Rozdział 32. Dokładny opis Marcelli
Zaraz potem Harry ruszył do pomieszczenia, w którym przebywali reprezentanci, natomiast pozostałych w Wielkiej Sali uczniów ogarnęło zaskoczenie.
— Ale... To niemożliwe, żeby oszukał Czarę Ognia — zauważyła Kathleen rozważnie.
— To oczywiste, że niemożliwe — Amy pokiwała głową. — Ale to dalej niepokojące...
W takim razie historia lubi się powtarzać, pomyślała Kathleen. Bo Harry znów ma pecha, kłopoty dalej go kochają.
Brunetka miała nadzieję spędzić niedzielę w spokoju - napisać list do rodziców, ewentualnie coś poczytać. W pokoju wspólnym aktualnie huczało po tym, jak poprzedniego wieczoru Czara Ognia wyrzuciła nazwisko Cedrika, więc nie bardzo mogła się tam na czymkolwiek skupić. Z tego powodu wyniosła się na jeden z korytarzy, gdzie przysiadła na parapecie z pergaminem, piórem i atramentem oraz książką w twardej oprawie jako podkładką.
Ledwo zdążyła napisać dwa zdania listu, kiedy usłyszała znajome głosy. Nie czuła już takiej irytacji, słysząc Freda i George'a.
— Cześć, Kathleen — przywitali się.
— Jak życie mija? — zainteresował się George.
— Tak samo, jak wczoraj — brunetka wzruszyła ramionami. — Tylko wczoraj w pokoju wspólnym było jakoś spokojniej...
— To przez popularność Diggory'ego — wyjaśnił Fred.
— Według mnie będzie dobrze reprezentował Hogwart — odparła Kathleen, wzruszając ramionami. — Pewnie się nie zgadzamy, ale... Nie szkodzi.
— Ilu ludzi, tyle opinii — George wzruszył ramionami. — Nic na to nie poradzimy.
Sami niezbyt przepadali za Diggorym, jednak nie zamerzali z tego powodu prawić Puchonce kazań. Miała przecież prawo do własnego zdania.
W pewnym momencie George zauważył, że zanim przyszli, Kathleen była nieco zajęta. Przyszło mu do głowy, że mogłaby woleć wrócić do swojego poprzedniego zajęcia.
— Hej, bo może my ci przeszkadzamy? — zapytał. — Widzę, że akurat robiłaś coś innego...
— Możemy sobie pójść i wrócić kiedy indziej — dodał Fred.
— Jeśli tylko przeszkadza ci nasze towarzystwo — dorzucił jeszcze George. Zawsze była zirytowana, kiedy ją zagadywali. Dopiero ostatnio trochę się zmieniło, zupełnie jakby zaczęła im ufać...
Kathleen podniosła wzrok znad pióra, które wcześniej obracała w palcach. To, że bliźniacy ją o to spytali, było dla niej nowością, bo zazwyczaj odnosiła wrażenie, że nie interesuje ich fakt, czy odpowiada jej ich towarzystwo. Teraz najwyraźniej zaczęli liczyć się z faktem, że nie każdy lubi być bez przerwy otaczany przez ludzi - ona na przykład często lubiła pobyć w swoim własnym towarzystwie i dobrze się z tym czuła.
— Cóż, to miło, że pytacie, bo zanim przyszliście, to pisałam list... — zaczęła, na co bliźniacy zaczęli zbierać się do odejścia. — Ale jeśli naprawdę chcecie, to nie przeszkadza mi wasze towarzystwo. List może chwilę zaczekać...
— O, to miło, że zmieniasz dla nas swoje plany na popołudnie — Fred wyszczerzył zęby, na co brunetka przewróciła oczami.
— Ale nie będzie czekał w nieskończoność, musicie mi wybaczyć — odparła, na co bliźniacy pokiwali głowami.
— Rozumiemy, Kathleen — przytaknęli z uśmiechami na twarzach.
— Też mamy coś do roboty na to popołudnie — dodał Fred. — I absolutnie nie ma to związku z lekcjami.
Kathleen uniosła brwi z rozbawieniem. Tego akurat mogła się po nich spodziewać.
— Nie mam pojęcia, co zamierzacie robić przez resztę popołudnia, ale moglibyście chociaż nie puścić z dymem całego Hogwartu?
— No nie, o taką zbrodnię nas nie podejrzewaj — zaprotestował George, udając oburzenie.
Naturalnie Kathleen nie miała pojęcia, który z bliźniaków to Fred, a który George. Tyle że nie sądziła, by było jej to szczególnie potrzebne do szczęścia.
Wzruszyła ramionami, słysząc oburzenie Gryfona.
— Skąd mam wiedzieć, czy aby na pewno nie bylibyście w stanie tego dokonać?
— Nasze słowo jest droższe od pieniędzy — zapewnił ją George, na co ona tylko się roześmiała.
W pewnym momencie rozmowy tchnęło ją, by zapytać ich o coś, o czym pomyślała wczorajszej nocy, zanim zasnęła z Artemisem wtulonym w jej bok.
— Tak właściwie mam do was pytanie — powiedziała ostrożnie.
— Zamieniamy się w słuch — odparł Fred, na co Puchonka się roześmiała.
— No dobra... Mówiliście, że Artemisa znaleźliście dzięki jakiejś Włoszce...
— Której wpadł w oko Fred, tak — przytaknął George, a jego brat kopnął go w piszczel. Kopnięty bliźniak syknął i obrzucił brata morderczym wzrokiem.
— Nie wnikam w szczegóły — Puchonka pokręciła głową z rozbawieniem. — Chciałam tylko zapytać, czy nie wiecie przypadkiem, jak ta Włoszka się nazywa.
— Marcella — odparł natychmiast Fred. — Nazywa się Marcella.
George spojrzał na niego spod zmrużonych powiek.
— A jednak zapamiętałeś, jak się nazywa.
— To było wczoraj, czemu miałbym zapomnieć?
— No nie wiem, ja niechcący zapomniałem... — George podrapał się po karku.
Z konwersacji bliźniaków Kathleen wydedukowała, który z bliźniaków jest który. Tyle że wiedziała, że jej wiedza była krótkotrwała - przy następnym spotkaniu ponownie nie będzie wiedziała, który z nich to Fred, a który George.
— Jesteś po prostu młodszy i już cię łapią zaniki pamięci, staruszku — stwierdził Fred, a Kathleen musiała się powstrzymać, by nie parsknąć histerycznym śmiechem. Jeśli bliźniacy codziennie tak sobie dogryzali, w pokoju wspólnym Gryffindoru musiał zawsze panować wesoły nastrój. Nie mówiąc już o domu Weasleyów.
George już miał odgryźć się bratu, kiedy Kathleen weszła mu w słowo:
— Wybaczcie, że wam przerwę — powiedziała, a w jej głosie dało się wyczuć rozbawienie — ale może wiecie jeszcze, jak ma na nazwisko ta Marcella? Łatwiej byłoby mi ją znaleźć, bo jeśli jest tam ich kilka...
— Nie wiemy — pokręcił głową Fred. — Ale pamiętam, że miała taką bardziej opaloną cerę i brązowe włosy. No i kilka pasemek tych włosów zmieniało kolor. Po prostu jestem spostrzegawczy, nie ekscytuj się, Georgie — dodał, przeczuwając, że jego brat zaraz rzuci jakąś uwagę.
— No dobra, to już coś więcej — Kathleen pokiwała głową.
— Może pomożemy ci ją znaleźć? — zaproponował George.
Brunetka pokręciła głową.
— Nie trzeba, dzięki. Jakoś dam sobie radę.
Bliźniacy nie narzucali się i po jakimś czasie oni też wrócili do swoich zajęć, które sobie zaplanowali.
Wtedy brunetka zajęła się pisaniem listów do rodziców. Powoli streściła rodzicom, co ostatnio słyszać w szkole, po czym odniosła swoje rzeczy do dormitorium, by następnie udać się do sowiarni, chcąc wysłać listy.
Po drodze widziała przez okno osoby z Beauxbatons, które spacerowały po błoniach, ubrawszy coś cieplejszego. Kathleen postanowiła, że spróbuje zapytać ich o ową Marcellę.
Miała tylko nadzieję, że ci nie zaczną zasypywać jej francuskim. Wtedy ona z przerażeniem nie byłaby w stanie im odpowiedzieć - nie znała francuskiego.
— Eee, hej — przywitała się, podszedłszy do dziewczyny i chłopaka, którzy akurat wyszli z powozu i teraz zmierzali na spacer. — Nie chcę wam przeszkadzać, ale chciałam zapytać, czy znacie taką jedną dziewczynę. Nazywa się Marcella...
Na szczęście oni doskonale rozumieli to, co Kathleen do nich mówiła i chłopak poszedł, by zawołać Marcellę. Dziewczyna, która została z nią, starała się jakoś nawiązać rozmowę. Nie żeby Kathleen specjalnie na tym zależało, ale jednak postanowiła nie zamykać się od razu - w końcu dziewczyna ta nie zrobiła jej nic, co by ją do niej zniechęciło.
Dosyć szybko przybyła Włoszka, o której mówili bliźniacy i z którą Kathleen chciała porozmawiać.
Puchonka miała tylko nadzieję, że Marcella zna angielski.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro