Rozdział Dziewiąty
Wtargnęłam do Wielkiej Sali jak huragan. Głowa bolała mnie niemiłosiernie, do tego zaczął mi się okres, przez co ledwie stałam na nogach, przez ból brzucha i krzyża. Byłam rozdrażniona i przeszkadzało mi dosłownie wszystko. Kac i okres nie były zbyt dobrym połączeniem, zwłaszcza w moim wypadku, bo w każdym z nich lepiej było do mnie nawet nie podchodzić albo nie daj Merlinie odzywać się. Usiadłam przy stole i nalałam sobie wody do szklanki, a następnie wypiłam ją na raz, by choć trochę załagodzić suchość w ustach.
— Proszę, proszę alkoholicy przybyli. Jak się piło beze mnie droga przyjaciółko? — krzyknął Nicholas, siadając na miejsce naprzeciwko mnie. Syknęłam, łapiąc się za skronie i spiorunowałam bruneta wzrokiem.
— Zamknij japę Black. — warknęłam, kiedy głośny głos chłopaka obijał się po mojej głowie jak echo. Nicholas uśmiechnął się drwiąco.
— Oj nie. Będziesz cierpieć cały dzień Conolly. Nie pije się bez najlepszych przyjaciół. — fuknął, nakładając sobie na talerz trzy tosty. Przymknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu, czując nieprzyjemny ból w karku. Spanie na podłodze jednak nie było zbyt dobrym pomysłem.
Nalałam sobie kolejną szklankę wody i wypiłam ją naraz. Dziewczyny dalej były w dormitorium, Dafne odsypiała noc na podłodze, tym razem już w swoim łóżku, Pansy pozbywała się w łazience zawartości swojego żołądka, a Millicenta dalej chrapała na podłodze, przytulając do siebie szklaną butelkę po alkoholu.
— Czemu nic nie jesz kochanieńka? — odezwał się po raz kolejny Nicholas, tym razem zdecydowanie za wysokim jak na moją bolącą głowę głosem. Jęknęłam, łapiąc się za głowę.
— Wiedz, że cię nienawidzę Black. — mruknęłam, kładąc głowę na blacie stołu. Przyjemne zimno drewna łagodziło, chociaż odrobinę ból, który pulsował mi na całą czaszkę. Obiecałabym sobie, że już nie będę pić, ale znałam siebie na tyle, żeby wiedzieć, że skończy się tylko na tej obietnicy i przy następnej imprezie skończę tak samo.
Huk skrzydeł rozniósł się po całej Wielkiej Sali, powodując kolejną falę bólu u mnie. Podniosłam głowę z blatu, wiedząc, że zaraz na niego spadnie masa paczek i listów, a tego moja głowa na pewno by nie przeżyła. Uniosłam wysoko brwi, kiedy sowa zrzuciła przede mną trzy listy. Byłam trochę zdziwiona ich ilością, bo za cały swój pobyt w Hogwarcie dostawałam jeden list na miesiąc albo jeszcze rzadziej.
— Jakiś cichy wielbiciel Gwen? — sarknął Nicholas, otwierając jeden z dwóch listów, które dostał. Prychnęłam, nie odpowiadając. To, że on dostawał masę anonimowych listów wyznających mu miłość, nie znaczy, że ja też cieszyłam się takim powodzeniem.
Raczej odstraszałam moją rodziną i trochę wrednym charakterem.
Rozerwałam pierwszą kopertę i rozwinęłam złożony pergamin. Ponownie zmarszczyłam brwi, widząc pismo mojej matki. Kobieta rzadko do mnie pisała. Częściej robił to ojciec, ale zwykle w tych listach było jedynie narzekanie, na to, co robiłam źle i groźby, że jeśli jeszcze raz dostanie jakiś list o Severusa, że coś przeskrobałam, to mnie wydziedziczy.
Wiedziałam, że tego nie zrobi, choć by z tego powodu, że jedno dziecko, do tego pierworodnego syna musieli wydziedziczyć i to tylko dlatego, że nie trafił do domu węża. Nie wiem czemu byli tak bardzo cięci na Ravenclaw, przecież nie był to najgorszy dom pod względem hierarchii domów rodzin czysto krwistych. Gorzej by przecież było, jakby trafił do Gryffindoru albo Hufflepufu.
Kiedyś podsłuchałam przy jednym ze spotkań rodzinnych, że Tobias skończy jak ona, ale kim była owa „ona", to nie miałam pojęcia, a wolałam nie pytać, bo skoro nie wymawiali jej imienia, jakby była Voldemortem, to jeszcze bym dostała ochrzan, że wtrącam się w nie swoje sprawy.
Potrząsnęłam głową, odrzucając od siebie wszystkie myśli i zaczęłam czytać list.
Gwendolyn
Ostatnio zrobiłam podział mojego majątku. Nie pytaj, po co i dlaczego. Nie musisz tego wiedzieć. Założyłam ci też nową skrytkę, pod numerem sześćset osiemdziesiąt siedem. Ojciec o tym nie wie, więc nic mu nie mów. Ucz się lepiej, bo na razie jest miernie.
Alba Conolly
Zmarszczyłam po raz kolejny brwi ze zdziwieniem. Nowa skrytka? Podział majątku? Nie wiedziałam, co jej się stało, ale zdecydowanie zachowywała się dziwnie. Jeszcze do tego miałam nie mówić nic ojcu? Przecież oni zawsze sobie wszystko mówili.
Rozerwałam następną kopertę, chcąc wyrzucić z głowy myśli o dziwnym zachowaniu mojej matki.
Regał dwudziesty, trzecie półka od góry, piąta książka z lewej.
Tylko tyle było napisane. Z uniesionymi brwiami obróciłam kartkę na drugą stronę, szukając dalszej części listu, wyjaśnienia, o co chodziło adresatowi albo jakiegokolwiek podpisu. Westchnęłam i złożyłam kawałek pergaminu w małą kostkę, po czym schowałam ją do kieszeni moich spodni. Zajmę się tym, ale później.
— Pierwsze spotkanie klubu ślimaka odbędzie się w następną sobotę, w moim biurze, o godzinie osiemnastej, serdecznie was zapraszam. Profesor Horacy Slughorn. — odczytał treść listu. Pokiwałam głową na znak, że rozumiem i widząc, że moja trzecia nieodpakowana koperta jest podpisana tym samym pismem co ta Nicholasa, po prostu wsadziłam ją do kieszeni szarej bluzy, którą miałam na sobie.
— Cześć! — pisnął jakiś głos koło nas i zaraz koło Nicholasa usiadła jakaś młodsza brunetka. Jęknęłam, bo przez tak wysoki dźwięk moją czaszkę znowu przeszył ból kaca. Wstałam od stołu i oddaliłam się od zakochanej w Blacku dziewczyny i mojego przyjaciela, który śmiał się z mojej reakcji.
Śmiej się, śmiej Nicholas, żebym tylko ja nie umyśliła sobie krzyczeć cały dzień, jak ty będziesz miał kaca. — pomyślałam, mordując bruneta w myślach. Czasem go nienawidziłam, ale był dla mnie jak brat.
***
Wygładziłam materiał mojej czarnej sukienki, poprawiając się na krześle. Skrzaty podały nam deser, którym był pucharek z lodami. Spojrzałam na Nevilla siedzącego naprzeciwko mnie który zagubiony patrzył na wszystkie łyżeczki porozkładane po prawej stronie talerza. Chrząknęłam dyskretnie, czym zwróciłam na siebie uwagę chłopaka, po czym złapałam za odpowiednią łyżeczkę i nie spoglądając już na gryfona, wróciłam do przysłuchiwania się rozmów Slughorna z innymi uczniami.
— Nicholas! — krzyknął nagle staruszek, patrząc na chłopaka siedzącego koło mnie. Brunet miał na sobie czarną koszulę, której dwa guziki od góry były odpięte. Siedział przez cały wieczór, jakby był tu za karę, ale rozumiałam go, bo miałam identyczną minę jak on. — Co słychać u rodziców i siostry? — zapytał nauczyciel. Wzrok wszystkich przy stole wylądował na Blacku, który momentalnie się spiął na pytanie o rodzinie.
— Celestia pracuje w sklepie Weasleyów, a tata w ministerstwie jako auror. — mruknął obojętnie, nabierając na łyżeczkę trochę lodów czekoladowych, którą zaraz wsadził sobie do buzi.
— A mama? — dopytał Horacy. Wyprostowałam się i odwróciłam głowę w kierunku przyjaciela, który zesztywniał jak posąg. Chłopak obrócił ponownie głowę w kierunku nauczyciela, a ja widziałam, jak jego czarne tęczówki są tak puste, jak otchłań sięgająca wnętrza ziemi.
— Nie żyje. Od piętnastu lat. — powiedział wypranym z jakichkolwiek emocji głosem. W Sali zapadła ciężka cisza.
— Przepraszam Nicholas, nie wiedziałem, przyjmij szczere kondolencje. — odezwał się ponownie nauczyciel, przerywając cisze, która zapadła w całym pomieszczeniu. Brunet pokiwał głową.
— Nic się nie stało, mógł pan nie wiedzieć. — oznajmił tym samym tonem, co przed chwilą. Nienawidził o tym rozmawiać i wiedzieli to wszyscy, z którymi utrzymywał jakieś bliższe kontakty. Był to temat bolesny, którego nikt w jego towarzystwie nawet nie ośmielał się poruszać. Larissa miała o tyle dobrze, że przynajmniej miała jakieś przebłyski ich mamy. Nicholas był jednak za mały, żeby chodź zapamiętać jej głos.
Złapałam go za rękę i splotłam nasze palce, chcąc dodać mu otuchy. Chłopak ścisnął moją rękę i wsadził kolejną porcję lodów do buzi. Widziałam, jak zaciskał mocno rękę na łyżeczce, zapewne powstrzymując się od wstania i wyjścia z Sali. Horacy zaczął wypytywać o coś Hermionę, ale nie skupiłam się na ich słowach, zbyt zajęta obserwowaniem, czy Nicholas nie ma ochoty się rozpłakać, albo pozabijać nas wszystkich.
Drzwi do Sali się otworzyły, a do środka weszła Ginny Weasley. Przeniosłam wzrok z przyjaciela na rudowłosą, która usiadła obok Pottera. Zacisnęłam mocniej swoją rękę na dłoni przyjaciela i wbiłam paznokcie w jej wierzch. Spojrzałam na Harry'ego, który mordował mnie wzrokiem, więc uniosłam brwi, niemo pytając go, o co do jasnej cholery mu chodzi, ale ten jedynie pokręcił głową.
— Przepraszam za spóźnienie. — mruknęła Weasley, zerkając na bruneta siedzącego obok niej, a następnie na mnie, posyłając mi mordercze spojrzenie. O co chodzi tym gryfoną? Dzisiaj jest jakiś dzień mordowania wzrokiem Gwen? — pomyślałam, wracając wzrokiem do nauczyciela eliksirów.
— Panno Conolly, co słychać u rodziców? — zapytał nauczyciel, odwracając się w moim kierunku. Uśmiechnęłam się sztucznie i poprawiłam kosmyk swoich włosów, który wypadł mi z mojego delikatnego upięcia przednich włosów z tyłu.
— Dobrze, pracują w ministerstwie. — oznajmiałam sztucznym, miłym głosem, tak jakby moi rodzice wcale nie stali po stronie Voldemorta, a z mojego domu wcale nie zrobiono więzienia dla wrogów Czarnego Pana. Staruszek pokiwał głową z lekko pijanym uśmiechem.
— A u ciotki, siostry ojca? To też była zdolna uczennica, ale bardziej specjalizowała się w dziedzinie wróżbiarstwa i astrologii, pamiętam jak dziś, jak profesor Trawelyn ją chwaliła. — westchnął nostalgicznie, przypominając sobie stare czasy, kiedy nie było jeszcze całej tej wojny.
Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, o co i o kogo mu chodzić. Mój ojciec miał jedną siostrę, którą była Elizabeth i z opowieści które słyszałam, w domu była ona dobra z eliksirów, a nie z wróżbiarstwa. Prawdopodobnie nawet nie chodziła na te lekcje, bo Sybila na pewno przewidziałaby jej, że jest wariatką która skończy w Azkabanie.
— Chyba dobrze? — odpowiedziałam niepewnie, a nauczyciel z szerokim uśmiechem pokiwał głową i odwrócił się w kierunku kolejnego ucznia, by wypytać go o jego rodziców.
Westchnęłam przeciągle, spuszczając wzrok na moją rękę splecioną z Nicholasa, którą chłopak położył na swoim udzie. Wiedziałam, że dalej jest wściekły za poruszenie tematu jego mamy. Zastanawiałam się, czy mam się rozwodzić nad słowami Slughorna, który mówił o rzekomej siostrze mojego ojca, która była dobra z wróżbiarstwa, ale po krótkim namyśle stwierdziłam, że nie będę drążyć. Jeśli jej nie poznałam, to prawdopodobnie nie żyła, bo tak się załatwiało sprawy w tej rodzinie.
Przeszkadzasz? Jesteś po cichu usuwany. Brutalne, ale taka była rzeczywistość życia w tej rodzinie. Dlatego wolałam zachować dla siebie wszystkie tajemnice, które znałam. Co jak co ale życie było mi jeszcze miłe.
Jakąś godzinę później wyszliśmy z Sali, w której odbywało się spotkanie. Razem z Nicholasem i Blaisem przecisnęliśmy się między resztą zebranych i ruszyliśmy w kierunku lochów. Szliśmy w ciszy, nie ze względu na to, że nie chcieliśmy albo nie mieliśmy o czym rozmawiać tylko dlatego, że i ja i Zambini wyczuwaliśmy wściekłość, która emanowała od Blacka i po prostu woleliśmy się nie narażać na wybuch jego złości na nas. Niech się położy spać i do jutra mu przejdzie.
Westchnęłam głośno, wchodząc do dormitorium. Pansy nie było, zapewne siedziała gdzieś z Draco, zawracając mu dupę swoją obsesją na jego punkcie. Millicenta czytała jakąś książkę, leżąc na swoim łóżku, a Dafne spała, co nawet trochę mnie nie zdziwiło, bo blondynka od pierwszego roku chodziła spać najwcześniej z nas wszystkich.
— Jak było? — odezwała się szatynka, podnosząc na mnie wzrok z czytanego tekstu. Podeszłam do swojego łóżka i z rozdrażnieniem zauważyłam bałagan na nim leżący. Nie lubiłam bałaganu i starałam się go nie robić, ale kiedy się spieszyłam, robiłam wokół siebie okrutny bajzel.
— Średnio, pogadał i kazał nam spadać. — mruknęłam pod nosem, biorąc spodnie leżące na skraju łóżka. Zmarszczyłam brwi, widząc jakąś kartkę wystającą z tylnej kieszeni i wyciągnęłam ją. Rozłożyłam pergamin.
Regał dwudziesty, trzecie półka od góry, piąta książka z lewej.
Zmięłam kartkę i spojrzałam na bałagan, który był na moim łóżku. To mogło poczekać. Odwróciłam się i ruszyłam w kierunku drzwi.
— Gdzie idziesz? — krzyknęła za mną Millicenta, kiedy zamykałam za sobą drzwi.
— Muszę coś załatwić. — odkrzyknęłam i zatrzasnęłam za sobą drewnianą powłokę, zbiegłam ze schodów do Pokoju Wspólnego. Prawie biegiem pokonałam drogę między lochami a biblioteką. Kompletnie zapomniałam o tym dziwnym liście i zapewne, gdybym dzisiaj go nie znalazła, skrzaty wyrzuciłyby go podczas prania.
Wiedziałam, że zaraz zaczyna się cisza nocna i że teoretycznie łamałam regulamin, ale nie za bardzo się tym przejmowałam, chciałam po prostu się dowiedzieć, co tam jest i kto do mnie napisał.
Odnalazłam regał z numerem dwudziestym i spojrzałam w górę, licząc pięć książek od lewej, po czym wyciągnęłam różdżkę i wycelowałam w nią.
— Wingardium Leviosa — mruknęłam, wykonując odpowiedni ruch ręką, a książka uniosła się z półki i kilka sekund później wylądowała w moich rękach. Sztuki wróżbiarstwa dla zaawansowanych — przeczytałam tytuł tomu i otworzyłam go na pierwszej stronie, gdzie było włożone zdjęcie ósemki osób siedzących w pokoju wspólnym gryfonów.
Przyjrzałam się im uważnie, niski blondyn ubrudzony czekoladą na policzku, wysoki blondyn z książką w ręce siedzący na ziemi pod kanapą, na której siedzieli, blondynka i brunet obejmujący ją ramieniem jakaś brunetka, która patrzyła na parę za zazdrością, szatynka wyglądająca na smutną, siedząca sama jednym z foteli a na drugim wspólnie siedziała druga para.
Wstrzymałam oddech, jak rażona piorunem patrząc na twarz chłopaka i dziewczyny siedzących razem na fotelu.
Bo wyglądali identycznie jak Harry i Lucy Potterowie.
Hejka!
Jeśli macie jakieś ładne imiona dla dziewczynek to proszę napiszcie mi bo nie wiem jak dać na imie siostrze Nicholasa. 😫
Idę od poniedziałku na miesięczne praktyki i przysięgam w życiu się tak niczym nie stresowałam. W związku z tym nie będzie mnie w domu prawie wogóle więc w przyszłym tygodniu jeszcze wleci rozdział, a co będzie dalej to jeden pan Bóg wie. Wszystko zależy od mojego stanu psychicznego i fizycznego bo narazie jest chujowo.
Następny rozdział cały o Cotter więc jest na co czekać!
KimKimkolwiek
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro