, czego Hermiona nie chciała, żeby widział i wiedział, więc ten postanowił oszczędzić jej zawstydzenia i przenieść się na ławkę koło nas.

Reszta kandydatów podzieliła się na dwa zespoły, w których mieli rozegrać krótki mecz, rozstrzygający kto dostanie się do drużyny. Potter latał po boisku i przyglądał się wszystkim, zapewne w głowie odrzucając kolejnych chętnych.

- McLaggen nieźle sobie radzi. - mruknęłam, patrząc, jak chłopak odbija kolejnego kafla, lecącego w kierunku jednej z obręczy.

- Dawaj Ron! - krzyknęła jakaś dziewczyna siedząca kawałek dalej, kiedy ścigający zaczęli zbliżać się do jego obręczy. Weasley obronił kilka strzałów, chodź, zrobił to dość nieumiejętnie, po czym zsunął się ze swojej miotły, łapiąc się za jej kij tak, że wisiał na nim. Parsknęłam śmiechem razem z Nicholasem, patrząc, jak rudowłosy próbuje wrócić do poprzedniej pozycji. Lavender siedząc w pierwszym rzędzie, popatrzyła na nas zabijającym wzrokiem, po czym znowu wróciła do patrzenia na Rona z maślanymi oczami.

Ginny przechwyciła kafel i poszybowała w kierunku Cormaga, rzucając kafel. Wydawało się, że chłopak już prawie złapał piłkę, kiedy jego miotła i cały on przesunęli się w bok, tak że kafel trafił prosto w obręcz. Uniosłam ze zdziwieniem brwi. Spojrzałam na Thomasa, który uśmiechał się delikatnie pod nosem.

- Jest wspaniały! - krzyknęła Lavender, którą trochę zagłuszyły wiwaty i oklaski, kiedy jeden z kandydatów rzucił kaflem w kierunku Weasleya, a ten zręcznie odbił go głową.

Westchnęłam zawiedziona, kiedy cała grupa wylądowała na boisku, co oznaczało, że Potter zakończył rekrutację. Naprawdę liczyłam, że ktoś spadnie z miotły.

- Beznadziejny trening. - mruknęłam pod nosem, schodząc z trybun. Obróciłam się, żeby zobaczyć, czy Nicholas idzie za mną, lecz zamiast niego zobaczyłam Ginny Weasley, która łasiła się do Harry'ego, jak żmija do swojej ofiary. Złość w jednej sekundzie opanowała całe moje ciało. Szybko jednak doprowadziłam się do porządku, kiedy uświadomiłam sobie, że ta złość jest irracjonalna.

Odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem ruszyłam w kierunku zamku, już nie przejmując się, czy Black idzie za mną.

- Nie przewróć się z tej zazdrości. - zatrzymałam się gwałtownie, jak rażona piorunem i obróciłam się, patrząc w brązowe, rozbawione oczy Thomasa Lupina.

- Jakiej zazdrości? O czym ty pieprzysz Lupin? - warknęłam, splatając ręce na piersi. Blondyn pokręcił z rozbawieniem głową.

- Twojej zazdrości, o Harry'ego. - powiedział tonem eksperta. Prychnęłam, a moje policzki zarumieniły się, ale to zapewne z tej wściekłości, którą przed chwilą czułam, bo nie znałam innego wytłumaczenia, dlaczego moja twarz się zaróżowiła.

- Nie wiem, co wdychasz albo bierzesz, ale przestań, bo ci się już w głowie namieszało. - warknęłam. Blondyn prychnął, a uśmiech na jego twarzy poszerzył się jeszcze bardziej, przez co miałam ogromną ochotę zedrzeć mu go z buzi.

- Oj głuptasy. - zaśmiał się, po czym wyminął mnie i spokojnym krokiem ruszył w kierunku zamku. Zacisnęłam pięści, wpatrując się w stadion przede mną.

Zmieniłam zdanie, nie lubiłam Thomasa Lupina.

Hejka!

Ah ten Thomas, chłopak wie za dużo, trzeba go sprzątnąć XD.

Nie wiem co dziś napisać. To nie był najlepszy tydzień. Pod względem zdrowotnym :( No ale się nie załamujemy i lecimy dalej.

Mam nadzieję, że u was wszystko okej!

KimKimkolwiek

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro