Rozdział Siedemnasty
POV. Harry
Westchnąłem przeciągle i wymusiłem uśmiech w kierunku jakichś pierwszaków, które właśnie wyszły z klasy Slughorna i popatrzyły na mnie, co najmniej jak na jakiś okaz w zoo. Westchnąłem ciężko i widząc, że wszystkie dzieciaki wyszły z klasy, ruszyłem w kierunku biurka nauczyciela.
— Pan Potter? Czym zawdzięczam sobie ten zaszczyt. — powiedział wesoło, a ja korzystając z okazji, że chwilowo stał odwrócony do mnie plecami, wywróciłem oczami. Czemu oni wszyscy tak bardzo przesadzali? Momentami wolałbym być mugolem albo charłakiem i dalej mieszkać w komórce pod schodami, nie przejmując się ratowaniem świata.
— Chciałem pana o coś spytać. — mruknąłem, realizując głupi plan, który wczoraj wymyśliliśmy razem z Thomasem. Nie miało to nawet prawa wypalić, ale skoro Lupin twierdził, żeby tak zrobić, to chyba nie miałem innego wyboru.
— Nie krępuj się chłopcze, no pytaj. — zaśmiał się, podchodząc do biurka, przed którym stałem. Westchnąłem po raz kolejny, tym razem bezgłośnie i spojrzałem na staruszka.
— Widzi pan, byłem kiedyś w bibliotece, w dziale ksiąg zakazanych i tam przeczytałem jedną bardzo dziwną, niezrozumiałą nazwę. — zacząłem, patrząc uważnie na uśmiech nauczyciela, który z każdą chwilą stopniowo malał.
— Tak? Więc co takiego przeczytałeś? — zapytał podejrzliwie, patrząc na mnie, jakby dokładnie wiedział, do czego zmierzam.
— Chodzi o to, że nie zapamiętałem tej nazwy. No ale zastanawiam się, czy są jakieś rodzaje magii, których nie możecie nas uczyć? — spytałem, a w pomieszczeniu zapadła chwilowa cisza. Nauczyciel zacisnął mocno wargi.
— Ja was uczę eliksirów Harry. Z tym pytaniem lepiej pójdź do profesora Snape. — powiedział, okrążając stół. Obróciłem się w jego kierunku, wiedząc, że mężczyzna zwyczajnie chce uciec, by uniknąć zaczętego przeze mnie tematu.
— No tak, tyle że nie za bardzo się lubimy z profesorem Snapem, zresztą on... — przerwałem na chwilę, przymykając powieki, a słowa Thomas obiły mi się po głowie. „Podlizuj mu się, to ci powie". Przysięgam, nienawidzę was wszystkich. — pomyślałem, ponownie spoglądając na nauczyciela. — Nie jest taki jak pan. — dokończyłem. Slughorn w dalszym ciągu patrzył na mnie podejrzliwie. — Mógłby mnie źle zrozumieć. — dodałem.
— Tak. Nie ma światła bez ciemności, tak samo jest z magią. Osobiście wolę żyć w pełnym świetle. Tobie radzę to samo. — syknął, odwracając się do mnie plecami.
— Czy właśnie to usłyszał Tom Riddle, gdy zadał to pytanie? — warknąłem zirytowany, a nauczyciel momentalnie odwrócił się z powrotem w moim kierunku. Głucha cisza zapadła w pomieszczeniu.
— Dumbledore kazał ci to ze mnie wyciągnąć? — zapytał zdenerwowany. Zamilkłem, wpatrując się niego. — Tak czy nie? — krzyknął, po czym wyszedł z pomieszczenia.
Westchnąłem ciężko i zgarnąłem mój podręcznik, po czym wyszedłem z klasy, wpadając na Gwen, która przestraszyła się mnie bardziej niż ja jej.
— Ja pierdole Potter, już wiem, o czym mówił Nicholas. — powiedziała, łapiąc się za serce. Uniosłem brwi, patrząc na nią ze zdziwieniem.
— Co tu robisz? — zapytałem podejrzliwie, uważnie śledząc jej twarz wzrokiem. Już nie miała przekrwionych i zapłakanych oczu, z czego się ucieszyłem, bo przez ostatnie trzy tygodnie chodziła jak zombie. Wory pod oczami, skołtunione włosy, zero uśmiechu, zero wrzasków i wyzwisk, co w jej przypadku było aż niezdrowe.
— A tak sobie przechodziłam. — mruknęła, zakładając kosmyk swoich jasnorudych włosów za ucho, co było jasnym znakiem, że kłamie. Popatrzyłem na nią z politowaniem, co dało jej pewność, że wiem, że zmyśla. Jej ramiona opadły, a z gardła wydobył się jęk zirytowania, że nie udało jej się mnie okłamać. — No dobra, może trochę podsłuchałam. — burknęła, zakładając ręce na piersi.
Dziwny lęk z tyłu głowy obudził się po raz kolejny w ciągu tych kilku tygodni. Słowa Syriusza w dalszym ciągu obijały mi się po głowie, budząc kolejne wątpliwości. Ufałem Gwen, ale mimo wszystko słowa mojego ojca chrzestnego były dla mnie ważne i właśnie dlatego starałem się unikać na początku Gwen. Im mniej ją widziałem, tym mniej przeżywałem wewnętrzną walkę tego, co mówiło serce, a tego, co pieprzył rozum.
— No ale nie specjalnie przecież! — wybuchła nagle, przez to, chyba że się nie odzywałem. — Szłam i zobaczyłam, że tu stoisz, więc no chciałam cię wystraszyć, ale tam wlazłeś no i miałam iść, ale no wiesz, że jestem ciekawska i no tak wyszło, że... — mówiła, jak katarynka. Tak że zdążyłem się pogubić jakieś dziesięć razy.
— Hej Gwen! — złapałem ją za ramiona, przerywając jej skomplikowany monolog. Dziewczyna wciągnęła powietrze ustami i spojrzała mi prosto w oczy, śledząc moją twarz wzrokiem. — Nie ma ci tego za złe, nie musisz się tłumaczyć. — dodałem łagodnie, puszczając trochę skołowaną dziewczynę. — Muszę iść. — wyminąłem ją, kiedy jej ręka złapała mnie za nadgarstek.
— Tak do niego nie dotrzecie. — powiedziała, kiedy odwróciłem głowę w jej kierunku. Uniosłem brwi w geście zapytania. Dziewczyna rozejrzała się po korytarzu, jakby bała się, że ktoś nas podsłuchuje. — Jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć od byłego ślizgona, to musisz myśleć jak ślizgon, a nie jak bezmózgi gryfon.
— Chcesz mi pomóc, czy wrócić do formy w wyzywaniu wszystkiego, co się rusza? — zapytałem, odwracając się w jej kierunku. Lekki uśmiech wpłynął w jej twarz, a moje serce zabiło trochę mocnej. Tęskniłem za tym. Jeśli miała się uśmiechać, za każdym razem jak mnie wyzwie, to może to robić nawet i do końca życia.
— Chcę pomóc, wyzywając cię przy okazji. — wyszczerzyła szeroko zęby, a ja westchnąłem cicho. Uśmiech mimowolnie pojawił się na mojej twarzy.
— Więc co mam robić? — spojrzałem na nią zainteresowany. Mogłem poprosić Nicholasa o pomoc, ale w ciągu przerwy świątecznej i tego miesiąca w szkole razem z Thomasem zdążyliśmy się zorientować, że on bardziej pasowałby do puchonów, bo kłamać to ten chłopak nie umiał w ogóle.
— Nie będziemy tu gadać, idziemy do pokoju życzeń. — mruknęła i żwawym krokiem ruszyła w kierunku siódmego piętra. Wywróciłem oczami i ruszyłem za nią, zrównując z nią krok.
Szliśmy w ciszy, każde było pogrążone w swoich myślach. Wyprzedziłem ją na schodach, wchodząc po kolejnych stopniach.
— Możesz zwolnić? Nie mam takich długich gir jak ty. — warknęła, stojąc w połowie schodów. Obejrzałem się i spojrzałem na nią rozbawiony, kiedy opierła ręce na kolanach, dysząc ciężko.
— Po prostu jesteś mięczakiem Gwen. — parsknąłem, patrząc na nią z góry. Widziałem, jak te słowa podziałały na nią, jak płachta na byka. Ślizgonka nabrała głęboki wdech, po czym zaczęła skakać po dwa schody w górę. Czasem zdarzyło jej się przeskoczyć o trzy. Na ostatnich dwóch potknęła się i leciała twarzą prosto w marmurową posadzkę. Instynktownie złapałem ją za ramiona, ratując od powybijanych zębów. Zmachana dziewczyna usiadła na ziemi, nabierając krótkie wdechy.
— Rozpęd dzika, skok indyka. — skomentowałem, a dziewczyna popatrzyła na mnie wściekłym, mordującym wzrokiem.
— Mam nieodpartą chęć zamordowania cię Potter. Za każdym razem, kiedy tylko otwierasz tą irytującą gębę. — syknęła, przymykając oczy ze zmęczenia. Parsknąłem głośnym śmiechem i usiadłem obok niej, by poczekać, aż trochę unormuje swój oddech.
— To mój tekst, wymyśl sobie własny Conolly. — prychnąłem rozbawiony, a ona najeżyła się jak rozjuszona kotka i popchnęła moje ramię, tak że przechyliłem się delikatnie w bok.
— Beznadziejny jesteś. — warknęła, wywracając oczami. Jej policzki dalej były delikatnie czerwone od wysiłku, ale oddech miała już równy.
— Przypominam, że to ty prawie powybijałaś sobie zęby, wchodząc po schodach. — parsknąłem i podniosłem się na równe nogi. — Rusz się mięczaku, pora zrobić kondycje. — dodałem, chcąc celowo ją jeszcze bardziej zdenerwować. Rudowłosa prychnęła głośno i również podniosła się z ziemi, ruszając za mną w kierunku siódmego piętra i pokoju życzeń.
Kiedy ukazały nam się drzwi, otworzyłem je, po czym przepuściłem dziewczynę przodem. Weszłem za nią do pomieszczenia, od razu ruszając w kierunku czerwonej kanapy, stojącej przed kominkiem w którym palił się lekki ogień.
— Żeby zdobyć, co tam chcesz od Slughorna, musisz po prostu poczekać, aż będzie miał dobry humor i sam ci to da. — zaczęła, siadając obok mnie. Wywróciłem oczami.
— A nie da się tego załatwić szybciej? Nie mam za bardzo czasu. — mruknąłem, dalej z tyłu głowy mając słowa Syriusza i Dumbledora. Przysięgam, że zaraz rozwali mi głowę od środka. Dziewczyna rzuciła mi zirytowane spojrzenie.
— Upij go i wyciąg z niego informacje, ewentualnie można go też po torturować, ale nie wiem, czy ten dziadek to przeżyje. — warknęła sarkastycznym tonem, na co wywróciłem oczami. Ja pierdole, jak to babsko mnie irytowało.
— Czego ty właściwie od niego chcesz? — zapytała nagle. Moje ciało zdrętwiało, a panika rozlała się po całej mojej głowie. Głos Syriusza mówiący o tym, by je nie ufać, mieszał się z tym Dumbledora, który krzyczał, że ona może wiedzieć więcej, niż nam się wydaje. Do nich dołączył głos rozsądku, żeby jej w to nie mieszać i wrzaski serca, by jej powiedzieć i jej zaufać. Tylko którego ja do cholery miałem słuchać?
— Błagam, powiedz, że mogę ci zaufać. — powiedziałem, patrząc na nią błagalnie. Gwen popatrzyła na mnie zdezorientowana i pokiwała chaotycznie głową.
— Pewnie, że możesz Harry. — uśmiechnęła się lekko, zginając jedną nogę, tak by było jej wygodniej siedzieć przodem do mnie.
— Dumbledore kazał mi zdobyć od Slughorna jakieś ważne wspomnienie, które podobno jest kluczowe do pokonania Voldemorta. — westchnąłem, przecierając twarz ręką. Byłem już zmęczony byciem tym całym wybrańcem. Zerknąłem na Gwen, która w ciszy zastanawiała się nad czymś.
— A sam nie może sobie tego zdobyć? — zapytała zirytowana. Rzuciłem jej jednoznaczne spojrzenie, bo gadała, jakby w życiu nie rozmawiała z Albusem. — A no tak. — mruknęła, wlepiając wzrok w ogień buchający w kominku. Usiadła po turecku, tak że jej kolano stykało się z moim udem i oparła głowę o zagłówek kanapy. Przyjemna cisza panowała w pomieszczeniu, po który roznosił się dźwięk trzaskającego ognia w kominku.
— Właściwie to chciałam ci podziękować czy coś. — odezwała się, po chwili ciszy. Zerknąłem na nią, ale ona dalej uporczywie wpatrywała się w ogień z zakłopotaną miną.
— Za co? — zapytałem, odwracając głowę w jej kierunku. Ślizgonka zerknęła na mnie zawstydzona, po czym wróciła wzrokiem do ognia buchającego w kominku.
— Za wsparcie i ogólnie, po tym, jak zmarła mama. — chrząknęła, poprawiając się kanapie. Znowu na mnie zerknęła, więc uśmiechnąłem się delikatnie, widząc, jak niezręcznie się czuła.
— Nie ma za co Gwen. — powiedziałem, a dziewczyna uśmiechnęła się wdzięcznie, po czym oparła głowę na moim ramieniu. Spojrzałem na nią zaskoczony, ale mimowolnie uśmiech na mojej twarzy znacząco się powiększył.
— Dobry z ciebie przyjaciel Harry. — szepnęła, a moje ciało zdrętwiało.
Czy mógłby ktoś łaskawie mnie zabić?
Oj Gwenny ty głupia klusko, ale spokojnie boleśnie się przekonasz, że to nie przyjaciel.
Sorry Harry no ale na niej sie wyżyłam to przyszła twoj kolej, sorry stary jest jak jest.
W następnym walentynki ale nie nastawiajcie się na jakieś kissy
MAMO JESTEM NA TIKTOKU RAZEM Z MOJĄ KSIĄŻKĄ. czy jest tu ktoś z tiktoka? Proszę się nie wstydzić, nie gryzę.
Jak tam? Cieszycie się, że wracamy?
Ps. Rozdział na pocieszenie po tej wspaniałej wczorajszej wiadomości.
KimKimkolwiek
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro