Rozdział Dziesiąty
POV. Harry
W tej chwili idziesz do biblioteki, tam, gdzie ostatnio, bo jak nie to obiecuję ci, że ogolę cię na łyso.
Prychnąłem pod nosem, po raz kolejny spoglądając na kawałek pergaminu znajdujący się w mojej ręce. Było już po ciszy nocnej, więc jeśli ktoś mimo peleryny niewidki mnie tu znajdzie to obiecałem sobie, że to ja powyrywam Gwen wszystkie włosy z głowy. Nie potrzebowałem więcej problemów, a tym bardziej szlabanu za szlajanie się w nocy po szkole.
Czmychnąłem do środka, wykorzystując moment, że bibliotekarka pochrapywała z głową opartą na swojej ręce i ruszyłem w głąb biblioteki, w myślach przeklinając Conolly. Mogłem wtedy leżeć w ciepłym łóżku, ale znając ją, to naprawdę ogoliłaby mnie na łyso.
Kiedy byłem pewny, że jestem poza ewentualnym zasięgiem wzroku bibliotekarki, ściągnąłem pelerynę niewidkę, zwinąłem ją i włożyłem do kieszeni. Skręciłem w odpowiedni regał i zauważyłem rudowłosą ślizgonkę chodzącą w jedną i w drugą stronę.
Dalej miała na sobie czarną, podkreślającą jej kształty sukienkę, a jej włosy, które jeszcze niedawno były rozpuszczone, miała związane w wysokiego kucyka. Przednie włosy, które były krótsze, wypadały z jej misternej fryzury, dodając jej uroku. Jej mina mówiła o gorączkowym zamyśleniu, więc nie zdziwiłem się, kiedy nawet mnie nie zauważyła.
Często tak miała. Nie, żebym jej się przyglądał, ale parę razy zauważyłem, że kiedy nad czymś intensywnie myślała, nie widziała i nie słyszała niczego co się koło niej działo. Mógłby jechać na nią nawet pociąg, a ona i tak by go nie zobaczyła.
— Mogę wiedzieć, dlaczego wyciągasz mnie z łóżka po torturach psychicznych u Slughorna i na dodatek każesz mi łamać regulamin? — zapytałem, podchodząc do niej. Zatrzymała się wreszcie i spojrzała na mnie z tą swoją charakterystyczną złośliwością w oczach.
— Nie udawaj świętego, dziwię się, że jeszcze nie wyleciałeś z tej szkoły za złamanie chyba wszystkich zasad w regulaminie. — prychnęła, a na jej twarz wszedł złośliwy uśmiech. Wywróciłem oczami i założyłem ręce na piersi.
—Nie wszystkich. — zaprzeczyłem, krzywiąc się pod nosem.
— Większość. — poprawiła się dziewczyna. Westchnąłem cicho pod nosem i uniosłem ręce w geście poddania. Wiedziałem, że ma racje i rzeczywiście złamałem większość zasad widniejących w regulaminie szkoły, więc wolałem się z nią nie kłócić. Jeszcze musiałbym przyznać jej racje, a świat by chyba nie wytrzymał, gdyby Gwen miała jeszcze większe ego. Już i tak było ono wielkości Rosji.
— To, co ode mnie chciałaś? — zapytałem, unosząc lekko lewą brew. Uśmiech zszedł z jej twarzy i przymknęła oczy, jakby przypomniała sobie, że to, co chce mi powiedzieć, wcale nie jest takie miłe. Westchnęła przeciągle i odwróciła głowę w przeciwnym kierunku.
— Pamiętasz swoich rodziców? — zapytała. Stanąłem jak rażony piorunem. Nie lubiłem o nich rozmawiać. Był to bolesny temat, zwłaszcza że zginęli przeze mnie. Gdybym się nie urodził albo nie był tym przeklętym wybrańcem, dalej by żyli i wiedli spokojne życie z gromadą dzieci.
— Jeśli ściągnęłaś mnie tu tylko po to, by pytać mnie o rodziców, to wracam do łóżka. — syknąłem, oziębłym tonem, a twarz dziewczyny momentalnie odwróciła się z powrotem w moją stronę. Popatrzyła mi w oczy i widząc w nich wściekłość, spuściła głowę, zakładając kosmyk wypadających z jej kucyka włosów za ucho.
Zawsze tak robi, jak się stresuje. — odezwał się ten nieznośny głos w mojej głowie. Nabrałem głęboki wdech i wypuściłem powietrze nosem, odliczając w głowie do ośmiu, by się uspokoić. Podszedłem bliżej dziewczyny i położyłem rękę na jej ramieniu.
— Mam przebłyski, ale nie wiele ich pamiętam. — mruknąłem, a Gwen znowu wlepiła we mnie wzrok swoich brązowo-zielonych tęczówek. Czasami się zastanawiałem który z tych kolorów bardziej przypominały. Nie odrywając wzroku od moich oczów, sięgnęła po coś leżące na szafce obok nas i podała mi.
Zerknąłem na pożółkniętą kartkę i z ciągając rękę z jej ramienia, chwyciłem ją, odwracając na drugą stronę. Było to zdjęcie. Mój wzrok od razu poleciał na parę siedzącą wspólnie na fotelu. Nieprzytomnym wzrokiem wpatrywałem się w roześmiane twarze moich rodziców. Moje ciało było tak sparaliżowane, że nie byłem w stanie się ruszyć. Jedyne co mogłem robić to trzymanie tej kartki i wpatrywanie się w uśmiech mojej mamy.
— Skąd to masz? — zapytałem cicho, zmuszając się do podniesienia wzroku na rudowłosą, która przyglądała mi się uważnie. W ciszy śledziła każdy fragment mojej twarzy, po czym westchnęła i odsunęła się, robiąc krok w tył. Zignorowałem dziwne uczucie zawiedzenia, które wybuchło w moim ciele.
— Tydzień temu dostałam niepodpisany list, w którym było napisane, że mam wziąć piątą książkę od lewej, z trzeciej półki od góry, z dwudziestego regału, więc ją wzięłam i znalazłam to zdjęcie. Nie znam tych ludzi, a że jesteś podobny do swojego ojca, to tylko jego rozpoznałam. — powiedziała szybko, tak, że momentami nie nadążałem za tym, co mówiła.
— Czekaj! Dostajesz niepodpisany list, który każe ci otworzyć książkę, która leży dokładnie w tym miejscu, w którym wskazał i to robisz? Oszalałaś Conolly do reszty?! — warknąłem, łapiąc ją za ramiona. Ślizgonka popatrzyła na mnie i widziałem, jak z każdą sekundą staje się coraz bardziej wściekła. Szarpnęła się, chcąc się wyrwać, więc wzmocniłem uścisk na jej barkach.
— A co miałam zrobić? — syknęła, szarpiąc się po raz kolejny.
— Nie wiem, może tak komuś o tym powiedzieć? — zaśmiałem się sarkastycznie. Dziewczyna w końcu wyrwała się z mojego uścisku i wściekła wbiła mi palec wskazujący w klatkę piersiową.
— Komu? Tobie? — zakpiła, wbijając mi paznokieć po raz drugi.
— Na przykład idiotko. Nie widomo co mogło, wyleź z tej książki. Skąd wiedziałaś, że nie jest zaklęta i zaraz nie padniesz tu trupem co? — prychnąłem, zbliżając się do niej jeszcze bardziej. Widziałem, jak dociera do niej, jak nieodpowiedzialnie postąpiła. Gwen już otworzyła buzie, by znowu coś powiedzieć, kiedy do naszych uszu dotarł cichy dźwięk kroków. Ślizgonka popatrzyła na mnie spanikowana, po czym zaczęła chaotycznie rozglądać się na boki, szukając jakiegoś schronienia przed bibliotekarką, która nas szukała.
— Zaraz nas złapie. — szepnęła gorączkowo, rozglądając się na boki. Wyjąłem z kieszeni pelerynę niewidkę i złapałem dziewczynę w talii tak, że oparła się plecami o moją klatkę piersiową, po czym zarzuciłem na nas materiał.
Dokładnie w momencie, kiedy zniknęliśmy pod materiałem, sylwetka pani Pince wyłoniła się zza zakrętu. Przycisnąłem plecy mocniej do regału za mną, czując, jak Gwen wstrzymuje powietrze.
— Okropne bachory, nie dadzą starej czarownicy pospać. — mruknęła kobieta, mijając nas. Odczekaliśmy chwilę, w ciągu której kobieta dalej szukała przyczyny głośniej rozmowy, po czym zrezygnowała i wróciła na swoje miejsce pilnować, by nikt nie opuścił biblioteki, ale i tak wiedziałem, że zaraz się uśpi i zapomni o tym incydencie.
Ściągnąłem z nas materiał i puściłem Gwen, która odskoczyła ode mnie jak oparzona i patrzyła na mnie w szoku.
— Czy to jest peleryna niewidka? — zapytała, łapiąc materiał między palce, po czym przyjrzała mu się z fascynacją. Uśmiechnąłem się delikatnie, lubiłem ją taką. Gwen z natury okazywała mało uczuć i naprawdę rzadkim zjawiskiem było zobaczenie u niej szczerego zafascynowania. Zniecierpliwiony wzrok dziewczyny przesunął się na moją twarz, żądając odpowiedzi. Pokiwałem głową na znak, że to prawdziwa peleryna niewidka, a ona z jeszcze większym zafascynowaniem, założyła materiał na swoją rękę, z podekscytowaniem zauważając, że ta zniknęła.
— Wow, zawsze chciałam ją zobaczyć. — szepnęła zachwycona, po czym wlepiła wzrok swoich błyszczących oczu w moje. Zaparło mi dech w piersi. Naprawdę nigdy nie widziałem nic piękniejszego niż ona w tamtej chwili, z kosmykami pofalowanych rudych włosów opadających na jej twarz, z błyszczącymi oczami i uśmiechem na twarzy. Przysunąłem się bliżej, chcąc zapamiętać każdy szczegół jej twarzy i ze zdziwieniem odkryłem, że stanęliśmy tak blisko siebie, że stykaliśmy się klatkami piersiowymi.
Widziałem, jak wzrok Gewn zsuwa się w dół mojej twarzy, a potem ona sama przygryza dolną wargę, widocznie się nad czymś mocno zastanawiając. Nachyliłem się do niej jeszcze bardziej, a jej oddech odbił się o moją brodę. Wzrok dziewczyny przesunął się wreszcie z moich ust na oczy. Zbliżyła się do nie jeszcze bardziej, tak że dzieliły nas zaledwie minimetry, a oddechy mieszały się ze sobą.
I wtedy po całej bibliotece rozniósł się huk.
Odsunęliśmy się od siebie błyskawicznie i rozejrzeliśmy się dookoła, szukając przyczyny głośnego dźwięku.
— Co to było? — zapytała cicho, dziwnie zachrypniętym głosem. Przełknąłem głośno ślinę i spojrzałem na dziewczynę, która usilnie starała się unikać mojego wzroku.
— Chodźmy sprawdzić. — mruknąłem, ruszając w kierunku, z którego wydobywał się dźwięk. Gwen zaraz zrównała ze mną kroku i wychyliła się zza regału, by zobaczyć, czy nikogo prócz nas nie ma w bibliotece.
— Czysto. — szepnęła, wychodząc na główny korytarz biblioteki. Wyminąłem ją i ruszyłem pierwszy, uważnie rozglądając się po całym pomieszczeniu, by znaleźć źródło dźwięku, który nam przerwał.
— Potter... — zaczęła Gwen, łapiąc mnie za łokieć. Spojrzałem na nią, ale ta miała spojrzenie wlepione w jakiś punkt przed nami. — ona chyba ma zawał. — dokończyła, wskazując palcem na bibliotekarkę, która trzymała się za serce, opierając się o blat biurka, wokół którego były porozrzucane książki.
Ślizgonka ruszyła biegiem w kierunku kobiety, a ja zaraz zrobiłem do samo, patrząc, jak dziewczyna łapie kobietę pod ramię.
— Biegnij po panią Pomfrey. — powiedziała rudowłosa, sadzając kobietę na fotelu. Biegiem ruszyłem w kierunku Skrzydła Szpitalnego. Popchnąłem drzwi do szpitala, które otworzyły, robiąc przy tym głośny huk, kiedy te odbiły się o ściany.
Pielęgniarka wyszła ze swojego pokoiku, w którym przesiadywała, kiedy nie miała nikogo pod opieką i spojrzała na mnie ze strachem pomieszanym ze zdenerwowaniem.
— Pani Pince ma chyba zawał. — wysapałem, a kobieta jak torpeda minęła mnie i pobiegła w kierunku biblioteki. Ruszyłem za nią, zastanawiając się, skąd ta kobieta miała taką kondycję. To zapewne o trenowania płuc podczas darcia się na każdego, kto łamał zasady ustanowione przez nią w skrzydle szpitalnym.
Wpadłem z powrotem do biblioteki i spojrzałem na pielęgniarkę, która już mamrotała jakieś zaklęcia nad bibliotekarką siedzącą na krześle. Przeniosłem spojrzenie na Gwen, która stała obok biurka pani Pince, przyglądając się uważnie kobietą. Podszedłem do niej i położyłem jej rękę na ramieniu, a ta podniosła na mnie spojrzenie swoich zielono – brązowych tęczówek.
— Wszystko okej? — zapytałem cicho, a ona pokiwała niemrawo głową. Objąłem ją ramieniem i pogładziłem jej ramię, a ona uśmiechnęła się do mnie lekko. Nie wiem, czemu to zrobiłem, chyba po prostu czułem, że tego potrzebowała. Albo ja tego potrzebowałem.
Odsunąłem się od niej, kiedy drzwi do biblioteki ponownie się otwarły, a do środka wszedł Dumbledore razem z Mcgonagall.
— Potter? Conolly? Co tu robicie? — zapytała od razu nauczycielka transmutacji, patrząc na nas wzrokiem mówiącym, że mamy, krótko mówiąc, przejebane. Otworzyłem usta, by zacząć mówić jakąś słabą wymówkę, kiedy odezwała się dziewczyna.
— Potter pomagał mi z obrony przed czarną magią i się zasiedzieliśmy. — skłamała gładko, patrząc uważnie na profesorkę. Opiekunka mojego domu spojrzała na mnie, jakby szukała potwierdzenia na słowa dziewczyny, na co pokiwałem głową, że tak dokładnie było.
— Wracajcie do dormitoriów, tym razem nie dostaniecie szlabanu. Tylko następnym razem pamiętajcie o ciszy nocnej. — odezwał się Dumbledore, patrząc na naszą dwójkę swoim uważnym wzrokiem. Dziewczyna pokiwała głową i ruszyła w kierunku wyjścia, a ja razem z nią.
— Dokończymy to Potter. — mruknęła, kiedy drzwi o biblioteki się za nami zamknęły. Uniosłem wysoko brwi, zastanawiając się, co chciała dokończyć, rozmowę czy jednak to, co się stało przed zawałem pani Pince. Dziewczyna, widząc moją minę, speszyła się nieco, a jej policzki się delikatnie zarumieniły, co było tak rzadkim widokiem, że aż musiałem się uśmiechnąć triumfalnie.
— Rozmowę Potter, nie wyobrażaj sobie za wiele. — warknęła i odwróciwszy się, ruszyła szybkim krokiem w kierunku lochów.
Szkoda, wolałem dokończyć to drugie niż tę rozmowę.
Cześć,
Bardzo się bałam, że to nadejdzie ale okazało się, że praktyki to dla mnie za dużo. Codziennie wychodzę z tej restauracji z płaczem i odliczam minuty to wyjścia. Od tygodnia nie napisałam ani jednego słowa i czuję się z tym okropnie. W ogóle czuję się okropnie. Więc przepraszam ale rozdziałów nie będzie przynajmniej do końca marca. Postaram się w święta coś wstawić, kiedy uda mi się odbić od dna w którym się znalazłam.
Przepraszam jeśli was zawiozłam ale okazuje się, że jednak jest coś co mnie przerosło i czego nie jestem w stanie unieść.
Odchodząc od tej ponurej wiadomości to nie miejcie za złe ani mnie ani pani Pince, że im przerwała. Kobieta ma zawał, co miała umrzeć? XDD
Na tiktoku jedna babeczka którą bardzo polecam (lady_voldemort777), że żeby podobać się Harremu trzeba grać w qiddicha bo to robiła Cho, Ginni i Draco (XDD) i tak Gwen też interesuje się i lubi quidditcha więc Gwen ma jakieś tam szanse.
I ostatnia taka ciekawostka to, że teraz jest tej trend na znaki zodiaku więc tak z ciekawości sprawdziłam znaki Harry'ego i Gwen i okazuje się, że bliźnięta i lew to całkiem zajebista para XDD.
Strasznie długa to notka. Już nie przedłużam. Mam nadzieję, że nie zapomnicie o mnie i Cotter przez ten miesiąc. Przepraszam jescze raz.
Ala aka kimkimkolwiek
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro