Rozdział Ósmy
Przestąpiłam z nogi na nogę, stojąc obok Thomasa Lupina, uważnie patrzyłam na profesor McGonagall, która z kolei rzuciła swoim wychowanką karcące spojrzenie. W tamtym momencie współczułam kobiecie, zawsze, ilekroć pojawiały się jakieś problemy w zamku to zamieszani w nie byli gryfoni, za każdym razem. Na jej miejscu już dawno rzuciłabym to wszystko w cholerę i poszła na emeryturę. Zaklęty naszyjnik leżał na biurku. Przed naszą czwórką stała ta sama dziewczyna, która szła razem, z — jak się dowiedziałam — Katie Bell.
— Widziałaś, czy Katie miała ze sobą ten naszyjnik, kiedy wchodziłyście do Trzech Mioteł? — zapytała nauczycielka, patrząc na brunetkę, stojącą przed nami. Przestąpiłam po raz z nogi na nogę, nie mogąc znaleźć sobie wygodniej pozycji do stania i założyłam ręce na piersi.
— Nie. Poszła do łazienki, a kiedy wróciła, trzymała tę paczkę. Coś mówiła, że musi ją komuś dać. — powiedziała dziewczyna.
— Czy powiedziała komu? — dopytała od razu nauczycielka transmutacji.
— Profesorowi Dumbledorowi. — mruknęła pod nosem gryfonka, a jej ramiona delikatnie opadły. Było widać, że martwi się o swoją przyjaciółkę i dużo bardziej wolałaby teraz siedzieć z nią w Skrzydle Szpitalnym, niż stać tu i tłumaczyć wszystko opiekunce swojego domu.
— Bardzo ci dziękuję Lean, możesz już iść. — westchnęła Minerwa. Brunetka pokiwała głową i nawet na nas nie spoglądając, odwróciła się i odeszła w kierunku drzwi, które zamknęły się za nią z cichym trzaśnięciem. Wzrok nauczycielki transmutacji wylądował na nas, albo raczej na czwórce jej wychowanków i przymknęła ona oczy z irytacją.
— Dlaczego zawsze, gdy dzieje się coś złego, akurat wy tam jesteście? — zapytała, patrząc po kolei na twarze swoich wychowanków.
— Pani profesor ja zadaje sobie to pytanie już od sześciu lat. — jęknął Weasley, a Lupin stojący obok mnie pokiwał głową na znak, że on też zadaje sobie to pytanie. Kobieta ponownie chciała się odezwać, kiedy coś za naszymi plecami przy ciągło jej uwagę.
— O Severusie! — zawołała. Opuściłam ręce wzdłuż ciała i wyprostowałam się, kiedy opiekun mojego domu stanął koło nauczycielki, patrząc z obrzydzeniem na gryfonów. Kiedy jego wzrok natrafił na mnie, uniosłam wysoko brodę.
— Co tu robisz Conolly? — zapytał zimnym tonem. Wzruszyłam ramionami, zakładając kosmyk moich jasnorudych, falowanych włosów z ucho.
— Właściwie to nie wiem. — mruknęłam cicho. Nauczyciel spojrzał na mnie podejrzliwie i uniósł wysoko swoje krzaczaste brwi.
— Gwen uratowała Katie. — odezwała się Hermiona. Uniosłam ze zdziwieniem brwi i wychyliłam się z szeregu, żeby popatrzeć na dziewczynę, której wzrok cały czas był wlepiony w profesora Obrony Przed Czarną Magią. Przeniosłam swoje spojrzenie na Snape'a i pokiwałam głową na znak, że to prawda.
— Dobrze, Conolly możesz odejść. — powiedział były nauczyciel eliksirów. Skinęłam głową i mamrocząc pod nosem ciche do widzenia, wyszłam z Sali.
Nie za bardzo wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Nicholas pewnie jeszcze siedział w Hogsmead, więc miałam do wyboru albo iść do dormitorium, albo do biblioteki. Bez zastanowienia ruszyłam w kierunku tego drugiego, przynajmniej tam mogłabym w spokoju poczytać i nie odpływać w swoje bezsensowne rozmyślania. Ciche głosy dobiegające zza zakrętu przyciągnęły moją uwagę. Zatrzymałam się i zagryzłam wargę, zastanawiając się co zrobić. Miałam dwie opcje do wyboru albo przejść obok, albo posłuchać i wiedzieć, o co chodzi.
Dobra Gwen dasz rade, przejdziesz obok i nie będziesz pakować się w kolejne problemy. Nie jesteś Potterem, nie szukasz kłopotów. — pomyślałam, zbliżając się do zakrętu. Im bliżej rozwidlenia byłam, tym szepty stawały się wyraźniejsze. Zmarszczyłam brwi, rozpoznając głos Draco.
I wtedy przegrałam walkę z własną ciekawością. Przystanęłam przy ścianie i wytężyłam swój słuch. Miej mnie w opiece Salazarze, za tą ciekawość — pomyślałam
— Wiesz już jak ich załatwić? — szepnął Draco, do kogoś z kim rozmawiał. Zmarszczyłam brwi, nie za bardzo rozumiejąc, o kim mówią i dlaczego chcą kogoś załatwić.
— Jest bardziej skryta, niż się wydaje. Nie lubi o nich rozmawiać. — mruknął drugi głos. Wychyliłam się delikatnie zza winkla i równie szybko się cofnęłam, widząc z kim stoi Malfoy.
Daniel Clark, chłopak Lucy Potter.
— To trzeba ich było nie skłócać. Wtedy byś wiedział jak zniszczyć Pottera i Lupina od środka. — warknął blondyn. Otworzyłam usta w szoku i cofnęłam się o parę kroków i prawie biegiem ruszyłam w przeciwną stronę.
Skoro Daniel ma wyciągnąć od Lucy, jakieś słabe strony Harry'ego i Thomasa to znaczy, że stoi po stronie Voldemorta i to prawdopodobnie on zlecił mu zadanie zbliżenia się do puchonki i wyciągnięcia z niej bliższych informacji o Potterze.
Wpadłam do mojego dormitorium i usiadłam na parapecie, mocno zaciskając szczękę. W myślach przeklinałam swoją ciekawość, bo nie mogłam wtedy tego tak zostawić. Lubiłam Lucy, więc chciałam ją uwolnić od tego zdrajcy. Lubiłam też Thomasa który, mimo że gadał niekiedy takie głupoty, jak na przykład to, że jestem zazdrosna o Pottera, to jednak czułam do blondyna sympatię.
Nie powiedziałabym tego na głos, nawet torturami by ze mnie tego nie zmusili, ale lubiłam też Harry'ego Pottera.
— To trochę przerażające, jak patrzysz w jeden punkt, nawet nie mrugając. — podskoczyłam ze strachu, słysząc czyjś głos i przeniosłam swoje spojrzenie na Dafne leżącą na łóżku. Blondynka patrzyła na mnie z delikatnym rozbawieniem.
— Od dawna tu siedzisz? — zapytałam, strzepując z mojej bluzy niewidzialny kurz. Greengrass uniosła rozbawiona brwi.
— Co ci tak zajmuje myśli Gwen, że nawet mnie nie zauważyłaś? — podniosła się do siadu i wlepiła we mnie wzrok swoich zielonych tęczówek. Potter ma ładniejsze. Potrząsnęłam głową, chcąc wyrzucić tę myśl z głowy i zagryzłam mocno wargę, zastanawiając się, czy jej powiedzieć.
Wiedziałam tyle tajemnic śmierciożerców, że mogłabym po prostu dorzucić tę sprawę do szuflady pod tytułem: „tajemnice śmierciożorców", ale wiedziałam, że z jakiegoś dziwnego powodu ta sprawa nie będzie dawała mi zmrużyć oka nawet na godzinę, a już i tak miałam problem ze spaniem.
– Wyobraź sobie, że wiesz coś, czego nikt miał nie wiedzieć i wiesz, że ten ktoś, kto ma tę tajemnicę, o której ty wiesz, chce skrzywdzić kogoś innego. Co byś zrobiła? Zostawiła to, niech się dzieje co chce, czy interweniowała? – powiedziałam dość szybko i nie składnie, ale po zamyślonej minie blondynki wiedziałam, że zrozumiała, o co mi chodzi. Przez dłuższą chwilę milczała, zastanawiając się co odpowiedzieć, po czym założyła kosmyk swoich blond włosów za ucho.
– Na początku bym się dowiedziała, czy to na pewno jest prawda, dopiero potem bym interweniowała. – westchnęła. Uśmiechnęłam się szeroko i pokiwałam głową w geście podziękowania za pomoc. Drzwi do dormitorium otwarły się z hukiem i odbiły się od ściany. Spojrzałyśmy obie w kierunku Pansy, która weszła do pokoju, trzymając w ręce butelkę ognistej whisky, za nią próg przekroczyła Millicenta, która zamknęła za nimi drzwi.
— Babski wieczór! — krzyknęła Parkinson, wskakując na łóżko Dafne. Millicenta usiadła na podłodze na środku pokoju i uśmiechnęła się delikatnie.
— Wiesz, że jest dopiero popołudnie? — zapytałam, zeskakując z parapetu. Brunetka popatrzyła na mnie i niezrażona moim sarkastycznym tonem, pokiwała głową. Przeniosła się na miejsce obok nieco otyłej szatynki.Zaraz do nich dołączyła Dafne i wszystkie we trzy spojrzały na mnie z wyczekiwaniu. Pokręciłam głową ze zrezygnowaniem i usiadłam między Dafne, a Millicentą.
Pansy zaklęciem przywołała do siebie cztery szklanki i rozlała do nich ognistą. Wypiłyśmy cała zawartość szklanek jednym łykiem i skrzywiłyśmy się wszystkie na raz.
— Snape by nam nogi z dupy powyrywał, jakby nas złapał. — mruknęła szatynka, wypijając kolejną porcję whisky. Całą grupą parsknęłyśmy cichym śmiechem, przypominając sobie, jak opiekun naszego domu złapał nas na takim babskim wieczorze na czwartym roku i wlepił nam miesięczny szlaban. Do tej pory podłoga w lochach błyszczy się po tym, jak ją wyczyściłam wtedy.
— Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. — mruknęłam, wywołując kolejną falę śmiechów.
Dwie godziny później, kiedy obgadałyśmy już pół szkoły, wypiłyśmy przynajmniej trzy butelki ognistej i jakąś dziwną nalewkę, którą wyprodukowaliśmy razem z Nicholasem, czułam się już pijana i wtedy Pansy wymyśliła grę w butelkę.
— Gwen! — krzyknęła ucieszona Parkinson, kiedy szyjka szklanej butelki zatrzymała się na mnie. Widziałam jej chytry, pijacki uśmiech, ale nie opuściłam swojej dumnie uniesionej głowy.
Trzymałam się najlepiej z nich wszystkich, co zawdzięczałam zapewne częstemu piciu z Nicholasem. Cóż praktyka czyni mistrza.
— Wolałabyś wyjść za Pottera czy Marcusa Flinta? — zapytała. Skrzywiłam się mocno i zagryzłam wargę, bo odpowiedź sama nasuwała mi się na język, ale chyba nie byłaby satysfakcjonująca dla ślizgonek.
— Za Pottera. — powiedziałam pewnie, a wzrok całej trójki spoczął na mnie. — No co? — dodałam, unosząc brwi.
— Potter? — zapytała niedowierzająco Pansy, na co pokiwałam głową.
— Jest przystojniejszy od Flinta. — mruknęłam, upijając kolejny łyk whisky. Właściwie to mogłam powiedzieć, że wyszłabym za Flinta, który swoją drogą był tak brzydki, jak noc listopadowa, ale jakby nie chciałam? Naprawdę tysiąc razy bardziej wolałam Harry'ego, który nie dość, że był przystojny, to jeszcze momentami miałam wrażenie, że rozumiał mnie bardziej, niż ja sama siebie rozumiałam.
Stop Gwen, co ty pieprzysz? Koniec z piciem. — skarciłam sama siebie w myślach i potrząsnęłam głową, chcąc odgonić od siebie nieproszone myśli.
— W sumie racja, jest przystojniejszy, ale to gryfon, a na dodatek wróg Czarnego Pana. — odezwała się brunetka. Pokiwałam głową, żeby dziewczyna odpuściła temat i spojrzałam na zegarek widzący na ścianie, który wskazywał godzinę dziewiątą na wieczór. Uniosłam brwi zdziwiona, że tyle czasu zajęło nam gadanie, picie i granie w głupią butelkę.
Przeniosłam swoje spojrzenie na Millicente która już smacznie chrapała, przytulając do siebie jedna z butelek, które dziś opróżniłyśmy, a potem na Dafne, której głowa co chwilę leciała w dół, aż w końcu dziewczyna przegrała walkę sama ze sobą i nie kłopocząc się z przeniesieniem się na łóżko, położyła się na ziemi.
— Chyba koniec imprezy. — westchnęłam, kładąc się na podłodze, po czym przymknęłam powieki i nie wiem nawet, w którym momencie zasnęłam.
POV. Harry
Zerknąłem na Thomasa, który czytał jakąś książkę, leżąc na swoim łóżku. Odkąd wyszliśmy od Mcgonagall, był strasznie milczący i widziałem, że analizuje całą sytuację w swojej głowie. Wróciłem wzrokiem do mapy huncwotów i prześledziłem ją wzrokiem.
Mimochodem odszukałem na niej Gwen, która siedziała w swoim dormitorium razem z Pansy, Dafne i Millicentą. Czy czasami sprawdzałem, gdzie jest? Tak. Czy bym się do tego przyznał na głos? Oczywiście, że nie.
Potrząsnąłem głową, chcąc wyrzucić z głowy rudowłosą ślizgonkę i odnalazłem na mapie Malfoya. Wiedziałem, że coś knuje, ale jeszcze nie doszedłem do tego, co.
— Co niby taki Dean widzi w Ginny? — odezwał się Ron. Westchnąłem bezgłośnie pod nosem, dalej śledząc wzrokiem przesuwające się imię Malfoya na mapie.
— A co ona widzi w nim? — mruknąłem pod nosem, nie bardzo mając ochotę na jakąkolwiek rozmowę.
— W Deanie? Jest mądry. – powiedział Ron, wlepiając wzrok w baldachim swojego łóżka, znajdujący się nad jego głową.
— Kilka godzin temu mówiłeś, że to gamoń jest. — burknął Thomas, nie odrywając wzroku od książki.
— Niby racja, ale on całował się z moją siostrą to normalne, muszę go nie cierpieć. Tak dla zasady. — bronił się Ron. Przewróciłem oczami i zerknąłem na Thomasa, który dalej ze spokojnym wyrazem twarzy śledził wzrokiem tekst.
— Thomas podkochuje się w mojej i jakoś go nie, nie cierpię. — powiedziałem pod nosem. Lupin gwałtownie spojrzał w moją stronę, co widziałem jedynie kątem oka. Dosłownie sekundę później oberwałem książką, którą przed chwilą trzymał blondyn, w głowę.
— No to, co on w niej widzi? — zapytał Weasley, znowu nawiązując do związku swojej siostry z Deanem. Przewróciłem po raz kolejny oczami. Naprawdę miałem w dupie to z kim umawia się Ginny i co widzi w niej Dean.
— Czy ja wiem? Jest miła, wesoła, atrakcyjna? — mruknąłem pod nosem, już lekko zirytowany.
— Atrakcyjna? — skrzywił się rudy. Policzyłem w myślach do dziesięciu, by znaleźć w sobie cierpliwość do kontynuowania tego tematu.
— No wiesz, ma ładną cerę. — odparłem, wracając wzrokiem do śledzenia na mapie idącego gdzieś Malfoya.
— Cerę? Znaczy, Dean leci na moją siostrę, bo ma ładną cerę. — zbulwersował się Ronald, spoglądając to na mnie to na Thomasa, który chyba nawet bardziej ode mnie był zirytowany rozmową o Ginny.
— Oj no nie... Znaczy... Myślę, że to może mieć jakieś znaczenie. – westchnąłem, składając mapę na pół, by następnie odłożyć ją na szafkę nocną, stojącą obok mojego łóżka. Podniosłem się do siadu, biorąc książkę Thomasa, która niedawno boleśnie spotkała się z moją głową i rzuciłem nią w kierunku blondyna, który zręcznym ruchem ją złapał.
— Hermiona ma ładną cerę, jak już tak szczerze o cerze mówimy. — odezwał się po raz kolejny Ron. Spojrzałem na Thomasa, na którego twarzy wyrósł niepokojący uśmiech, oznaczający jedno: zemstę.
— Conolly też ma ładną cerę. Prawda Harry? — powiedział blondyn ze złośliwym uśmiechem. Spiorunowałem go wzrokiem. Naprawdę czasami zastanawiałem się, czy tira na pewno się nie pomyliła, bo pomimo swojej przykrywki spokojnego, miłego i uroczego chłopca, Thomas potrafił być wredniejszy niż Nicholas i Gwen razem wzięci, a to naprawdę wyczyn.
Ron spojrzał na niego, jakby brązowooki postradał wszystkie zmysły i zaczął majaczyć, po czym skrzywił się, jakby właśnie zjadł bardzo kwaśną cytrynę. Tak właściwie to nikt z nas nie wiedział, czemu tak nienawidzi Conolly, ale nikomu raczej nie chciało się w to wnikać, zwłaszcza że nie usłyszałbym od Weasleya nic konkretnego poza wyzwiskami kierowanymi w kierunku dziewczyny.
A jakoś nie miałem ochoty ich słuchać.
— Jak już rozmawiamy o dziewczynach, to rozmawiajmy. — dodał Lupin, dalej patrząc na mnie z wrednym uśmiechem.
— Prawda, jest ładna. — burknąłem, mordując przyjaciela wzrokiem.
— Co ty gadasz Harry? Nie słyszałeś, tego wszystkiego, co mówią? Jest śmierciożercą. — krzyknął Weasley, podnosząc się na równe nogi. Zacisnąłem szczękę, słysząc jego słowa i zmierzyłem jego sylwetkę wzrokiem
— Nie wszystko, co ludzie gadają, jest prawdą to po pierwsze, po drugie wszyscy wiemy, że przepowiednie Trawelyn niezbyt często się sprawdzają i po trzecie nie jest śmierciożercą. To, że jako dziecko powyzywała nas od zdrajców krwi, nie znaczy, że dalej tak uważa i jest taka jak Malfoy. — warknąłem. Widziałem, jak Ron zaciska pięści na moje słowa. – Koniec tematu idę spać. Dobranoc. — dodałem, pochylając się nad szafką nocną, by zgasić swoją lampkę, po czym położyłem się z powrotem na łóżku, okrywając się kołdrą.
Nie wierzyłem w to, że Gwen mogłaby być po stronie Voldemorta. Albo nie chciałem w to wierzyć.
Hejka!
Co słychać?
Dzisiaj długi bo ma ponad 2k słów więc niech to będzie podziękowanie za 1 tysiąc wyświetleń! Bardzo wam dziękuję!
KimKimkolwiek
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro