Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 47. Euforia Kupidyna

— A więc — odezwał się George — dokąd mamy odtransportować moją koleżankę z Klubu Młodszych Niedocenionych Geniuszy?

— Naszą — przypomniał mu Fred.

— Chyba ci się coś pomyliło. Kathleen to moja koleżanka i to przeze mnie zostanie odprowadzona, ty możesz co najwyżej rozłożyć przed nami czerwony dywan.

— Ta, a do tego wypolerować ci buty? — zakpił Fred. — Sok dyniowy chyba ci do łba uderzył, braciszku.

— Z tym polerowaniem to wcale nie taki głupi pomysł — stwierdził George. — Wracamy z lekcji ze Snapem, po stąpaniu po jego królestwie moje buty są wręcz skażone.

— A nawet nie wspominaj. — Fred machnął ręką. — Człowiek się dusi w tych lochach... Jak Snape wytrzymuje w takich warunkach?

— Może nie jest człowiekiem.

— Sugerujesz, bracie, że jest hybrydą człowieka i nietoperza?

— Ja nie sugeruję. Ja jestem pewien.

— Ja za to jestem pewna, że zagryzłby was, słysząc wasze domysły na jego temat — roześmiała się Kathleen.

George udał, że słowa Kathleen przyniosły nowe teorie do jego rozważań na temat pochodzenia znienawidzonego przed nich nauczyciela eliksirów.

— Może on jest wampirem...?

— Nie żebyśmy oczywiście mieli jakieś uprzedzenia do mniejszości wśród czarodziejów — sprostował Fred, ostentacyjnie nadepnąłszy brata na stopę, zupełnie jakby chciał przywołać go do porządku. George oczywiście nie omieszkał jęknąć, aby pokazać, jak brutalny był jego brat, nawet jeśli nie zabolało go aż tak bardzo. — Jednak musisz przyznać, Kathleen, że Snape jako wampir byłby dosyć niebezpiecznym zjawiskiem.

— W przyszłym tygodniu na pewno wlepi nam szlaban — stwierdził George. — Nie wiem jak ty, Fred, ale ja odwiedzę skrzaty w kuchni i poproszę, aby uplotły mi wianek z czosnku.

— Skąd ta pewność, że dostąpicie tego zaszczytu szlabanu u Snape'a? — zapytała Kathleen z rozbawieniem.

Fred i George spojrzeli po sobie z takimi minami, jakby byli wręcz zszokowani, że Kathleen może w to wątpić. W końcu wlepianie kolejnych szlabanów i odejmowanie punktów Gryfonom było dla Severusa Snape'a jak osobista dyscyplina sportu, a przynajmniej takie wrażenie miał praktycznie każdy wychowanek domu Godryka.

— Oj, droga koleżanko, jak ty niewiele wiesz o współczesnym świecie — westchnął Fred.

— Właśnie, to się po prostu czuje — przytaknął George. — Jak widzisz zbliżającego się w naszą stronę wściekłego Snape'a, jest dziewięćdziesiąt procent szans, że jego złość skupi się na nas.

— A co z pozostałymi dziesięcioma procentami? — zapytała Kathleen. Z daleka widziała już, że Caleb znalazł się już pod salą do obrony przed czarną magią, w której to lekcję mieli odbyć czwartoklasiści z Hufflepuffu oraz Ravenclaw.

— Musimy niestety podzielić się uwagą Snape'a z Harrym. — George westchnął ostentacyjnie. — Wiesz, nie chcemy być aż tak zachłanni...

— Chociaż czasami odnosimy wrażenie, że Snape woli karać Harry'ego niż nas — dodał Fred — co niesamowicie rani nasze serduszka.

— Harry ma swój urok osobisty, któremu Snape najwyraźniej nie może się oprzeć. — Kathleen wzruszyła ramionami ze śmiechem. — Musicie się z tym pogodzić... Albo poproście Harry'ego o radę.

Fred westchnął teatralnie.

— Coś mi się wydaje, że nie będzie zbyt chętny do zdradzenia swojej tajemnicy...

— Ty lepiej skup się na zbieraniu swojego uroku osobistego dla swojej Włoszki — rzucił George, wyszczerzając zęby. 

Kathleen spojrzała na Freda unosząc brwi z zaskoczeniem. 

— O, proszę. Czy to znaczy, że powinnam zmienić imię Artemisa na Kupidyn? Wiecie, w końcu to dzięki niemu poznaliście Marcellę...

George już miał ochoczo przytakiwać słowom Kathleen, jednak jego próby wypowiedzenia się zostały stanowczo udaremnione przez Freda. Chłopak natychmiast zakrył usta swemu bratu, od razu przeczuwając, że po uwadze Kathleen będzie miał on wiele do powiedzenia w tej kwestii.

— Uważam, że nie ma potrzeby zmieniania imienia Artemisa. Świetnie się prezentuje tak, jak jest...

— Tak jakby kogoś obchodziło twoje zdanie. — George przewrócił oczami. — Ja tam wiem swoje. Uwierzysz, Kathleen, że kiedy mój kochany braciszek kilka dni temu wybierał się na spacer z Marcellą, to szykował się przed nim jak Ron na spotkanie z Krumem? Koszulę wybierał chyba dobre dwadzieścia minut...

— Chwileczkę, bo chyba się przesłyszałam. — Kathleen aż z wrażenia przystanęła, po czym położyła sobie dłonie na biodrach, unosząc brwi. — Czy ja dobrze rozumiem, że kilka dni temu Fred i Marcella wybrali się na spacer, a ty nic mi o tym nie powiedziałeś? — zapytała, patrząc George'owi prosto w oczy.

— Cholera, nie pomyślałem, aby natychmiast ci o tym wspomnieć — westchnął George. — Kathleen, tak mi przykro.

— George, ja naprawdę myślałam, że jesteś moim drogim kolegą z Klubu Wyrzutków...

Młodszych Niedocenionych Geniuszy.

— Zawiodłeś mnie, George. — Kathleen potrząsnęła głową z udawanym oburzeniem. — Jak mogłeś to przede mną zataić?

— Kathleen, koleżanko, przecież ja nie chciałem... 

— Ja nie wiem, czy chcę brać udział w tej szopce — odezwał się Fred.

Kathleen posłała mu miażdżące spojrzenie, co z perspektywy Freda wyglądało dosyć zabawnie z uwagi na fakt, że Puchonka była nieco niższa od niego i George'a.

— Z tobą ja sobie jeszcze porozmawiam — przestrzegła go, po czym westchnęła. — Pewnego dnia. Dzisiaj jeszcze dam ci odetchnąć.

— Chociaż jedna łaskawa. — Fred przewrócił oczami. — Mógłbyś brać przykład z Kath, George.

George spojrzał nań z niedowierzaniem. 

— Jak, kiedy mój własny rodzony brat bliźniak umawia się na schadzki? — zdziwił się. — Przecież ja powinienem otworzyć Ognistą!

— Ognistą? — zdziwił się Fred.

— No wiesz, to całkiem zaskakujące, że Marcella jeszcze nie zorientowała się, że czeka na nią życie w męczeństwie z tobą...

George umilkł, kiedy Fred kopnął go w piszczel, na co Kathleen się roześmiała. Nie była pewna, czy Fred faktycznie był w stanie doprowadzić swoją potencjalną partnerkę do męczeństwa, jednak pomimo tych wszystkich żartów szczerze trzymała kciuki za relację Freda oraz Marcelli. Coś jej podpowiadało, że rezolutna Włoszka nie była obojętna dowcipnemu Gryfonowi...

• • •

Kathleen nie miała w zwyczaju wystawiać ludzi do wiatru, dlatego kiedy zaoferowała swej kuzynce, że przyłączy się do pomocy jej chłopakowi w przygotowaniach do trzeciego zadania Turnieju Trójmagicznego, nie było mowy o nagłym wycofaniu się z danej obietnicy. Wraz z Cedrikiem i Amy Kathleen stawiła się w jednej z pustych sal, którą profesor Sprout jakimś sposobem załatwiła dla Cedrika w ramach ćwiczeń. Choć jasne było, że Hogwart nie ukarałby swego reprezentanta za używanie sali w celu ćwiczeń do turnieju bez wcześniejszego zapytania o to, Cedrik uważał jednak, że jego obowiązkiem jest zapytać o pozwolenie, co też uczynił.

— O, proszę — odezwała się Kathleen, kiedy Cedrikowi po raz kolejny udało się odeprzeć rzucone przez nią zaklęcie oszałamiające. — Nie uważasz, że przydałaby ci się prze...

Nie dokończyła, bo kolejne rzucone przez Cedrika zaklęcie odrzuciło ją do tyłu, prosto na rozrzucone tu i ówdzie poduszki. Musiała przyznać, że tym razem Cedrik szczególnie ją zaskoczył - miała nadzieję, że podczas trzeciego zadania zaskoczyłby również swego przeciwnika.

— O cholera — powiedziała, chwyciwszy dłoń Amy, aby podnieść się na równe nogi. — No teraz to mnie zaskoczyłeś. 

— Wierz mi, nie tylko ciebie, Kath — zaśmiała się Amy.

— To ja tu byłam ofiarą, Amy. Moje zdanie powinno być najbardziej istotne — zażartowała Kathleen. 

— Oczywiście, że jest — przytaknął Cedrik, po czym lekko poklepał Kathleen po głowie opiekuńczym gestem. — Jak się czuje moja ofiara?

— To miłe, że pytasz. O dziwo całkiem nieźle — stwierdziła Kathleen. — Tak właściwie... Nie stresujesz się trzecim zadaniem? Ostatnio ja i Caleb pomagaliśmy Harry'emu  w ćwiczeniach... Coś podobnego do tego, co praktykujemy tutaj z tobą. Cóż... Harry próbuje to ukrywać, ale widać, że gdzieś  środku jest zestresowany.

— Nie ma co się dziwić — przytaknął Cedrik. — Jest drugim, właściwie nieprzewidzianym uczestnikiem turnieju, do  tego nieletnim, nie został jeszcze nauczony tego, co potrafi dorosły czarodziej... Podziwiam go. Nie wiem, co zrobiłbym na jego miejscu.

Kathleen nie mogła się nie zgodzić z Cedrikiem. Harry istotnie był  trudnej sytuacji — właściwie nie powinien znaleźć się wśród uczestników Turnieju Trójmagicznego, nie wrzucił swego nazwiska do Czary Ognia, a jednak z jakiegoś powodu uznała ona, że jest on drugą z odpowiednich osób do reprezentowania Hogwartu w turnieju. Kathleen byłaby zdziwiona, gdyby wydarzenia te nie wprawiały Harry'ego w jakikolwiek stres. Po własnej kuzynce, której chłopak był jednym z reprezentantów Hogwartu, widziała, że stresuje ją udział jej partnera w turnieju. Pamiętała, jak bardzo Amy stresowała się wraz z Cedrikiem podczas pierwszego i drugiego zadania...

I wiedziała, że zapamięta przerażenie Amy, kiedy tłum ludzi obserwujących "zwycięski" powrót Harry'ego  i Cedrika zaczął powtarzać, że Cedrik Diggory nie żyje. Pamiętała, jak Amy wyrwała się z jej objęć, aby podbiec do nieżywego ciała Cedrika, łudząc się, że głosy, które słyszała, mylą się. Do Kathleen, która od razu pobiegła za Amy, dobiegł jej pełen boleści krzyk, przerywany lamentem Amosa Diggory'ego. 

Amy, której nie dopuszczono do nieżywego ciała Cedrika, przylgnęła do  Kathleen. Szloch wstrząsnął ciałem starszej Puchonki, opłakującej nagłą śmierć jej ukochanego. Choć Kathleen rzadko miała w zwyczaju okazywać czułość tak jawnie, przytuliła swą kuzynkę mocno do siebie. 

Hogwart  zwyciężył, lecz jakim kosztem?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro