Rozdział 33. Armia Helgi Hufflepuff
Dwóch uczniów z Beauxbatons już odeszło, natomiast Marcella została, patrząc na Kathleen z uśmiechem na twarzy.
Wyglądała dokładnie tak, jak opisali ją bliźniacy - opalona cera, brązowe włosy z pasmami innego koloru (tym razem były jasnoróżowe), a do tego uśmiech nie schodzący z twarzy i oczy w ciepłym odcieniu brązu.
— Ty jesteś Marcella, zgadza się? — upewniła się nieśmiało Kathleen, na co Włoszka energicznie pokiwała głową.
— Zgadza się — odpowiedziała i uśmiechnęła się, błyskając zębami. W jej głosie słychać było zagraniczny akcent, jak Kathleen logicznie założyła, włoski.
— To dobrze — brunetka kiwnęła głową. Marcella patrzyła na nią tak ciekawskim wzrokiem, że aż czuła się lekko skrępowana. — Eee... Ja jestem Kathleen. Chciałam ci podziękować za pomoc w odnalezieniu mojego kota.
Włoszka przez chwilę milczała i wyglądało na to, że głęboko się nad czymś zastanawia. Kathleen już chciała wyjaśniać jej to konkretniej, kiedy ta pokiwała głową.
— Wybacz, Kathleen. Zapomniałam, co w angielskim oznacza słowo "kot" — wyjaśniła z uśmiechem. — Kompletnie nie mam głowy do nauki języków.
— Mówisz nieźle po angielsku — zauważyła Puchonka.
— Może i tak, ale często zapominam, jak coś powiedzieć po angielsku — zaśmiała się. — Wtedy dodaję włoskie słowa, i... Cóż, czasami przez to ludzie nie rozumieją, co do nich mówię.
Kathleen uśmiechnęła się. Marcella mówiła w taki sposób, że chciało się z nią rozmawiać, nawet jeśli zaczęłaby wplatać włoskie słowa do rozmowy.
— W każdym razie dziękuję, że pomogłaś go znaleźć — powiedziała brunetka. — Już traciłam nadzieję, że wróci...
— Non c'è di che, Kathleen — odparła, po czym uderzyła się w czoło, zdawszy sobie sprawę, że powiedziała to po włosku. — Miałam na myśli "nie ma za co"...
Kathleen roześmiała się.
— Nie szkodzi, Marcella.
Zaraz potem pożegnały się i udały się w swoje strony. Obie miały większą lub mniejszą nadzieję na to, że jeszcze się spotkają.
— I jak, znalazłaś Marcellę? — zainteresował się Caleb, kiedy jego przyjaciółka wróciła do pokoju wspólnego Hufflepuffu.
Artemis zamiauczał i zeskoczył z jego kolan, by podreptać do swojej właścicielki, która od razu go podniosła.
— Tak. Muszę ci powiedzieć, że to całkiem miła dziewczyna.
Caleb uśmiechnął się.
— Aż chce się ją poznać i o tym przekonać.
— Może jeszcze będziesz miał okazję — Kathleen wzruszyła ramionami i usiadła obok swojego przyjaciela, następnie sadzając sobie na kolanach kota, który z zadowoleniem zwinął się w kłębek i zaczął mruczeć.
Caleb wziął w dłonie kosmyk loków swojej przyjaciółki, który następnie nawinął sobie na palec.
— Wiem, co tam planujesz, Caleb — zastrzegła go Kathleen, po czym westchnęła. — I chyba dam ci pełne pole do popisu.
I w taki sposób spędzili trochę czasu w swoim towarzystwie - Kathleen przesiadła się na podłogę z kotem na kolanach, a Caleb tworzył na jej głowie istne dzieło sztuki.
— Kath, nie śpij — zaśmiał się Caleb, kiedy skończył tworzenie pięknej fryzury na głowie swojej przyjaciółki. — Ominie cię najlepsze...
— Nie moja wina, że to takie przyjemne, jak tak pleciesz mi te warkoczyki — broniła się, ziewając. Lekko dotknęła swoich włosów. Pod palcami wyczuwała już sploty, które Caleb z takim skupieniem natworzył na jej głowie. — Co ty właściwie zrobiłeś?
— Lepiej będzie, jak sama sprawdzisz — zachichotał Caleb, więc Kathleen poszła na chwilę do dormitorium, by to sprawdzić.
Kiedy podeszła do lustra, aż westchnęła z podziwu dla kreatywości swojego przyjaciela.
Włosy dookoła całej głowy zostały zaplecione w warkocze zaczynające się nieco dalej od linii jej włosów, a następnie przęciągnięte na środek i związane. Właśnie z tych włosów na środku utworzony był kok, a wszystko w miarę nieźle się trzymało.
— No nie, on jest niemożliwy — powiedziała ze zdumieniem.
Hanna stanęła obok niej i spojrzała z zaciekawieniem na fryzurę Kathleen.
— Łał. Sama sobie to upięłaś?
— Coś ty, nie potrafiłabym — Kathleen pokręciła głową. — To Caleb tak ładnie to upiął.
— Ma talent — stwierdziła Hanna, kiwając głową z aprobatą. — A tobie naprawdę pasuje ten kok.
Kathleen uśmiechnęła się - to było naprawdę miłe.
— Hm, dzięki, Hanna.
▪︎ ▪︎ ▪︎
Był poniedziałek, kiedy Kathleen zdążyła zaobserwować, że uczniowie z jej domu niezbyt entuzjastycznie przyjęli wieść o tym, że Harry również jest reprezentantem Hogwartu w turnieju. Kathleen była w stanie to zrozumieć, bo zdaniem reszty Puchonów drugi reprezentant odbierał Hufflepuffowi należną mu chwałę, jednak ona sama nie miała tego za złe Harry'emu.
— Cześć, Ha... — zaczęła, ale zanim zdążyła dokończyć, Harry wszedł jej w słowo.
— Jak to dobrze, że chociaż wy nie macie mi niczego za złe — westchnął z ulgą.
— Te pretensje do ciebie są niedorzeczne — Caleb wzruszył ramionami. — To jasne, że sam nie zgłosiłeś się do turnieju.
Kathleen pokiwała głową.
— Spójrzmy prawdzie w oczy, nie dałbyś rady oszukać Czary Ognia — przytaknęła. — Nie że jesteś aż tak beznadziejny, ale... Bliźniakom Weasley nie udało się jej przechytrzyć eliksirem postarzającym, jak niby ty miałbyś ją oszukać?
Harry odetchnął z ulgą.
— A już myślałem, że cały Hufflepuff nastawił się przeciwko mnie...
— Jasne, razem z Helgą Hufflepuff na czele — zaśmiała się Kathleen. — Szykuj się, bo jak napadnie cię taka armia, to nie ma zmiłuj.
Harry już na przykładzie Kathleen wiedział, że Puchoni nie zawsze są tacy mili i życzliwi, jak mówi o nich borsuk na ich szacie.
— A gdzie Ron? — zainteresował się Caleb i natychmiast tego pożałował. Harry i Hermiona od razu odwrócili wzrok, jakby Puchon naruszył temat, którego chwilowo unikali. — Och, rozumiem...
— Myśli, że sam się zgłosiłem do turnieju — wymamrotał Harry.
Kathleen przewróciła oczami.
— Czasami mógłby spróbować postawić się w cudzej sytuacji.
Jakoś po południu Kathleen wracała samotnie z lekcji. Caleb został zatrzymany po lekcji przez Snape'a, więc Kathleen postanowiła na niego zaczekać przy klasie.
Właśnie wtedy spotkali ją bliźniacy Weasley, którzy praktycznie nie wiadomo skąd wzięli się w lochach. Kathleen coś mówiło, że postanowili jakoś wkręcić Ślizgonów.
— Cześć, Kathleen! — przywitali się z nią, jak co dzień tryskając radością.
Kathleen niezauważalnie uniosła kąciki ust w uśmiechu.
— Hej. Co tu właściwie robicie?
— To tajemnica — odpowiedział jeden z nich, kładąc sobie palec na ustach. Kathleen nie wiedziała, że był to George. — Kiedyś możemy cię w to wtajemniczyć, jeśli chcesz.
Brunetka zaśmiała się.
— Jasne. Może kiedyś...
— Udało ci się wczoraj znaleźć Marcellę? — zapytał drugi z bliźniaków, a Kathleen, mając w głowie wczorajsze uwagi George'a, mogła się założyć, że był to Fred.
— Tak. Dzięki, że mi ją tak szczegółowo opisaliście.
George uśmiechnął się szatańsko i szturchnął brata w żebra.
— To wszystko twoja zasługa, Freddie.
Fred zgromił go wzrokiem, ale zanim zdążył coś odpowiedzieć, Kathleen weszła mu w słowo:
— Tak właściwie, ostatnio tak sobie pomyślałam... — zaczęła, a obaj bliźniacy utkwili w niej spojrzenia. — No, na początku byłam dla was... No, niemiła, a wy przecież nie mieliście złych zamiarów.
Bliźniacy nie przerywali Kathleen tego, co chciała im powiedzieć. W końcu dziewczyna wzięła głęboki wdech.
— No i... Stwierdziłam, że wypadałoby was przeprosić, więc... Przepraszam.
Fred i George natychmiast posłali jej szerokie uśmiechy.
— Naprawdę nic nie szkodzi, Kathleen.
Brunetka też nieco się uśmiechnęła.
Bliźniacy nie mieli w zwyczaju długo chować urazy - no chyba, że ktoś naprawdę im podpadł. Kathleen jednak nie zrobiła im nic, czego nie byliby w stanie jej wybaczyć - na dodatek przyznała się do błędu, co też było ważne.
Był to dzień, w którym relacje Kathleen i bliźniaków jeszcze bardziej się poprawiły.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro