Rozdział 30. Marcella
Kathleen i Caleb ramię w ramię zeszli z Wieży Astronomicznej, a w sali wejściowej zauważyli spore zbiorowisko uczniów. Z zainteresowaniem podeszli bliżej i zauważyli, że to Fred, George i Lee zamierzają wrzucić swoje nazwiska do Czary Ognia.
Z daleka nie do końca słyszeli, co mówili bliźniacy i Lee, jednak oni
byli pewni, że uda im się oszukać Czarę.
— Myślisz, że im się uda? — spytał Caleb.
— Mam wrażenie, że nie... — mruknęła Kathleen.
I miała rację, bo jakaś niewidzialna siła wyrzuciła bliźniaków za linię. Ku rozbawieniu pozostałych, wyrosły im siwe brody. Delegatka z Beauxbatons, która na chwilę jeszcze została po wrzuceniu swojego nazwiska, zachichotała, po czym odeszła, zawołana przez madame Maxime.
Kathleen i Caleb również się roześmiali.
Po południu dwójka Puchonów spotkała Freda i George'a, którzy już pozbyli się swoich bród.
— Pani Pomfrey zna nowoczesne sposoby pozbywania się brody — zaśmiał się George.
— Warto to zapamiętać, gdyby ktoś miał kiedyś z tym problem — dodał Fred.
— Ta, szkoda, że loków nie załatwia się w podobny sposób — rzuciła Kathleen. — Miałabym prościej w życiu.
Bliźniacy popatrzyli po sobie przez chwilę, jakby nad czymś się wybitnie zastanawiali. Zaraz potem uśmiechnęli się do Kathleen, co nieco ją zdziwiło.
— Dzięki, Kathleen — powiedzieli jednocześnie, po czym odeszli w swoją stronę.
Brunetka spojrzała na swojego przyjaciela, szukając u niego pomocy.
— To było... Dziwne?
— Troszeczkę — Caleb skinął głową. — Ale Fred i George nie są aż tacy źli, co?
Tu Kathleen przyznała mu rację, choć zastanawiała się, czy kiedyś tego nie pożałuje.
Dopiero miała się dowiedzieć, że dzięki niej bliźniacy wpadli na kolejny produkt do ich własnego sklepu - coś, co miałoby pomóc w prostowaniu lub kręceniu włosów.
▪︎ ▪︎ ▪︎
Tego samego dnia Kathleen miała kolejny problem - poprzedniego wieczoru Artemis nie wrócił do jej dormitorium. Tłumaczyła sobie, że to przecież kot, a one zwykle chodzą własnymi drogami. Sytuacja wciąż się nie poprawiała, bo Artemis nie wracał. Wtedy Kathleen zaczęła go szukać, bo zawsze wracał przed zapadnięciem zmierzchu.
Podczas gdy Caleb poszedł zająć się lekcjami, Kathleen udała się do swojej kuzynki. Miała nadzieję, że Amy pomoże jej w poszukiwaniach.
— Hej, Kath — przywitała się z uśmiechem. Zaraz potem zmartwiła się, widząc smutną minę Kathleen. — Co się stało?
— Artemis wczoraj nie wrócił — odparła ze zmartwieniem. — Zawsze wracał na noc, a teraz go nie ma...
— Poszukamy go i popytamy w innych dormitoriach — zarządziła Amy. — Na pewno się znajdzie.
— Dzięki, Amy — Kathleen pokiwała głową.
Tyle że też nie zdołały znaleźć Artemisa, co zaczęło już coraz bardziej martwić Kathleen. W szkole popytała znajomych, czy nie rzucił im się w oczy bury kot, ale okazało się, że nikt takiego nie widział.
— Dzisiaj chyba nie macie za bardzo humoru — zauważył Fred, widząc smętne miny Caleba i Kathleen.
Brunetka nie chciała od razu spowiadać się bliźniakom ze swoich problemów, ale Caleb był szybszy.
— Artemis zaginął — wyjaśnił Caleb. — Może go widzieliście?
— Nie — George pokręcił głową. — Ale damy wam znać, gdyby rzucił nam się w oczy.
— Dzięki — westchnęła Kathleen.
W ciągu dnia nigdzie ona i Caleb nigdzie nie natrafili na Artemisa, co jeszcze bardziej ich martwiło. Dziewczyna totalnie straciła resztki dobrego humoru. Artemis był z nią dosyć długo i nie chciałaby go stracić. Rozpaczliwie pragnęła, aby do niej wrócił.
— Na pewno wróci — zapewniła ją Susan. — Może poszedł zapolować na myszy...
— Właśnie, w końcu jest kotem — dodała Hanna. — Koty polują na myszy i je jedzą...
— Wróci, nim się obejrzysz — dodała jeszcze Susan.
Kathleen pokiwała głową. Nawet jeśli wiedziała, że dziewczyny mają rację, to smutek jej nie opuszczał. Ponieważ przed ucztą, na której mieli zostać wyłonieni uczestnicy turnieju, nie miała nic innego na głowie, więc zasnęła, mając nadzieję, że kiedy się obudzi, jej kot do niej wróci.
Po incydencie z brodami bliźniacy wybrali się na błonia - jak uznali, by "rozruszać stare kości".
— Jasne, jasne, przyda wam się — zaśmiał się Lee.
— Z szacunkiem do starszych i bardziej doświadczonych przez życie, Lee — rzucił George, na co Fred zachichotał.
— Wiesz, że Kathleen w podobny sposób ucisza Malfoya?
George uśmiechnął się - rzeczywiście tak było, a jemu właśnie teraz przypomniał się ten piękny moment.
— Jak mogło mi to wylecieć z głowy...
— To już ewidentnie starość — podsumował Lee. — Zaniki pamięci to oznaka starości.
— Tak bardzo już ze mną źle... — westchnął George z udawanym przejęciem.
— To straszne, Georgie, starzejesz się szybciej ode mnie — zaśmiał się Fred, za co został szturchnięty w żebra przez swojego bliźniaka.
Trójka Gryfonów spacerowała sobie po błoniach, jednocześnie się wygłupiając. Gdyby odbyli spokojny spacer, wtedy nie byliby sobą.
W pewnym momencie zauważyli dwie dziewczyny z Beauxbatons, głośno ze sobą rozmawiające. Tak naprawdę to wyglądało to na małą sprzeczkę. Nie mieli pojęcia, o co się kłóciły, ale widocznie jedna z nich była już lekko wytrącona z równowagi, bo kilka pasm wśród jej brązowych włosów nieustannie zmieniało kolory z białego na niebieski, a potem na fioletowy i różowy.
— Ej, Freddie, czy to nie jest kot Kathleen? — zapytał George, wskazując na kota, którego trzymała jedna z dziewcząt.
Bez wątpienia był to Artemis ‐ już kilka razy widzieli tego kota i nie mogliby pomylić go z jakimś innym. Podeszli do dziewcząt, chcąc wyjaśnić sprawę.
— Przepraszamy, ale... Ten kot należy do naszej koleżanki — powiedział Fred, starając się, by dziewczyny zrozumiały jego angielski.
— Bardzo się o niego martwi — dodał George.
Dziewczyna trzymająca Artemisa spojrzała na nich spod zmrużonych powiek, jakby próbowała ich prześwietlić, czy jej nie okłamują. Pasma włosów drugiej dziewczyny na powrót zmieniły kolor na białe.
— Widzisz, Agathe, mówiłam, że tego kota ktoś może szukać — powiedziała po francusku do swojej koleżanki.
Agathe tylko prychnęła, po czym wepchnęła jej Artemisa w ramiona i odeszła z uniesioną wysoko brodą.
Dziewczyna z białymi pasmami spojrzała na bliźniaków i Lee i posłała im przepraszający uśmiech.
— Uh... Ciao — przywitała ich po włosku. — Przepraszam za kłopot...
— To nie twoja wina — zauważył Lee.
— Właśnie — dodał Fred. — To ona nie chciała go oddać.
Dziewczyna uśmiechnęła się i podała im kota.
— Zanieście go jego właścicielce, per favore — poprosiła. — Na pewno bardzo się ucieszy.
George wziął Artemisa i skinął głową.
— Dzięki za pomoc... Eee...
— Marcella — podała im swoje imię i uśmiechnęła się.
Zaraz potem bliźniacy i Lee udali się w poszukiwaniu Kathleen, by oddać jej zgubę.
— Ta Włoszka jest całkiem miła — zauważył Fred.
George uśmiechnął się.
— Pasowalibyście do siebie.
— Zachowujesz się jak jakaś denerwująca ciotka z zagranicy — odparł starszy bliźniak, na co młodszy się roześmiał i pogłaskał Artemisa po grzbiecie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro