Rozdział Dwudziesty Ósmy
POV. Harry
Obróciłem się na drugi bok, na małym materacu. Kawałek dalej na drugim posłaniu spał Thomas, a na dwóch łóżkach, ustawionych pod ścianami leżeli Nicholas i Ron, który co jakiś czas chrapał cicho. Westchnąłem cicho, wbijając wzrok w farbę delikatnie odłażącą od ściany.
Moody nie żyje.
Ta myśl nie pozwalała mi zasnąć. Kolejne ważne osoby ginęły i jak mieliśmy sobie poradzić dalej z tą wojną, kiedy jeden z głównych dowódców Zakonu Feniksa zginął. Najpierw Dumbledore, a teraz Moody.
Podniosłem się ze swojego materaca i wyszedłem cicho z pokoju, nie chcąc obudzić chłopaków. Zszedłem cicho po schodach i ruszyłem w kierunku kuchni, by nalać sobie wody.
— Czemu nie śpisz Harry? — drgnąłem delikatnie, przestraszony słysząc głos Remusa za swoimi plecami. Odwróciłem się w jego kierunku, a jego spokojna i łagodna mina sprawiła, że od razu poczułem się jakoś lepiej.
— Nie mogę zasnąć. — mruknąłem cicho, siadając przy stole. Prorok codzienny leżał na blacie, a wielkie litery, które opisywały kolejne ataki Śmierciożrców na wioski mugoli, aż raziły mnie w oczy. Starszy Lupin odsunął krzesło naprzeciwko mnie i usiadł na nim. Zgarnął gazetę, zwinął ją w rulon i położył ją na krześle obok siebie, tak bym już jej nie widział.
— A ty czemu nie śpisz? — zapytałem, wlepiając swoje spojrzenie w twarz ojca mojego przyjaciela.
— Syriusz tak chrapie, że obudziłby zmarłego. — burknął, krzywiąc się przy tym mocno. Parsknąłem cichym śmiechem, odchylając się delikatnie na swoim krześle. Na twarzy Remusa pojawił się mały uśmiech. — Zawsze chrapał. — dodał z nostalgicznym westchnieniem.
— To musiało być ciężkie, znosić to siedem lat. — rzuciłem, opierając się wygodniej na oparciu krzesła. Blondyn westchnął głośno i przetarł ręką twarz.
— Z czasem się do tego przyzwyczailiśmy. — mruknął, wlepiając we mnie swój spokojny wzrok. Przyjemna cisza zapadła w między nami, wypełniając cały dom, pogrążony w śnie. — Właściwie chciałem ci podziękować. — odezwał się po chwili. Podniosłem na niego swoje spojrzenie i zmarszczyłem zdziwiony brwi.
— Za co? — spytałem, dopijając resztkę wody, która została w mojej szklance.
— Trochę się bałem, kiedy wysyłałem Thomasa na pierwszy rok. Nie przejął na szczęście genu wilkołactwa po mnie, ale jednak podczas pełni bywa niespokojny i bałem się, że mogą przez to odtrącić. — zaczął, wlepiając we mnie spojrzenie swoich ciemnych, brązowych oczu, tak bardzo podobnych do tych jego syna. Chciałem już się odezwać i powiedzieć, że nigdy nie odtrącilibyśmy Thomasa nawet, jakby był wilkołakiem, ale Remus znowu zaczął mówić. — Wiem, co chcesz powiedzieć. Usłyszałem podobne słowa od twojego ojca, jak byliśmy młodzi, że nawet to, że jestem wilkołakiem, nie zmienia tego, że jesteśmy przyjaciółmi. Zawsze jednak czułem się gorszy od nich. Mieli powodzenie u dziewczyn, a mnie zostawiła nawet matka mojego dziecka. Nie umiałem się na początku wpasować i bałem się, że Thomas będzie miał taki sam problem.
Wlepiłem swój wzrok w jego oczy, odwzajemniając jego spojrzenie i posłałem w jego kierunku miły uśmiech.
— Nie musisz dziękować, Thomas jest niezastąpiony i gdyby nie on, zginałbym już parę lat temu. Jest dla mnie jak brat i oddałbym za niego życie. — powiedziałem poważnie, a na twarz mężczyzny wpłynął delikatny uśmiech.
— Wolałbym jednak, żebyście oboje żyli. — parsknął i podniósł się ze swojego miejsca. — Idź, odpocznij Harry, przed nami ciężki czas. — dodał i ruszył w kierunku schodów prowadzących na piętro domu.
Westchnąłem głośno i również podniosłem się ze swojego miejsca, ruszając w kierunku pokoju, gdzie spali chłopaki. Usiadłem na swoim materacu i oparłem się plecami o ścianę za mną. Wlepiłem wzrok w słońce, które delikatnie wychylało się zza horyzontu.
— Już się bałem, że znowu wymyśliłeś jakąś samotną misję i będę musiał lecieć w piżamie wybić ci ją z głowy. — gdybym nie był przyzwyczajony, zapewne wyskoczyłbym, ze skóry słysząc głos Thomasa, który — jak mi się wydawało — jeszcze przed chwilą spał jak zabity.
— Nie uważasz, że to nie zdrowe mieć taki lekki sen? — zignorowałem, jego sarkastyczną wypowiedz, nie odwracając wzrok od widoku zza szyby.
— Uważam, że nie zdrowe jest twoje niespanie w ogóle. — mruknął, siadając obok mnie. Uniosłem brwi do góry zdziwiony i zerknąłem na blondyna, którego cienie i wory pod oczami, niedługo będą sięgać połowy policzków.
— Wieje hipokryzją Tom. — burknąłem, a blondyn zerknął na mnie i odchrząknął nieznacznie. — Czemu nie śpisz? — zapytałem, znowu odwracając wzrok w kierunku okna.
— Bo ty nie śpisz. — westchnął, a ja przymknąłem oczy, czując jak wyrzuty sumienia, ściskają mi narządy.
Thomas zdecydowanie na to nie zasłużył. Ja nie zasłużyłem by mieć tak dobrego człowieka przy sobie.
Westchnąłem cicho i sięgnąłem po swój plecak, który znajdował się tuż obok mojego materaca i wyciągnąłem z niego dwie fiolki. Jedną podałem blondynowi, a drugą otwarłem dla siebie.
— Chce, wiedzieć skąd to masz? — zapytał, zdejmując korek ze swojej buteleczki.
— Raczej nie. — uśmiechnąłem się szeroko, po raz pierwszy od bardzo dawna, co Lupin odwzajemnił i uniósł delikatnie buteleczkę, tak jakby wznosił toast, po czym wypił całą jej zawartość. Zrobiłem to samo i bez słowa przeniosłem się na materac Thomasa, który był dużo mniej wygodny niż mój.
— Harry...
— Śpię. — mruknąłem, przerywając jego wywód i obróciłem się na drugi bok, przykrywając się kocem. Sen nadszedł szybko i równie szybko przybrał kształt rudych włosów, zielono brązowych oczu i sarkastycznych uwag rzucanych w każdą stronę.
***
Szczerze to nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak dobrze spałem. Nawet dokuczliwy ból głowy, który towarzyszył mi od jakiegoś czasu, odszedł w zapomnienie, a ja w pełni się zrelaksowałem. Miałem wrażenie, że mógłbym spać w nieskończoność.
Nie mogło być jednak tak dobrze i pierwszym dźwiękiem, jaki przywrócił mnie do rzeczywistości były drzwi, które z impetem uderzyły w ścianę. Wcisnąłem głowę mocniej w poduszkę, chcąc zachować resztki snu. Szczerze nie obchodziło mnie czy się paliło, atakowali nas czy wybuchła już wojna. Chciałem się wyspać.
— Wstawać gamonie! — głośny wrzask mojej siostry, rozniósł się po całym pomieszczeniu. Usłyszałem męczeński jęk Thomasa, który chyba odwrócił się też na drugi bok. Sam nakryłem sobie głowę poduszką, chcąc jak najbardziej wygłuszyć irytujący głos mojej bliźniaczki.
— Harry, wstawaj. — kopnęła mnie delikatnie w plecy. Westchnąłem z irytacją, po czym uchyliłem jedno oko, spoglądając na rudowłosą spod poduszki.
— Nie przekonujesz mnie, wole spać. — burknąłem i zamknąwszy oko, wróciłem do poprzedniej pozycji. Słyszałem, jak Lucy wzdycha z irytacją i zaraz jej ciche kroki.
— Tommy. — powiedziała dużo milszym i delikatniejszym tonem, przez co miałem ochotę wywrócić oczami i zwymiotować. Wiedziałem, że moje jakiekolwiek szanse na dalsze pójście spać, właśnie poszły w szerokie zapomnienie, więc po prostu podniosłem się do siadu, patrząc, jak moje siostra delikatnie potrząsa ramieniem blondyna.
Thomas westchnął cicho i również podniósł się do siadu. Już nie był tak blady, jak kilka godzin wcześniej, a wory i cienie nie sięgały już połowy jego twarzy. Każdy włos na jego głowie stał w inną stronę, co spowodowało delikatny uśmiech rozbawienia u Lucy, która dalej kucała koło niego, trzymając mu rękę na ramieniu.
Głowa Lupina odwróciła się w jej stronę i nawzajem wlepili wzrok w swoje oczy. Zwymiotuje, przysięgam. Więc jak na dobrego brata przystało, postanowiłem to przerwać.
— Siedzę tu. — powiedziałem, krzywiąc się na ich rozmarzone wyrazy twarz. Lucy odskoczyła od blondyna, jak poparzona i cała zarumieniona wypadła z pokoju z jeszcze większym impetem niż do niego weszła.
— Nienawidzę cię. — burknął Thomas, który miał równie zmieszany wyraz twarzy co moja siostra. Uśmiechnąłem się złośliwie, zakładając ręce na piersi.
— Prawie ci ślina pociekła stary. — parsknąłem, czerpiąc niewyobrażalną radość z naśmiewania się niego. W ostatniej chwili złapałem poduszkę, która leciała prosto w moją twarz i parsknąłem głośnym śmiechem.
Podniosłem się na równe nogi, co zaraz po mnie uczynił również Thomas i oboje zeszliśmy na dół, przepychając się na schodach, a na moich ustach gościł szczery uśmiech, którego w ostatnich tygodniach tak mi brakowało.
Trzy godziny później mój humor nie był już tak dobry, jak wcześniej. Wizyta ministra magii, jedyne co zrobiła to, podniosła mi ciśnienie i przypomniała o fatalnej rzeczywistości, w jakiej żyłem. Westchnąłem głośno, wymuszając na ustach miły uśmiech, kiedy kolejna ciotka Rona zagadywała do mnie.
Merlinie miałem naprawdę dość.
Zerknąłem na moją siostrę siedzącą na krześle obok mnie. Wlepiała swoje brązowe oczy, które w tamtym momencie ciskały błyskawicami w coś przed nami, więc z lekkim zainteresowaniem, podążyłem za jej wzrokiem, trafiającą na Thomasa rozmawiającego z jedną z kuzynek Flory. Uniosłem lekko brwi i uśmiechnąłem się kpiąco.
— Całkiem ładna ta kuzynka Flory co nie? Chyba ma na imię Evie. — zagadnąłem do siostry, która oderwała morderczy wzrok od blondyna i brunetki, wlepiają go we mnie. Stłumiłem chęć roześmiania się w głos z jej miny.
— Piękna. — warknęła, wypijając całą zawartość swojego kieliszka, którego od jakiegoś czasu ściskała w dłoni tak bardzo, że dziwię się, że jeszcze nie pękł.
Oboje wróciliśmy wzrokiem do pary, w momencie, kiedy brunetka roześmiała się z czegoś głośno, kładąc rękę na ramieniu Thomasa. Wtedy już nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem na widok czerwonej ze wściekłości miny mojej siostry.
Przysięgam, zlewała się ze swoimi rudymi włosami.
— Widzę, że kogoś tu zazdrość nieźle zżera. — parsknąłem, patrząc, jak Lucy przenosi swoje mordercze spojrzenie na Nicholasa, który chyba postanowił dołączyć do zabawy. — Wrzuć na luz puchoneczko, jesteśmy trochę potrzebni temu światu, a ty nas zaraz wszystkich wymordujesz. — powiedział ślizgon, zajmując miejsce po drugiej stronie mojej siostry, zarzucając swoje ramię na oparcie jej krzesła.
— Idź stąd Nicholas, bo naprawdę zrobię ci krzywdę. — syknęła rudowłosa, odstawiając z hukiem kieliszek na stół, stojący przed nami.
— Tak między nami woli rude. — odezwał się ponownie Black i to chyba było za dużo dla Lucy, bo wściekła wstała ze swojego miejsca, po czym szybkim krokiem ruszyła w kierunku Hermiony, stojącej przy stole na drugim końcu namiotu.
— Jestem geniuszem.
Uniosłem lekko brwi, odwracając głowę w kierunku Nicholasa, który z zadowoloną miną pokiwał głową.
— Co zrobiłeś? — zapytałem, patrząc na niego podejrzliwie.
— Istnieje ewentualność, że nasłałem koleżankę Evie na biednego Thomasa, który już chyba się kończy od głupot, których musi wysłuchiwać, więc pora go uratować. — powiedział z lekko już spanikowaną miną i ruszył w kierunku Lupina, który rzeczywiście miał minę, jakby miał zaraz umrzeć
Pokręciłem głową z rozbawieniem i ruszyłem za brunetem, który już odsyłał kuzynkę Flory.
— Nienawidzę was. — burknął Thomas, zakładając ręce na piersi. Nicholas parsknął śmiechem i poklepał blondyna po plecach.
— Stary jakbyś widział tą zazdrość, aż kipiało. — tym razem sam się zaśmiałem, przypominając sobie minę siostry.
Śmiech jednak ugrzązł nam w gardłach, kiedy światła w namiocie zgasły, a do środka wpadł patronus z ministerstwa.
— Ministerstwo upadło. Minister Magii nie żyje.
W namiocie rozeszły się szepty, a zaraz później rozpętała się prawdziwa panika. Rozejrzałem się szybko za Hermioną i Lucy, które z całej siły starały się przedrzeć przez tłum do nas.
Do namiotu wpadli śmierciożery i dopiero wtedy rozpętało się prawdziwe piekło. Wyciągnąłem różdżkę z tylnej kieszeni swoich spodni i machinalnie zacząłem się bronić, rozglądając się przy okazji za swoją siostrą.
Znalazłem je kawałek dalej stojące za Ronem. Ruszyłem w tamtym kierunku, łapiąc za wyciągniętą w moją stronę rękę siostry. Sekundę później cała nasza szóstka stała na środku londyńskiej drogi, ledwo uchodząc z życiem pod kołami autobusu.
Wojna się zaczęła, to jedyne co huczało mi w głowie.
Coż... Nie wiem czy ktoś jeszcze pamięta tą historię.
Trochę mnie nie było i prawdę mówiąc nadal nie wracam. Nie wiem kiedy będzie następny rozdział, za tydzień, za miesiąc czy za pół roku.
Ostatni rok nie był dla mnie łatwy, ten też się taki nie zapowiada, mam maturę, egzaminy .
Także przepraszam.
Z tego miejsca chciałabym wam, życzyć szczęśliwego nowego roku. Oby ten okazał się lepszy.
Kimkimkolwiek
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro