Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24. Idealna szata

Długo trwało, zanim sowa Elise zdołała odnaleźć Syriusza, by zanieść mu list. Na szczęście wróciła, cała i zdrowa, choć po dłuższym czasie oczekiwania, dlatego Kathleen i Elise uznały, że Syriusz musi ukrywać się dosyć daleko.

Pod koniec lipca Kathleen, podobnie jak zapewne reszta uczniów Hogwartu, otrzymała listę książek i innych drobiazgów, potrzebnych do szkoły. Nieco się zdziwiła, kiedy na liście oprócz zwykłych szat znalazła też szatę wyjściową.

— Nie rozumiem — powiedziała, jeszcze raz zerkając na listę - definitywnie widniał tam napis szata wyjściowa. — Po co mi jakaś szata wyjściowa?

— Najwyraźniej będziecie mieli jakąś okazję, by taką założyć — stwierdziła spokojnie Elise, za pomocą magii myjąc i wycierając naczynia.

Kathleen skrzywiła się.

— Oby to nie było coś przesadnie nudnego.

— Na pewno nie będzie — pocieszyła ją blondynka. — Myślę, że Sam mogłaby uszyć ci taką szatę. Dzisiaj się do niej wybierzemy.

Zakład krawiecki, należący do siostry Elise i jej męża, znajdował się w Bristol, czyli w tym samym mieście, w którym mieszkała Samantha z rodziną. Elise musiała deportować się z córką w miejsce, które było nieco odludnione, by mugole przypadkiem ich nie zobaczyli.

W chwili, kiedy Elise i Kathleen weszły do zakładu, dzwoneczek wiszący przy drzwiach wyrwał Samanthę z jej aktualnego zajęcia. Uniosła głowę znad swojego zeszytu i uśmiechnęła się na widok siostry i siostrzenicy.

— Cześć — przywitała je i podniosła się z miejsca. — Co słychać?

— Katie potrzebuje sukienki. To znaczy... — tu Elise spojrzała na siostrę tak, jakby chciała jej telepatycznie przekazać informację o liście z Hogwartu. Mugole nie powinni o tym wiedzieć.

Samantha najwyraźniej zrozumiała przekaz, bo pokiwała głową i zabrała je do pomieszczenia, w którym szyła. Dało się to poznać po maszynach do szycia, materiałach, manekinach i innych krawieckich bibelotach.

— Amy też dostała dzisiaj list — powiedziała, wyjmując miarę krawiecką — i u niej też jest coś o szatach wyjściowych. Chyba szykuje wam się niezły bal — rzuciła do Kathleen z łobuzerskim uśmiechem.

— Miejmy nadzieję, że nie będzie tak źle — brunetka wzruszyła ramionami, na co jej ciotka się roześmiała.

— No jasne, że nie będzie, młoda. Skoro urządzają wam bale, to żal nie skorzystać — zaśmiała się, po czym wskazała siostrzenicy podwyższenie. — Okej, wskakuj, muszę wziąć z ciebie miarę.

Przez następne dziesięć minut Kathleen stała spokojnie, czekając, aż Samantha odmierzy potrzebne jej wymiary. Wszystko zapisała sobie w notatniku, a kartkę opisała niedbale imieniem Puchonki.

— Masz jakieś specjalne preferencje co do stylu i koloru tej sukienki? — zapytała, kiedy zakończyła już mierzenie. — Czy ma być bardzo rozkloszowana, czy chcesz mieć jakieś długie i szerokie rękawy, czy może jakoś do łokci... No i czy wiesz, jaki chcesz kolor.

Kathleen musiała przyznać, że tego nie wiedziała. Idąc do zakładu ciotki, kompletnie nie wiedziała, czego oczekuje w kwestii stroju wyjściowego - jedyne, na czym jej zależało, to na wyglądaniu możliwie najnormalniej.

— Nie chcę, żeby była jakoś przesadnie rozkloszowana — powiedziała nieśmiało, a Samantha zaczęła to notować. — Rękawy mogłyby być do łokci...

Samantha przez chwilę zastanawiała się nad czymś, jakby wizualizowała sobie w głowie ten strój, a Kathleen pomyślała, że popełniła jakiś poważny błąd stylowy.

— Jakaś koronka czy inne ozdoby? — zapytała jeszcze Samantha, na co Puchonka pokręciła głową. — Czyli idziemy klasycznie, bez wymyślnych ozdób...

— Dokładnie tak — przytaknęła Kathleen.

— Tak po prawdzie to pasuje to do ciebie — ciotka uśmiechnęła się, po czym zadała jeszcze jedno pytanie. — A jaki kolor? Ja widziałabym cię w czerwieni, ale to zależy tylko od ciebie...

Brunetka raczej nie myślała o czerwonym. Bardziej celowała w kolory nie rzucające się w oczy - czerwony był dosyć zwracającym uwagę kolorem. Zwłaszcza ten w odcieniu ognia.

— Rzeczywiście czerwony by do ciebie pasował, Katie — zauważyła Elise, która do tej pory styl sukienki pozostawiła w rękach córki, bo w końcu to ona ma ją nosić.

— Jeśli nie byłby zbyt intensywny, to dlaczego nie — zgodziła się Kathleen. Postanowiła zaufać wyczuciu stylu swojej cioci.

— Niezbyt intensywny... Zobaczę, co da się zrobić, Katie — powiedziała Sam, po czym zanotowała coś w swoim notatniku. — W razie czego prześlę wam jeszcze projekt, żebyście to sobie mniej więcej obejrzały.

Po wizycie u Samanthy dwie panie Black wybrały się na ulicę Pokątną, by tam zaopatrzyć Kathleen w przybory szkolne. Zaraz potem odwiedziły Lupinów.

— Szkoda, że lato nie może trwać cały rok — westchnęła Kathleen, leżąc na trawie.

— Kath, zanudziłabyś się w domu przez cały rok — zaśmiał się Caleb, również leżąc na plecach na trawie.

— Wcale nie — odparła, patrząc na chmury. — Wybieracie się na Mistrzostwa Świata w Quidditchu?

— Raczej nie — Caleb pokręcił głową. — Jakoś nikt z nas nie interesuje się quidditchem. A ty i Elise się wybieracie?

— Będziemy wtedy w Norwegii, więc też nie — odrzekła Kathleen. — Mama chce zobaczyć graniany.

— A ty chciałaś siedzieć cały rok w domu — zaśmiał się Caleb. — W Norwegii przynajmniej graniana zobaczysz.

— A w domu miałabym las, mogłabym pośpiewać, miałabym spokój od niektórych ludzi, kota... Czego chcieć więcej? — odparła Kathleen, patrząc na chmurę, która wisiała wysoko nad nią. — A skoro już jesteśmy w temacie kotów, to ta chmura wygląda całkiem jak kot.

— Niemożliwe — zachichotał Caleb. — Na moje oko to smok.

— Chyba się nie dogadamy — odparła z udawanym oburzeniem i szturchnęła przyjaciela łokciem w żebra. On oczywiście odpłacił się tym samym.

Ich śmieszkowanie zostało przerwane przez Carinę, z której warkocza wystawało mnóstwo kosmyków.

— Mógłbyś zapleść mi nowego warkocza? — zapytała swojego brata ze słodkim uśmiechem.

— Niech ci będzie. Siadaj — zgodził się, a Carina usiadła przed nim. Nie minęło pięć minut, a ciemnoblond włosy Cariny zostały zaplecione w o wiele schludniejszy niż wcześniej warkocz.

Jedenastolatka podziękowała bratu i wróciła do zbierania kwiatów.

Caleb przekrzywił głowę i spojrzał na swoją przyjaciółkę, a konkretnie to na jej włosy, jakby chodził mu po głowie pomysł, który Kathleen na pewno wybiłaby mu z głowy.

— Czemu się tak... — zaczęła, po czym potrząsnęła głową. — Nawet o tym nie myśl, Caleb!

— Dlaczego nie chcesz mieć warkocza? — zapytał ją z udawanym żalem w głosie.

— Nie lubię warkoczy — odparła stanowczo. — Co jeśli pokręcą mi włosy jeszcze bardziej?

Caleb spojrzał na przyjaciółkę z politowaniem.

— To w ogóle możliwe?

Kathleen przez chwilę patrzyła na ptaszka, który akurat sfrunął na ścieżkę, a Caleb patrzył na nią takim wzrokiem, jakby wiedział, że prędzej czy później Kathleen się podda.

I tak też się stało. Brunetka w końcu spojrzała na swojego przyjaciela, po czym westchnęła ze zrezygnowaniem. Zdjęła z włosów gumkę, którymi były związane, po czym obróciła się tyłem do Caleba, dając mu pełne pole do popisu.

— No dobra. Tylko nie powyrywaj mi wszystkich włosów, wbrew pozorom lubię moje loczki.

— Spokojnie, Kath, twoje loczki są w dobrych rękach.

Kathleen parsknęła cichym śmiechem.

— Masz szczęście, że ci ufam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro