Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 32. Dokładny opis Marcelli

Zaraz potem Harry ruszył do pomieszczenia, w którym przebywali reprezentanci, natomiast pozostałych w Wielkiej Sali uczniów ogarnęło zaskoczenie.

— Ale... To niemożliwe, żeby oszukał Czarę Ognia — zauważyła Kathleen rozważnie.

— To oczywiste, że niemożliwe — Amy pokiwała głową. — Ale to dalej niepokojące...

W takim razie historia lubi się powtarzać, pomyślała Kathleen. Bo Harry znów ma pecha, kłopoty dalej go kochają.

Brunetka miała nadzieję spędzić niedzielę w spokoju - napisać list do rodziców, ewentualnie coś poczytać. W pokoju wspólnym aktualnie huczało po tym, jak poprzedniego wieczoru Czara Ognia wyrzuciła nazwisko Cedrika, więc nie bardzo mogła się tam na czymkolwiek skupić. Z tego powodu wyniosła się na jeden z korytarzy, gdzie przysiadła na parapecie z pergaminem, piórem i atramentem oraz książką w twardej oprawie jako podkładką.

Ledwo zdążyła napisać dwa zdania listu, kiedy usłyszała znajome głosy. Nie czuła już takiej irytacji, słysząc Freda i George'a.

— Cześć, Kathleen — przywitali się.

— Jak życie mija? — zainteresował się George.

— Tak samo, jak wczoraj — brunetka wzruszyła ramionami. — Tylko wczoraj w pokoju wspólnym było jakoś spokojniej...

— To przez popularność Diggory'ego — wyjaśnił Fred.

— Według mnie będzie dobrze reprezentował Hogwart — odparła Kathleen, wzruszając ramionami. — Pewnie się nie zgadzamy, ale... Nie szkodzi.

— Ilu ludzi, tyle opinii — George wzruszył ramionami. — Nic na to nie poradzimy.

Sami niezbyt przepadali za Diggorym, jednak nie zamerzali z tego powodu prawić Puchonce kazań. Miała przecież prawo do własnego zdania.

W pewnym momencie George zauważył, że zanim przyszli, Kathleen była nieco zajęta. Przyszło mu do głowy, że mogłaby woleć wrócić do swojego poprzedniego zajęcia.

— Hej, bo może my ci przeszkadzamy? — zapytał. — Widzę, że akurat robiłaś coś innego...

— Możemy sobie pójść i wrócić kiedy indziej — dodał Fred.

— Jeśli tylko przeszkadza ci nasze towarzystwo — dorzucił jeszcze George. Zawsze była zirytowana, kiedy ją zagadywali. Dopiero ostatnio trochę się zmieniło, zupełnie jakby zaczęła im ufać...

Kathleen podniosła wzrok znad pióra, które wcześniej obracała w palcach. To, że bliźniacy ją o to spytali, było dla niej nowością, bo zazwyczaj odnosiła wrażenie, że nie interesuje ich fakt, czy odpowiada jej ich towarzystwo. Teraz najwyraźniej zaczęli liczyć się z faktem, że nie każdy lubi być bez przerwy otaczany przez ludzi - ona na przykład często lubiła pobyć w swoim własnym towarzystwie i dobrze się z tym czuła.

— Cóż, to miło, że pytacie, bo zanim przyszliście, to pisałam list... — zaczęła, na co bliźniacy zaczęli zbierać się do odejścia. — Ale jeśli naprawdę chcecie, to nie przeszkadza mi wasze towarzystwo. List może chwilę zaczekać...

— O, to miło, że zmieniasz dla nas swoje plany na popołudnie — Fred wyszczerzył zęby, na co brunetka przewróciła oczami.

— Ale nie będzie czekał w nieskończoność, musicie mi wybaczyć — odparła, na co bliźniacy pokiwali głowami.

— Rozumiemy, Kathleen — przytaknęli z uśmiechami na twarzach.

— Też mamy coś do roboty na to popołudnie — dodał Fred. — I absolutnie nie ma to związku z lekcjami.

Kathleen uniosła brwi z rozbawieniem. Tego akurat mogła się po nich spodziewać.

— Nie mam pojęcia, co zamierzacie robić przez resztę popołudnia, ale moglibyście chociaż nie puścić z dymem całego Hogwartu?

— No nie, o taką zbrodnię nas nie podejrzewaj — zaprotestował George, udając oburzenie.

Naturalnie Kathleen nie miała pojęcia, który z bliźniaków to Fred, a który George. Tyle że nie sądziła, by było jej to szczególnie potrzebne do szczęścia.

Wzruszyła ramionami, słysząc oburzenie Gryfona.

— Skąd mam wiedzieć, czy aby na pewno nie bylibyście w stanie tego dokonać?

— Nasze słowo jest droższe od pieniędzy — zapewnił ją George, na co ona tylko się roześmiała.

W pewnym momencie rozmowy tchnęło ją, by zapytać ich o coś, o czym pomyślała wczorajszej nocy, zanim zasnęła z Artemisem wtulonym w jej bok.

— Tak właściwie mam do was pytanie — powiedziała ostrożnie.

— Zamieniamy się w słuch — odparł Fred, na co Puchonka się roześmiała.

— No dobra... Mówiliście, że Artemisa znaleźliście dzięki jakiejś Włoszce...

— Której wpadł w oko Fred, tak — przytaknął George, a jego brat kopnął go w piszczel. Kopnięty bliźniak syknął i obrzucił brata morderczym wzrokiem.

— Nie wnikam w szczegóły — Puchonka pokręciła głową z rozbawieniem. — Chciałam tylko zapytać, czy nie wiecie przypadkiem, jak ta Włoszka się nazywa.

— Marcella — odparł natychmiast Fred. — Nazywa się Marcella.

George spojrzał na niego spod zmrużonych powiek.

— A jednak zapamiętałeś, jak się nazywa.

— To było wczoraj, czemu miałbym zapomnieć?

— No nie wiem, ja niechcący zapomniałem... — George podrapał się po karku.

Z konwersacji bliźniaków Kathleen wydedukowała, który z bliźniaków jest który. Tyle że wiedziała, że jej wiedza była krótkotrwała - przy następnym spotkaniu ponownie nie będzie wiedziała, który z nich to Fred, a który George.

— Jesteś po prostu młodszy i już cię łapią zaniki pamięci, staruszku — stwierdził Fred, a Kathleen musiała się powstrzymać, by nie parsknąć histerycznym śmiechem. Jeśli bliźniacy codziennie tak sobie dogryzali, w pokoju wspólnym Gryffindoru musiał zawsze panować wesoły nastrój. Nie mówiąc już o domu Weasleyów.

George już miał odgryźć się bratu, kiedy Kathleen weszła mu w słowo:

— Wybaczcie, że wam przerwę — powiedziała, a w jej głosie dało się wyczuć rozbawienie — ale może wiecie jeszcze, jak ma na nazwisko ta Marcella? Łatwiej byłoby mi ją znaleźć, bo jeśli jest tam ich kilka...

— Nie wiemy — pokręcił głową Fred. — Ale pamiętam, że miała taką bardziej opaloną cerę i brązowe włosy. No i kilka pasemek tych włosów zmieniało kolor. Po prostu jestem spostrzegawczy, nie ekscytuj się, Georgie — dodał, przeczuwając, że jego brat zaraz rzuci jakąś uwagę.

— No dobra, to już coś więcej — Kathleen pokiwała głową.

— Może pomożemy ci ją znaleźć? — zaproponował George.

Brunetka pokręciła głową.

— Nie trzeba, dzięki. Jakoś dam sobie radę.

Bliźniacy nie narzucali się i po jakimś czasie oni też wrócili do swoich zajęć, które sobie zaplanowali.

Wtedy brunetka zajęła się pisaniem listów do rodziców. Powoli streściła rodzicom, co ostatnio słyszać w szkole, po czym odniosła swoje rzeczy do dormitorium, by następnie udać się do sowiarni, chcąc wysłać listy.

Po drodze widziała przez okno osoby z Beauxbatons, które spacerowały po błoniach, ubrawszy coś cieplejszego. Kathleen postanowiła, że spróbuje zapytać ich o ową Marcellę.

Miała tylko nadzieję, że ci nie zaczną zasypywać jej francuskim. Wtedy ona z przerażeniem nie byłaby w stanie im odpowiedzieć - nie znała francuskiego.

— Eee, hej — przywitała się, podszedłszy do dziewczyny i chłopaka, którzy akurat wyszli z powozu i teraz zmierzali na spacer. — Nie chcę wam przeszkadzać, ale chciałam zapytać, czy znacie taką jedną dziewczynę. Nazywa się Marcella...

Na szczęście oni doskonale rozumieli to, co Kathleen do nich mówiła i chłopak poszedł, by zawołać Marcellę. Dziewczyna, która została z nią, starała się jakoś nawiązać rozmowę. Nie żeby Kathleen specjalnie na tym zależało, ale jednak postanowiła nie zamykać się od razu - w końcu dziewczyna ta nie zrobiła jej nic, co by ją do niej zniechęciło.

Dosyć szybko przybyła Włoszka, o której mówili bliźniacy i z którą Kathleen chciała porozmawiać.

Puchonka miała tylko nadzieję, że Marcella zna angielski.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro