Rozdział 15. Kot przewodnik
Przed pokojem wspólnym znaleźli Artemisa, więc zabrali go ze sobą do środka. Tyle że kot widocznie nie chciał tam być - wyrywał się, kiedy Kathleen wnosiła go do pokoju wspólnego, a kiedy przekroczyli próg pomieszczenia, zeskoczył z jej objęć i prychnął.
— Nie rozumiem — powiedziała Kathleen, kiedy kot usiadł przed wejściem i zaczął miauczeć, jakby myślał, że same się otworzą. — Nigdy wcześniej się tak nie zachowywał...
Caleb popatrzył na Artemisa badawczym wzrokiem.
— Wydaje mi się, że on chce nas gdzieś zaprowadzić.
Kot zamiauczał ponownie, utkwiając w nim swoje zielone oczy.
— Możliwe, że masz rację — zgodziła się Kathleen. — To musi być coś poważnego, bo rzadko Artemis się tak zachowuje. Ostatnim razem, kiedy chciał mnie gdzieś zaprowadzić, doprowadził mnie do porzuconego gronostaja...
— W takim razie idziemy — postanowił Caleb. — Masz jakiś pomysł, w jaki sposób możemy przedrzeć się niepostrzeżenie przez zamek?
Brunetka zastanowiła się chwilę. Kyle opowiadał jej o wielu zaklęciach...
— Wiem! Zaklęcie Kameleona! — zawołała, na co Caleb spojrzał na nią ze zdumieniem.
— Jesteś pewna? To trudne zaklęcie...
— Mogę spróbować, Kyle mnie tego uczył i udało mi się sprawić, by Amy zniknęła — odparła, a jako że Caleb ufał przyjaciółce, po kilku minutach oboje wtapiali się w tło za sprawą Zaklęcia Kameleona. Artemis jednak potrafił wyczuć ich obecność.
— No, to prowadź, panie przewodniku — powiedziała ze śmiechem do kota, otwierając wejście do pokoju wspólnego Hufflepuffu.
Zwierzak miauknął z zadowoleniem, po czym wyszedł na korytarz. Dwójka Puchonów ruszyła za nim, z przyzwyczajenia patrząc, czy nikt ich nie obserwuje, choć wcale nie musieli tego robić. Ze zdumieniem szli za Artemisem, który już wyprowadził ich z zamku i akurat zmierzał w kierunku Wrzeszczącej Chaty i wierzby bijącej.
— Artemis, nie idź tam! — powiedziała Kathleen stanowczo, ale kot nie miał zamiaru jej posłuchać - jakby nigdy nic poszedł w kierunku wierzby bijącej, zupełnie jakby była zwykłym, nieszkodliwym drzewem. Oczami wyobraźni Kathleen już widziała, jak jej pupil jest porwany przez niesforne gałęzie wierzby. Nic takiego jednak się nie stało, bo przecież Artemis był o wiele mniejszy od swojej właścicielki. Wierzba lekko się poruszyła, na szczęście nie robiąc nic Kathleen i Calebowi, stojącym w oddaleniu od niej.
Artemis przysiadł na jednym z konarów wierzby, tym sposobem ją unieruchamiając. Caleb patrzył na to ze zdumieniem wymalowanym na twarzy.
— Na Merlina, wiedziałem, że zwierzęta są mądre, ale czegoś takiego w życiu nie widziałem — stwierdził, a z jego szeroko otwartych oczu dało się idealnie wyczytać ich brązowy kolor.
Kathleen nie zdążyła odpowiedzieć, bo Artemis miauczeniem przypomniał im o ich misji.
— Powinniśmy już iść i zobaczyć, co takiego wartego zainteresowania jest we Wrzeszczącej Chacie — zauważyła, a Caleb pokiwała głową.
— Jasne, idziemy.
Przechodząc obok wejścia do tunelu, dziewczyna zdjęła swojego kota z konara, a ten będąc już w tunelu zeskoczył z jej rąk na ziemię i poprowadził ich w jego głąb.
Tunel zaprowadził ich do Wrzeszczącej Chaty, co już na początku przewidzieli. Zbliżając się do otwartych drzwi, Artemis spojrzał na nich i miauknął, po czym wszedł do środka. Za nim cicho weszli Kathleen i Caleb i musieli przyznać, że tego, co tam zastali, w życiu by się nie spodziewali.
W kącie pomieszczenia siedzieli Ron i Hermiona. Zauważywszy swoich rówieśników, chłopak otworzył szeroko oczy, zastanawiając się, czy przyszli ich uratować, czy raczej pomóc Syriuszowi Blackowi, który leżał na podłodze, mierzony różdżką przez Harry'ego. Obok niego siedziały dwa koty - Artemis i Krzywołap i prychały na Pottera. Kathleen od razu pomyślała, że już wie, skąd jej podopieczny wracał za każdym razem, kiedy znajdowała go niedaleko pokoju wspólnego Gryffindoru - najwyraźniej znalazł sobie kolegę.
Brunetka przeniosła wzrok na Harry'ego i Syriusza. Od razu poznała swojego tatę, którego tak wiele razy widziała na zdjęciach. Jej dłoń od razu powędrowała do różdżki, którą miała zatkniętą za kieszeń spodni.
— Expelliarmus — powiedziała cicho, a różdżka Harry'ego wyleciała z jego dłoni. Calebowi udało się złapać ją w locie.
Harry spojrzał na stojących za nim Puchonów. Nie wyglądał na zadowolonego - raczej patrzył na nich z wyrzutem.
— On zabił moich rodziców! To morderca! — zawołał, a Kathleen pokręciła głową, starając się zachować spokój.
— Mój tata nie jest mordercą! — odparła stanowczo. — A jeśli go zabijesz, to automatycznie ty staniesz się mordercą, nie wpadłeś na to?
Harry nie odezwał się, a Ron dosyć głośno nabrał powietrza do płuc. Nie podlegało dyskusjom, że Kathleen i Caleb nie przyszli ich ratować, co było raczej do przewidzenia.
Brunetka bez słowa podała ojcu dłoń, by pomóc mu wstać, co ten od razu przyjął i dzięki temu nie patrzył na nią z dołu. Teraz wpatrywał się w nią z ojcowską miłością w oczach.
Kathleen doskonale pamiętała, że kiedyś miała ochotę po prostu wybuchnąć płaczem, kiedy widziała, że nawet jej wrogowie są żegnani na peronie przez obojga rodziców. Chociaż wiedziała, że rozpaczanie nad swoim losem nic jej nie da, czasami po jej twarzy spływały pojedyncze łzy. Jej tradycja z dzieciństwa przetrwała i co roku trzeciego listopada z okna jej dormitorium wyfruwała kartka urodzinowa dla Syriusza, zrobiona przez nią własnoręcznie. Wiele razy wyobrażała sobie, jak mogłoby wyglądać ich spotkanie po wielu, wielu latach, na które nigdy nie straciła nadziei. A teraz tak po prostu miała tatę przed sobą i nic nie stało na przeszkodzie, żeby rzucić mu się w ramiona i mocno uściskać. I właśnie to Kathleen uczyniła.
Wszystkie smutki z przeszłości jakby w jednej chwili odeszły w zapomnienie, kiedy Syriusz utrzymywał ją w uścisku. Caleb uśmiechnął się, wiedząc, jak bardzo jego przyjaciółka czekała na tę chwilę.
Syriusz spojrzał na Kathleen i uśmiechem.
— Nigdy nie straciłem nadziei, że jeszcze kiedyś cię zobaczę, Katie — powiedział, na co ona zareagowała szerokim uśmiechem.
Przypomniawszy sobie powód ich ocecności we Wrzeszczącej Chacie, Caleb zapytał:
— A tak z ciekawości, to co wy tu robicie?
Harry odchrząknął, spoglądając wymownie na Syriusza.
— Musieliśmy ratować Rona... — odparł, na co Kathleen uniosła brwi.
— Weasleya? Niby przed kim?
— Przed nim — Ron wskazał na stojącego obok Kathleen Syriusza.
Brunetka spojrzała na Rona z politowaniem, ukrywając zirytowanie.
— Patrząc po tym, że chcieliście pozbawić mnie rodzica, to raczej nie ciebie trzeba było ratować, Weasley — zauważyła, a Caleb musiał maskować rozbawienie, bo to nie do końca był czas na śmiechy.
— Jeśli już ktoś pozbawił kogoś rodzica, to on mnie! — odwrzasnął Potter. To, co wygadywał Harry, zaczynało już wyprowadzać Kathleen z równowagi, ale jednak udało jej się znaleźć ostatnie pokłady spokoju.
— Po raz setny w tym roku powtarzam, że tata nie jest mordercą — odpowiedziała najspokojniej, jak potrafiła. — I powtórzę to kolejne sto, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Zanim Kathleen zdążyła zareagować, chłopak wyrwał jej z dłoni swoją różdżkę, ponownie powalił Syriusza na ziemię i wymierzył różdżką w jego serce. Krzywołap prychnął na Harry'ego, po czym wdrapał się na Syriusza. Mimo że on kazał mu uciekać, to kot nie chciał o tym słyszeć - wczepił się pazurami w jego szatę i ani myślał puścić. Artemis miauknął do kota Hermiony, po czym również przysiadł obok Syriusza. Kathleen ponownie uniemożliwiła Harry'emu rzucenie jakiegokolwiek zaklęcia, tym razem zwyczajnie go odpychając. Zirytowany Gryfon już miał rzucić w nią jakimś zaklęciem, kiedy w drzwiach Wrzeszczącej Chaty pojawił się profesor Lupin. Widząc zaistniałą sytuację, rozbroił Harry'ego i stanął nad Syriuszem.
— Gdzie on jest? — zapytał, a ten bezgłośnie wskazał na Rona.
Lupin przez chwilę stał tam i wpatrywał się w przyjaciela, mówiąc coś o niemożliwości tego stwierdzenia. Po chwili jednak zaczął rozumieć. Pomógł wstać Syriuszowi, po czym objął go jak dawno niewidzianego brata. Spotkało się to z oburzeniem Hermiony, która najwyraźniej wiedziała dużo więcej, niż mogłyby się wydawać...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro