Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Piętnasty

POV. Harry

Krzyk, ból, ciemny las, ciała moich przyjaciół pod moimi nogami, ogień w płucach. Padłem na kolana przy zakrwawionym ciele Thomasa, gorączkowo szukając w głowie jakiegokolwiek sposoby, by uratować przyjaciela.

— Biegnij Harry. — wychrypiał blondyn, krzywiąc się przy tym z bólu, złapałem go za kark, trzymając jego głowę. Pokręciłem przecząco głową, celując różdżką w przyjaciela. Za mną rozlegały się krzyki i odgłosy łamanych gałęzi.

— Nie zostawię cię Tom. — powiedziałem stanowczo i wymamrotałem zaklęcia leczące pod nosem. Zmarszczyłem brwi, kiedy nic nie dały. Blondyn uśmiechnął się do mnie smutno.

— Mnie się nie da pomóc, a ty musisz biegnąć. Uciekaj! — wymamrotał, posyłając mi ostatnie spokojnespojrzenie. Potem jego ciemnobrązowe oczy, w których zawsze widziałem spokój, zmętniały, a głowa osunęła się bezwładnie na bok, opierając się o moje kolana.

Poderwałem się z łóżka, dysząc ciężko i spojrzałem na Thomasa, który smacznie spał na łóżku postawionym na równoległej ścianie, odwrócony do mnie plecami. Westchnąłem cicho i opadłem z powrotem na poduszki. Zerknąłem na drzwi, kiedy te otworzyły się z cichym skrzypnięciem, a przez nie wszedł Syriusz trzymający w ręce szklankę wypełnioną wodą.

— Co robisz? — zapytałem, a mężczyzna podskoczył, wylewając trochę wody ze szklanki.

— Cicho. — syknął na mnie i ruszył w kierunku Thomasa.

— Nie radzę. — odezwał się blondyn, kiedy były gryfon stanął nad nim. Mężczyzna westchnął zawiedziony i opuścił szklankę. Blondyn podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał kpiąco na Syriusza.

— Jesteście nudni jak wasi ojcowie. — burknął Black i wtedy po całym domu rozniósł się wrzask Nicholasa, a szarooki wybuchł gromkim śmiechem, wychodząc z naszego pokoju na korytarz, gdzie już stał śmiejąca się do rozpuku Celestia, trzymająca pustą szklankę w ręce.

— Właśnie dlatego nie wracam na święta. — syknął Nicholas, wchodząc do naszego pokoju. Z jego czarnych włosów kapała woda, a koszulka była do połowy mokra. Spojrzałem na Thomasa i oboje wybuchliśmy głośnym śmiechem, patrząc na obrażoną minę najmłodszego Blacka.

— Co to za wrzaski z rana? — zapytał Regulus, stając obok brata, który dalej śmiał się do łez, stojącego w progu naszego pokoju, po czym jego wzrok wylądował na synu i sam nie powstrzymywał swojego śmiechu, czym zasłużył sobie na krzywe spojrzenie nastolatka.

— Pewnie śmiejcie się, żebyście się tylko nie posikali. — burknął i wymijając całą trójkę, wyszedł z pokoju, ruszając w kierunku łazienki. Chwilę po nim rozeszła się też pozostała trójka, zamykając drzwi od naszego pokoju, więc spojrzałem poważnie na Thomasa, siedzącego na swoim łóżku.

— Z tego, co pamiętam, to wchodziłeś do pokoju obok więc, co tu robisz? — zapytałem, patrząc uważnie w jego ciemne tęczówki, które były na szczęście żywe i tak jak zawsze pełne spokoju.

— Nie mogłem się uśpić, a słyszałem, jak znowu rzucasz się po łóżku, więc przyszedłem cię pilnować, byś czasami nie zabił się, waląc głową w ramę łóżka. — mruknął poważnym tonem i spojrzał na mnie zatroskany.

— Co tym razem? — zapytał, siadając obok mnie na łóżku.

— Ty, umarłeś mi na rękach. — powiedziałem cicho, zerkając na niego. Miał zamyśloną minę, a wory pod jego oczami tylko utwierdziły mnie w tym, że nie spał całą noc, po raz kolejny pilnując bym, przypadkiem się nie zabił, podczas kolejnego koszmaru, co tylko wzbudziło we mnie wyrzuty sumienia. Blondyn szturchnął mnie ramieniem, widząc moją i uśmiechnął się lekko.

— Dobrze, że na razie się nigdzie nie wybieram. — powiedział, podnosząc się na równe nogi. — Zgłodniałem, kto ostatni na dole szykuje śniadanie. — dodał i ruszył biegiem w kierunku drzwi. Zerwałem się ze swojego miejsca i ruszyłem za nim, uśmiechając się lekko. Cieszyłem się, że to właśnie on był moim bratem, nawet jeśli musiałem znosić jego matczyne pogadanki, słuchać, że mnie nienawidzi, ilekroć wpakowałem nas w jakieś kłopoty i robić mu śniadania. Mimo tych wszystkich rzeczy cieszyłem się, że mam takiego brata jak Thomas Lupin.

***

Wieczorem wszyscy przenieśliśmy do Nory, gdzie pani Weasley przygotowała wielką kolację, jakby do wykarmienia miała całą armię, a nie tylko kilka osób. Nigdy nie widziałem nikogo, kto tak chętnie zgłosiłby się do pomocy w kuchni, jak Nicholas, w którego kobieta pakowała co raz to więcej jedzenia. Regulus mruknął pod nosem coś o niewdzięcznym dziecku, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi. Cóż nie dziwiłem się Nicholasowi, z tego, co zdążyłem, poznać kuchnię jego ojca to wiedziałem, że zrobi wszystko by pojeść czegoś dobrego, co nie smakuje jak karton. Nawet ciotka Petunia lepiej gotowała.

— Voldemort wybrał Dracona Malfoy'a do jakiegoś zadania? — powiedział Remus, siedzący naprzeciwko mnie przy okrągłym stoliku znajdującym się w salonie.

— Wiem, że to dziwnie brzmi. — mruknąłem, zerkając na Thomasa, siedzącego obok mnie, który tylko pokiwał głową na znak, że stoi po mojej stronie.

— A nie wydaje ci się Harry, że Snape po prostu udaje, że chce pomóc Draconowi, by dowiedzieć się, co knuje? — zapytał starszy Lupin, a Syriusz prychnął pod nosem, jakby nie wierzył, że Snape chce komukolwiek pomóc.

— Ja bym mu nie wierzył. — burknąłem cicho, patrząc w brązowe oczy Remusa, który skrzywił się ledwo widocznie.

— Może Harry ma racje. — odezwała się Nimfadora, siedząca na stołku obok Regulusa, który wyjątkowo milczał. — Bo kiedy zerwiesz wieczystą przysięgę to...

— Wszystko sprowadza się do tego, czy wierzysz w nieomylność Dumbledora. Dumledore ufa Snape'owi, a więc ja także. — przerwał jej starszy Lupin, a ja wywróciłem oczami na jego słowa.

— Dumbledore może się mylić... — zacząłem, ale mężczyzna od razu mi przerwał.

— Zaślepia cię nienawiść!

— Wcale nie. — zaprzeczyłem, zaciskając mocno pięści.

— A właśnie, że tak! — krzyknął, przez co zamilkłem. Rodzina Lupin miała to do siebie, że rzadko krzyczeli, więc kiedy już się to zdarzyło, to lepiej było się wycofać i nie narażać się na ich gniew. Spojrzenie Remusa zelżało i westchnął cicho, patrząc prosto na mnie. — Codziennie coraz więcej ludzi znika, ufać możemy zaledwie niewielkiej grupie, jeśli zaczniemy się między sobą spierać to po nas. — dodał, łagodnym tonem, patrząc to na mnie to na swojego syna siedzącego obok mnie. Westchnąłem cicho, przyznając mu rację.

— Możesz mieć rację Harry. — odezwał się Regulus, kiedy Pan Weasley i Nimfadora wstali i odeszli od stolika. Wzrok całej naszej czwórki spoczął na młodszym Blacku i Remus już chciał się odezwać, by coś powiedzieć, ale brunet zaczął mówić. — Niektórzy, gdy go niego dołączają, dostają zadanie. Albo je wykonasz, albo giniesz, nie ma innego wyjścia. Z tego, co pamiętam, że Elizabeth dostała rozkaz wybicia całej wioski mugoli, czym chwaliła się dniem i nocą. — powiedział. Razem z Thomasem zmarszczyliśmy brwi, nie za bardzo wiedząc, o kogo chodzi, a Syriusz zacisnął mocno szczękę i pięści na sam dźwięk imienia kobiety.

— Kto to Elizabeth? — zapytał Thomas, patrząc uważnie na Regulusa, którego wzrok wylądował na mnie.

— Elizabeth Conolly, ciotka waszej koleżanki.

Wstrzymałem powietrze, słysząc znajome nazwisko, a serce zatłukło mi się mocniej w klatce piersiowej.

— Cała ta rodzina jest nieźle pokręcona. — odezwał się Syriusz, a żal w jego głosie usłyszałby nawet głuchy na drugim końcu świata. Wzrok wszystkich przeniósł się tym razem na starszego Blacka, który westchnął głośno. — Chyba pora byście poznali i tą historię. — powiedział, patrząc na mnie i Thomasa. — Pomińmy kwestię, że Elizabeth to wariatka, a jej brat wcale nie jest lepszy, pewnie tego nie wiecie, bo praktycznie nikt już o niej nie pamięta, ale była ich trójka: Victor, Elizabeth i Destiny. — imię ostatniej kobiety wymienił z takim bólem, że wolałem chyba nie wiedzieć kim dla niego była. — Pierwsza dwójka oczywiście trafiła do Slytherinu, z Des już był problem, bo tak jak Tobias, brat waszej koleżanki, trafiła do Ravenclawu i już jako jedenastolatka została wydziedziczona. Miała talent do wróżbiarstwa i miewała wizję. W dzień, kiedy zginęli twoi rodzice, słuch po niej zaginął. Pewnie jej siostra ją sprzątnęła, bo tak w tej rodzinie traktuje się osoby, które nie są ślizgonami. Dlatego dam wam radę. Nigdy nie ufajcie osobie o nazwisku Conolly, która jest w Slytherinie, bo to znaczy, że jest takim samym wariatem, jak Elizabeth i Victor. — dokończył, po czym wstał ze swojego miejsca i ruszył w kierunku kuchni.

Mam nadzieję, że słyszał dźwięk mojego łamanego serca.

Moje płuca były za ciężkie, by nabrać jakikolwiek wdech, więc jedyne co mogłem robić, to wpatrywać się w miejsce, gdzie przed chwilą siedział Syriusz. Podniosłem się na równe nogi, które miałem, jak z waty i ruszyłem w kierunku wyjścia na zewnątrz.

— Harry? — przystanąłem, słysząc głos Thomasa, ale nie odwróciłem się w jego kierunku, a tylko rzuciłem przez ramię.

— Muszę się przewietrzyć, zaraz wracam. — mój głos był wyprany z jakichkolwiek emocji.
Wyszedłem na dwór, ubierając na ramiona swoją kurkę i odchyliłem głowę do tyłu, patrząc na rozgwieżdżone niebo, po czym przymknąłem oczy, nabierając do płuc zimnego powietrza.

Jak miałem nie ufać Gwen? Dziewczynie, na której z jakiegoś dziwnego powodu zależało mi bardziej niż na kimkolwiek innym, dziewczynie, która nie raz udowodniła mi, że mimo swojego wrednego charakteru jest dobrym człowiekiem.

— Harry chodź! — krzyknęła pani Weasley przez okno. Wepchnąłem przeciągle i spojrzałem ostatni raz na gwiazdy, które świeciły na niebie.

Miałem do wyboru albo posłuchać Syriusza i ją stracić, albo zaryzykować wszystko i dalej jej ufać. Szkoda tylko, że nie potrafiłem wybrać. Stawiano mnie przed tyloma wyborami w moim życiu, ale jeśli chodziło o nią, to choćby rozum krzyczał, że muszę posłuchać Syriusza, to serce zawsze wybierze ją.

Wszedłem do domu i uprzednio ściągając kurtkę, usiadłem obok Nicholasa przy stole. Naprzeciwko mnie siedział Thomas, który przyglądał mi się zatroskanym wyrazem twarzy, jakby dokładnie wiedział, co teraz dzieje się w mojej głowie.

Niedaleko niego siedziała Ginny, która uśmiechnęła się do mnie szeroko, gdy tylko na nią zerknąłem.

Ale to nie był jej uśmiech. Ten, który tak lubiłem oglądać, nie ważne, jaki był, sarkastyczny, wesoły, cyniczny. Lubiłem go pod każdą postacią.

Rude włosy dziewczyny tak bardzo nie przypominały mi koloru, tych, który miała Gwen.

Jej były ładniejsze, błyszczały złotem, gdy tylko padły na nie promienie słońca, zawsze były równo pofalowana i ułożone, jakby specjalnie wstawała godzinę wcześniej rano by je ułożyć.

Oczy, w które wtedy patrzyłem, nie były jej oczami, których kolor ciężko było jasno określić, raz wydawały się zielone, a zaraz zmieniały się na bursztynowe i tak w kółko.

Thomas kopnął mnie pod stołem w piszczel, czym wybudził mnie z mojego dziwnego stanu zamyślenia, w który nie docierał do mnie żaden dźwięk z otaczającego mnie świata. Słyszałem wtedy tylko jej śmiech, głos i przekleństwa, które obijały mi się po głowie, jak kauczukowa kulka rzucona po pokoju, tak by odbijała się od jego ścian.

— Wszystko w porządku? — zapytał blondyn, pochylając się nad stołem. Jego uważne spojrzenie skanowało moją twarz, więc wymusiłem lekki uśmiech i powiedziałem:

— Tak.

Nie było. Bo właśnie uświadomiłem sobie, że jestem beznadziejnie zakochany w Gwendolyn Conolly, dziewczynie której podobno nie mogłem ufać.

Mam miękkie serce i za bardzo was lubię, miał być jutro ale nich już wam będzie dzisiaj.

Kto nie czytał poprzedniego to zapraszam do przecztania!

Wygrało imię Celestia więc niech tak będzie.

Widzimy się w przyszły (chyba) piątek kochani!

KimKimkolwiek

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro