Rozdział 12. Koncert
W czwartkowe popołudnie Kathleen i Caleb szybkim krokiem zmierzali z powrotem w kierunku szkoły. Co prawda podobno nie powinni jej opuszczać, ale kto dbałby o przestrzeganie zasad, kiedy należało odwiedzić Hagrida?
Kathleen miała ochotę wyrzucić z siebie wszystkie wyzwiska, którymi obrzuciłaby Malfoya, gdyby tylko na każdym korytarzu nie czaili się nauczyciele. Złość na Ślizgona, przez którego Hagrid i Hardodziob mieli sporo kłopotów, jeszcze jej nie przeszła i prawdopodobnie nie miała kiedykolwiek minąć. Czasami myślała, że Caleb ma serdecznie dość jej nie zawsze opanowanego charakteru, ale chłopak uważał, że cecha ta jest częścią Kathleen, a on lubi tę cechę tak bardzo, jak swoją przyjaciółkę, która była dla niego jak siostra.
— Myślisz, że Hardodziob zostanie uniewinniony? — zapytał przyjaciółkę Caleb, na co ona westchnęła.
— Człowiek mający wyczucie i jakiekolwiek pojęcie o magicznych zwierzętach wiedziałby, że hipogryf sam z siebie nie zaatakowałby nikogo. I że to, co się stało, było winą Malfoya. Ale oczywiście tutaj wkracza Malfoy i jego ojciec ze swoimi znajomościami w Ministerstwie.
— No tak, w tym wypadku ten człowiek z wyczuciem nie ma szans — blondyn kiwnął głową.
— Niesprawiedliwa prawda — skwitowała Kathleen. — Choć i tak mam nadzieję, że Hardodziob zostanie uniewinniony.
Blondyn podzielał nadzieję przyjaciółki.
Zmierzając wraz z Calebem do piwnicy, po drodze Kathleen znalazła Artemisa, który po raz kolejny wracał sobie korytarzem prowadzącym do Wieży Gryffindoru.
— No nie wierzę — westchnęła, widząc swojego pupila. Podeszła do niego i wzięła go na ręce. — Artemis, czy ty znalazłeś sobie nowego właściciela?
Kocur zamruczał, wtulając się w swoją właścicielkę. Brunetka wywróciła oczami.
— No tak, typowa kolej rzeczy.
Caleb roześmiał się, a po chwili Kathleen mu zawtórowała i przytuliła zwierzaka do siebie.
— No niech ci będzie, nie umiem się na ciebie gniewać, Artemis — uśmiechnęła się do siebie, po czym spojrzała na chłopaka. — Wiesz, jaką mamy tradycję z Artemisem?
— Nie mam bladego pojęcia, Kath — odparł Caleb. — Ale coś mi się zdaje, że za chwilę się dowiem.
— Masz rację, dowiesz się — kiwnęła głową, po czym chwyciła przyjaciela za rękę i poprowadziła w kierunku Wieży Astronomicznej.
Kiedy dotarli na odpowiednie piętro, brunetka usiadła przy oknie, a Caleb przysiadł obok niej. Artemis tradycyjnie siedział na kolanach swojej właścicielki, cicho mrucząc.
— Za każdym razem, kiedy znajduję tego oto uciekiniera, przychodzę z nim tutaj i śpiewam — wyjaśniła, uśmiechając się. — Mało kto tutaj chodzi, a w dodatku stąd jest dobry widok na las...
— A ty uwielbiasz las — zauważył blondyn.
— Kocham środowisko, w którym żyję, okej? — po tych słowach roześmiała się. — Ale masz rację, uwielbiam las.
Artemis zamiauczał, jakby domagał się od swojej właścicielki śpiewu. Caleb popatrzył na przyjaciółkę wyczekująco. On też uwielbiał, jak dziewczyna śpiewała.
Kathleen roześmiała się.
— Och, no dobra — powiedziała, po czym wzięła głęboki wdech. Zaraz potem z jej ust zaczęły płynąć słowa piosenki: — When you walk through the storm,
Hold you head up high,
And don't be afraid of the dark...
Podczas gdy Kathleen śpiewała, a Caleb słuchał jej z uśmiechem na ustach, nie mieli pojęcia, że nie są sami na Wieży Astronomicznej. Mianowicie, na piętrze niżej byli Fred i George, którzy wiedząc, że Artemis jest kotem Kathleen, pomyśleli, że po odnalezieniu go dziewczyna będzie na Wieży Astronomicznej. Tok rozumowania chłopaków ich nie zmylił - usłyszeli głos swojej znajomej Puchonki, z każdą chwilą coraz pewniejszy.
— Dawno nie słyszeliśmy koncertu naszej znajomej, Freddie — zauważył George, na co jego bliźniak uśmiechnął się.
— To wsłuchajmy się, braciszku, zanim Kathleen zda sobie sprawę, że tu jesteśmy — odpowiedział mu i dalej w ciszy słuchali śpiewu Puchonki. W pewnym momencie do jej śpiewu dołączył jeszcze inny głos - nieśmiały, trochę cichszy, jednak słyszalny dla bliźniaków. Od razu uznali, że był to Caleb.
Musieli też przyznać, że gdyby znali tekst tej piosenki, na pewno przyłączyli by się do śpiewania, bo sposób, w jaki dziewczyna to śpiewała, wręcz zachęcał do wspólnego śpiewania. Trudność nie polegała tylko na nieznajomości tekstu, lecz również na tym, że gdyby Fred i George się przyłączyli, wtedy Kathleen z łatwością dowiedziałaby się o tym, że bliźniacy upodobali sobie słuchanie jej "koncertów".
— At the end of a storm,
Is a golden sky,
And a sweet silver song of a lark...
Kiedy z górnego piętra głos Kathleen powoli zaczął cichnąć, bliźniacy odebrali to jako sygnał do odwrotu. Powoli wycofywali się w kierunku wyjścia, odrobinę jeszcze słysząc głos dziewczyny, a później jej nerwowy śmiech, kiedy spojrzała na swojego przyjaciela. Na jego twarzy widniał delikatny uśmiech.
— Moje śpiewanie aż tak dobrze na ciebie działa? — zapytała, na co on roześmiał się.
— No jasne. I przy okazji przypomniało mi się, jak śpiewałaś mi kołysanki, kiedy mieliśmy jakieś pięć czy sześć lat.
Dziewczyna uśmiechnęła się - rzeczywiście była taka sytuacja. Akurat wtedy Lupinowie spędzali popołudnie z Elise i Kathleen, a Caleb był tego dnia wyjątkowo zmęczony. Kathleen pod wpływem impulsu zaczęła mu śpiewać, co poskutkowało zaśnięciem Caleba. Potem dowiedziała się, że po jej kołysance chłopcu spało się o wiele lepiej. Dzięki temu ich relacja nieco się rozwinęła i z czasem zostali przyjaciółmi. Teraz ich przyjaźń była jeszcze silniejsza, a oni nie wyobrażali sobie życia bez tego drugiego.
Zmierzchało już, kiedy dwójka Puchonów wracała jeszcze z odwiedzin u taty Caleba. Spędzili z nim czas przy herbacie i miłej rozmowie, że nawet nie zauważyli, kiedy zaczęło się ściemniać.
— To jednak prawda, że w dobrym towarzystwie czas płynie szybciej — powiedziała Kathleen, na co profesor uśmiechnął się.
— Miło, że tak uważasz, Kathleen.
Remus postanowił odprowadzić swojego syna i jego przyjaciółkę pod pokój wspólny Hufflepuffu, by nie błąkali się sami po zamku.
Tuż przed beczką ukrywającą wejście do pokoju wspólnego obydwoje pożyczyli dobrej nocy profesorowi, a Caleb dodatkowo uścisnął ojca na pożegnanie, choć żegnali się zaledwie na kilka godzin. Remus wyprostował się i spojrzał na Kathleen, unosząc jeden kącik ust w uśmiechu. Ją również uścisnął i nie było w tym dla niej nic dziwnego, bo on i Delilah byli traktowani przez Kathleen jak wujostwo i nie mieli nic przeciwko, bo znali ją praktycznie od urodzenia.
Wszedłszy do środka, od razu skierowali się do swoich dormitoriów, by po chwili wrócić do pokoju wspólnego - Caleb z książką pod pachą, Kathleen z kotem w ramionach. Usiedli przy stoliku i trochę rozmawiali, a trochę zajmowali się tym, z czym wrócili.
— Ciekawe, kto wygra najbliższy mecz Quidditcha — zastanawiała się Kathleen, bawiąc się z Artemisem.
Blondyn uniósł na nią wzrok znad czytanej lektury o smokach.
— Wiesz, obstawiałbym Gryfonów. Mają lepszych graczy niż Krukoni, a do tego jeszcze Harry ma Błyskawicę.
Co do lepszych gryfońskich graczy Kathleen nie mogła się nie zgodzić. Oliver Wood z zacięciem dążył do tego, by Gryffindor wygrał Puchar Quidditcha i najwyraźniej nie zamierzał odpuścić. Zwłaszcza teraz, kiedy kończył już Hogwart - była to dla niego ostatnia szansa na zdobycie Pucharu.
Podobnie jak Harry, Kathleen dostała na święta prezent, którego nadawca pozostał anonimowy, jednak w przeciwieństwie do Gryfona Kathleen wiedziała, od kogo otrzymała prezent. Naturalnie, od swojego taty. Niezbyt cienka książka o kotach przyjechała do Hogwartu razem z nią, owinięta w puchoński szalik, natomiast naszyjnik z głową kota błyszczał na jej szyi.
☆☆☆
Kathleen śpiewała You'll never walk Alone Kelly Family.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro