Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Czternasty

*W tej historii jest mała zmiana i całe pokolenie huncwotów jest starsze o jeden rok czyli np. James i Remus urodzili się w 1959 roku, a Syriusz razem z Regulusem (którzy są tu bliźniakami) urodzili się w 1958 roku. Zmiana ta będzie mi potrzebna w przyszłości, kiedy jednak zdecyduję się napisać książkę o Regulusie. Mam nadzieję, że te drobne zmiany nie będą wam przeszkadzać, a teraz zapraszam na rozdział, który jak na mnie jest dość długi.

POV. Harry

Uśmiechnąłem się delikatnie, wysiadając z pociągu na peronie dziewięć i trzy czwarte. Od razu ruszyłem za Thomasem, który już zapewne wypatrzył Syriusza, Remusa i państwo Weasley, którzy mieli nas odebrać.

— Ron! Ginny! — krzyknęła pani Weasley, przytulając swoje dzieci. Odwzajemniłem uśmiech Syriusza, który położył rękę na moim ramieniu.

— Harry kochaneczku, gdzie masz szalik? Jest zima! — odezwała się ponownie kobieta, patrząc na mnie, zatroskano karcącym wzrokiem. Uśmiechnąłem się niewinnie i wzruszyłem ramionami.

— Chyba zapomniałem go z zamku. — mruknąłem, naginając lekko prawdę. Wzrok wszystkich moich przyjaciół spoczął na mnie i wszyscy jak jeden mąż, zmarszczyli brwi.

— A ty nie miałeś go na szyi, jak wychodziliśmy z zamku? — zapytał zdziwiony Ron, patrząc na mnie podejrzliwie. Hermiona prychnęła i odwróciła się do niego plecami. Cóż dalej była trochę zła o tą całą sprawę z Lavender.

— Nie miałem, musiało ci się przywidzieć. — westchnąłem, spoglądając na Thomasa, który wlepiał we mnie znaczące spojrzenie. On wiedział, że miałem ten cholerny szalik na sobie, bo sam mi o nim przypominał.

— Ale przecież... — zaczął ponownie Weasley, jakby to czy maiłem szalik, czy nie było sprawą wagi państwowej.

— Nie miał, na Merlina. Koniec tematu. — burknął Thomas i spojrzał na mnie znacząco. Westchnąłem cicho, wiedząc, że czeka mnie kolejna matczyna pogadanka w jego wykonaniu.
Ciche chrząkniecie z boku, sprawiło, że wszyscy odwróciliśmy się w kierunku nowo przybyłej osoby. Nicholas Black stał koło nas i widocznie nie był zbyt zachwycony, że musi prosić nas o pomoc.

— Zapomniałem napisać tacie, że wracam, podrzucicie mnie do domu? — zapytał cicho, patrząc na Syriusza, który uśmiechnął się do niego szeroko i objął go ramieniem.

— Nie ma sprawy młody, twój staruszek na pewno się ucieszy, że przyjechałeś. — zaśmiał się starszy Black, czochrając młodszemu jego idealnie ułożone włosy, czym zasłużył sobie tylko na lekki uśmiech i wyrwanie się spod jego ramienia.

— Tylko nie włosy. — jęknął nastolatek, poprawiając swoją czuprynę, na co Syriusz zaśmiał się głośno.

— No nic, zbieramy się do domu. Do jutra Molly! — krzyknął Syriusz, ruszając w kierunku wyjścia z peronu. Remus, dyskutując o czymś z Thomasem, ruszyli za nim, a ja spojrzałem na Nicholasa, który ewidentnie niewiedział, jak ma się zachować.

— To tylko święta. — odezwałem się, popychając go do przodu, by ruszył za blondynami. Brunet popatrzył na mnie spod byka.

— Ta, tylko święta. — mruknął pod nosem, a czerwona lampka zapaliła się w mojej głowie. Nie znałem Nicholasa jakoś specjalnie dobrze, bo nie spędzaliśmy ze sobą jakoś dużo czasu, ale po tonie jego głosu nie dało się nie domyślić, że coś kombinuje.

Całą piątką prze teleportowaliśmy się do kuchni na Grimmauld Place dwanaście, gdzie przy stole siedział Regulus, czytający proroka codziennego. Spojrzał na nas, a kiedy jego wzrok zatrzymał się na Nicholasie, poderwał się ze swojego miejsca, patrząc na syna zdziwiony.

— Nicholas? — zapytał zaskoczony obecnością syna na święta. — Czemu nie pisałeś, że wracasz?

— Zapomniałem. — mruknął nastolatek i biorąc swój kufer, ruszył w kierunku wyjścia z kuchni i chwilę później mogliśmy usłyszeć dźwięk zatrzaskiwanych drzwi na piętrze.

— Wyjaśni mi ktoś, czemu moje dziecko wróciło z własnej woli na święta do domu? — spytał, patrząc na mnie i Thomasa, wzrokiem, który mówił, że lepiej, żebyśmy nie kłamali, bo on i tak będzie wiedział, kiedy to zrobimy. Zerknąłem na Thomasa, by to on mówił, blondyn westchnął cicho i spojrzał na Regulusa, który zdążył założyć ręce na piersi.

— Pokłócił się z Gwen, właściwie to się pobili. — mruknął blondyn, a brwi całej trójki dorosłych mężczyzn powędrowali do góry.

— Pobili? W sensie na pięści? — odezwał się Syriusz, marszcząc przy tym swoje ciemne brwi. Pokręciłem przecząco głową.

— Na zaklęcia, ale nie wiemy, o co im poszło, znaleźliśmy ich, jak już się okładali zaklęciami. — kontynuował młodszy Lupin, a Regulus wpatrywał się w niego w szoku.

— I nie pogodzili się po trzech dniach? — dopytał, na co tylko pokręciliśmy przecząco głowami.

— Nawet ze sobą nie siedzą w ławce. — dodałem, a mężczyzna westchnął ciężko i opadł na swoje wcześniejsze miejsce, przecierając twarz ręką.

— Nie wiem, jak mam już z tym dzieciakiem gadać. — szepnął, a pomieszczeniu zapadła głucha cisza. Wszyscy baliśmy się odezwać, bo patrząc Regulusa w tamtym momencie, było widać tylko człowieka zmęczonego nieustanną walką o swoje dziecko. Po jakieś minucie ciszy, gdzie wszyscy w napięciu wpatrywaliśmy się w młodszego z Blacków, ten poderwał się z ławki i tak jak jego syn chwilę wcześniej ruszył w kierunku wyjścia z kuchni.

— Muszę coś załatwić i pomyśleć. — rzucił tylko, zbierając z wieszaka swoją kurtkę i teleportował się. Zerknąłem na Syriusza, który smutno wpatrywał się w miejsce, w którym przed chwilą stał jego brat. Ojciec chrzestny wychwycił mój wzrok i wymusił z siebie delikatny, ale przygnębiony uśmiech.

— Poszedł na cmentarz, zapytać o zdanie jedynej osoby, która potrafiła mu doradzić. — powiedział smutnym tonem, wracając wzrokiem do miejsca, gdzie przed chwilą stał Regulus. — Szkoda, że nikt mu nie odpowie. — dodał i odwrócił się w kierunku kuchenki która stała obok lodówki, jakby nie chciał, żebyśmy zobaczyli jego twarzy i uczuć, jakie w nim siedziały.

Był już wieczór, a właściwie noc, kiedy drzwi od pokoju Nicholasa się uchyliły, a w pełni ubrany chłopak wyszedł z niego, uprzednio rozglądając się po korytarzu czy na pewno nikogo nie ma. Ściągnąłem pelerynę niewidkę, kiedy chłopak zamykał drzwi od swojego pokoju i założyłem ręce na piersi. Brunet odwrócił się i podskoczył jak przestraszony kot, łapiąc się za serce.

— Ja pierdole Potter. — szepnął, opuszczając rękę wzdłuż swojego ciała. Zmierzyłem jego sylwetkę wzrokiem.

— Gdzie się wybierasz? — zapytałem, unosząc lekko jedną brew. Chłopak wywrócił oczami i założył ręce na piersi.

— Wiem, co masz na myśli i nie, nie idę dołączyć do nikogo. Możesz iść ze mną, skoro mi nie wierzysz. — mruknął chłopak, wymijając mnie by ostrożnie, tak by ani jedna deska nie zaskrzypiała, zszedł po schodach. Przekalkulowałem szybko w głowie za i przeciw.

Jeśli pójdę, to wpakuję się w kolejne kłopoty, a jak nie pójdę, to wpakuję się w jeszcze większe, bo chyba nikt nie chciałby być w mojej skórze, jak Conolly się dowie, że puściłem go samego. — pomyślałem, schodząc ostrożnie po schodach.

Stanąłem obok chłopaka, który podał mi moją kurtkę, którą z cichym westchnieniem włożyłem, zasuwając ją pod samą szyję.

— Idziemy do salonu do kominka. — poinformował mnie szeptem ślizgon, ruszając w kierunku salonu. Otworzył drzwi, które jak najciszej za nami zamknąłem.

— Niczego innego się po was nie spodziewałem. Dwójka bezmózgich debili, weźcie sobie jeszcze Rona i możecie kółko zakładać. — przestraszony Nicholas, krzyknął, podskoczył i złapał się za serce, odwracając się w kierunku Thomasa, który wyszedł z ciemności z założonymi rękami.

Był czas się już przyzwyczaić, że Lupin wychodzi nie wiadomo skąd, wie, co robisz i jeszcze cię obraża.

— Skąd tyś się tu kurwa wziął? — zapytał Nicholas, opierając się o ścianę, próbując chyba uspokoić swój zawał, do którego doprowadził go blondyn, który spojrzał na niego kpiąco.

— Jeszcze się musisz dużo nauczyć Nick. — mruknąłem ze zrezygnowaniem, czekając na rodzicielską pogadankę blondyna.

— Gdzie idziecie? — zapytał chłopak, wlepiając swoje świdrujące spojrzenie w Nicholasa, który westchnął cicho.

— Na randkę z Cho i jej koleżanką. — burknął ślizgon, a wzrok Thomasa wyostrzył się, jak matki sprowokowanej głupią odpowiedzią dziecka. Pokręciłem głową, chcąc ostrzec ślizgona, by nie pchał się do grobu, ale było już za późno.

— Wspaniale, już piszę list do Gwen z tą wspaniałą wiadomością. Zróbmy zakład, czyja głowa potoczy się, jak już was dorwie. — powiedział blondyn, uśmiechając się kpiąco, po czym ruszył w kierunku stolika, gdzie leżał pergamin z piórami. Zerknąłem na Nicholasa, który chyba nie wierzył, że Lupin to zrobi, ale z każdym napisanym przez blondyna słowem, jego twarz robiła się coraz bardziej blada.

— Dobra! — krzyknął cicho, kiedy Lupin już miał wkładać list do koperty. — Idziemy na cmentarz, do mamy. — powiedział niechętnie, a blondyn uśmiechnął się triumfalnie, po czym podarł list, który wcześniej napisał.

— No więc na co czekamy? Idziemy. — oznajmił wesołym tonem blondyn, po czym zgarnął swoją kurtkę z kanapy. Nicholas zerknął to na blondyna to na mnie.

— Jak ty z nim wytrzymujesz? — zapytał, patrząc na mnie. Westchnąłem ze zrezygnowaniem.

— Sam się zastanawiam. — burknąłem, a brunet poklepał mnie po ramieniu w geście wsparcia. Lupin popatrzył na, nas jakby chciał to jakoś skomentować, ale w ostatniej chwili stwierdził, że nie będzie marnował na nas tlenu i czasu.

***

Dwie minuty później cała nasza trójka stała w salonie jakiegoś starego domu, który od dawna nie był użytkowany, co można było poznać, chociażby po białych prześcieradłami pozawieszanych na wszystkich meblach, co miało je chronić przed kurzem.

— Czyj to dom? — odezwał się Thomas, rozglądając się po salonie.

— Moich dziadków, nie żyją, jak cała rodzina Potter. — mruknął Nicholas i zaraz przystanął, jakby zorientował się, co przed chwilą powiedział. Odwrócił się w moim kierunku i widząc moją skrzywioną minę, ponownie się odezwał. — Przepraszam.

Pokiwałem głową na znak, że nic się nie stało, ale nieprzyjemny uścisk w piersi dalej pozostał. Bo zdawałem sobie sprawę, że słowa chłopaka są prawdą. Nie żyli. Wszyscy.

I to wszystko było moją winą.

Wyszliśmy z domu i od razu ruszyliśmy w kierunku cmentarza. Żaden z nas się nie odzywał, po prostu szliśmy w ciszy, każdy pogrążony w swoich własnych problemach. Brama cmentarza wręcz przyprawiała o dreszcze, ale ani jeden z nas nie zatrzymał się nawet na sekundę. Nicholas cały czas wpatrywał się w swoje buty, a mimo to szedł płynnie, jakby przechodził tą drogą tyle razy, że znał ją na pamięć.

Zerknąłem w kierunku nagrobka rodziców, a nieprzyjemny uścisk w klatce piersiowej tylko się powiększył.
Nicholas zatrzymał się przy białym nagrobku, więc i ja z Thomasem stanęliśmy, zajmując miejsca po obu jego stronach. Złotymi literami na białym marmurze było wyryte:

Anette Potter — Black
Urodzona 18 I 1959
Zmarła 31 X 1981
Anioły są wśród nas, a jeden z nich właśnie wrócił do domu."

W wazonie stojący z brzegu stały świeże słoneczniki, a obok niego kilka zniczy, w których cały czas palił się ogień. Cały pomnik był czysty, tak jakby ktoś przed chwilą go wytarł, a trawa wokół niego była wycięta. Nicholas przysiadł na małej ławeczce, naprzeciwko nagrobka, więc i my zrobiliśmy to samo.

— Uwielbiała słoneczniki, mój tata zawsze przychodzi tu po pracy i przynosi jej kilka. Jak byliśmy mali, to wmawiał nam, że tak późno kończy pracę, ale my wiedzieliśmy, że tu przychodzi. — odezwał się cichym głosem Black, nie odrywając wzroku od imienia kobiety. Żaden z nas się nie odzywał, pozwalając chłopakowi się wygadać. — Zakradłem się tu kiedyś i podsłuchałem, jak opowiadał jej o swoim dniu, mówił, jak szybko rośniemy, jak było w pracy, że jakaś Dolores go denerwuje i że żałuje, że jej tu nie ma i bardzo za nią tęskni. Do dziś nosi obrączkę, nigdy go bez niej nie widziałem. Nigdy też nie przyprowadził żadnej kobiety do domu, mimo że baby się za nim oglądają na ulicy to on nigdy na żadną, nie spojrzał. — przerwał na chwilę i pociągnął nosem. — Chciałem do niego dołączyć, by się zemścić na tym, kto ją zabił, ale Gwen miała racje, nie poparłaby tego, co chciałem zrobić i nie wskrzesiłbym jej tym, a tylko zabije tatę. — zakończył, ścierając pojedynczą łzę, która spłynęła po jego policzku. — Szkoda tylko, że żeby mnie w tym uświadomić musiałem stracić jedyną przyjaciółkę i siostrę. — dodał, zaciskając mocno pięści, zamykając przy tym oczy, jakby nie chciał dopuścić do tego, by wypłynęły z nich kolejne łzy.

—Gwen bywa nerwowa, ale na pewno ci wybaczy, w końcu się opamiętałeś. — powiedziałem, a chłopak zerknął na mnie załzawionymi oczami.

— Gdyby nie ty, to torturowałbym ją na środku korytarza, nie wybaczę sobie tego. — krzyknął, zaraz odwracając wzrok, bo kolejne łzy wypłynęły z jego oczu. Szturchnąłem go ramieniem, przez co ponownie na mnie spojrzał.

— Na tyle ile ją znam, to wybaczyłaby ci nawet, jakbyś ją zabił, więc nie dramatyzuj. Wystarczy, że ją szczerze przeprosisz. — zapewniłem, uśmiechając się do niego lekko, co delikatnie odwzajemnił.

— Dziękuję wam. — westchnął, spoglądając najpierw na mnie, a potem na Thomasa, który posłał mu pokrzepiający uśmiech.

— Od tego są przyjaciele. — parsknął cicho Thomas, a brunet po patrzył na nas w chwilowy szoku, po czym szczerze się uśmiechnął.

— Wasza kolej. — powiedział Black, wracając wzrokiem do nagrobka mamy, tym razem nie ze smutkiem na twarzy, a z małym uśmiechem.

— Nigdy nie poznałem matki, zostawiła nas samych, jak tylko dowiedziała się o przypadłości taty, podobno powiedziała tylko, że nie będzie wychowywać potwora i wyszła. Tata nawet nie zdradził mi jej imienia, ale nie mam mu tego za złe. Nie chce jej znać, skoro nas zostawiła. — opowiedział ze stoickim spokojem Lupin, wpatrując się przed siebie.

— On zawsze jest taki spokojny? — zapytał mnie cicho Nicholas, odwracając głowę w moim kierunku. Parsknąłem cichym śmiechem.

— Jak nie zje wystarczającej ilości czekolady albo moja siostra nie zwraca na niego uwagi, to zdarza mu się wybuchnąć. — parsknąłem i uchyliłem się przed ręką blondyna lecącą prosto w moją potylicę. Nicholas spojrzał na nas trochę zdezorientowany, ale uśmiech na jego twarzy delikatnie się powiększył.

— Nienawidzę cię Potter. — burknął blondyn. Podniosłem się z ławki, by wyprostować nogi i przy okazji uniknąć jakiś kolejnych ataków ze strony Toma.

— Wiem, powtarzasz, to za każdym razem jak wpakuje nas w kłopoty. — powiedziałem, widząc, jak blondyn walczy z uśmiechem. Skuliłem się, kiedy ziemny wiatr zawiał mi prosto w odkrytą szyję, co nie umknęło uwadze blondyna, który już nie walczył ze swoim popisowym złośliwym uśmiechem.

— Z tego, co pamiętam, bo sam ci przypomniałem o tym szaliku i widziałem, jak go wiązałeś, więc gdzie go masz? Już jak wsiadłeś do pociągu, to go nie było. — prychnął, zakładając ręce na piersi. Wywróciłem oczami i włożyłem ręce do kieszeni mojej czarnej kurtki.

— Wiatr zawiał i mi go porwał. — burknąłem sarkastycznie, a blondyn zmierzył mnie kpiącym spojrzeniem.

— Ciekawe, że widziałem go na szyi Gwen, tam go zwiało? — zapytał kpiąco. Wywróciłem oczami, po czym zniosłem je do góry, patrząc na ciemne chmury wznoszące się nad nami.

— Istnieje ewentualność, że jej go dałem. — mruknąłem niechętnie pod nosem, wciskając ręce mocnej w kieszenie kurtki.

— A ja myślałem, że to tylko Gwen jest taka głupia. — odezwał się Nicholas. Zerknąłem do niego, ale ten już wymieniał się porozumiewawczymi spojrzeniami z Thomasem.

— Co? — zapytałem, nie bardzo rozumiejąc, o co im chodzi.

— Mniej wiesz, lepiej śpisz. — powiedział od razu blondyn, również wstając w ławki. — Chodźmy jeszcze na grób twoich rodziców i wracajmy, bo jeszcze zorientują się, że nas nie ma i będziemy mieć kłopoty. — dodał, ruszając w kierunku nagrobka moich rodziców. Nieprzyjemny uścisk wrócił z potrójną siłą, gdy było, stanąłem przed jasnym grobem i zobaczyłem imiona moich rodziców.

— To moja wina. — szepnąłem, patrząc z żalem na imię mojej mamy.

— Nie prawda, to wina Voldemorta i pomścimy ich. — oznajmił Nicholas, patrząc na nas z determinacją. — Ich wszystkich.

I wtedy mimo mrozu i grudnia, zawiał ciepły wiatr, który aż parzył nasze zmarznięte policzki. Uśmiechnąłem się lekko, czując przyjemne ciepło i zerknąłem na pozostałą dwójkę chłopaków, którzy tak jak ja wyszczerzyli się szeroko.

Bo oni też wiedzieli, że to nie zwykły wiatr.

Jakbym tak szybko, jak ten pisała wszystkie rozdziały to już byśmy byli za połową przynajmniej. Ale to chyba dlatego,  że moje ulubione trio jest przez cały rozdział.

Jeszcze tak zapytam was o zdanie, co sądzicie o Remadorze? Bo nie wiem czy się za to brać, czy nie bo osobno ich lubię ale razem to mi nie za bardzo pasują.

Ostateczne starcie, imię dla siostry Nicholasa to: a) Cassiopeia b) Celestia b) Cerdella

Następny rozdział w piątek, buziaki i miłego dnia.

KimKimkolwiek

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro