Rozdział 21. Uciekinier
Wszystko działo się szybko - Wrzeszcząca Chata została opuszczona, Remus zamienił się w wilkołaka, Syriusz starał się jakoś obronić pozostałych przed swoim przyjacielem, który niestety nie miał nad sobą kontroli, Peter uciekł, a Elise odwróciła uwagę Remusa od swojego męża. Kathleen średnio uśmiechało się przeżywanie tego samego po raz drugi, ale nie mogła nic na to poradzić.
— Nawet nie próbuj biec za Pettigrew — poradziła mu, wnioskując, że właśnie to chodziło po głowie Gryfonowi w chwili, kiedy zdradziecki przyjaciel ich rodziców zwiał. — Nikt nie może nas zobaczyć, a poza tym... No, to byłoby trochę trudne.
Niedługo potem Kathleen i Harry z przeszłości pognali za Syriuszem. Już wiedzieli, co się dzieje - atak dementorów na pewno nie był niczym przyjemnym.
Razem z Hardodziobem przybiegli na skraj jeziora. Nad trzema postaciami leżącymi po drugiej stronie wody widzieli mnóstwo dementorów. Harry z niecierpliwością wypatrywał swojego taty - miał nadzieję, że przyjdzie i wyczaruje patronusa. Po pewnym czasie dotarła do niego zaskakująca prawda.
— To nie był mój tata. To... To byłem ja.
Kathleen uniosła brwi. Tego raczej się nie spodziewała, ale nie było co dyskutować, kiedy szło o życie jej taty.
— W takim razie nie ociągaj się, Potter, bo patronusy same się nie wyczarują — mruknęła, unosząc własną różdżkę.
Obydwoje skupili się na swoich szczęśliwych wspomnieniach i z ich różdżek wypłynęły jasne światła - to Harry'ego przypominało jelenia, co było nieco zaskakujące dla nich obojga.
— Twój łoś właśnie pomógł mi uratować mnie i mojego tatę — zauważyła Kathleen, kiwając głową. — Wiesz, nie obraź się, ale nie będę padać ci do stóp za ten chwalebny czyn, mam teraz ważniejsze sprawy na głowie.
— Tylko że to był jeleń...
Puchonka machnęła ręką.
— Nieważne, ratujmy tatę.
Zaraz potem ich oczom ukazał się Snape, który wyczarował magiczne nosze, na których następnie lewitował nieruchomego Harry'ego, Kathleen i Syriusza, a także Rona. Za nim szli Caleb i Hermiona.
— Mamy niewiele czasu — powiedziała Kathleen. — Musimy uwolnić tatę i wrócić do skrzydła szpitalnego, zanim w ogóle ktoś odkryje, że nas tam nie ma...
Na chwilę przerwała, bo z kieszeni jej bluzy wyszła Scarlett, nieśmiałek jej matki. Zupełnie zapomniała, że kreatura nie wróciła do Elise, która w tym czasie była pod swoją animagiczną postacią.
Po drzemce w kieszeni dziewczyny Scarlett najwyraźniej dostała jakiegoś zastrzyku energii, bo szybko wdrapała się na jej ramię, by następnie zniknąć w niesfornych lokach dziewczyny.
— Scarlett, zaplączesz się tam... — mruknęła, ale Scarlett najwyraźniej nie miała zamiaru jej słuchać. Brunetka przewróciła oczami. — Przynajmniej się nie zgubisz, jak już będziemy lecieć.
Harry zrobił gest w kierunku Hardodzioba, którym sugerował, by Kathleen pierwsza na niego wsiadła.
— Eeee... Panie przodem — powiedział, na co Puchonka parsknęła cichym śmiechem.
— A ja głupia myślałam, że Gryfoni są odważni — rzuciła od niechcenia, ale przyjęła pomoc Harry'ego, który ją podsadził, a następnie usiadł za nią. Dziewczyna lekko uderzyła piętami w boki hipogryfa, który poderwał się do lotu.
Kathleen dużo razy słyszała od swojej matki o tym, że latanie na hipogryfie to coś zupełnie innego niż latanie na miotle. Nigdy w to nie wątpiła, ale teraz mogła z czystym sumieniem przyznać mamie rację.
W końcu dolecieli do odpowiedniego okna. Brunetka zatrzymała Hardodzioba, który zawisł przed jednym z okien.
Scarlett wyjrzała zza loków Kathleen. Gdyby okno było zamknięte na kłódkę, zręczne pazurki nieśmiałka mogłyby pomóc, jednak w tym przypadku prościej było użyć różdżki.
Harry zastukał w okno, zwracając uwagę Syriusza, który zerwał się z miejsca i spróbował otworzyć okno, co niestety mu się nie udało.
— Nie martw się, tato, wydostaniemy cię stąd! — powiedziała z pewnością w głosie, po czym wyjęła różdżkę. — Alohomora!
Okno otworzyło się, a Syriusz ze zdumieniem patrzył to na hipogryfa, to na Kathleen i Harry'ego.
— Jak...
— Tato, mamy niewiele czasu — przerwała ojcu Kathleen. Nie chciała, by jedno z rodziców ponownie zostało jej odebrane. — Dementorzy zaraz mogą się pojawić...
Syriusz nie zamierzał ponownie zostać osadzony w Azkabanie i odcięty od swojej rodziny, więc wydostał się z pomieszczenia przez okno i wsiadł na Hardodzioba za Harrym. Kathleen zacmokała na hipogryfa.
— Dziobku, a teraz w górę! — poleciła mu. — Na wieżę!
Zwierzę posłuchało i już po chwili wszyscy troje wraz z Hardodziobem byli na wieży. Kathleen i Harry szybko ześlizgnęli się z hipogryfa.
— Syriuszu, musisz uciekać jak najszybciej — mówił Harry. — W każdej chwili mogą zauważyć, że uciekłeś...
— Co się stało z pozostałą trójką? — zapytał mężczyzna, mając na myśli Caleba, Hermionę i Rona.
— Wszystko z nimi w porządku, są w skrzydle szpitalnym — odparła Kathleen. Zanim Harry zdążył wejść jej w słowo, wyjęła z kieszeni zdjęcie, które przysłała jej Elise - przedstawiające małą Kathleen z rodzicami, na tle zimowej bieli. Podała je ojcu. — Na żywo ja i mama możemy nie mieć jak dodać ci otuchy, tato, to może chociaż na zdjęciu ci pomożemy...
Syriusz aż uśmiechnął się, widząc fotografię z dwiema najważniejszymi w jego życiu kobietami. Pochylił się i pocałował córkę w czoło.
— Jeszcze będziemy szczęśliwą rodziną, Katie — powiedział z uśmiechem. — Ty również, Harry. Bez was tkwiłbym w Azkabanie...
— Do tego nie dopuścimy — zapewnił go Harry. — Ale teraz może lepiej już uciekaj.
Black pokiwał głową.
— Racja. Ucałuj ode mnie Elise, Kathleen — dodał, po czym uderzył hipogryfa piętami w boki, a ten wzniósł się w powietrze i po chwili zniknęli w ciemności.
Harry oderwał wzrok od miejsca, w którym stracili z oczu Syriusza i Hardodzioba.
— Musimy wracać do skrzydła szpitalnego — przypomniał jej.
Dziewczyna pokiwała głową.
— Tak, musimy. I to szybko.
Po drodze miała ochotę po prostu zacząć podskakiwać z radości, a przy okazji obudzić cały zamek. Jej tacie udało się uniknąć Azkabanu! Teraz mogła tylko oczekiwać, aż wszystko się ułoży.
Kiedy zeszli z wieży, natknęli się na Knota i Snape'a - na szczęście nie zostali przez nich zauważeni.
— Pocałunek dementora zostanie złożony natychmiast? — chciał wiedzieć Snape.
— Oczywiście, jak tylko Macnair wróci z dementorami — odrzekł minister. — Chciałbym już poinformować Proroka Codziennego, że drań został już złapany. Na pewno będą chcieli przeprowadzić z panem wywiad, a jak tylko Black i Potter odzyskają rozum, opowiedzą, jak uratował im pan życie...
Kathleen miała ochotę roześmiać im się w twarz. Nigdy nie powiedziałaby czegoś takiego, bo były to same kłamstwa, a na dodatek jej tata zdążył uciec, więc cała chwała dla Snape'a miała legnąć w gruzach. Przez to wszystko prawie zaczęła śpiewać radośnie.
Kiedy minister i profesor odeszli, Kathleen i Harry wyszli ze swojej kryjówki, by jak najszybciej dotrzeć do skrzydła. Chwilowo przeszkodził im w tym Irytek, ale mimo wszystko udało im się tam dotrzeć, zanim Dumbledore zamknął drzwi. Dyrektor uśmiechnął się szeroko, widząc ich.
— I jak?
— Wspaniale! — odpowiedziała Kathleen z entuzjazmem. — Tata odleciał razem z Hardodziobem!
— Świetnie się spisaliście — pochwalił ich. Przez chwilę słuchał, co działo się w skrzydle. — Myślę, że wy już odeszliście, więc do środka.
Obydwoje weszli do pomieszczenia, gdzie czekali już Caleb i Hermiona. Po rozpromienionej twarzy swojej przyjaciółki Caleb poznał, że wszystko poszło po jej myśli. Wrócili na swoje miejsca na łóżkach, a jedząc czekoladę od pani Pomfrey Kathleen szeptem opowiedziała wszystko Calebowi. Chłopak nie potrafił się nie uśmiechać, widząc radość swojej przyjaciółki.
Ich spokój nie trwał jednak długo. Ku niezadowoleniu pani Pomfrey do skrzydła szpitalnego wpadli Knot, Snape i Dumbledore. Nauczyciel eliksirów był oczywiście pewny, że Harry ma coś wspólnego ze zniknęciem Syriusza Blacka, a Kathleen mu w tym pomagała.
Do Puchonki nie docierała przynajmniej połowa słów, które profesor skierował w ich kierunku. Rozpierała ją taka radość, że mogłaby nawet przytulić Draco Malfoya, choć zapewne w rzeczywistości nie byłoby to takie proste.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro