Rozdział Jedenasty
— Wydaje mi się, czy naprawdę unikamy Pottera od tygodnia? — odezwał się Nicholas, siedzący naprzeciwko mnie przy stole. Był ubrany w strój do quddicha i pochłaniał którąś z kolei kanapkę z żółtym serem.
Przeniosłam swoje spojrzenie z gazety, którą uparcie czytałam, na bruneta który patrzył na mnie z wyraźnym rozbawieniem i zmarszczonymi brwiami. Zacisnęłam szczękę i założyłam kosmyk moim włosów za ucho.
— Wydaje ci się. — mruknęłam, wracając wzrokiem do śledzenia artykułu w gazecie. Nicholas prychnął pod nosem, dając mi znak, że ani trochę mi nie wierzy, po czym podniósł się z ławki, na której siedział.
— Ty nie chcesz mówić, to zapytam jego, czemu go unikasz. — powiedział, pewnym siebie głosem ruszając w kierunku stołu gryfonów. Poderwałam głowę do góry i zerwałam się z ławki, biegiem ruszając za przyjacielem, który stał już prawie koło grupki gryfonów.
— Cześć Harry. — usłyszałam głos Nicholasa, który posłał mi wredny uśmiech i wrócił wzrokiem do chłopaka, który obrócił się na ławce w jego kierunku. Złapałam go za łokieć, mordując go wzrokiem, ale chłopak nic sobie z tego nie zrobił, dalej patrząc na gryfona.
— Cześć? — mruknął gryfon, pytającym tonem, po czym uniósł wysoko brwi, spoglądając to na mnie to na Nicholasa.
— Chciałem... — zaczął Nicholas, ale przeszkodziłam mu, zatykając mu tą fałszywą mordę ręką.
— Tak, unikamy. — warknęłam cicho, ściągając dłoń z jego ust, na których wykwitł zwycięski uśmiech.
— Chcieliśmy tylko życzyć wam powodzenia. — powiedział Nicholas, a uśmiech na jego twarzy znacząco się powiększył. Oby ten fałszywy uśmiech, rozerwał ci tą fałszywą mordę — pomyślałam, zaciskając mocno szczękę i stanęłam brunetowi na stopie, przenoszą cały ciężar swojego ciała na jedną stronę, tak by, jak najbardziej zgnieść mu tą fałszywą girę.
Black jednak niezbyt się tym przejął, a jedynie wstawił dłoń w kierunku Pottera, który był ubrany identycznie jak on. Jedyne co ich różniło to kolory strojów i godła na piersiach. Harry uścisnął rękę mojego przyjaciela i uśmiechnął się w miarę przyjaźnie, chociaż widziałam w jego oczach nutę podejrzliwości.
— My też życzymy wam powodzenia. — mruknął tylko, a Nicholas skinął w geście podziękowania i puścił rękę gryfona. Zeszłam z jego nogi i bez słowa ruszyłam w kierunku wyjścia z Wielkiej Sali, cała buzując w środku z wściekłości i z zażenowania.
— Nienawidzę cię Black, nawet się do mnie nie odzywaj. — syknęłam, kiedy chłopak mnie dogonił i przyspieszyłam jeszcze bardziej.
Za sobą słyszałam tylko śmiech mojego chwilowo byłego przyjaciela, co jedynie podsyciło irytację w moim ciele.
— Przysięgam na Salazara Black, że pożałujesz. I zobaczymy, kto wtedy będzie się śmiał. — warknęłam cicho pod nosem, schodząc po schodach do lochów, by zabrać z dormitorium moją kurtkę i szalik.
Kochałam quidditcha i gdybym była w innym domu zapewne już na drugim roku poleciałabym na nabory do drużyny, ale w Slytherinie nie było nawet opcji, żebym mogła przyjść na głupie nabory.
Drużyna Slytherinu miała jedną zasadę, żadnych kobiet w drużynie. Bo kobiety to płeć słaba i ich miejsce jest w kuchni. Na dodatek nie umieją grać.
Prychnęłam pod nosem, przypominając sobie te słowa wypowiedziane przez mojego ojca, które powiedział mi przed drugim rokiem, kiedy z ekscytacją oznajmiłam mu, że chce wziąć udział w naborach. Zwiesiłam wtedy głowę i przytaknęłam, że rozumiem.
I tak skończyło się moje marzenie o graniu w quidditcha. Teraz to nawet nie pamiętam, jak się latało na miotle, a co dopiero grało.
W jeszcze gorszym humorze niż rano usiadłam na trybunach, koło Dafne, która ze znudzeniem piłowała swoje paznokcie. Mocniej opatuliłam się zielonym szalikiem, który zabrałam z dormitorium razem z moją czarną kurtką i z zamaskowaną ekscytacją rozejrzałam się po boisku, szukając właściwie, nie wiedziałam czego lub kogo. Albo wiedziałam, tylko po prostu nie chciałam się przyznać.
— Draco dziś nie gra? — zapytałam, zauważając drużynę mojego domu, która wyszła z szatni, idąc w kierunku środka boiska. Zaraz przeniosłam wzrok na drugą stronę, skąd nadchodziła drużyna gryfonów, na czele z Harrym Potterem. Przełknęłam cicho ślinę i założyłam kosmyk włosów za ucho, przyglądając się brunetowi, który ze skupieniem wpatrywał się w Blaisa, stojącego naprzeciwko niego.
Cholera musiałam przyznać, że był piekielnie przystojny w tamtym momencie.
Pokręciłam głową, chcąc wyrzucić myśli o Potterze z głowy i obróciłam się w kierunku Pansy, która na pewno znała odpowiedź na wcześniej zadane przeze mnie pytanie.
— Nie, źle się czuje. — mruknęła, nie odrywając swojego wzroku od zawodników, którzy już wznieśli się ponad płytę boiska. Westchnęłam cicho i również wlepiłam swoje spojrzenie w boisko.
Slytherin musiał wygrać. Nie mogliśmy przegrać, kiedy Gryffindor miał w drużynie łajzę Weasleya.
***
POV. Harry
Impreza w pokoju wspólnym dopiero się rozkręcała. Ludzie co chwilę skandowali nazwisko Rona. Uśmiechnąłem się do Thomasa, który stanął po drugiej stronie Hermiony, kiedy wreszcie dopchaliśmy się do pierwszego rzędu, okręgu, który stworzył się w Pokoju Wspólnym. W środku koła stał rozanielony Ron, który wreszcie dostał wymarzoną porcję atencji.
— To było nie fair. — mruknęła Hermiona, spoglądając na mnie kątem oka. Thomas momentalnie spoważniał, również na mnie spoglądając.
— To co? Zawsze można użyć zaklęcia Confundus. — odgryzłem się, nie tracąc swojego uśmiechu. Byłem nie tyle zadowolony z wygranej, co z miny Conolly, którą skwaszona schodziła z trybun, taranując przy tym grupę Merlinowi ducha winnych pierwszorocznych puchonów. Hermiona popatrzyła na mnie zawstydzona i z delikatnie zaróżowionymi policzkami, odwróciła na moment wzrok.
— Nie przesadzaj, to były sprawdziany, a nie prawdziwy mecz. — warknęła, a jej policzki z każdą sekundą stawały się coraz bardziej czerwone. Wyjąłem z kieszeni mojej niebieskiej koszuli fiolkę i pokazałem ją dziewczynie.
— No wiesz co? A on myśli, że to wypił. — mruknęła, i odetchnęła z ulgą, jakby ktoś ściągnął jej z serca kamień. Kiwnąłem głową, uśmiechając się szeroko i wróciłem wzrokiem do Weasleya stojącego na stoliku.
Dokładnie w tym samym momencie dołączyła do niego Lavender, łapiąc jego twarz w swoje dłonie i całując go namiętnie, co Ron w sekundę odwzajemnił.
Odwróciłem głowę w kierunku Thomasa, patrząc na niego z rozbawieniem, na co blondyn jedynie poruszył sugestywnie brwiami. Miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stała Hermiona zrobiło się puste, więc razem z Lupinem w tym samym momencie obejrzeliśmy się do tyłu, patrząc na znikającą w tłumie sylwetkę przyjaciółki.
Thomas posłał mi jednoznaczne spojrzenie, po czym ruszył za dziewczyną, przepychając się przez wszystkich gryfonów, którzy dalej wiwatowali całującym się Ronowi i Lavender. Ruszyłem za blondynem.
Znaleźliśmy ją siedzącą na schodkach, słychać było ciche pociąganie nosem, więc wymieniłem z Thomasem porozumiewawcze spojrzenia i oboje usiedliśmy po obu stronach dziewczyny, która widząc nas, szybko otarła mokre policzki.
— Zaklęcia sobie ćwiczę. — mruknęła cicho, kiwając głową w kierunku niebieskich ptaszków latających nad naszymi głowami.
— Nieźle ci to idzie. — pochwaliłem, uśmiechając się do niej pokrzepiająco. Szatynka spojrzała najpierw na mnie, a potem na blondyna siedzącego po jej drugiej stronie, który również uśmiechnął się miło.
— Jak ty się czujesz Tom, kiedy widzisz, Lucy z Danielem? — zapytała cicho. Uśmiech blondyna przygasł, a potem zniknął, po czym Lupin zacisnął mocno wargi.
— Na początku bolało, jakby ktoś torturował mnie Crucio, ale z czasem czuję tylko małe ukłucia, takie jak wbicie szpilki w skórę. — powiedział, starając się wykrzesać z siebie jakikolwiek uśmiech. Szatynka pokiwała głową i otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, kiedy po całym korytarzu rozniosły się głośne śmiechy i kroki. Zaraz zza zakrętu wybiegli Ron razem z Lavender, śmiejąc się do siebie.
— Ups! Tu jest chyba zajęte. — zachichotała, jak ostatnia idiotka Brown i odbiegła w kierunku, z którego przyszli. Chyba chciała dać znać tym Ronowi, że ma iść za nią, ale Weasley dalej stał w miejscu, patrząc, z zaciekawieniem na nas i ptaki latające nad naszymi głowami.
— Co to za ptaszki? — odezwał się Weasley, a uśmiech na jego twarzy jeszcze bardziej się powiększył. Wkurzona chyba do granic możliwości Hermiona podniosła się ze swojego miejsca, stając na równych nogach. Biła od niej taka wściekłość, że prawdopodobnie nawet ślizgoni w lochach po drugiej stronie zamku ją czuli.
Thomas wyciągnął rękę, chcąc powstrzymać dziewczynę przed zrobieniem czegoś głupiego, ale w ostatniej chwili powstrzymał. Sam też nie miałem zamiaru interweniować. Już się nauczyłem, że wściekłym dziewczyną nie ma co nawet wchodzić w drogę, a co dopiero próbować je powstrzymać przed zrobieniem tego, co zamierzały.
— Opunio — warknęła szatynka, a wszystkie ptaszki zaatakowały Weasleya, który w porę uciekł w kierunku, z którego jeszcze nie dawno wyszedł razem z Lavender. Niebieskie ptaszki powbijały się w ścianę, a Hermiona z powrotem opadła na swoje wcześniejsze miejsca, znowu wybuchając płaczem. Oparła głowę na ramieniu Thomasa, który objął ją ramieniem, które pogłaskał, chcąc dać jej jakiekolwiek wsparcie. Uśmiechnąłem się pocieszająco do szatynki, kiedy na mnie spojrzała, co słabo odwzajemniła, przecierając policzki.
— Zaraz się porzygam. Mam traumę. — odezwał się kolejny głos, dochodzący ze strony, w której jeszcze przed chwilą wyszedł Ron ze swoją chyba nową dziewczyną.
Całą trójką podnieśliśmy wzrok na Gwen, która ze zniesmaczoną miną, jakby właśnie zjadła coś nieświeżego, szła w naszym kierunku. Uniosłem brwi, mierząc ślizgonkę wzrokiem.
Unikała mnie od jakiegoś tygodnia i chyba myślała, że się nie zorientowałem. A podobno to gryfoni są naiwni i głupi.
— Ta... Niezręcznie. — mruknęła pod nosem, a jej wzrok prześlizgnął się po całej naszej trójce, aż zatrzymał się na mnie. - Musimy pogadać Potter. Rusz się. - powiedziała i odwróciwszy się na piętach, ruszyła w kierunku, z którego przyszła. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na Hermionę i Thomasa, którzy patrzyli na mnie.
— No co? — zapytałem, nie bardzo rozumiejąc, dlaczego się tak gapią. Granger pokręciła załamana głową i popchnęła mnie, tak że musiałem się podnieść na równe nogi, żeby przypadkiem nie zaliczyć bliskiego spotkania twarzą z podłogą.
— Gówno, no idź. — parsknął Thomas, uśmiechając się — w mojej opinii — za szeroko.
Wywróciłem oczami i ruszyłem za ślizgonką, domyślając się, że pewnie ta siedzi już w głębi biblioteki, przeklinając mnie za to, że jeszcze mnie tam nie ma.
Hejka!
Na wstępie chcę wam życzyć wesołych świąt wielkanocnych i mokrego dyngusa!
Rozdział miał być wczoraj ale nie wyrobiłam się ze sprzątaniem więc jest dziś. C do jeszcze jakiś ogłoszeń, praktyki się skończyły, ja też już czuję się lepiej więc wracamy do rozdziałów co tydzień, a przynajmniej mam taką nadzieję.
Nie przedłużam, miłego dnia i do przyszłego tygodnia!
Kimkimkolwiek
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro