Rozdział Osiemnasty
POV. Gwen
Weszłam do szklarni i ściągnęłam kurkę, zawieszając ją na specjalnym wieszaku ustawionym po lewej stronie od wejścia. Rozejrzałam się po Sali i wywróciłam oczami, widząc, że dwie irytujące dziewczyny zajęły moje standardowe miejsce na końcu.
Usiadłam na pierwszym wolnym miejscu, jakie znalazłam. Wyciągnęłam z torby książkę, pióro i pergamin, po czym oparłam głowę na ręce i westchnęłam zirytowana, odliczając w głowie do dziesięciu, by się uspokoić i nie wsadzić głowy Cornelii Khan do doniczki z mandragorą. Do mojej listy rzeczy, których nienawidziłam, którą sporządziłam w listopadzie, dopisałam kolejny rzecz: walentynki.
Przysięgam, że jeśli podleci do mnie jeszcze jeden amor, to wyrwę mu ten łuk i wsadzę mu go w dupę. — pomyślałam, zaciskając ręce w pięści.
Podniosłam głowę, kiedy poczułam na sobie czyjś wzrok i spojrzałam prosto w zielone oczy Nevilla Longbottoma, który patrzył na mnie zmieszany, przez co domyśliłam się, że tym razem ja zajęłam jego miejsce.
— Siadaj Longbottom, mam nadzieję, że nie będę ci przeszkadzać.— mruknęłam, a chłopak zajął miejsce obok mnie. Do klasy wszedł Thomas razem z Ronem i zajęli miejsce w ławce za nami. Poczułam ukłucie w lewe ramie i wywracając zirytowana oczami, odwróciłam się w kierunku uśmiechniętego Thomasa oraz niezbyt szczęśliwego Weasleya.
— Co to za zmiana Conolly? — zapytał Lupin, zerkając na Nevilla siedzącego dalej plecami do niego. Zdusiłam w sobie chęć zamordowania blondyna.
— Dziewczyna twojego kolegi i jej koleżaneczka od krukowów zajęły moje miejsce, więc jestem skazana na bezmózgich gryfonów. — syknęłam, a uśmiech blondyna znacząco się powiększył. Ron prychnął, a Neville spojrzał na mnie spędzony. — Nie ty Longbottom, ty jesteś w porządku. — dodałam, patrząc na szatyna, który miał minę, jakbym powiedziała coś nieprawdopodobnego.
— Nie ważne, chciałem się dowiedzieć, co ciekawego dziś robisz? — powiedział Lupin, nie przejmując się, że nazwałam go bezmózgim idiotą.
— Będę unikać gryfonów. — prychnęłam, odwracając się do niego plecami. Dziwne, że nie było z nimi Pottera, w końcu on też uczęszczał na zielarstwo, ale nie wnikałam. Jeszcze Lupin zacznie mi pieprzyć te swoje farmazony, które tak chętnie wszystkim opowiadał.
Chwilę później zaczęła się lekcja, więc z zainteresowaniem przysłuchiwałam się nauczycielce, która zaczęła prowadzić lekcje. Kochałam zielarstwo i była to zdecydowanie moja ulubiona lekcja i to od niej zaczęło się moje marzenie o byciu uzdrowicielem.
— Napiszcie na następne zajęcia esej na dwie stopy o mandragorach, tak w ramach przypomnienia do SUMów. Możecie iść, do widzenia. — powiedziała kobieta i uśmiechnęła się do nas życzliwie. Zebrałam wszystkie swoje rzeczy i włożyłam je z powrotem do torby, po czym zgarniając swoją kurkę, którą narzuciłam na ramiona i wyszłam ze szklarni.
***
Podniosłam się do siadu, na skórzanej kanapie w Pokoju Wspólnym, na której leżałam przez ostatnią godzinę i kończyłam czytać, książkę o baozarze.
— Gwen! — krzyknął Nicholas, przeskakując przez oparcie kanapy, by usiąść obok mnie.
— Co tam? — zapytałam, śledząc wzrokiem jego twarz, na której widniał za szeroki uśmiech. A za szeroki uśmiech na twarzy Nicholasa Blacka oznaczał dwie rzeczy: kłopoty albo kłamstwo lub ewentualnie obie te rzeczy.
— Jakieś plany na wieczór? — zapytał podekscytowany, jakby przed chwilą dowiedział się, że jego ojciec nauczył się gotować i jego dania nie będą już smakowały kartonem.
— Pojdę do biblioteki, bo muszę napisać esej na zielarstwo — westchnęłam, wlepiając w bruneta twarde spojrzenie. Wiedziałam, że jeśli coś kombinuje, to pod tym spojrzeniem wyśpiewa mi wszystko, co chce przede mną ukryć. Wszyscy wiedzieli, że Nicholas Black jako chyba jedyny ślizgon nie potrafił kłamać.
— Aha to fajnie, bo nic nie knuje za twoimi plecami. — powiedział z prędkością wyścigówki, tak że mało co zrozumiałam. Uniosłam wysoko brwi.
— A ty jakie masz plany? — zapytałam, uśmiechając się złośliwie, kiedy zobaczyłam jego minę błagającą o pomoc.
— Ja? Nie ja nie mam planów. Znaczy, no wiesz Thomas i taka dziewczyna, ale nie mam czasu gadać do później Gwenda! — wrzasnął i zerwał się ze swojego miejsca, po czym prawie zabijając się o kanapę, ruszył biegiem w kierunku wyjścia z Pokoju Wspólnego.
— Ale...okej? — mruknęłam zdezorientowana, wpatrując się w miejsce, w którym przed chwilą zniknął. Czasami naprawdę się zastanawiałam, czemu dalej się z nim zadawałam. Przetarłam ręką twarz i podniosłam się kanapy.
Weszłam do dormitorium i już na wejściu oberwałam czyimś stanikiem prosto w twarz. Ze zniesmaczoną miną chwyciłam za materiał i rzuciłam go na podłogę obok drzwi. Do moich nozdrzy uderzył słodki zapach perfum. Uchyliłam się przed srebrną wielką spinką do włosów, która leciała w moim kierunku. Spojrzałam na Millicente która w skupieniu malowała swoje usta jasną pomadką. Uchyliłam się przed jakimiś spodniami, które znowu leciały w moim kierunku.
— Wyjaśni mi któraś łaskawie, co tu się dzieje? — zapytałam, a wzrok całej trójki dziewczyn spoczął na mnie. Pansy prychnęła pod nosem i wróciła do grzebania w swojej szafie.
— Dzisiaj walentynki Gwen, wielka impreza w Pokoju Wspólnym. Zapomniałaś? — odezwała się Dafne, zawieszając na swoich uszach duże kolczyki wysadzane szmaragdami. Wywróciłam oczami i podeszłam do swojego małego biurka, gdzie leżała moja książka do zielarstwa.
— Zapomniałam, bo nie idę. — burknęłam, wpakowując podręcznik do torby. W pomieszczeniu nagle zapanowała cisza Odwróciłam się w kierunku współlokatorek, które wlepiały we mnie poważne spojrzenia. — Nawet nie zaczynajcie i tak nie przyjdę. — dodałam, po czym szybkim krokiem wyszłam z pokoju, zanim któraś zdążyłaby wyciągnąć różdżkę, spetryfikować mnie, po czym przygotować na tą głupią imprezę, której unikałam od początku szkoły.
Lubiłam imprezy i chętnie na nie chodziłam, ale tej z okazji Walentynek nie mogłam zdzierżyć. Wszędzie były tylko obściskujące się pary i serduszka. Jedyną rzeczą, która była w porządku na tych imprezach to alkohol, ale tu lista fajnych rzeczy się kończyła.
— Dzień dobry. — mruknęłam w kierunku bibliotekarki, która czytała jakąś książkę, siedząc przy swoim biurku. Zielono niebieskie oczy kobiety podniosły się na mnie, po czym czarnowłosa kiwnęła głową w geście powitania. Odchodząc w kierunku jednego ze stolików, czułam na sobie jej uważny wzrok, ale postanowiłam to zignorować. Babka od początku była dziwna i nie zamierzałam się nią przejmować.
Rozłożyłam wszystkie potrzebne mi rzeczy na stoliku i rozsiadłam się na drewnianym krześle. Zamoczyłam pióro w kałamarzu i zaczęłam pisać wszystkie znane mi informacje na temat mandragor. Po jakiejś godzinie pisania i czytania musiałam przymknąć zmęczone powieki. Oparłam czoło o blat stołu i westchnęłam głośno.
Po kilku minutach podniosłam głowę i podskoczyłam przestraszona, zauważając Harry'ego stojącego po drugiej stronie stołu, naprzeciwko mnie. Jak to możliwe, że tak cicho chodził?
— Możesz się kurwa przestać skradać? Na zawał idzie zejść. — warknęłam, patrząc, jak uśmiech na twarzy bruneta znacząco się powiększa. Gryfon wzruszył ramionami i zamknął moją książkę.
— Nudzę się. — westchnął, siadając na krześle naprzeciwko mnie. Uniosłam kpiąco brwi i uśmiechnęłam się złośliwie.
— Co mnie to obchodzi? Nie masz znajomych? Wiewióra Weasley na pewno bardzo chętnie spędzi z tobą czas. — zakpiłam, opierając się wygodniej na oparciu krzesła, przy okazji zakładając ręce na piersi. Potter wywrócił oczami i wiedziałam, że już zdążyłam go zirytować, przez co pożałował, że w ogóle do mnie przyszedł.
—Widzę, że wróciłaś do formy ze swoimi złośliwościami.— burknął, posyłając mi zirytowane spojrzenie. Wyszczerzyłam szeroko zęby i zaśmiałam się cicho. Miał rację, w ciągu tego miesiąca zdążyłam się otrząsnąć po śmierci mamy i wrócić do bycia starą Gwen.
— Gdzie masz mądrale Lupina i Granger oraz tego niedorajdę? — zapytałam, pakując książkę i prawie skończone wypracowanie do torby.
— Thomas i Hermiona gdzieś zniknęli, Merlin wie gdzie, a Ron siedzi z Lavender. — mruknął, bawiąc się moim piórem.
—Oni dalej są razem? — prychnęłam, wyrywając mu pióro z ręki, po czym wrzucić je do torby. Brunet skrzywił się i pokiwał potwierdzająco głową. — Jak go nie lubię, to współczuję Weasleyowi. — dodałam, a zielonooki posłał mi zaskoczone spojrzenie.
— Powiedziałaś coś miłego o Ronie? — spytał, niedowierzającym tonem. Prychnęłam pod nosem.
— Wyprę się ty słów, jak komuś powiesz. — warknęłam, a Harry parsknął głośnym śmiechem. Uśmiechnęłam się delikatnie na ten dźwięk. Głośne chrząknięcie obok nas sprawiło, że oboje obróciliśmy głowy w kierunku bibliotekarki, która patrzyła na nas karcąco.
— Już idziemy pani Ross. — westchnął Potter, gdy kobieta otwierała usta, by nas okrzyczeć, że biblioteka to nie miejsce do rozmów. Podniosłam się ze swojego krzesła, co również uczynił i Potter, po czym razem ruszyliśmy w kierunku wyjścia z biblioteki.
Widziałam, że chłopak nad czymś mocno rozmyśla, więc bałam się nawet pomyśleć, co zaraz zrodzi się w jego szalonej, gryfońskiej głowie.
— Weź kurkę i szalik i widzimy się za dziesięć minut pod posągiem jednookiej wiedźmy na trzecim piętrze. — rzucił przez ramię i ruszył w kierunku wieży Gryffindoru. Uniosłam wysoko brwi, patrząc na oddalającą się sylwetkę gryfona. No tak, po co powiedzieć cokolwiek, najlepiej rzucić rozkaz i odejść.
Westchnęłam cicho i ruszyłam w kierunku lochów. W Pokoju Wspólnym impreza rozkręciła się już na dobre i większość, już nie za bardzo kontaktowała z rzeczywistością. Przemknęłam niezauważona do swojego dormitorium i z cichym westchnieniem odłożyłam torbę na krzesło ustawione przed biurkiem. Zgarnęłam z szafy kurtkę i zatrzasnęłam drewniane drzwi. Zerknęłam w dół, kiedy w ostatniej chwili coś wypadło z mebla. Kucnęłam i chwyciłam szalik Gryffindoru w palce, po czym szeroki uśmiech samoistnie zagościł na mojej twarzy.
Ubrałam kurtkę, po czym owinęłam się złoto czerwonym szalikiem. Zerknęłam na siebie w lustrze, które leżało na biurku Pansy i skrzywiłam się delikatnie. Rozwiązałam warkocza, którego miałam zaplecionego i wydzieliłam sobie najbardziej równy przedziałek, jaki potrafiłam. Spojrzałam jeszcze raz na siebie i uśmiechnęłam się zadowolona, kiedy moje jasnorude, pofalowane włosy opadły kaskadami na moje ramiona.
Weszłam do Pokoju Wspólnego, gdzie Pansy chyba miała zamiar uprawiać striptiz, więc szybko i niezauważenie ewakuowałam się z pomieszczenia, ruszając w kierunku posagu jednookiej wiedźmy, gdzie już czekał Potter.
— Wiesz, ile to jest dziesięć minut Conolly? — zapytał zirytowany, kiedy stanęłam obok niego. Prychnęłam kpiąco i wywróciłam oczami. Co mi strzeliło do głowy robić cokolwiek z tym wkurwiającym typem?
— Powiedział mistrz punktualności, normalnie chodzący zegarek. — syknęłam sarkastycznym tonem, na co chłopak jedynie wywrócił oczami i odwrócił się do mnie plecami. Mruknął coś pod nosem, a garb w pomniku rozsunął się, ukazując kamienną ścieżkę. Otworzyłam usta w szoku, wpatrując się w przejście. Harry złapał za moją brodę i zamknął mi usta.
— Ale...jak? — wymamrotałam, a brunet tylko uśmiechnął się tajemniczo i popchnął mnie delikatnie do przodu. Szłam za Potterem, który pruł kamienną ścieżką, jakby znał ją na pamięć i nie przeszkadzała mu ciemność panująca dokoła.
Potknęłam się po raz kolejny o jakąś wystającą cegłę i wpadłam na plecy Pottera, który wydając z siebie dźwięk zirytowania, odwrócił się w moim kierunku.
— Nie możesz dać trochę światła? — warknęłam, patrząc w jego zielone oczy, które jako jedyne byłam w stanie dostrzec w tej egipskiej ciemności.
— Tylko nie wrzeszcz. — prychnął, po czym wyciągnął z kieszeni swoją różdżkę i mruknął ciche Lumos, a w korytarzu momentalnie zrobiło się jasno. Rozejrzałam się po ścianach i pisnęłam przerażona, patrząc na wielkiego włochatego pająka, patrzącego prosto na mnie. Uczepiłam się ramienia Pottera i schowałam się za jego plecami.
— Zabij go. — krzyknęłam, a Harry westchnął załamany, po czym zgasił światło, które wydobywało się z jego różdżki.
— Nie panikuj Gwen, już nie daleko. Chodź. — powiedział, po czym ruszył do przodu. Pisnęłam i pobiegłam za nim, o mało nie zabijając się o kolejną wystającą cegłę. Brunet westchnął zirytowany, po czym odwrócił się w moim kierunku i złapał mnie za rękę, splatając nasze palce i znowu ruszył do przodu, ciągnąc mnie za sobą.
— Jak jeszcze raz wyrżniesz o jakąś cegłę, to obiecuję, że cię tu zabiję, zostawię i jak cię już ktoś znajdzie, to zostanie z ciebie tylko szkielet. — burknął, prując do przodu. Otrząsnęłam się z chwilowego szoku i zacisnęłam mocniej palce na jego ręce. Dziwne ciepło zalało całe moje ciało, a policzki zrobiły się czerwone, przez co jednak cieszyłam się, że było ciemno.
Nie wiem, ile tak szliśmy, aż wreszcie doszliśmy do jakiejś piwnicy. Potter puścił moją rękę, przez co przyjemne uczucie ciepła zniknęło, a mnie samej zrobiło się przeraźliwie zimno. Chłopak narzucił na nas pelerynę niewidkę i ruchem głowy pokazał mi, że idziemy w kierunku małych schodów i zaraz znajdowaliśmy się Miodowym Królestwie, wypełnionym po brzegi słodyczami. Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie już panował mrok.
— Piwo kremowe? — odezwał się brunet, ściągając pelerynę. Pokiwałam entuzjastycznie głową i ruszyłam w kierunku Trzech Mioteł. Wreszcie czułam się pewnie i nie bałam się stawiać następnego kroku, myśląc, że zaraz potknę się o jakąś cegłę i Potter znowu wydrze na mnie japę.
Weszliśmy do karczmy, gdzie siedziało pełno zakochanych par, które na pewno pokończyły już szkołę i zajęliśmy miejsce przy stoliku w rogu, by nie rzucać się za bardzo w oczy. Potter chyba naprawdę lubił się pakować w kłopoty, ale póki nikt nas nie złapał, nie zamierzałam się tym przejmować. Zdjęłam kurtkę i zawiesiłam ją na oparciu mojego krzesła. Harry postawił przede mną piwo kremowe, po czym usiadał naprzeciwko mnie, również ściągając swoją kurtkę. Upiłam łyk napoju i uśmiechnęłam się delikatnie, czując znajomy smak.
— Nie wiem, jak Thomas może tego nie lubić. — odezwał się brunet, a ja o mało nie oplułam się, słysząc jego słowa.
— Jak ty możesz się z nim zadawać? Wtrąca się toto we wszystko i jeszcze nie lubi piwa kremowego. — krzyknęłam niedowierzająco. Gryfon parsknął śmiechem i pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
— Nie mogłem wymarzyć sobie lepszego przyjaciela niż Tom. — powiedział, a ja uśmiechnęłam się delikatnie, słysząc jego ton i słowa. Zapadła chwilowa cisza, w ciągu której Potter przyglądał mi się uważnie.
— Co? — zapytałam, czując dziwne skrępowanie, kiedy tak na mnie patrzył.
— Czemu zawsze masz pofalowane włosy? — spytał, a moje ciało momentalnie zesztywniało. Nie lubiłam tego tematu. Nie lubiłam swoich włosów i z chęcią bym je przefarbowała, ale ich kolor przeszkadzał również mojemu ojcu i ciotce, przez co nawet nie myślałam, żeby coś z nimi robić.
— Bo lubię. — mruknęłam, momentalnie odrzucając wszystkie włosy na plecy. Potter posłał mi kpiące spojrzenie.
— A tak serio? — zakpił, a iskierki upartości błyskały się w jego oczach. Wywróciłam oczami, bo wiedziałam, że nie odpuści.
— Ugh na drugim roku ktoś powiedział, że wyglądam jak Ginny Weasley i od tej pory nienawidzę siebie w prostych włosach. Parę razy też, jakieś bachory z jej roku mnie z nią pomyliły. — burknęłam, upijając kolejny łyk piwa.
— Jak dla mnie to było ci ładnie. — powiedział, a ja o mało nie udławiłam się piciem. Moje policzki znowu zrobiły się różowe, a dziwne uczucie ciepła ponownie rozlało się po całym moim ciele. Wpatrywałam się w Pottera jak zaczarowana, a moje serce zabiło jakieś dziesięć razy szybciej.
Ja pierdole Potter co ty ze mną do cholery robisz?
Od dzisiaj uczę się asertywności...
Rozdział z okazji tego, że nie umiem odmawiać i 23 rocznicy bitwy o Hogwart, która była wczoraj.
Nie wiem czy są tu jacyś maturzyści ale życzę powodzenia na maturach!
Jakby ktoś nie wiedział to na profilu już pojawił się prolog książki o Regulusie, także zapraszam kto ma ochotę.
I cóż, coś za słodko tu ostatnio hehe
Miłego dnia!
KimKimkolwiek
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro