Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Dwudzisty Czwarty

Czasem wstajemy z łóżka i od razu wiemy, że coś się stanie. Burzowe chmury ciążyły nad Hogwartem i zdawało się, że odczuwali to wszyscy. Zamiast cieszyć się zdanymi egzaminami i powrotem do domu, każdy rozglądał się po ciemnych kontach, jakby miało z nich wyskoczyć jakieś monstrum i zaatakować.

Zerknęłam na Nicholasa, który w ciszy — która w jego przypadku była aż niezdrowa — jadł kurczaka z ziemniakami, które zaserwowały na obiad skrzaty domowe. Odsunęłam od siebie swój pełny talerz i rozejrzałam się po Wielkiej Sali, w której panowała prawie głucha cisza. Nikt nie odważył się głośniej odezwać. Wszyscy szeptali, wymieniając się obawami po cichu, jakby wypowiedzenie ich głośniej miało sprawić, że wszystkie te słowa się spełnią.

Prześledziłam wzrokiem stół Hufflepuffu i zmarszczyłam brwi, nie zauważając burzy rudych włosów. Momentalnie odwróciłam głowę w kierunku stołu Gryffindoru, a moje oczy spotkały się miodowymi oczami Thomasa, który tylko pokręcił głową, od razu potwierdzając moje obawy o braku Harry'ego.

Przeklęte rodzeństwo Potter. Niech piekło ich pochłonie.

Kiwnęłam głową w kierunku wyjścia, patrząc na blondyna i wstałam z ławki, łapiąc Nicholasa za kołnierz jego koszuli, ciągnąc go za sobą. Brunet zakrztusił się, po czym mamrocząc coś, pod nosem zgarnął swój talerz ze stołu i ruszył za mną.

— Gdzie on jest? — warknęłam, kiedy trójka gryfonów znalazła się niedaleko nas. Lupin westchnął ciężko i przeczesał ręką swoje złote włosy.

— Nie wiem, nie ma go od rana. Jak wstałem, już go nie było. — powiedział cicho, przeskakując wzrokiem ze mnie na Nicholasa.

— I nie szukaliście go? — krzyknęłam zdenerwowana. Thomas przetarł ręką zmęczoną twarz, jakby zastanawiał się, czy zamordować mnie teraz, czy poczekać jeszcze z dziesięć minut.

— Przeszukaliśmy cały zamek, nie ma ani jego, ani Lucy, ani Dumbledora. — odezwała się Hermiona, nerwowym ruchem poprawiając swoje włosy.

Cała trójka wyglądała na zestresowanych i zmartwionych. Ja sama zaczynałam taka być. Przeklęty Potter, zawsze coś musi wymyślić, żeby potem nikomu o tym nie powiedzieć.

— Co robimy? — odezwał się Nicholas po chwili ciszy, a wzrok całej naszej grupy spoczął na nim. Oparłam się o ścianę i przyłożyłam rękę do czoła.

— Czekamy, tylko to nam zostało. — powiedział Thomas, spoglądając na każde z nas po kolei. Przymknęłam oczy, kiedy zaczęły mnie piec.

Czy tak właśnie miałam skończyć? Siedzieć na miejscu martwić się i czekać aż on wróci, o ile w ogóle wróci.

Bez zastanowienia ruszyłam w kierunku biblioteki. Potrzebowałam ciszy. Weszłam do zakurzonego, wielkiego pomieszczenia i od razu udałam się w kierunku miejsca, gdzie siedziałam na początku roku, miejsca, w którym zawsze spotykałam się z Potterem.

Usiadłam na podłodze i oparłam głowę na moich kolanach. Pierwsze łzy spłynęły po moich policzkach, a cichy szloch wydobył się z gardła.

Nienawidziłam go. Z całego serca go nienawidziłam. Nienawidziłam tego uczucia, którym go darzyłam.

— A ty co tu robisz? — poderwałam głowę i spojrzałam na bibliotekarkę stojącą nade mną. Szybko otarłam policzki i poderwałam się na równe nogi.

— Właściwie to już idę. — mruknęłam, odwracając się do niej plecami. Jeszcze raz przetarłam policzki rękawem mojej bluzki.

— Bardzo mi kogoś przypominasz. — odezwała się ponowie. Spojrzałam na kobietę przez ramię.

— Co ma pani na myśli? — spytałam, odwracając się w jej stronę. Brunetka usiadła na moim poprzednim miejscu i wskazała na miejsce naprzeciwko siebie. Usiadłam na podłodze i okryłam się szczelniej szatą

— Za czasów, kiedy ja się tu uczyłam też była tu taka para...

— Nie jesteśmy parą. — przerwałam jej, z obojętnym wyrazem twarzy. Kobieta popatrzyła na mnie z politowaniem.

— Wracając, oni też spotykali się tej bibliotece i udawali, że nic ich nie łączy. Przypominasz mi tego chłopaka, on też udawał, że nic go nie rusza, że ma wszystko w dupie, a rodzina się dla niego nie liczy. — powiedziała, cały czas uważnie przyglądając się mojej twarzy. Zacisnęłam mocno szczękę.

— Dla mnie oni naprawdę się nie liczą. Wszyscy. — mruknęłam lodowatym tonem, jakbym chciała uświadomić brunetkę, jak bardzo nienawidziłam mojej rodziny.

— Wszystkich? A brata? — zapytała, unosząc brwi do góry. Zacisnęłam pięści, a moje paznokcie wbiły się w wewnętrzną część dłoni.

— Jego też, zostawił mnie. Mógł, chociaż wysłać list raz na ruski rok. Mógłby, chociaż wysłać mi kartkę na święta. To dla mnie teraz obcy człowiek, nie znam go. — warknęłam, czując, jak moje serce ściska się boleśnie na samą myśl o Tobiasie. — Mógł mnie wziąć ze sobą, a nie zostawiać w tym domu pełnym psychopatów. — dodałam cicho, jakbym nie chciała, żeby kobieta to usłyszała.

— Może nie mógł? — zapytała szeptem, jakby miała jakieś wyrzuty sumienia. Odwróciłam głowę w przeciwnym kierunku i wlepiłam wzrok w ciemny, wąski korytarz między regałami wypełnionymi po brzegi książkami. — Gwen ja... — zaczęła, ale przerwał jej głośny huk wydobywający się z innej części zamku.

Obie zerwałyśmy się na równe nogi i wybiegłyśmy z biblioteki. Nie oglądając się na bibliotekarkę, rzuciłam się biegiem, w kierunku dziedzińca, skąd dobiegały te dziwne huki.

— Crucio. — ból rozszedł się po całym moim ciele, a kolana same ugięły się pod moim ciężarem. Krzyknęłam z bólu, opadając całym ciałem na marmurową posadzkę. Ból nagle ustał, a jedna łza spłynęła po moim policzku, zostawiając na podłodze mały ślad.

Zebrałam wszystkie siły, jakie w sobie miałam i podniosłam się na równe nogi, wyciągając z kieszeni mojej szaty różdżkę, po czym odwróciłam się, w kierunku skąd nadeszło zaklęcie i ruszyłam w tamtym kierunku, by dorwać tego sukinsyna.

— Gwendolyn. — strach sparaliżował moje kości, kiedy usłyszałam ten znienawidzony przez siebie głos. Zmusiłam swoje skostniałe nogi do ruchu i odwróciłam się w kierunku mojej ciotki, która patrzyła na mnie z odrazą i nienawiścią wypisaną na twarzy. Uniosłam dumnie podbródek, by pokazać, że darzę ją takimi samymi uczuciami.

— Elizabeth. — prychnęłam, mierząc ją swoim najbardziej jadowitym spojrzeniem, na jakie w tamtym momencie było mnie stać.

Jedyną pożyteczną rzeczą, jaką nauczyło mnie życie w tej rodzinie była umiejętność zakładania maski z jakimikolwiek uczuciami, jakie były mi potrzebne w danym momencie. Potrafiłam maskować strach, śmiech, a nawet miłość, tak by nikt tego po mnie nie widział.

— Liczyłam, że nie spotkamy się tak prędko. — dodałam, uśmiechając się złośliwie. Prawdopodobnie powinnam się zamknąć i nie dyskutować z nią w momencie, kiedy zamek był pełen Śmierciożerców, a na korytarzach rozgrywała się walka o życie i szkołę, ale wolałam ja dostać, jakimś cruciatusem niż jakby miała iść przez korytarze Hogwartu i mordować Merlinowi ducha winne dzieciaki.

— Na twoim miejscu ruszyłabym się i nam pomogła niewdzięcznico, bo przez całe swoje marne życie nie zrobiłaś nic, by zasłużyć na bycie w naszych szeregach. Zadajesz się tylko ze zdrajcami, pyskujesz i sprzeciwiasz się decyzją ojca. Na jego miejscu już dawno bym cię zabiła albo wydała gdzieś za mąż, może tam by cię ustawili do pionu smarkulo. — warknęła. Zacisnęłam mocniej rękę na różdżce, w myślach powtarzając sobie, że jak ją teraz zamorduje, to zrobię światu ogromną przysługę.

Jedyne co mnie przed tym powstrzymywało to myśl, że sama sobie bym nie wybaczyła, jeśli bym kogoś zabiła.

— Czyli dlatego jesteś taka krzywa? Bo nikt cię nie ustawił do pionu stara panno. — sekundę po tych słowach uchyliłam się przed czerwonym promieniem lecącym w moim kierunku. — Uspokój hormony złotko, chyba to tobie z naszej dwójki przydałby się mąż. — dodałam, uśmiechając się w jej kierunku kpiąco. Widziałam, jak kobieta siłą powstrzymuje się, żeby mnie nie zamordować i stwierdziłam, że to najwyższy czas, by się ewakuować. — Cóż na mnie już pora, obyśmy nie spotkały się prędko. — powiedziałam, po czym odwróciłam się na pięcie i pobiegłam w przeciwnym kierunku.

Wbiegłam na dziedziniec w momencie, kiedy po całym placu rozniósł się krzyk kobiety, której głos znałam aż za dobrze. Podniosłam wzrok na wieże, skąd dochodziły wrzaski, na niebie z ciemnych chmur, które od rana rozciągały się nad Hogwartem, uformował się znak Czarnego Pana, a ciało jakiegoś mężczyzny z hukiem spadło na marmurowy chodnik, którym wyłożony był dziedziniec.

Przełknęłam głośno ślinę i odwróciłam się w przeciwnym kierunku, uciekając z tamtego miejsca. Wiedziałam jaką sławę w tej szkole miałam ja i moja rodzina i nie chciałam być posądzona o zabicie Albusa Dumbledora, jednego z najwybitniejszych czarodziei, jacy chodzili po tym świecie.

— Już po tobie głupia szlamo. — usłyszałam głos dobiegający z sąsiedniego korytarza. Cicho podeszłam do rozwidlenia dróg i zobaczyłam jakiegoś Smierciożercę, którego różdżka było wysoko uniesiona ponad jego głowę i wycelowana w Rachel Hariss, tuż za nią na podłodze leżała dziewczęca sylwetka. Wychyliłam się bardziej zza zakrętu i stanęłam, jak sparaliżowana widząc rude włosy rozsypane po posadzce. Wypuściłam drżący oddech i wycelowałam swoją różdżkę w mężczyznę.

— Drętwota. — mruknęłam pod nosem, a czerwony promień trafił w mężczyznę, który momentalnie stanął sparaliżowany, a następnie padł na podłogę, uderzając głową o posadzkę, tracąc przy tym przytomność.

— Czym oberwała? — zapytałam, klękając obok głowy puchonki. Z ulgą wyczułam u niej puls. Zerknęłam na spanikowaną blondynkę, która nerwowo przeczesywała swoje blond włosy.

— Paroma Cruciatusami. — pisnęła prawie płaczliwym głosem. Pokiwałam głową na znak, że zrozumiałam i ponownie chwyciłam swoją różdżkę, którą minutę wcześniej położyłam koło swojej nogi.

— Rennervate. — powiedziałam, celując w rudowłosą. Lucy po paru sekundach otworzyła oczy i pomrugała nimi, jakby próbowała przekonać sama siebie, że jeszcze żyje. Następnie podniosła się do siadu i zerknęła na nas.

— Co się stało? — zapytała cicho, patrząc na mnie. Zapewne zauważyła, że jej przyjaciółka była zbyt spanikowana jej stanem, żeby powiedzieć jej coś konkretnego.

— Prawie zrobiłaś dead, ale na szczęście jestem ja. — prychnęłam, podnosząc się na równe nogi, po czym wyciągnęłam rękę w kierunku rudowłosej. Dziewczyna popatrzyła na mnie z mieszanką rozbawienia i zirytowania, po czym złapała wyciągniętą dłoń. Pociągnęłam ją ku górze, dzięki czemu dziewczyna dźwignęła się i stanęła na równych nogach. — Noi Lupin powyrywałby mi nogi z dupy, jakby chociaż jeden rudy włos spadł z tej twojej ślicznej główki. — dodałam, pakując w to całą dzisiejszą dawkę sarkazmu.

Podobno ludzie, którzy używają sarkazmu, żyją o trzy lata więcej, cóż w takim razie ja i Nicholas przeżyjemy ludzkość.

— Jeśli kiedyś zastanawiałaś się, czy pasujesz do ślizgonów to rozwiej wszystkie swoje wątpliwości, proszę. — burknęła, a na jej policzkach pojawiły się wściekłe rumieńce. Parsknęłam pod nosem, a mina szybko mi zrzedła, kiedy grupki uczniów szyły w naszym kierunku i zmierzając zapewne za dziedziniec.

Przełknęłam ślinę i ruszyłam za jedną z grupek. Na placu zebrała się już duża grupa uczniów, którzy załamani patrzyli na zwłoki naszego dyrektora. Przepchałam się do pierwszego rzędu, co zaraz za mną uczyniły dwie pozostałe dziewczyny.

Koło Dumbledora klęczał Harry, a sam widok jego w takim stanie łamał mi serce. Rozejrzałam się po wszystkich zebranych i po krótkim namyśle ruszyłam w kierunku bruneta. Delikatnie położyłam mu rękę na ramieniu, a następnie kucnęłam obok niego, czując, jak łzy same zbierają mi się w kącikach oczu. Gryfon spojrzał na mnie, a ja jedynie uśmiechnęłam się delikatnie i pokrzepiająco, chcąc dać mu znak, że jestem przy nim i go wspieram.

— Jakoś się ułoży. — szepnęłam, a chłopak oparł głowę na moim ramieniu. Objęłam go i położyłam swoją głowę na jego. Czułam, jak kilka łez opadło na moją bluzkę, ale nie przejęłam się tym zbytnio.

Złożyłam mały pocałunek na czubku jego głowy, kiedy ciało gryfona zatrzęsło się od cichego szlochu i pogładziłam jego plecy. Ludzie wokół nas wznieśli zapalone różdżki ku górze, oddając hołd poległemu dyrektorowi.

W tamtym momencie zaczęła się prawdziwa wojna

Bardzo długo mnie tu nie było za co przepraszam, ale chyba tego potrzebowałam. Przez ten czas wydarzyło się w moim życiu tyle wspaniałych rzeczy. Zdałam prawo jazdy, stałam się pełnoletnia.

Nie wiem czy ktoś to jeszcze czyta ale jeśli tak to wiedz, że dziękuję, że tu jesteś. Postaram się wrócić. Następnym rozdziałem skończymy księcia pół krwi i zaczniemy rozpierdol.

kimkimkolwiek

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro