Rozdział 48. Wąż na własnej piersi wychowany
Normalnie chyba starszemu bratu ten rozdział zadedykuję, on zawsze mówi o mnie, że "żmiję na własnej piersi wychowałem" 😂
•
W dniu, kiedy delegaci z Beauxbatons i Durmstrangu mieli powrócić do swoich krajów, na hogwarckich błoniach panowało poruszenie. Pomimo ponurego nastroju w związku ze śmiercią Cedrika należało pożegnać wychowanków Madame Maxime oraz Karkarowa, toteż uczniowie Hogwartu i ich nauczyciele zebrali się na błoniach, aby towarzyszyć gościom aż do chwili, gdy mieli już wracać do swoich szkół.
Wyszedłszy na błonia w towarzystwie Caleba, Kathleen od razu zaczęła szukać wzrokiem Marcelli. Chwilę jej to zajęło, zanim odnalazła ją pośród tłumu uczniów w lekkich, bladoniebieskich mundurkach - rozmawiała po francusku z jedną z delegatek z Beauxbatons, lecz kiedy spostrzegła zmierzających w jej stronę Kathleen i Caleba, a także dreptającego za nimi Artemisa, przeprosiła swą rozmówczynię i ruszyła w ich kierunku.
— Kathleen! Caleb! — zawołała, a zbliżywszy się do nich, przytuliła oboje naraz, a z jej ust popłynął istny potok słów, którymi wyrażała swą wdzięczność i radość z poznania ich. Sporej części Kathleen nie była w stanie zrozumieć, gdyż z ekscytacji Marcella w pewnym momencie zapomniała, że jej nowi znajomi z Anglii nie rozumieją włoskiego i zaczęła kontynuować wywód w swoim ojczystym języku. Biorąc jednak pod uwagę jej rozentuzjazmowany ton głosu, Kathleen założyła, że Marcella na pewno ich nie obraża.
— Ja też będę za tobą tęsknić, Marcella — powiedziała Kathleen, kiedy Włoszka ucałowała ją w oba policzki. — Koniecznie musisz nas jeszcze kiedyś odwiedzić.
— Och, tak, Kathleen. Necessariamente — przytaknęła Marcella, po czym spojrzała w dół, na Artemisa, który miauknął, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Dziewczyna uśmiechnęła się, po czym przykucnęła, aby pogłaskać kocura po łebku. — I Artemis, ciebie również miło było poznać.
Artemis ponownie zamiauczał jakby w odpowiedzi. Marcella podniosła się z kucek, słysząc wołanie swej koleżanki z Beauxbatons. Ich powóz, ciągnięty przez abraksany, miał odlecieć lada moment.
— Czas na mnie. Trzymajcie się w zdrowiu — powiedziała do Kathleen i Caleba po czym oddaliła się w stronę powozu, posławszy im ciepły uśmiech.
Ostatecznie coś znów zatrzymało Marcellę... A raczej ktoś. Dziewczyna już miała wsiadać do powozu, kiedy usłyszała, jak ktoś woła jej imię. Kathleen widziała, jak Marcella poszukuje wzrokiem źródła tego głosu, ignorując ponaglające ją koleżanki. Uśmiechnęła się, widząc, jak w stronę Marcelli biegnie Fred, który najwyraźniej wraz z Georgem i Lee spóźnił się na odprawę delegatów z Beauxbatons i Durmstrangu. Wiatr rozwiewał mu włosy, koszula pogniotła się w biegu i wysunęła ze spodni, jednak Gryfon niespecjalnie dbał o to w tamtej chwili. Kathleen była zbyt daleko, aby usłyszeć, co Fred mówił do Marcelli, gdy już do niej dobiegł. Widziała jednak, jak Marcella ujmuje w dłonie jego twarz, aby następnie pocałować go na pożegnanie ku ogromnemu zachwytowi delegatek z Beauxbatons. Zaraz potem pobiegła do powozu, który lada moment miał odlecieć.
— No po prostu wstyd i hańba — stwierdził George, który stanął obok Kathleen, pozwoliwszy Fredowi osobiście odprawić Marcellę.
— Co? Bo tak przy ludziach? — zdziwiła się Kathleen. — Nie udawaj takiego zniesmaczonego...
— Nie, nie. — George potrząsnął głową. — Ja nie o tym, koleżanko. Ja jestem zdruzgotany, bo mój szanowny brat nawet się nie pochwalił, że tak wygląda jego integracja z innymi szkołami.
— Coś ty — zdziwił się Caleb. — Nawet tobie nie wspomniał?
— Prawda? Podły człowiek, naprawdę. — George pokręcił głową ze zrezygnowaniem. — Okrutnego węża na własnej piersi wychowałem...
• • •
Kathleen starała się nie opuszczać Amy aż do końca roku szkolnego. Dziewczyna przeżywała obecnie okropne chwile, cierpiąc po stracie swego chłopaka. Kathleen wiedziała, że nie była najlepsza w pocieszaniu, postanowiła więc po prostu poświęcić Amy jak najwięcej swojego czasu, chcąc w ten sposób wesprzeć ją w nieszczęściu.
Wakacje nadeszły, a wraz z nimi czas powrotu do domów. Na uczniów Hogwartu czekały dwa błogie miesiące na zapomnienie o tym, że szkoła istnieje i we wrześniu będzie trzeba do niej wrócić. Kathleen miała cichą nadzieję, że również w trakcie wakacji będzie jej dane spotkać się z ojcem, choć była przekonana, że było na to niewiele szans.
Na peronie czekała już na nią Elise w towarzystwie Delilah, Remusa oraz Samanthy, którzy oczekiwali wraz z nią na Kathleen, Caleba i Carinę oraz Amy. Zostawienie za sobą tego feralnego roku szkolnego nie było jednak tak szybkim procesem, jak by się wydawało - najpierw musieli przecież opuścić peron numer dziewięć i trzy czwarte, co znacznie się przeciągnęło przez długie powitania stęsknionych rodziców i uczniów.
— Myślę, że nie ma sensu, abyśmy się wylewnie żegnali, Kath — zaśmiał się Caleb, objąłszy swą przyjaciółkę na pożegnanie. — Pewnie i tak zobaczymy się szybciej, niż nam się wydaje.
— Też tak myślę — zaśmiała się Kathleen, po czym przytuliła również Carinę, która przylgnęła do niej mocno.
— Jak ci minął rok szkolny, Katie? — zapytała Elise, kiedy Lupinowie opuścili już peron.
— Jeśli można powiedzieć, że w porządku... To minął w porządku. — Kathleen wzruszyła ramionami. W pewnym momencie zauważyła, jak ją i Elise mija Harry, odbierany z peronu przez wuja. Kathleen pomachała mu dłonią, na co Gryfon uśmiechnął się i odmachał jej, co nie umknęło uwadze Elise. Kobieta uśmiechnęła się pod nosem.
— Rozumiem...
— Miłych wakacji, koleżanko! — Kathleen usłyszała wesoły głos George'a, który minął ją i Elise, popychając swój wózek z bagażem. — O, dzień dobry, pani Black! — dodał, zauważywszy towarzyszącą Kathleen Elise, która uśmiechnęła się do niego. Zaraz po nim przeszedł Fred, który również pożegnał się z Kathleen i pozdrowił Elise.
— Nowe znajomości, mhm? — odezwała się Elise, na co Kathleen poczuła, jak na jej policzki wpływa dziwne ciepło.
— To Fred i George Weasleyowie — wyjaśniła. — Są w porządku.
Elise pokiwała głową z uśmiechem. Zaraz potem opuściły peron, a udawszy się w nieco ustronniejsze miejsce, skąd mogły się spokojnie deportować, Elise rozejrzała się, chcąc upewnić się, czy nikt ich nie usłyszy.
— Posłuchaj mnie, Katie — zaczęła, po czym wygrzebała z kieszeni zwitek pergaminu. — Przeczytaj to, proszę, i zapamiętaj. To bardzo ważne.
Kathleen rozłożyła pergamin, na którym rozpisano starannie trzy słowa: Grimmauld Place 12. Dziewczyna instynktownie obróciła pergamin, chcąc przekonać się, czy znajdzie coś po drugiej stronie. Było to jednak wszystko, co rozpisano na pergaminie - trzy słowa, które właściwie nie rozjaśniały Kathleen niczego.
— Zapamiętałaś? — zapytała Elise, a kiedy Kathleen przytaknęła, wzięła pergamin z powrotem i spaliła go jednym ruchem różdżki. Zaraz potem chwyciła Kathleen za dłoń. — Można powiedzieć, że mam dla ciebie niespodziankę, Katie.
Zanim Kathleen zdążyła zapytać ją o jakiekolwiek szczegóły, Elise deportowała je w miejsce, którego dziewczyna nigdy dotąd nie widziała. Znalazły się na ulicy, wzdłuż której mieściły się zbudowane w dosyć podobnym stylu domy mieszkalne. Artemis miauknął w swym transporterze. Nie przepadał za teleportacją, co pokazywał Kathleen wielokrotnie.
— Mamo... Co to za miejsce? — zapytała Kathleen.
Elise zawahała się, po czym dodała półgłosem:
— To tu wychował się twój tata — wyjaśniła. — Powtórz teraz w myślach to, co przeczytałaś na peronie.
Grimmauld Place 12, powiedziała w myślach Kathleen. Jak na zawołanie domy przed nimi zaczęły się rozsuwać, ukazując ukryty pomiędzy nimi gmach. Prezentował się on nadzwyczaj ponuro, a Kathleen domyśliła się, że dom musiał być już dosyć stary. Kiedy wraz z Elise weszła na ganek, zaobserwowała, że schody były już solidnie wysłużone, a z drzwi wejściowych gdzieniegdzie łuszczyła się farba.
Elise zapukała do drzwi. Chwilę minęło, zanim otworzyły się, skrzypiąc niemiłosiernie. Drzwi otworzył im przygarbiony skrzat o niezbyt życzliwym wyrazie twarzy.
— Jesteśmy, Stworku. — Elise odezwała się do skrzata.
— Stworek widzi — odpowiedział skrzat. Głos miał skrzekliwy i wydawało się, jakby wcale nie chciał ich widzieć. Kathleen domyśliła się, że właśnie tak było.
Skrzat niechętnie wpuścił Elise i Kathleen do środka. W czasie gdy ryglował drzwi, z pokoju obok wyszedł Syriusz. Uśmiechnął się, ujrzawszy Kathleen, po czym rozpostarł ramiona w jej kierunku. Nie musiał jej nawet zapraszać - Kathleen prędko znalazła się przy nim, aby znaleźć się w objęciach kochającego ojca.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro