Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Dwudziesty Dziewiąty

POV.Harry

Naprawdę miałem dość.

Przeczesałem nerwowo ręką włosy i wychyliłem głowę zza rogu budynku, za którym chowaliśmy się przed następnymi śmierciożercami.

Jednych w kawiarni załatwiliśmy dość szybko, ale tam nie kończyła się nasz męcząca podróż do jakiegoś schronienia. Najbliżej mieliśmy do Grimmauld Place, ale to i tak było połowę Londynu dalej.

Rana na szyi za uchem piekła mnie niemiłosiernie, ale szczerze mówiąc, był to mój najmniejszy problem. Byłem zwyczajnie zmęczony; uciekaniem, walczeniem, byciem wybrańcem.

Chciałbym, żeby moje życie było chociaż trochę mniej skomplikowane.

— Już czysto, poszli. — mruknął Nicholas, wychodząc na ulicę. Był środek nocy, a my pieszo przemierzaliśmy Londyn jak banda kretynów. Zakrwawionych kretynów.

Gdyby nie to, że na ulicach wręcz roiło się od Śmierciożerców, to zapewne teleportowalibyśmy się albo pojechali Błędnym Rycerzem.

— Mam dość. — zamarudziła Lucy, wpychając ręce głębiej w kieszenie bluzy, której kaptur narzuciła na swoje rude włosy. Za bardzo rzucały się w oczy.

Spojrzałem na siostrę i westchnąłem cicho. Nie chciałem jej w to w ciągać. Nie ciążyło na niej to przeznaczenie, które spoczywało na mnie i to chyba jedyne, za co dziękowałem Bogom. O ile w ogóle istnieli.

No dobra nie jedyne, dziękowałem jeszcze za Thomasa, Rona, Hermione i Gwen.

— Już nie daleko. — mruknął Thomas, posyłając jej krzepliwy uśmiech. Spuściłem trochę głowę, kiedy mijaliśmy jakiegoś mężczyznę i wlepiłem wzrok w swoje buty, a moje myśli samoistnie powędrowały do rudowłosej ślizgonki.

Ile ja bym dał, żebyś tu teraz była Gweny, pomyślałem, kopiąc bezmyślnie jakiś kamień napotkany na drodze.

Szliśmy w ciszy jeszcze przez jakąś godzinę, zanim dotarliśmy do celu. Każde z nas było pogrążone we własnych myślach, którymi nie chciał się dzielić z resztą. Przynajmniej na razie.

Po rozejrzeniu się w każdą stronę Nicholas nowym hasłem — znanym tylko nielicznym — rozsunął bloki, a my ociężałymi już ruchami ruszyliśmy wzdłuż krótkiej ścieżki prowadzącej do drzwi.

Hermiona mruknęła pod nosem zaklęcie i drzwi otworzyły się z lekkim skrzypieniem. Wpakowaliśmy się wszyscy do środka i pomimo tego, że był to nasz drugi dom, każde z nas wyciągnęło różdżki z kieszeni, gotowe do walki.

Ruszyliśmy powoli do przodu, a panująca dookoła ciemność jedynie nam to utrudniała. Skrzypnięcie podłogi dobiegające z lewej strony sprawiło, że momentalnie wszyscy wycelowaliśmy różdżkami w tamtym kierunku, prosto w Remusa, Syriusza i Regulusa.

— Jaką formę animaga przybierała Anette Potter - Black? — zapytał lodowatym głosem młodszy Black, cały czas celując w nas końcem swojej różdżki.

— Czarny kot, z dwoma białymi plamkami, na tylnej lewej łapie i na brzuchu. — odezwał się od razu Nicholas, a bliźniaki z Remusem od razu opuścili różdżki, co zaraz za nimi zrobiła nasza szóstka.

Regulus momentalnie znalazł się przy Nicholasie, obejmując go męskim uścisku. Remus podobnie jak Black bardzo szybko zjawił się koło Thomasa, obejmując go i szepcząc mu coś do ucha. Odwróciłem wzrok od tego widoku, zaciskając mocniej rękę na różdżce.

Bolało, bardzo bolało.

— Wszystko dobrze Harry? — zapytał Syriusz, kładąc mi rękę na ramieniu. Drugim ramieniem, obejmował Lucy, która wtulała się mocno w jego klatkę piersiową.

— Tak, jestem tylko trochę zmęczony.

Nie było ani trochę dobrze, ale nie chciałem o tym dyskutować. Jedyne czego teraz potrzebowałem to prysznica i dziesięciu godzin snu.

— Idźcie się wykąpać i połóżcie się, rano porozmawiamy. — powiedział Regulus, puszczając Nicholasa, który wyglądał, jakby ktoś zdjął z niego dziesięć kilogramów ciężaru.

Pokiwaliśmy głowami i ruszyliśmy na piętro, zostawiając za sobą mężczyzn i Rona, który chciał dopytać zapewne o swoją rodzinę.

Szczerze mówiąc, nie pamiętam ani prysznica, ani tego, jak kładłem się do łóżka, ale kiedy się już obudziłem w pokoju, nie było tylko Thomasa. Słońce było w zenicie, a zegar wiszący na ścianie wskazywał godzinę pierwszą po południu.

Cicho wyszedłem w pokoju, ruszając po schodach na dół, w kierunku kuchni. Nawet nie byłem głodny, właściwie to nie czułem za bardzo niczego poza przytłoczeniem i ogromnym ciężarem przeznaczenia.

W kuchni zastałem Syriusza, Remusa, Regulusa, Thomasa i Hermionę siedzących przy stole ze strapionymi minami. Kiwnąłem im głową i ruszyłem w kierunku szafki ze szklankami. Nalałem do jednej wody i zająłem miejsce obok Thomasa, który przyglądał mi się uważnie.

— Co jest? — mruknąłem, unosząc brew do góry. Młodszy Lupin zerknął na dorosłych i Hermionę, po czym bez słowa podał mi Proroka Codziennego.

— Przykro mi Harry. — szepnęła Hermiona, a ja z szybko bijącym sercem, rozwinąłem zgiętą gazetę.

Wielkie zdjęcie Gwen sprawiło, że moje serce ominęło kilka uderzeń, a napis znajdujący się nad nim sprawił, że się zatrzymało.

„Kolejna tragedia w rodzinie Conolly. Victor Conolly najpierw traci żonę, a teraz najmłodsze dziecko."

Z duszą na ramieniu, znalazłem cały artykuł. Czułem, jak od twarzy odpływa mi krew, a całe moje ciało sztywnieje.

30 lipca 1997 roku doszło do kolejnej tragedii w rodzinie Conolly. W styczniu bieżącego roku pochowali Albę, żonę i matkę, a teraz najmłodsza z dzieci, Gwendolyn została porwana przez Zakon Feniksa i brutalnie zamordowana. Ciała siedemnastolatki dalej nie odnaleziono. Trwają poszukiwania, ale podłamany ojciec wraz z siostrą tracą nadzieję na odnalezienie ciała dziewczyny. Składamy dla nich największe wyrazy współczucia i życzymy szybko rozwiązanej sprawy, Ministerstwo Magii.

Nie dochodziły do mnie żadne dźwięki z zewnątrz, czułem się jak w bańce bólu. Nie docierały do mnie nawet krzyki Nicholasa, który zdążył zejść do kuchni i przeczytać mi przez ramię artykuł.

— Nicholas przestań. — dopiero wrzask Regulusa, wybudził mnie z mojego dziwnego stanu otępienia.

Uniosłem wzrok znad gazety, wlepiając do w załamaną i zapłakaną twarz Nicholasa.

— Nie rozumiesz! Ona była dla mnie jak siostra. Zawsze przy mnie była! Zawsze! Nieważne czy robiłem coś bezmyślnego i głupiego, cały czas była przy mnie. A teraz nie żyje. Przez niego! — krzyknął, wskazując na mnie palcem, a wszystkie moje wnętrzności skurczyły się jeszcze bardziej. — On ją w to wciągnął, dalej by żyła.

Zacisnąłem szczękę i wstałem od stołu. Nogi miałem jak z waty. Nie wiem, jak dostałem się na piętro, nie spadając przy tym ze schodów. Usiadłem na szerokim parapecie i wlepiłem wzrok z okno. Znowu padało. Krople wody spływały powoli po szybie, dołując mnie jeszcze bardziej.

To napewno nie była prawda. Nie chciałem w to uwierzyć. Gwen nie była osobą, która tak łatwo dałaby się zabić. W latach naszej małej wojny nazywałem ją zarazą. Bo taka właśnie była, potrafiła zniszczyć wszytko dookoła, jednocześnie wychodząc przy tym bez szwanku. Zresztą czułbym to, wiedziałbym, jeśli ktoś wyrwałby mi pół serca.

Drzwi do pokoju uchyliły się z cichym skrzypnięciem, ale nawet nie odwróciłem głowy w tamtym kierunku. Ciche westchnienie Thomasa odbiło się od ścian pokoju, a miejsce obok mnie zaraz zostało zajęte przez Hermionę. Blondyn i Ron usiedli na łóżku, stojącym zaraz obok.

— Nicholas nie miał tego na myśli. Jest zrozpaczony, bo Gwen była dla niego jak siostra i...

— Jest. — przerwałem szatynce, unosząc na nią wzrok.

— Co? — zapytała, nie bardzo rozumiejąc, o co mi chodzi.

— Dalej jest dla niego jak siostra, bo żyje. Nie uwierzę w to, że zmarła, dopóki nie zobaczę jej ciała. — powiedziałem twardo, wlepiając wzrok z brązowe oczy przyjaciółki, która posłała mi zmartwione spojrzenie.

— Harry, wiem, że jest ci ciężko w to uwierzyć, bo Gwen była dla ciebie ważna, ale ona naprawdę nie żyje. — powiedziała delikatnie, kładąc swoją dłoń na mojej. Pokręciłem głową, a szatynka spojrzała na mnie smutno.

— Herm ma chyba racje Harry. Jej ciotka Destiny, o której opowiadał nam kiedyś Syrius, z też zniknęła w niewiadomych okolicznościach. Ciała nie znaleziono do dziś. — odezwał się Thomas, który sam był przygnębiony tą sprawą.

— Możecie mówić, że się wypieram. Nie obchodzi mnie to. Wiem, że ona żyje i nie uwierzę to, aż nie zobaczę zwłok. Nikt nie jest do końca martwy, dopóki nie znaleziono ciała. Zresztą nie mogę mieć takiego wielkiego pecha, żeby najpierw stracić rodziców, a potem miłość życia.

Po moim monologu nikt się nie odezwał, jedynie czułem, jak wpatrywali się we mnie, kiedy odwróciłem wzrok z powrotem w kierunku okna.

W myślach jednak błagałem wszystkich Bogów, jacy istnieli, by ona naprawdę żyła.

Następnego dnia wieczorem, kiedy siedziałem w salonie, przyszedł do mnie Nicholas, który niepewnie usiadł na kanapie naprzeciwko mnie.

— Chciałem cię przeprosić. — odezwał się, a ja podniosłem na niego wzrok. Miał zestresowaną minę, co było naprawdę rzadkim widokiem u ślizgona. — Wcale tak nie myślę Harry. Wiem, że to nie przez ciebie zginęła i przepraszam za to, co powiedziałem. Po prostu straciłem moją siostrę, która wspierała mnie we wszystkim i ja... nie wiem, jak sobie bez niej poradzę. Gwen bardzo cię kochała i wiem, że zabiłaby mnie za to, co zrobiłem, dlatego przepraszam cię. Dalej chcę być twoim przyjacielem i wcale...

— Nie mam ci tego za złe Nick. — przerwałem mu, posyłając mu słaby uśmiech. — Każdy z nas popełnia błędy i mówi głupoty pod wpływem rozpaczy. Nigdy też nie przestałeś być moim przyjacielem.

Black wyglądał, jakby ktoś ściągnął mu z ramion ze trzy kilo poczucia winy i wstał, okrążając mały stolik. Wyciągnął w moim kierunku dłoń, więc również podnosząc się ze swojego miejsca, uścisnąłem jego rękę, uśmiechając się lekko.

— Nie wyruszę jednak z wami w podróż poszukiwania horkruksów. — powiedział, odsuwając się kawałek. Uniosłem brwi ze zdziwienia i wlepiłem swój wzrok w niego. Chciałem się zapytać dlaczego, ale chłopak odezwał się ponownie. — Będzie wam potrzebny ktoś w samym środku tego gówna, jakim będzie Hogwart. Mam największe szanse na przeżycie tego.

Kiwnąłem głową na znak zgody i usiadłem z powrotem na kanapie. W tym samym momencie do pokoju weszła moja siostra.

— Ja idę z nim. — obróciłem głowę w kierunku Lucy, która usiadła obok mnie i momentalnie pokręciłem głową.

— Nie ma takiej opcji Lucy, jak ty sobie to wyobrażasz, jesteś drugą najbardziej poszukiwaną. — warknąłem, odrzucając od siebie książkę, którą jeszcze pół godziny temu spokojnie sobie czytałem.
Ale cóż większym szokiem dla mnie był widok mojej siostry zmieniającej się w rudego kota niż jej decyzja.

Wstałem ze swojego miejsca i okrążyłem pokój dwa razy, chcąc w jakikolwiek sposób się uspokoić i nikogo nie zabić.

— Dajcie mi wszyscy święty spokój. — westchnąłem, spoglądając na dwójkę uśmiechniętych nastolatków, siedzących na kanapie.

— Będziemy wiedzieć więcej, bo jako kot mogę być wszędzie, a Nicholasa zapewne nie dopuszczą do większych sekretów. — wyjaśniła rudowłosa, a ja najpierw przejechałem ręką po swoich włosach, a następnie machnąłem nią na znak, żeby dali mi święty spokój.

— I tak to już ustaliliście. — mruknąłem i ruszyłem w kierunku swojej sypialni.

Chciałem odpocząć, chociaż chwilę pomiędzy wojną, horkrukasami, a koszmarami dręczącymi mnie w nocy.

Lucyna i Mikołaj wyruszają do hogwaru.

Dajcie znać czy bylibyście zainteresowani historią Nicholasa, a może w przyszłości?

Dobrego weekendu!

Kimkimkolwiek

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro