Rozdział 22. Niepowtarzalny charakter
Choć następnego dnia Kathleen wciąż rozpierała radość, to jednak przeszła jej ochota na przytulanie Malfoya, ponieważ kiedy Snape powiedział swoim wychowankom tajemnicę Remusa, znienawidzony Ślizgon zaczął sobie kpić z Caleba i jego ojca.
— Ja na twoim miejscu miałbym się na baczności, Lupin — powiedział, kiedy mijali się na jednym z korytarzy. — Nie życzyłbym sobie kolejnego wilkołaka w szkole.
— Tylko że to nie jest koncert życzeń — mruknął Caleb ze złością.
— Właśnie, Malfoy, nikt nie pyta, czego sobie życzysz — przytaknęła Kathleen. — Ja przez trzy lata życzyłam sobie, byś zniknął z tej szkoły, i co? Nadal tu jesteś.
Draco prychnął, po czym odszedł razem ze swoimi kumplami. Dziewczyna zastanawiała się, kiedy wreszcie do niego dotrze, że nie każdy (a praktycznie nikt) boi się aroganckiego Ślizgona.
Po przemiłym spotkaniu z Malfoyem Kathleen i Caleb poszli w kierunku, do którego zmierzali - do gabinetu Remusa. Akurat był tam Harry, który zakończywszy rozmowę wyszedł z gabinetu, bo sprawy rodzinne raczej go nie dotyczyły.
Nauczyciel uśmiechnął się do nich.
— Właśnie miałem was szukać.
— Czyli jednak rezygnujesz z pracy w Hogwarcie? — dopytywał Caleb, na co jego tata pokiwał głową.
— Tak. Za niedługo zlecą się sowy od rodziców, którzy nie będą chcieli, aby ich dzieci uczył ktoś taki jak ja...
— Według mnie jesteś najlepszym nauczycielem, jaki mógł nas uczyć — powiedziała szczerze Kathleen.
Caleb od razu poparł przyjaciółkę.
— To prawda, tato. Udało ci się zainteresować Kathleen obroną przed czarną magią, to nie lada wyczyn — dodał i został obdarzony morderczym spojrzeniem przez brunetkę.
— Bardzo śmieszne, Caleb.
Remus roześmiał się.
— Cieszę się, że podobały wam się lekcje.
— Jestem pewna, że wszyscy podzielają wasze zdanie — od strony wejścia usłyszeli ciepły, kobiecy głos. Należał do kobiety, która stanęła w drzwiach gabinetu swojego męża.
Delilah Lupin była dosyć urodziwą osobą o długich, czarnych włosach oraz intensywnie zielonych oczach. Prawą dłoń zdobiła bransoletka wykonana z odrobinę niedokładnie dobranych kolorystycznie koralików. W tej samej dłoni ściskała dłoń siostry Caleba - Cariny. To właśnie jej autorstwa bransoletka spoczywała na dłoni Delilah.
Ucałowała na powitanie swojego męża i syna, a także Kathleen. Carina równie entuzjastycznie przywitała się z ojcem, bratem i przyjaciółką.
— To twoja decyzja, Remusie, chociaż ja też jestem zdania, że lepszego nauczyciela obrony przed czarną magią niż ty nigdy nie było — powiedziała.
— Lockhart nie był za dobrym nauczycielem — przytaknął Caleb, na co Kathleen złapała się za skronie.
— Nie przypominaj mi o nim.
Remus i Delilah zareagowali na to śmiechem.
▪︎ ▪︎ ▪︎
Przez następne dni Kathleen nie opuszczał dobry nastrój. W pewnym sensie, bo Draco Malfoy najwyraźniej nie zamierzał przestać psuć jej radości. Pocieszał ją fakt, że Ślizgon dostawał białej gorączki, bo hipogryf go przechytrzył.
Z racji że Puchonka czasami potrzebowała pobyć trochę w samotności, to tego dnia siedziała na jednym z pięter Wieży Astronomicznej, gdzie sobie podśpiewywała. W tamtej chwili prawie nie dbała o to, czy ktoś ją usłyszy, bo piosenka poniosła ją całkowicie. Wesoła melodia idealnie oddawała jej radość.
Artemis siedział na kolanach Kathleen, mrucząc z zadowoleniem. Brunetka czasami przerywała śpiewanie, by powiedzieć kotu, jakie mądre z niego zwierzę.
— Dobrze, że zaprowadziłeś nas do Wrzeszczącej Chaty, Artemis — szepnęła, głaszcząc go po grzbiecie. — Cieszę się, że spotkałam się z tatą.
Śpiewała dalej, patrząc na znajdujący się w oddali las. W pewnym momencie przerwała śpiewanie. Usłyszała jakieś dziwne szelesty, dobiegające z dołu. Artemis zeskoczył z kolan właścicielki i miauknął przeciągle, stając przy schodach.
Zaniepokojona Kathleen cicho podeszła do kota i prawie krzyknęła z zaskoczenia. Przy schodach stali bliźniacy Weasley i patrzyli na nią z dołu z uśmiechami na twarzach.
— Piękny koncert, Kathleen — powiedział jeden z nich. Puchonka potrząsnęła głową, po czym zaczęła schodzić po schodach.
— Można wiedzieć, co tu robicie? — zapytała z poirytowaniem. — Jeszcze może teraz cała szkoła wie, że dosyć często przychodzę tu i śpiewam?
Ku jej zaskoczeniu, bliźniacy zaprzeczyli.
— Nie — odpowiedział Fred, choć Kathleen nie miała o tym pojęcia. — Tylko my o tym wiemy.
— Nie powiedzieliśmy o tym nawet Lee — dodał George. — Pomyśleliśmy, że skoro śpiewasz tam, gdzie mało kto zagląda, to pewnie chcesz utrzymać to w tajemnicy.
— A my nie mamy w zwyczaju zdradzania cudzych sekretów — dokończył starszy bliźniak.
Kathleen uniosła brwi. Nigdy by nie podejrzewała, że bliźniacy mogliby podsłuchiwać, jak śpiewa. Nie podejrzewała też, że zachowają tę informację dla siebie. Jednak to, że ją podsłuchiwali, bardzo ją zirytowało, zakrywając jedyny pozytywny fakt.
— Co takiego pociągającego we mnie zobaczyliście, że uczepiliście się do mnie od początku roku? — zapytała z poirytowaniem.
— No cóż... — zaczął Fred. — Wszyscy widzą w tobie to, co oczekują zobaczyć.
— Wiesz, sugerują się nazwiskiem, bo skoro Syriusz Black jest mordercą, to ty z pewnością też nie zasługujesz na to, by spojrzeć na ciebie bez jakichkolwiek uprzedzeń — dodał George, na co Kathleen uniosła brwi.
— Ale naszym zdaniem masz bardzo ciekawy i niepowtarzalny charakter, w dodatku warty uwagi. I śpiewasz bardzo ładnie, to trzeba przyznać.
— Bez względu na to, czy twój ojciec był Azkabanie zasłużenie, czy nie, ty nie zasługujesz na takie traktowanie.
Tu Kathleen już kompletnie nie miała pojęcia, co powiedzieć. Była przekonana, że bliźniacy zwyczajnie chcą się z niej ponabijać, ale słuchając ich doszła do wniosku, że wcale tak nie było. Chociaż nie była co do tego całkowicie przekonana. Rzadko ludzie uważali jej charakter za coś wartego uwagi. Według niektórych nie wpasowywała się w standardy Puchonów.
— Niby co jest takiego ciekawego i niepowtarzalnego w moim charakterze? — spytała i odgarnęła z twarzy czarne włosy.
— Już samo to, że wolisz spędzać czas w mniejszym towarzystwie jest dosyć ciekawe — zauważył Fred, na co Kathleen prychnęła.
— Nie każdy lubi tłumy ludzi. Ja na przykład czuję się wtedy niekomfortowo.
— To fakt, ale wiesz, z reguły jak ktoś uderzyłby takiego typowego Puchona, to on nadstawiłby drugi policzek. Za to ty oddałabyś ze zdwojoną siłą — dodał swoje George, a to wywołało minimalny uśmiech na twarzy dziewczyny. — Weź to za pozytyw, według nas to bardzo pozytywna cecha.
To mówiąc, posłali jej szerokie uśmiechy i poszli w swoją stronę, zostawiając skołowaną Kathleen przy wejściu na Wieżę Astronomiczną. Brunetka potrząsnęła głową, po czym skierowała się do Wielkiej Sali, gdzie trwała już kolacja. Po drodze zaczęła dochodzić do wniosku, że być może źle oceniła bliźniaków i ci mogą nie być aż tak źli, jak się jej początkowo wydawało.
Miała nadzieję, że nikt nie dowie się o jej sekrecie. Gdyby ktoś się o tym dowiedział, wtedy byłoby pewne, że to Fred i George nie potrafią zachować tajemnicy dla siebie.
— Merlin pewnie ma teraz ze mnie niezły ubaw — powiedziała do swojego kota, który zamiauczał w odpowiedzi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro