Rozdział Dwudzisty Trzeci
POV. Gwen
Westchnęłam cicho i przymknęłam oczy, patrząc na spiralne schody prowadzące na wieżę astronomiczną. Wypuściłam oddech ustami i rozpoczęłam wspinaczkę po krętych schodach. Rześkie, wieczorne powietrze uderzyło we mnie, kiedy tylko stanęłam na drewnianej podłodze wieży. Rozejrzałam się wkoło i prychnęłam, zauważając, że Potter jak zawsze się spóźnia.
Podeszłam do barierki i oparłam na niej swoje ręce, unosząc wzrok na gwieździste niebo rozciągające się nad moją głową. Lubiłam patrzeć na gwiazdy. Były tak daleko od tych wszystkich problemów, które wszyscy mieliśmy na co dzień, że momentami sama chciałam stać się taką gwiazdą i znaleźć się miliony kilometrów od tego wszystkiego.
Momentalnie przypomniałam sobie, po co tu przyszłam, a mój humor pogorszył się jeszcze bardziej. Westchnęłam po raz kolejny i usiadła na krawędzi, spuszczając swoje nogi w dół, po czym schowałam twarz w dłoniach, układając w głowie, co dokładnie chcę powiedzieć.
Nie wiedziałam, ile czasu upłynęło, zanim usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, ale wiedziałam jedno, nie byłam gotowa na konfrontacje z Potterem. Nie obróciłam się w jego kierunku, cierpliwie czekając, aż usiądzie obok mnie, co gryfon po chwili uczynił.
— Życie jest do bani. — odezwałam się, wlepiając swoje spojrzenie w jeden punkt przede mną.
Czułam na swojej twarzy wzrok gryfona, ale nie odwróciłam głowy w jego kierunku. Widziałam, że spojrzenie na niego byłby jak gwóźdź do trumny i nie powiedziałabym niczego, co przed chwilą ułożyłam w swojej głowie i nad czym myślałam od ponad tygodnia.
— Co masz na myśli? — zapytał cicho. Zacisnęłam powieki i oparłam czoło na metalowej barierce.
— Zastanawiałeś się kiedyś, co by było, gdybyś urodził się w innej rodzinie? Albo, gdyby twoi rodzice dalej żyli? — mruknęłam, odchylając głowę w tył. Zerknęłam na bruneta, który przeniósł swoje spojrzenie ze mnie na krajobraz rozciągający się przed nami.
— Zastanawiałem. Wiele razy. — westchnął cicho i niemal czułam jego żal.
— Bylibyśmy innymi ludźmi, gdyby tak było. Może podejmowalibyśmy inne decyzje, inne może wydawałby się słuszniejsze i lepsze dla nas. — powiedziałam i czułam, jak wzrok chłopaka znowu przeniósł się na moją twarz.
— O czym ty gadasz Gwen? — zapytał, odwracając się w moim kierunku.
Zacisnęłam powieki i wypuściłam powietrze ustami, po czym zbierając w sobie wszystkie siły, podniosłam się na równe nogi i odeszłam od gryfona, stając do niego plecami.
— O nas Harry. To nie ma sensu. — szepnęłam i odwróciłam się w kierunku bruneta, który zdążył się już podnieść na równe nogi. Jego wzrok aż parzył.
Wpatrywałam się w jego zielone tęczówki, chcąc wyryć sobie w pamięci ich kolor i wyobrażać sobie, że patrzą na mnie z uwielbieniem i podziwem. W tamtym momencie jednak widziałam tylko zawód i ból, które tak często widywałam w poprzednich latach.
— Czemu Gwen? — odezwał się z goryczą w głosie. Zacisnęłam powieki, słysząc ten ton i z powrotem odwróciłam się do niego plecami.
— Bo jesteśmy z różnych światów Potter. Tobie grozi niebezpieczeństwo, kiedy zadajesz się ze mną, a mnie, kiedy ja zadaję się z tobą. Nie mogę wiedzieć o tobie dużo, właściwie nie mogę nic wiedzieć. A gdyby mnie złapali? Co, kiedy użyją legilimencji i wyciągną wszystko, co o tobie wiem, prosto z mojej głowy? Nie mogę cię tak narażać. — powiedziałam, walcząc ze łzami napływającymi mi do oczu.
Do bruneta chyba doszedł sens moich słów, bo nie odezwał się ani słowem, a jedynie patrzył na mnie z żalem i zrozumieniem.
— Obiecaj mi tylko, że jeśli będziesz potrzebowała pomocy, to do mnie przyjdziesz. — mruknął cichym tonem, a ja pokiwałam głową. Podeszłam do niego, zatrzymując się pięć kroków przed nim.
— Ostatni uścisk i każde pójdzie w swoją stronę? — szepnęłam, zerkając na niego niepewnie. Gryfon wymusił delikatny uśmiech, po czym rozłożył ramiona. Objęłam go ramionami i wtuliłam twarz w zagłębienie jego szyi i zaciągnęłam się jego zapachem, chcąc go dokładnie zapamiętać.
Chciałam wyryć w pamięci jego całego. Czułam, że to mogą być nasze ostatnie wspólne chwile i nie wiedziałam, czy jeszcze kiedykolwiek się spotkamy.
Wojna ciążyła nad nami jak widmo. Pozbawiała nas nadziei, że jeszcze kiedykolwiek się zobaczymy. Że jeszcze zobaczę jego uśmiech, szmaragdowe oczy, w które tak lubiłam patrzeć. Nienawidziłam niepewności, a za nim ciągła się ona jak widmo. Kto przewidzi, czy jednego dnia zobaczę go całego, zdrowego i przede wszystkim żywego, a następnego nie dotrze do mnie wiadomością, że wielki Harry Potter, Chłopiec, który niegdyś przeżył, nie żyje.
Odsunęłam się od bruneta, a oczy szczypały mnie już niemiłosiernie, przez łzy które chciały się z nich wydostać.
— Mam nadzieję, że spotkasz kogoś, kto będzie na ciebie zasługiwał i nie będzie groziło niebezpieczeństwo przez kontakt z nią. — dodałam jeszcze szeptem, po czym zmusiłam swoje ciało do ruchu i ruszyłam w kierunku wyjścia z wieży astronomicznej.
— Nie chce innej Gweny, zaczekam na ciebie nawet i do śmierci. — usłyszałam za plecami jego głos. Przystanęłam jak rażona piorunem. Czułam, jakby wielki olbrzym złapał mnie i zacisnął pięść, miażdżąc mnie przy tym całą.
Zacisnęłam mocno powieki, po czym przełykając wielką gulę w moim gardle, wyszłam z wieży i wręcz biegiem rzuciłam się w kierunku lochów.
Wpadłam do pokoju wspólnego i od razu wbiegłam na schody prowadzące do dormitoriów chłopców. Otworzyłam drzwi do pokoju, w którym mieszkał Nicholas, nie fatygując się, nawet żeby zapukać.
— Pali się czy co? — krzyknął Nicholas, wychodząc z łazienki. Spojrzałam na niego, po czym rozpłakałam się jak małe dziecko.
— Jestem beznadziejna Nick. — załkałam, jak małe dziecko i przytuliłam się do ciepłej klatki piersiowej przyjaciela.
— Po prostu robisz, to co uważasz za słuszne. — szepnął, a jedna z jego rąk zaczęła przesuwać się po moich plecach w uspokajającym geście. Zaszlochałam głośno i wtuliłam się mocnej w przyjaciela, chcąc pozbyć się bólu, jaki sama sobie zadałam, chcąc chronić osobę, którą kocham.
POV. Harry
Spuściłem głowę, patrząc na swoje nogi, które zwisały wprost do wielkiej otchłani. Tak naprawdę wystarczyłoby, żebym przechylił się delikatnie do przodu, by wpaść do tej wielkiej dziury, ale nie obchodziło mnie to.
Po wczorajszym wieczorze nie obchodziło mnie już totalnie nic.
— Tu jesteś, od rana cię szukam po całym zamku. — usłyszałem głos Thomasa, dobiegający zza moich pleców, ale nie obróciłem się w jego stronę. Ciche westchnienie opuściło usta blondyna i zaraz siedział on obok mnie. — Co jest? — zapytał, wlepiając swoje spojrzenie w krajobraz rozciągający się przed nami.
— Zostawiła mnie. — mruknąłem zdawkowo i od razu poczułem wzrok Lupina na swojej twarzy.
— Czemu wy jesteście tacy przytrzymani i wszystko komplikujecie? — zapytał ironicznym tonem. Westchnąłem cicho i znowu spuściłem wzrok na swoje nogi.
— Ma racje. — powiedziałem, w końcu zerkając na Thomasa, który już otwierał usta, by zapewne wydrzeć na mnie japę, że gadam głupoty. — Jeśli oni dowiedzą się, że jest ze mną blisko, to ją skrzywdzą. Skrzywdzą ją albo zabiją byle tylko mnie osłabić. Lepiej będzie, jak skończymy to w tym momencie i oszczędzimy sobie bólu.
Zerknąłem jeszcze raz na przyjaciela, a on smutno pokiwał głową na znak, że mnie rozumie i się ze mną zgadza.
Skończyło się tylko na paru pęknięciach na sercu, a nie na złamaniach.
Podniosłem wzrok na krajobraz przede mną i przymknąłem oczy, czując delikatny wiatr, który otulił moją twarz. Nieprzyjemny uścisk w sercu tylko się pogorszył.
Nie ważne, jak to się skończy Gwen i tak będę cię kochał do końca życia. — pomyślałem, otwierając oczy i wlepiając je w dal.
No więc tak... Śmieszna sprawa nie?
No, a więc odchodząc od tematu zamordowania mnie to chciałabym ostrzec osoby jeśli są tu jakieś z Oświęcimia albo okolic Oświęcimia bo popylam po drogach jak paralityk więc proszę uważać.
Dobrej nocy/dnia
KimKimkolwiek
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro