Rozdział Dwudziesty
POV. Gwen
— Gwenda brzmi jak menda, patrz, jak do ciebie pasuje. — odezwał się Nicholas, siedzący naprzeciwko mnie przy stole. Podniosłam wzrok z gazety na bruneta i uniosłam brew.
— A Nicholas brzmi, jak debil i też się świetnie zgadza. — odburknęłam, wracając wzrokiem do proroka codziennego. Nicholas westchnął ciężko i wyrwał mi z rąk gazetę. Rzuciłam mu zirytowane spojrzenie, czym chłopak w ogóle się nie przejął, dalej patrząc na mnie poważnym wzrokiem.
— Możesz mi powiedzieć, o co chodzi? Od prawie dwóch miesięcy zachowujesz się, jakbyś miała wieczny okres i ewidentnie unikasz Harry'ego, tak widać to. — powiedział, wybijając we mnie twarde spojrzenie swoich prawie czarnych oczu. Zacisnęłam szczękę i zerknęłam na stół gryfnów. Mój wzrok od razu spotkał się z zielonymi tęczówkami Pottera, więc z prędkością światła, wróciłam spojrzeniem do Nicholasa, który uśmiechnął się kpiąco.
— O nic mi nie chodzi. — syknęłam, patrząc na chłopaka chłodnym spojrzeniem. Zirytowanie, które odczuwałam od dwóch miesięcy, znacznie wzrosło i przysięgam, byłam o krok od wzięcia talerza tostów, serwowanych na śniadanie i zapakowania ich wszystkich Nicholasowi do buzi, tak by się udławił i nie zadawał więcej pytań.
— Pierdolisz tak od dwóch miesięcy, a nie jestem ślepy i widzę, że coś cię męczy. — powiedział, odkładając moją gazetę na bok. Zacisnęłam mocno pięści, tak że paznokcie wbiły mi się do jej wewnętrznej części.
Co miałam mu powiedzieć? No słuchaj Nick, ogarnęłam, że jestem beznadziejnie zabujana w Harrym Potterze, co patrząc na to obiektywnie, nie miało nawet sensu, więc od dwóch miesięcy próbuje udusić do uczucie w środku, ale mi nie wychodzi, bo ten idiota nie daje mi o sobie zapomnieć.
— Więc kup sobie okulary albo idź do Skrzydła Szpitalnego, bo albo masz coś ze wzrokiem, albo jednak masz omamy. — warknęłam, po czym zgarniając swoją gazetę, wstałam od stołu i szybkim krokiem ruszyłam w kierunku wyjścia z Wielkiej Sali.
Od razu ruszyłam w kierunku biblioteki, gdzie przesiadywałam najczęściej przez ostatnie dwa miesiące. SUMy zbliżały się nie ubłagalnie i tylko nauka była w stanie odciągnąć moje myśli od Pottera, więc w weekendy przesiadywałam tu praktycznie całymi dniami, a potem szłam na imprezę do Pokoju Wspólnego, gdzie wlewałam w siebie litry alkoholu, po czym kończyłam najczęściej w łazience, gdzie Nicholas trzymał moje włosy, a ja wypluwałam sobie żołądek.
Usiadłam na swoim standardowym miejscu, gdzie od wczoraj leżały moje książki. Nie chciało mi się ich tu codziennie przynosić, więc w piątek wieczorem, kiedy wiedziałam, że na następny dzień mamy wolne, po prostu zostawiałam je w bibliotece.
Westchnęłam przeciągle i otworzyłam pierwszą z brzegu książkę. Przygryzłam mocno wargę, kiedy okazało się, że to ta od zielarstwa. Wahanie czy jednak chce zostać magomedykiem, ciągnęło się za mną jak Potter i od ile od chłopaka całkowicie się odcięłam, unikając go, tak od tematu mojej przyszłości nie potrafiłam uciec. Najwyżej skończę jako pani do towarzystwa, trudno.
Czyjaś ręka z hukiem wylądowała na blacie mojego stolika. Podniosłam wzrok z wypielęgnowanych paznokci, pomalowanych pastelowo żółtym lakierem, na ciemne tęczówki Lucy Potter.
— Chcę znać prawdę o Danielu. — powiedziała cicho, siadając na krześle naprzeciwko mnie. Uniosłam wysoko brwi z zaskoczenia. Kurde chyba wszyscy Potterowie mają zapłon jak stary dziadek z alzheimerem.
— Nie wiem wszystkiego. — wzruszyłam ramionami, a rudowłosa spojrzała na mnie ponaglającym wzrokiem. Przysięgam, że poczułam się w tamtym momencie jak dziecko, które coś przeskrobało i siedziało przed matką, próbując się jakoś wytłumaczyć. Westchnęłam ciężko. — Podsłuchałam jego rozmowę z Draco, a wiesz, że on też nie obraca się w za ciekawym towarzystwie. Wiem też, że rodzice Clarka są śmierciożercami, bo jego stary nie raz był u mojej ciotki. — mruknęłam, opierając się plecami na drewnianym oparciu mojego krzesła.
— Ale co ja mam z tym wspólnego, co mówił w tej rozmowie? — zapytała, a jej głos był wręcz desperacki. Było mi jej szkoda i rozumiałam ją trochę. Gdyby chłopak, na którym mi zależy, też nie był ze mną szczery, a nasza relacja opierała się na jakimś kłamstwie, to też byłabym załamana.
— Z tego, co wiem to miał od ciebie, wyciągnąć jakieś informacje o twoim bracie i Lupinie, coś, co zniszczy ich od środka. — powiedziałam trochę niepewnie, patrząc jak na twarz puchonki, która z każdym moim słowem wykrzywia się w grymasie zranienia.
Zapadła ciężka cisza, w której ona chyba próbowała przyswoić do siebie, to co przed chwilą powiedziałam, a ja bałam się odezwać, by nie powiedzieć czegoś głupiego typu „proszę, tylko nie płacz" albo „wszystko będzie dobrze".
— Mówiłaś o tym mojemu bratu? — odezwała się w końcu, przerywając ciszę. Uniosłam kpiąco brwi.
— Raczej bym tu nie siedziała, jakby się dowiedział. Daniel pewnie też razem ze mną by kwiatki od spodu wąchał. — parsknęła, a na twarzy Lucy pojawił się delikatny uśmiech. — Dlatego byłabym wdzięczna, gdyby na razie się nie dowiedział. Jeszcze mi życie miłe. — dodałam, a wyszczerz na twarzy rudowłosej, tylko się powiększył, ukazując jej białe zęby.
— Wątpię, by mój brat potrafił być na ciebie zły. — stwierdziła, a jej uśmiech z tego rozbawionego zmienił się na złośliwy. Uniosłam brwi, a moje serce dziwnie przyspieszyło na te słowa.
— Co masz na myśli? — odchrząknęłam, poprawiając się na krześle.
— Nie nic. — mrugnęła do mnie jednym okiem i wstała ze swojego krzesła, dosuwając je do blatu. — I nie powiem mu nic, masz szczęście bratowa, że mnie też życie jeszcze miłe. — dodała, ruszając w kierunku wyjścia z biblioteki. Uśmiechnęłam się z ulgą.
— No szczęście... — mruknęłam i wtedy dotarł do mnie sens jej słow. — Czekaj co? Jaka bratowa? — zawołałam za nią, totalnie ignorując to, że jestem w bibliotece. Puchonka odwróciła głowę w moim kierunku i zaśmiała się głośno.
— Domyśl się Conolly. — odkrzyknęła, salutując bibliotekarce, która już otwierała usta, by ją uciszyć i wyszła z pomieszczenia, ruszając w tylko sobie znanym kierunku, który zapewne prowadził do zakończenia znajomości z Danielem Clarkiem.
Uśmiechnęłam się przepraszająco do bibliotekarki, która tylko pokręciła głową ze zrezygnowaniem i wróciłam wzrokiem do moich książek. Westchnęłam ciężko, zaczynając czytać tekst, a słowa Lucy Potter odbijały się po mojej głowie, przyprawiając mnie palpitacje serca.
Bratowa.
POV. Harry
Oparłem głowę na ręce, zerkając na stół ślizgonów. Przejechałem wzrokiem po wszystkich, którzy tam siedzieli, szukając wzrokiem rudej czupryny.
— Nie ma jej. — mruknął Nicholas, siadając naprzeciwko mnie, po czym wyrwał jakiejś trzecioklasistce miskę i nalał sobie do niej mleka, do którego zaraz wsypał płatki. Uniosłem kpiąco brwi. Kto normalny je płatki z mlekiem na kolacje?
— Najpierw płatki się sypie. — odezwał się Ron, który już chyba przywykł do tego, że Black spędza z nami czas i nie zachowywał się w stosunku do niego wrogo. Nicholas zastygł z łyżką w połowie drogi do buzi i w zwolnionym tempie odwrócił głowę w kierunku Weasleya.
— Ciesz się, że nie mam przy sobie różdżki, bo chyba byś tego nie przeżył. Najpierw daje się mleko. Zrozumiałeś czy mam ci to przeliterować? M l e k o. — syknął, patrząc morderczo na rudowłosego, który tylko wywrócił oczami.
— W ogóle to chyba pomyliły ci się stoły. — warknęła Ginny, wychylając się zza brata. Zacisnąłem mocno szczękę, nie zerkając nawet w jej kierunku. To wszystko przez nią. Przez nią ona się nie odzywała.
— Zaraz mi się może pomylić do mleko z kwasem, który wyleje na twoją japę Weasley, zamknij się, bo nikogo nie obchodzi, co masz do powiedzenia. — odwarknął Nicholas, biorąc do ręki dzbanek z mlekiem. Ginny prawdopodobnie chciała coś jeszcze powiedzieć, bo chłopak zarwał się ze swojego miejsca i zamachnął się dzbankiem.
— Spokój. — powiedział Thomas, zabijająco spokojnym i zimnym tonem, kładąc rękę na ramieniu ślizgona, po czym popchnął go na dół, tak że chłopak usiadł z powrotem na ławce, dalej mordując wzrokiem rudowłosą. Blondyn usiadł koło Nicholasa, łypiąc na niego groźnym wzrokiem, więc brunet wreszcie odwrócił głowę w moim kierunku, ze złością wsadzając sobie łyżkę z płatkami do buzi.
— Gdzie Gwen? Nie było jej na obiedzie. — mruknął w kierunku ślizgona. Black westchnął ciężko i spojrzał na zegarek widniejący na lewym nadgarstku.
— Teraz jeszcze w bibliotece. — oznajmił, rzucając mi jednoznaczne spojrzenie. Westchnąłem cicho, zwieszając lekko głowę. Próbowałem z nią pogadać, ale za każdym razem, gdy tylko się zbliżałem, uciekała w przeciwnym kierunku.
Nie zrozumiałem tylko, czemu uciekała.
— Chyba pora na ewakuację. — odezwał się spanikowany Nicholas. Podniosłem głowę, patrząc na niego pytającym spojrzeniem. Thomas wywróci oczami i oderwał wzrok od swojej książki, przenosząc swoje spojrzenie na bruneta. — Smoczyca nadchodzi. — szepnął, łapiąc Lupina za ramię i zasłaniając się nim. Zirytowany blondyn spojrzał w kierunku, w który jeszcze przed chwilą patrzył ślizgon, po czym na jego twarz weszły emocje, które oznaczało tylko jedno.
Lucy Potter.
Dosłownie sekundę później poczułem na moim ramieniu rękę, więc odwróciłem się w kierunku siostry, która patrzyła na mnie pełnymi poczucia winy i smutku oczami. Wstałem z ławki, a Lucy od razu przylgnęła do mojej klatki piersiowej, zaciskając ręce w pięści na materiale mojej bluzy. W pierwszej chwili w ogóle nie zareagowałem, dopiero gdy ciche łkanie dobiegło do moich uszu, objąłem siostrę ramionami.
— Przepraszam. — wyłkała, mocniej przyciskając głowę do mojej klatki piersiowej.
— Będzie okej Luc. — szepnąłem, głaszcząc siostrę po włosach. Spojrzałem na chłopaków, którzy byli chyba równie mocno zaskoczeni, jak ja. Ron i Nicholas siedział z rozdziawionymi ustami, a Thomas mimo lekko uniesionych brwi i uśmiechnął się szeroko, zerkając na moją siostrę roziskrzonymi oczami.
Uśmiechnąłem się do niego znacząco, na co tylko wywrócił oczami i lekko zawstydzony wrócił wzrokiem do swojej książki.
Wielki mi spec od miłości.
Jak tam w szkole? Siedzicie w domu czy chodzicie do szkoły?
wattpad jest zjebany wrrr
Co wy na to by zrobić "koło fortuny decyduje kto zginie na wojnie"
Następny będziw fajny (chyba hehe)
Miłego wieczoru
KimKimkolwiek
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro