Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Dwunasty

Niecierpliwie wystukiwałam nogą, jakiś rytm, który wymyślałam na bieżąco. Wiedziałam, że Potter prędzej czy później i tak tu przyjdzie, ale nie sądziłam, że będzie się aż tak wlekł. I ten chłopak ma nas wszystkich ocalić?Jak on prędzej na własny pogrzeb się spóźni, z jego tempem poruszania się.

Wreszcie brunet wyszedł zza zakrętu, ale widząc tempo, z jakim pokonywał długość regału, na którego końcu stałam, nie dziwiłam się już, dlaczego tyle czekałam. Wlekł się jak żółw ze złamaną nogą.

— Szybciej się nie dało Potter? — warknęłam, kiedy już stanął naprzeciwko mnie w bezpiecznej odległości. Ogniki złośliwości błysnęły w jego zielonych oczach, przez co miałam ochotę najpierw powyrywać mu wszystkie kłaki z tego jego tępego gryfońskiego łba, a następnie po prostu mu go urwać.

— Nie spieszyło mi się. — mruknął, uśmiechając się bezczelnie. Zacisnęłam pięści, w myślach licząc do dziesięciu, by przypadkiem się na niego nie rzucić i nie zabić wielkiego Wybrańca z Merlinowej łaski.

— Zauważyłam. — syknęłam, mordując go wzrokiem. Gryfon roześmiał się cicho i usiadł, opierając się plecami o regał.

— Przejdźmy do rzeczy. Czego chciałaś, bo trochę się spieszę na imprezę z okazji zwycięstwa mojej drużyny. — powiedział, spoglądając na mnie znacząco, by ja też usiadła. Wypuściłam powietrze ustami, chcąc się uspokoić i nie dać sprowokować, jego słowami. Jak to możliwe, że drużyna ślizgonów przegrała z bandą idiotów, na których czele stał Weasley? Przecież to tak żałośnie brzmi, ślizgoni przegrali z Weasley'em. Bez słowa usiadłam naprzeciwko niego, wyciągając przed siebie nogi, tak, że leżały wzdłuż tych jego.

— To będą dość prywatne pytania. — mruknęłam, zakładając kosmyk moich rudawych włosów za ucho. Brunet uniósł brwi i westchnął ciężko.

— Więc ty też odpowiesz na moje pytania. — odezwał się, unosząc wysoko podbródek.
Zacisnęłam mocno wargi i przekalkulowałam w głowie czy aby na pewno chce jeszcze ratować Lucy Potter. Westchnęłam przeciągle i pokiwałam głową na znak, że zgadzam się na taki układ.

— Jaką relacje miałeś z Lucy? — zapytałam, patrząc na Pottera uważnie. Chłopak momentalnie zacisnął mocno szczękę i przeniósł swój wzrok z mojej twarzy na ciemny korytarz, między regałami.

— Byliśmy nierozłączni, jak każde rodzeństwo, które straciło rodziców i musiało mieszkać u wujostwa, które ich nienawidzi i każe im mieszkać w komórce pod schodami. — mruknął obojętnym i zimnym tonem, nawet nie spoglądając w moim kierunku. Spojrzałam na niego zaskoczona.

— Co to komórka pod schodami? To jakieś duże pomieszczenie? Czy jednak taki mugolski telefon, który leży pod schodami? — zapytałam, nie bardzo wiedząc, o czym on mówi. Chłopak wrócił do mnie wzrokiem, a w jego oczach błysnęły ogniki rozbawienia.

— To takie bardzo małe pomieszczenie pod schodami. — uśmiechnął się rozbawiony. Zmarszczyłam brwi.

— Poczekaj, czyli mieszkałeś razem z siostrą w bardzo małym pomieszczeniu pod schodami? — zapytałam, chcą upewnić się, czy dobrze połączyłam fakty. Brunet pokiwał głową na znak, że tak dokładnie było, a wciekłość momentalnie rozlała się po moim ciele. — Przecież tak nie można! — krzyknęłam, nie zważając na to, że znowu jesteśmy w bibliotece i w tym pomieszczeniu raczej powinno się zachować ciszę.

— Cicho, bo tym razem zarobimy szlaban i nie pomogą nam żadne twoje wymówki. — syknął Potter, momentalnie znajdując się koło mnie i zasłaniając mi usta swoją ręką. Wyrwałam mu się i zmierzyłam jego twarz morderczym spojrzeniem, w myślach przyznając mu rację. W życiu nie przyznałabym racji Potterowi, prędzej powiedziałabym Nicholasowi, że to ja na czwartym roku zjadłam jego ulubione ciastka, niż podniosła jeszcze bardziej ego tego nadętego gryfona.

— Dobra już. — mruknęłam, z powrotem opierając się plecami o regał za mną. Potter już nie wrócił na swoje miejsce, tylko usiadł koło mnie, tak że nasze ramiona stykały się ze sobą. — Teraz twoje pytanie. — dodałam niechętnie, wlepiając swoje spojrzenie w półkę wyłożoną książkami, która znajdowała się na wysokości naszych twarzy.

— Jakbyś nazwała swoje dzieci? — zapytał. Odwróciłam gwałtownie głowę w jego stronę, patrząc na niego w szoku, kiedy on wlepiał dalej swój spokojny wzrok w półkę, o którą przed chwilą się opierał.

— Serio? Możesz mi zadać każde pytanie i pytasz, jakbym dała na imię dziecku? — spytałam, wlepiając wzrok w bok jego twarzy. Gryfon wreszcie przeniósł swoje spokojne spojrzenie na mnie i uśmiechnął się lekko. Przełknęłam ślinę, chcąc zwilżyć gardło, w którym dziwnie mi zaschło.

— Nie przygotowałem się okej? Zresztą jakbym cię zapytał o rodzinę, to rzuciłabyś na mnie jeszcze jakąś klątwą, więc się na razie powstrzymam. — powiedział. Uśmiech na jego twarzy znacząco się powiększył, a zawadiackie ogniki rozbłysnęły w jego zielonych jak świeżo skoszona trawa oczach.

Wywróciłam oczami na jego słowa, nijak ich nie komentując i wlepiłam z powrotem swój wzrok w regał, czując, jak Potter uważnie przygląda się mojej twarzy. Nie za bardzo wiedziałam co mu powiedzieć. Jasne rozmyślałam o tym kiedyś i miałam wybrane imiona, ale nigdy z nikim się nimi nie dzieliłam. Jeszcze wyszłabym na emocjonalną kluskę, a tego nie chciałam.

Miałam więc dwie opcje albo powiedzieć prawdę, albo skłamać, o czym i tak się nie dowie. Upierdliwy głos w mojej głowie jednak cały czas powtarzał, że Harry był ze mną szczery i powiedział prawdę. Westchnęłam cicho. Decyzja zapadła.

— Chase dla chłopca i Adelaide dla dziewczynki. — mruknęłam zgodnie z prawdą, nawet na moment na niego nie spoglądając. Czy się wstydziłam? Tak. Takie informacje były jak pokazywanie się przed kimś po raz pierwszy nago. Nie mówiłam takich rzeczy nikomu, nawet Nicholas o tym nie wiedział.

— Ładnie. Twoja kolej. — westchnął. Zerknęłam na niego i uśmiechnęłam się delikatnie, widząc małe wesołe iskierki w jego zielonych oczach.

Większość czarodziei miała go za wybawiciela, chłopaka, który pokonał i miał pokonać Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, ale chyba zapominali, że ten wielki i sławny Harry Potter był jedynie dzieckiem, które do jedenastego roku życia nie miało pojęcia o magii i świecie, w którym każdy znał jego imię. Już na tego jedenastolatka rzucili okrutnie ciężkie brzemię sławy i kazali je nieść, ciągnąć za sobą, jak ołowianą kulę przyczepioną do nogi więźnia. Przygniatała go presja, że jeśli on nie pokona Czarnego Pana, to świat czarodziejów na zawsze pogrąży się w mroku. Mało kto widział, ile Harry Potter przeżył i ile stracił, dla ludzi liczyli się tylko oni i to czy im będzie dobrze.

Dźwięk pstryknięcia palców i ruch tuż przed moimi oczami wybudziły mnie z moich dziwnych rozmyślań na temat bruneta. Potrząsnęłam głową, odganiając od siebie wszystkie myśli i spojrzałam prosto w rozbawione oczy Harrey'ego.

— Zadajesz to pytanie Conolly, czy nie? — zapytał rozbawiony, a uśmiech na jego twarzy delikatnie się powiększył. Na mojej twarzy również rozciągnął się delikatny uśmiech.

— Nie chce mi się już, kiedy indziej je zadam. — powiedziałam, podnosząc się na równe nogi. Chłopak uniósł wysoko brwi i również wstał. Włożyłam ręce do kieszeni mojej bluzy i wzruszyłam ramionami. — Przygotuj sobie pytania Potter, te dzisiejsze były nudne. — dodałam i obróciwszy się na pięcie, ruszyłam w kierunku wyjścia z biblioteki, dalej mając szeroki uśmiech na twarzy.

Lubiłam Harry'ego Pottera.

***

„Byle do świąt" tak brzmiało motto, którym kierowaliśmy się z Nicholasem przez cztery pierwsze miesiące, roku edukacyjnego. I to wcale nie było tak, że nie mogliśmy się ich doczekać, bo kochaliśmy ten czas, nie. My po prostu czekaliśmy na wolne od lekcji i na obżeranie się całymi dniami. Na święta nie wracaliśmy do domów już od jakiś trzech lat, więc nie czekaliśmy na ten „magiczny" czas — który swoją drogą był tak sztuczny, jak cycki mojej ciotki — który mogliśmy spędzić z rodziną.

Ale w tym roku było jakoś inaczej. Święta się zbliżały, a między naszą dwójką zamiast radosnych rozmów o tym, co będziemy robić podczas wolnego i jak się najemy, wisiały burzowe chmury. Nicholas coraz więcej czasu zaczął spędzać z Draco, Blasiem, Crabbem i Goylem, czemu nie mogłam być przeciwna, w końcu byli dobrymi znajomymi. Ale ja wiedziałam, czego dotyczyła ta znajomość i do czego prowadziła. A do tego dopuść, nie mogłam.

Wyszłam z biblioteki, w której kończyłam swój esej na transumutację, kiedy zobaczyłam postać mojego przyjaciela, który szedł w kierunku siódmego piętra, gdzie zwykł przesiadywać z chłopakami.

— Ej Black! — krzyknęłam, ruszając szybkim krokiem w jego kierunku. Brunet z wielką łaską zatrzymał się i obrócił w moją stronę ze skrzywioną miną. Stanęłam naprzeciwko niego, a tan zmierzył mnie chłodnym spojrzeniem swoich czarnych oczu, unosząc jedną brew w geście zapytania. — Gdzie idziesz? — zapytałam, widząc, jak chamsko spogląda na złoto czarny zegarek, widniejący na jego lewym nadgarstku.

— Nie twoja sprawa. — mruknął, wywracając oczami. Uniosłam wysoko brodę. Tak chcesz się bawić Black? Pokażę ci, jaką potrafię być suką. — pomyślałam, a na mojej twarzy wykwitł najbardziej chamski uśmiech, na jaki było mnie stać.

— Myślisz, że cię przyjmie do swoich szeregów? Syna zdrajcy? Prędzej cię zabije. — powiedziałam, śmiejąc się pod nosem, patrząc, jak zaciska mocno pięści.

Nicholas był uparciuchem, jeśli nie powiedziało się czegoś, co go urazi to do niego, nie dotrze. A ja właśnie uderzyłam w jego bolesny punkt, w rodzinę.

— A no tak, ty się na tym znasz, w końcu to twoja rodzina ma bzika na jego punkcie. — prychnął chłopak, a cyniczny uśmieszek wpłynął na jego twarz. Z jego oczu bił taki chłód, jakiego chyba w życiu u niego nie widziałam. Zacisnęłam mocno szczękę.

Naszym problemem było to, że za dobrze się znaliśmy. Wiedzieliśmy gdzie uderzyć, by drugiego zabolało to najbardziej.

— Jedyną osobą z bzikiem na jego punkcie jesteś ty! Nie wskrzesisz tym swojej matki! — wybuchłam, patrząc hardo w jego oczy, w których wybuchła burza, pełna szalejących piorunów wściekłości. Nie minęła sekunda, kiedy chłopak wyciągnął z tylnej kieszeni swoich czarnych spodni różdżkę i wymierzył nią prosto we mnie. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadła w szybkim tempie, jakby wściekłość krążąca po jego organizmie męczyła go równie mocno, jak przebiegnięcie maratonu.

— Oszczekaj to. — warknął, mocniej ściskając różdżkę w ręce.

— Nie. Taka jest prawda. — krzyknęłam, również wyciągając swoją różdżkę, by wycelować w nią w chłopaka. Ufałam mu i wiedziałam, że mnie nie zaatakuje, ale był na mnie wściekły i wolałam nie ryzykować oberwaniem jakimś zaklęciem prosto w głowę. — Nie wrócisz jej życia, a przy okazji możesz stracić swoje. — dodałam, trochę ciszej.

— Zamknij się Conolly, bo przysięgam, że zaraz cię zamorduje. — syknął, stawiając trzy kroki w tył, tworząc między nami większą przerwę, jakby naprawdę obawiał się, że może mnie zaatakować jakimś zaklęciem — nie daj Merlinie, tym niewybaczalnym.

— Nie zamknę się, niech do ciebie wreszcie dotrze, że nic nie wskórasz, dołączając do niego. Jedź na grób swojej matki i powiedz jej, co planujesz, a potem pomyśl, czy by to poparła. — warknęłam i wtedy chłopak nie wytrzymał. Czerwona wiązka światła poleciała w moją stronę. Otworzyłam szeroko oczy, uchylając się przed zaklęciem. — Drętwota. — krzyknęłam, celując w niego.

— Protego, Expulso. — krzyknął brunet, broniąc się przed moim zaklęciem i dosłownie sekundę później jego różdżka została ponownie wycelowana we mnie i przed tym zaklęciem już nie zdążyłam się uchylić ani obronić. Moje stopy oderwały się od ziemi i całe moje ciało przeleciało kawałek dalej, zaliczając niezbyt miękkie lądowanie na marmurowej posadzce.

Podniosłam się na łokciach i jeszcze bardziej wściekła niż chwilę wcześniej wycelowałam różdżką w Blacka.

— Petryfikus Totalus — rzuciłam zaklęcie, przed którym chłopak ponownie się obronił. Podniosłam się na równe nogi, mierząc w jego stronę różdżką, czekając na kolejny atak. Całe ciało bolało mnie niemiłosiernie od niezbyt przyjemnego upadku.

— Cru... — zaczął brunet, ale jego różdżka wypadła mu z ręki i powędrowała gdzieś za mnie. Obróciłam się i wtedy i moja różdżka wyleciała z mojej ręki, lądując prosto w dłoni Harry'ego Pottera.

— Ogłupieliście we dwójkę? Chcecie się pozabijać? — warknął Thomas, stojący koło bruneta. Jego twarz była aż nad wyraz spokojna, co było wręcz przerażające, bo jego mimika kompletnie nie pasowała do lodowatego tonu głosu. Przeniosłam wzrok na Nicholasa, który w dalszym ciągu mordował mnie wzrokiem.

— Potter, Lupin, Black i Conolly co wy tu robicie? — całą czwórką przenieśliśmy wzrok na nową bibliotekarkę, która szła w naszym kierunku. Była dość młoda, bo miała tak na oko trzydzieści pięć lat, miała długie czarne włosy, czym trochę przypominała mi na Snapea, choć z charakteru była jego totalnym przeciwieństwem.

— Nic. — mruknął Nicholas, chłodnym tonem, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł, zostawiając swoją różdżkę w ręce Pottera. Bibliotekarka pokręciła głową i mamrocząc coś pod nosem, odeszła w kierunku biblioteki, z której przyszła.

— Ogłupieliście? Mogliście się pozabijać. — syknął cicho Potter, wlepiając we mnie zdenerwowane spojrzenie. Podniosłam hardo głowę, patrząc prosto w jego zielone oczy, w których migotały iskierki złości. Zacisnęłam mocno szczękę i ruszyłam w kierunku bruneta, stając centralnie przed nim tak, że nasze klatki piersiowe się stykały, a twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Zarówno ode mnie, jak i od niego biła złość.

— Nie wtrącaj nosa w nie swoje sprawy Potter, bo go stracisz. — syknęłam, wyrywając mu z ręki swoją i Nicholasa różdżkę, po czym obróciłam się na pięcie, odrzucając swoje długie włosy, którymi gryfon prawdopodobnie oberwał w twarz, ruszyłam w kierunku lochów.

A kiedy zostałam sama, dotarło do mnie, że właśnie straciłam przyjaciela i nie mogłam powstrzymać łez napływających do moich oczu.

Przepraszam bracie, że nie chcę, żebyś zginął.

Drama time
Ale i tak wszyscy kochamy Nicholasa.

Do zobaczenia za tydzień mam nadzieję, będę pisać na tablicy czy rozdział będzie czy nie wię, zaglądajcie tam czasami. Pisze tam często głupoty ale i tak zapraszam do komentowania to pośmiejemy się razem.

KimKimkolwiek

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro