Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Trzydzisty Drugi

Obrzuciłam moje kolano zniesmaczonym spojrzeniem, patrząc na bliznę, która się na nim wytworzyła. Zsunęłam nogawkę spodni dresowych do końca byle nie patrzeć na szpetną pamiątkę po moim domu rodzinnym.

Za oknem powoli zima odpuszczała, dając popis wiośnie, z czego bardzo się ciszyłam. Wiedziałam, że łatwiej mu będzie przeżyć bez odmarzającego tyłka.

Myślałam o Harrym średnio co minutę, gdzie jest, czy jest cały, bałam się, że da się złapać i go zabiją. Codziennie czekałam na Proroka, by tylko dowiedzieć się, czy go złapali, czy nie.

— Chodź na obiad. — zerknęłam w kierunki drzwi, w których stanęła Destiny. Kiwnęłam głową i podniosłam się z szerokiego parapetu, łapiąc za laskę, na której musiałam się jeszcze wspierać.
Usiadłam przy stole, a blondynka postawiła przede mną talerz z zupą. Bez większego entuzjazmu i chęci, wzięłam się do jedzenia.

Zerknęłam na ciotkę, która w milczeniu jadła zupę, oglądając jakiś głupi serial w telewizji.

Dogadywałyśmy się. Była nawet w porządku jak na kogoś, kto siedział przez dziewięć miesięcy w jednym brzuchu z Elizabeth. Dalej podchodziłam do nie ostrożnie, ale po głębszym poznaniu jej złapałyśmy wspólną nić porozumienia. Dzięki niej mogłam znowu zobaczyć się z bratem, który przychodził kilka razy w tygodniu, by pomóc mi z nogą i rehabilitacją.

— Mogę cię o coś zapytać? — odezwałam się któregoś wieczoru, kiedy siedziałyśmy na kanapie, a ona dziergała jakiś szalik. Kiwnęła głową, więc z lekkim zawahaniem kontynuowałam. – Skoro miałaś wizję, że twoi przyjaciele umierają, Black trafia do Azkabanu, to czemu nie próbowałaś ich uratować?

Na moment zesztywniała, druty wypadły jej z rąk. Następnie odwróciła się w moją stronę z taką miną i bólem w oczach, że momentalnie pożałowałam, że zapytałam.

— Dar widzenia przyszłości jest największym przekleństwem, jakie może spaść na dziecko. Wiesz Gwen, co jest najgorsze? Świadomość tego, że nie możesz nic zrobić. Przeznaczenia nie da się oszukać. Ja uciekłam, bo wiedziałam, że mnie nie zabiją, a zostawią ranną na śmierć tak jak ciebie. Ty miałaś niestety tego pecha, że jesteś ważna dla Pottera, dlatego cię ścigali. Dla Anette nie było ratunku, zginęłaby w inny sposób, nawet jeśli bym spróbowała ją uratować. Nasz los jest przesądzony w momencie naszych narodzin. Gdy miałam dziesięć lat, przewidziałam śmierć mojego kota, miał zginąć przez lisy w lesie za domem, więc zamknęłam go w domu, by nie wychodził. Zjadł trutkę na szczury i zmarł trzy dni później. Śmierci i przeznaczenia nie oszukasz, na trzech braci, udało się jednemu.

Wstała i odeszła, a jej monolog jeszcze kilka długich tygodniu, wybrzmiewał w mojej głowie. Przeanalizowałam każde zdanie, pod wszystkimi kontami. Jaki los czeka jeszcze mnie? Może niedane było mi umrzeć te pół roku wcześniej, a stanie się to przy najbliższej okazji starcia ze śmierciożercami.

Wszyscy wiedzieli, że byłam cienka, jeśli chodzi o zaklęcia obronne, zdecydowanie lepiej radziłam sobie z leczniczymi.

Wtedy, któregoś wtorkowego, marcowego wieczoru przypomniałam sobie o prezencie urodzinowym od Harry'ego, który jak relacjonowała Des, miałam przy sobie, kiedy mnie znalazła. Otworzyłam szufladę, szafki stojącej obok mojego łóżka i spędziłam całą noc na studiowaniu zapisek Pottera. Bardzo starannych, tak jakby tłumaczył to małemu dziecku.
Na niektórych kartkach, były porobione małe rysunki albo jakieś zabawne czy słodkie komentarze, na których oczywiście ryczałam jak głupia, martwiąc się, czy dalej jest cały.

Oczywiście nigdy nikomu się do tego nie przyznam, ale tęskniłam za nim cholernie.

Za jego zielonymi oczami, które budziły iskry na całym moim ciele i w które mogłam się wpatrywać godzinami, ba nawet dniami. Za jego tikiem przesuwania ręką po włosach, które mierzwił za każdym razem coraz bardziej, za naszymi przepychankami słownymi. Najbardziej jednak tęskniłam za jego dotykiem, chciałabym się do niego przytulić i usłyszeć bicie jego serca, żeby powiedział mi, że wszystko jakoś się ułoży, że oboje doczekamy dużej rodziny, którą tak bardzo chciałabym mieć.

Chciałabym mieć gromadkę dzieci, która będzie wiedziała, że może liczyć na mnie, jak i na siebie nawzajem, że mimo różnic, które na pewno między nimi będą, zawsze staną za sobą murem.

Ale chciałam tego z nim, z Harrym Potterem. Chłopcem, który skradł moje serce.

Na początku maja moja noga była prawie wyleczona, dalej spierałam się trochę na lasce i kulałam, ale było znacznie lepiej.

Umiałam także się bronić, może nie byłam mistrzynią, a różdżka, którą załatwiła mi Destiny, nie była do końca posłuszna, to cieszyłam się, że może nie będę pierwszą ofiarą, jaka skończy w worku tej wojny.

Huk przerwał moje rozmyślenia.

Zerknęłam na Destiny, która stała na środku salonu, a u jej stóp leżał potłuczony wazon. Woda rozlała się na jasne panele, a kwiatki porozwalały się po podłodze. Zerknęłam z powrotem na twarz blondynki, której oczy uciekły do tyłu.

Przeraziłam się, podchodząc do blondynki, która dosłownie po minucie, pokręciła głową, aż jej wzrok wrócił na miejsce. Nasze oczy się spotkały w momencie, kiedy przełknęła ciężko ślinę, a jej twarz była tak blada, że mój żołądek skręcił się ze stresu.

— Wojna się rozpoczęła Gwendolyn. Musimy walczyć.

Okej, chyba mi slabo.

POV Harry

Zerknąłem na Syriusza, który ze skupieniem odbijał kolejne zaklęcia lecące w jego stronę. Złapałem się za ramię i syknąłem cicho, puszczając różdżkę. Thomas stojący razem z Nicholasem niedaleko mnie chcieli mi pomoc, ale w tym samym momencie dopadło do nich czterech śmierciożerców.

— Harry Potter, Czarny Pan uczyni mnie swoją prawą ręką, jak przyniosę mu twoją głowę. — skrzywiłem się, patrząc na Goyle'a stojącego przede mną. Ślizgon mierzył we mnie swoją różdżką. Uruchomiłem chyba wszystkie trybiki w mojej głowie, by znaleźć wyjście z tej sytuacji.

— Rzeczywiście zaszczyt. — mruknąłem ironicznie, a chłopak zacisnął mocniej rękę na trzonie różdżki. Rozejrzałem się w poszukiwaniu jakiejś broni, ale jak na złość nie było tu nawet gruzu czy większego kamienia.

— Szkoda, że nie doczekasz, by to zobaczyć. Avad...

Nie dokończył.

Dostał jakimś kijem w potylice i trzy sekundy później leżał jak długi na ziemi przede mną.

— Nigdy go nie lubiłam.

Zesztywniałem na dźwięk tego głosu. Nie słyszałem go od miesięcy, ale w moich wspomnieniach był tak żywy, jakbym słyszał go ostatni raz dziś rano. Przełknąłem głośno ślinę, myśląc, że moja głowa płata mi już figle.

Podniosłem wzrok z leżącego ślizgona i w momencie moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa.

Nasze oczy się spotkały, brązowo-zielone oczy zajaśniały milionem małych światełek.

Włosy jej trochę urosły, miała je dzisiaj pofalowane jak zawsze, podpierała się na lasce, ale nie zauważyłem żadnych innych obrażeń. Bez zastanowienia ruszyłem w jej stronę, tak samo, jak ona w moją i spotkaliśmy się w połowie drogi. Objąłem ją mocno, a nasze usta spotkały się w mocnym pocałunku.

Nie obchodziło mnie, że możemy oberwać jakimś zaklęciem, właściwie wszystko mi było już jedno, skoro miałem ją przy sobie.

To było jak powrót do domu. Jej usta były tak samo miękkie, jak je zapamiętałem. Ona cała była taką, jaką ją zapamiętałem, sarkastyczna, piękna i tylko moja.

Przerwałem pocałunek, kątem zerkając na bok i dostrzegłem jednego ze śmierciożerców zbliżających się w naszym kierunku. Nie zdążyłem się schylić po moją różdżkę, zanim rudowłosa wyciągnęła z kieszeni swoją i perfekcyjnie rzuciła Expulso, posyłając tego frajera trzy metry dalej.

Zerknąłem zdziwiony na jej twarz i ważnie ją prześledziłem.

— Rzucasz zaklęcia jak nie moja Gweny. Powiedz, że to ty, bo boję się, że mam omamy. — szepnąłem, podnosząc swoją różdżkę z ziemi. Zerknąłem w kierunku braci Black, którzy walczyli koło siebie kawałek dalej, nie zwracając na mnie uwagi. Tak samo Thomas i Nicholas, których straciłem na moment z oczu.

— Nikt inny nie cieszyłby się na twój widok Potter. — mruknęła, a ja po raz pierwszy od kilku miesięcy szczerze się zaśmiałem. Cóż nie miałem żadnych wątpliwości co do tego, czy to moja Gwen.

— Skąd się tu wzięłaś? I co ci się stało w nogę?— zapytałem, a rudowłosa chrząknęła cicho, spinając się.

— To trochę długa historia. — powiedziała i w tym samym momencie zza jej pleców wyszła wysoka, starsza blondynka, która złudnie przypominała Elizabeth Conolly. Wyciągnąłem różdżkę, celując nią w kobietę, która uniosła ręce w geście poddania. Już miałem rzucić jakieś zaklęcie, kiedy usłyszałem za swoimi plecami zszokowany i wściekły głos Syriusza.

— Dessie?

Już niedługo do końca...

Kimkimkolwiek

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro