Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 33. Armia Helgi Hufflepuff

Dwóch uczniów z Beauxbatons już odeszło, natomiast Marcella została, patrząc na Kathleen z uśmiechem na twarzy.

Wyglądała dokładnie tak, jak opisali ją bliźniacy - opalona cera, brązowe włosy z pasmami innego koloru (tym razem były jasnoróżowe), a do tego uśmiech nie schodzący z twarzy i oczy w ciepłym odcieniu brązu.

— Ty jesteś Marcella, zgadza się? — upewniła się nieśmiało Kathleen, na co Włoszka energicznie pokiwała głową.

— Zgadza się — odpowiedziała i uśmiechnęła się, błyskając zębami. W jej głosie słychać było zagraniczny akcent, jak Kathleen logicznie założyła, włoski.

— To dobrze — brunetka kiwnęła głową. Marcella patrzyła na nią tak ciekawskim wzrokiem, że aż czuła się lekko skrępowana. — Eee... Ja jestem Kathleen. Chciałam ci podziękować za pomoc w odnalezieniu mojego kota.

Włoszka przez chwilę milczała i wyglądało na to, że głęboko się nad czymś zastanawia. Kathleen już chciała wyjaśniać jej to konkretniej, kiedy ta pokiwała głową.

— Wybacz, Kathleen. Zapomniałam, co w angielskim oznacza słowo "kot" — wyjaśniła z uśmiechem. — Kompletnie nie mam głowy do nauki języków.

— Mówisz nieźle po angielsku — zauważyła Puchonka.

— Może i tak, ale często zapominam, jak coś powiedzieć po angielsku — zaśmiała się. — Wtedy dodaję włoskie słowa, i... Cóż, czasami przez to ludzie nie rozumieją, co do nich mówię.

Kathleen uśmiechnęła się. Marcella mówiła w taki sposób, że chciało się z nią rozmawiać, nawet jeśli zaczęłaby wplatać włoskie słowa do rozmowy.

— W każdym razie dziękuję, że pomogłaś go znaleźć — powiedziała brunetka. — Już traciłam nadzieję, że wróci...

Non c'è di che, Kathleen — odparła, po czym uderzyła się w czoło, zdawszy sobie sprawę, że powiedziała to po włosku. — Miałam na myśli "nie ma za co"...

Kathleen roześmiała się.

— Nie szkodzi, Marcella.

Zaraz potem pożegnały się i udały się w swoje strony. Obie miały większą lub mniejszą nadzieję na to, że jeszcze się spotkają.

— I jak, znalazłaś Marcellę? — zainteresował się Caleb, kiedy jego przyjaciółka wróciła do pokoju wspólnego Hufflepuffu.

Artemis zamiauczał i zeskoczył z jego kolan, by podreptać do swojej właścicielki, która od razu go podniosła.

— Tak. Muszę ci powiedzieć, że to całkiem miła dziewczyna.

Caleb uśmiechnął się.

— Aż chce się ją poznać i o tym przekonać.

— Może jeszcze będziesz miał okazję — Kathleen wzruszyła ramionami i usiadła obok swojego przyjaciela, następnie sadzając sobie na kolanach kota, który z zadowoleniem zwinął się w kłębek i zaczął mruczeć.

Caleb wziął w dłonie kosmyk loków swojej przyjaciółki, który następnie nawinął sobie na palec.

— Wiem, co tam planujesz, Caleb — zastrzegła go Kathleen, po czym westchnęła. — I chyba dam ci pełne pole do popisu.

I w taki sposób spędzili trochę czasu w swoim towarzystwie - Kathleen przesiadła się na podłogę z kotem na kolanach, a Caleb tworzył na jej głowie istne dzieło sztuki.

— Kath, nie śpij — zaśmiał się Caleb, kiedy skończył tworzenie pięknej fryzury na głowie swojej przyjaciółki. — Ominie cię najlepsze...

— Nie moja wina, że to takie przyjemne, jak tak pleciesz mi te warkoczyki — broniła się, ziewając. Lekko dotknęła swoich włosów. Pod palcami wyczuwała już sploty, które Caleb z takim skupieniem natworzył na jej głowie. — Co ty właściwie zrobiłeś?

— Lepiej będzie, jak sama sprawdzisz — zachichotał Caleb, więc Kathleen poszła na chwilę do dormitorium, by to sprawdzić.

Kiedy podeszła do lustra, aż westchnęła z podziwu dla kreatywości swojego przyjaciela.

Włosy dookoła całej głowy zostały zaplecione w warkocze zaczynające się nieco dalej od linii jej włosów, a następnie przęciągnięte na środek i związane. Właśnie z tych włosów na środku utworzony był kok, a wszystko w miarę nieźle się trzymało.

— No nie, on jest niemożliwy — powiedziała ze zdumieniem.

Hanna stanęła obok niej i spojrzała z zaciekawieniem na fryzurę Kathleen.

— Łał. Sama sobie to upięłaś?

— Coś ty, nie potrafiłabym — Kathleen pokręciła głową. — To Caleb tak ładnie to upiął.

— Ma talent — stwierdziła Hanna, kiwając głową z aprobatą. — A tobie naprawdę pasuje ten kok.

Kathleen uśmiechnęła się - to było naprawdę miłe.

— Hm, dzięki, Hanna.

▪︎ ▪︎ ▪︎

Był poniedziałek, kiedy Kathleen zdążyła zaobserwować, że uczniowie z jej domu niezbyt entuzjastycznie przyjęli wieść o tym, że Harry również jest reprezentantem Hogwartu w turnieju. Kathleen była w stanie to zrozumieć, bo zdaniem reszty Puchonów drugi reprezentant odbierał Hufflepuffowi należną mu chwałę, jednak ona sama nie miała tego za złe Harry'emu.

— Cześć, Ha... — zaczęła, ale zanim zdążyła dokończyć, Harry wszedł jej w słowo.

— Jak to dobrze, że chociaż wy nie macie mi niczego za złe — westchnął z ulgą.

— Te pretensje do ciebie są niedorzeczne — Caleb wzruszył ramionami. — To jasne, że sam nie zgłosiłeś się do turnieju.

Kathleen pokiwała głową.

— Spójrzmy prawdzie w oczy, nie dałbyś rady oszukać Czary Ognia — przytaknęła. — Nie że jesteś aż tak beznadziejny, ale... Bliźniakom Weasley nie udało się jej przechytrzyć eliksirem postarzającym, jak niby ty miałbyś ją oszukać?

Harry odetchnął z ulgą.

— A już myślałem, że cały Hufflepuff nastawił się przeciwko mnie...

— Jasne, razem z Helgą Hufflepuff na czele — zaśmiała się Kathleen. — Szykuj się, bo jak napadnie cię taka armia, to nie ma zmiłuj.

Harry już na przykładzie Kathleen wiedział, że Puchoni nie zawsze są tacy mili i życzliwi, jak mówi o nich borsuk na ich szacie.

— A gdzie Ron? — zainteresował się Caleb i natychmiast tego pożałował. Harry i Hermiona od razu odwrócili wzrok, jakby Puchon naruszył temat, którego chwilowo unikali. — Och, rozumiem...

— Myśli, że sam się zgłosiłem do turnieju — wymamrotał Harry.

Kathleen przewróciła oczami.

— Czasami mógłby spróbować postawić się w cudzej sytuacji.

Jakoś po południu Kathleen wracała samotnie z lekcji. Caleb został zatrzymany po lekcji przez Snape'a, więc Kathleen postanowiła na niego zaczekać przy klasie.

Właśnie wtedy spotkali ją bliźniacy Weasley, którzy praktycznie nie wiadomo skąd wzięli się w lochach. Kathleen coś mówiło, że postanowili jakoś wkręcić Ślizgonów.

— Cześć, Kathleen! — przywitali się z nią, jak co dzień tryskając radością.

Kathleen niezauważalnie uniosła kąciki ust w uśmiechu.

— Hej. Co tu właściwie robicie?

— To tajemnica — odpowiedział jeden z nich, kładąc sobie palec na ustach. Kathleen nie wiedziała, że był to George. — Kiedyś możemy cię w to wtajemniczyć, jeśli chcesz.

Brunetka zaśmiała się.

— Jasne. Może kiedyś...

— Udało ci się wczoraj znaleźć Marcellę? — zapytał drugi z bliźniaków, a Kathleen, mając w głowie wczorajsze uwagi George'a, mogła się założyć, że był to Fred.

— Tak. Dzięki, że mi ją tak szczegółowo opisaliście.

George uśmiechnął się szatańsko i szturchnął brata w żebra.

— To wszystko twoja zasługa, Freddie.

Fred zgromił go wzrokiem, ale zanim zdążył coś odpowiedzieć, Kathleen weszła mu w słowo:

— Tak właściwie, ostatnio tak sobie pomyślałam... — zaczęła, a obaj bliźniacy utkwili w niej spojrzenia. — No, na początku byłam dla was... No, niemiła, a wy przecież nie mieliście złych zamiarów.

Bliźniacy nie przerywali Kathleen tego, co chciała im powiedzieć. W końcu dziewczyna wzięła głęboki wdech.

— No i... Stwierdziłam, że wypadałoby was przeprosić, więc... Przepraszam.

Fred i George natychmiast posłali jej szerokie uśmiechy.

— Naprawdę nic nie szkodzi, Kathleen.

Brunetka też nieco się uśmiechnęła.

Bliźniacy nie mieli w zwyczaju długo chować urazy - no chyba, że ktoś naprawdę im podpadł. Kathleen jednak nie zrobiła im nic, czego nie byliby w stanie jej wybaczyć - na dodatek przyznała się do błędu, co też było ważne.

Był to dzień, w którym relacje Kathleen i bliźniaków jeszcze bardziej się poprawiły.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro