Rozdział Dziewiętnasty
POV. Harry
Wszedłem do dormitorium, uśmiechając się szeroko. Rozejrzałem się po pokoju, ze zdziwieniem odkrywając, że w dormitorium nie ma jeszcze żadnego z chłopaków, oprócz Rona, który siedział po turecku na ziemi. Ściągnąłem swoją kurtkę i zawiesiłem ją na wieszaku w mojej szafie.
— Ale piękny ten księżyc. — odezwał się Ron. Spojrzałem na niego, nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi.
— Cudowny — dodał. Głos miał, jakby wypił co najmniej dwie butelki Ognistej Whisky.
— Normalny. — mruknąłem, dalej nie rozumiejąc, o czym on pieprzył. Zresztą gdzie do cholery był Thomas? To on był od załatwiania takich rzeczy, jak gadanie z nawalonym Ronem, bo mnie zawsze brakowało cierpliwości, by słuchać tych głupot, jakie pieprzył Weasley. Zerknąłem na moje łóżko i skrzywiłem się, widząc porozrzucane na nim i podłodze wokół niego papierki po jakiś czekoladkach.
Nie chciałem być w skórze Rona, kiedy nasza perfekcyjna pani domu Thomas tu wkroczy i zobaczy ten bajzel.
— Widzę, że dobrałeś się do czekoladek. — stwierdziłem, a chłopak momentalnie obrócił się w moją stronę i podniósł się na równe nogi. Wzrok miał, jakby coś ćpał, a uśmiech, który rozciągał się na jego twarzy, był wręcz niepokojący.
— Leżały na twoim łóżku, to spróbowałem jedną. — powiedział, patrząc to na mnie to na papierki. Wywróciłem oczami zirytowany, a mój dobry humor, który miałem jeszcze przed chwilą uciekł w zapomnienie.
— Chyba dwadzieścia. — prychnąłem, patrząc na chłopaka, który trzymał w rękach pudełko po czekoladkach, które miało kształt serca.
— Słuchaj, ja ciągle o niej myślę. — odezwał się ponownie, mocniej przyciskając metalowe pudełko do swojej klatki piersiowej.
— A mnie się zdawało, że już cię zaczynała wkurzać. — mruknąłem, siadając na moim łóżku. Weasley momentalnie znalazł się koło mnie.
— Ona nigdy mnie nie wkurzy. — krzyknął, przysuwając się do mnie, przez co instynktownie odsunąłem się od niego. Do moich nozdrzy dotarł dziwnie znajomy różany zapach i z podejrzliwością spojrzałem na pudełko, które trzymał rudowłosy. — Chyba ją kocham. — dodał rozmarzony, a czerwona lampka zapaliła się w mojej głowie.
— To super Ron. — powiedziałem niepewnie, podnosząc się na równe nogi. Przyjaciel usiadł na krawędzi i wlepił rozmarzony wzrok przed siebie. Westchnąłem cicho i usiadłem na starannie zaścielonym łóżku Thomasa.
— Czy ona wie, że istnieje? — zapytał, zerkając na mnie z lekką niepewnością. Uniosłem wysoko brwi ze zdziwieniem.
— Jak miałaby nie wiedzieć? Całujecie się od jakiś trzech miesięcy. — prychnąłem, zerkając na szafkę nocną Thomasa, na której jak zawsze leżała czekolada. Obok niej znajdowała się książka do transmutacji.
— Całujecie? — zapytał zdziwiony. Wywróciłem oczami, bo powoli kończyła mi się cierpliwość do rozmawiania z nim. Gdzie był Thomas i jego anielska cierpliwość do wszystkiego, co się rusza i może mówić.
— O kim ty mówisz? — dodał, zanim zdążyłem odpowiedzieć na poprzednie pytanie.
— A ty o kim mówisz? — spytałem podejrzliwie, unosząc jedną brew. Przysięgam z tym kolesiem, niekiedy trudniej było się dogadać niż z moją siostrą, kiedy dopadły ją babskie dni i nic jej nie pasowało.
— O Romildzie oczywiście. Romildzie Vane. — powiedział oburzony. Uniosłem brwi ze zdziwienia i prychnąłem pod nosem.
— Bardzo zabawne. — syknąłem, podnosząc się z łóżka Lupina. Schyliłem się po papierki, by je pozbierać. Jakby Thomas tu teraz wszedł, to chyba padłby na zawał. Ostry ból przeszył moją głowę, kiedy różowo — czerwone pudełko się od niej odbiło. Wyprostowałem się i posłałem wkurzone spojrzenie Ronowi, który podniósł się z mojego łózka i patrzył na mnie ze zdenerwowaniem.
— Ja nie żartuję! Jestem zakochany! — wrzasnął, mierząc mnie wściekłym spojrzeniem. W głowie odliczyłem do dziesięciu, by się uspokoić i przypadkiem nie oderwać Ronowi jakieś kończyny.
— No dobra, jesteś zakochany. A spotykacie się? — krzyknąłem zdenerwowany, mierząc przyjaciela wzrokiem. Jego mina zrzedła, a chłopak momentalnie posmutniał. Thomas w tym momencie pewnie dałby mu czekoladę, ale patrząc na papierki porozrzucane po całym pokoju, to Ron miał jej w sobie aż za dużo.
— Nie. — westchnął smutno, spuszczając wzrok. Zaraz jednak poderwał głowę, patrząc na mnie z błyszczącymi oczami. — To ty mnie przedstawisz! — dodał entuzjastycznie, na co jedynie się skrzywiłem.
Na jego twarz znowu wpłynął rozmarzony uśmiech i chwilę później Weasley, znowu siedział naprzeciwko okna, wpatrując się w krajobraz rozciągający się za szklaną powłoką. Podniosłem z łóżka kawałek papieru i przyjrzałem się uważnie kartce, na której widniało zdjęcie Romildy. Westchnąłem głośno, po czym podszedłem do Rona i kucnąłem obok niego, kładąc mu dłoń na ramieniu.
— No to chodź, poznam cię z tą twoją Romildą. — powiedziałem, a Weasley z wielkim entuzjazmem podniósł się na równe nogi. Westchnąłem cicho i zacząłem prowadzić do w dół schodów do Pokoju Wspólnego. Jesteś moim przyjacielem Ron, ale nie mam niekiedy cierpliwości do ciebie. — pomyślałem, podtrzymując, lekko zataczającego się chłopaka. Zapowiadała się długa droga.
POV. Gwen
Gdzie do jasnej cholery podziewał się ten głąb? — pomyślałam, wchodząc w kolejny zakręt, przeszłam już chyba pół zamku, a po Nicholasie jak nie było śladu, tak nie ma. Zwykle o tej porze w Walentynki to on nie wiedział, jak się nazywa i rzygał gdzieś w kiblu, a tym razem ślad po nim zaginął.
Wpadłam na kogoś, kto wyszedł za kolejnego zakrętu. Spojrzałam na dwójkę gryfonów, a uśmiech sam wpłynął na moją twarz, kiedy mój wzrok spotkał się z zielonymi oczami Pottera
— Co tu robisz Gwen? — odezwał się Potter, uśmiechając się do mnie delikatnie.
— Szukam Nicholasa. — mruknęłam, zakładając włosy za ucho. Coś przykleiło się do mojego boku, więc z obrzydzeniem spojrzałam na Rona, którego twarz było tuż obok mojej. Odsunęłam buzie, jak najdalej od niego, kiedy chłopak zaczął się zbliżać.
— Romilda. — westchnął z rozmarzeniem. Szarpnęłam się, wyrywając się z jego objęć, przez co wpadłam na Pottera, który chciał odciągnąć ode mnie swojego przyjaciela. Brunet złapał mnie za biodra, kiedy przez zderzenie stracił pełną równowagę.
— Zabieraj te łapska Weasley, nie chce żadnej choroby. — warknęłam, otrzepując swoje ramiona, jakby rudowłosy rzeczywiście zostawił tam jakieś zarazki.
—Amortencja? — zapytałam, odsuwając się od Pottera. Zerknęłam na bruneta, który pokiwał twierdząco głową. — Super, masz świetną okazję, żeby przeprosić Slughorna, idziemy. — dodałam, wyrywając się do przodu. Wtedy na mojej drodze ponownie stanął Ron, więc momentalnie wróciłam na swoje poprzednie miejsce i popchnęłam Pottera do przodu. — Ale trzymaj swojego kolegę, z dala ode mnie.
Brunet roześmiał się i kręcąc z politowaniem głową, chwycił przyjaciela pod ramię, ciągnąc w kierunku pokoju należącego do profesora. Potter zapukał do drzwi, a okienko w drewnianej powłoce się rozsunęło, ukazując twarz Horacego.
— Przepraszam, że niepokoję, ale to sprawa wielkiej wagi. — odezwał się Potter, zanim Slughorn zdążył się odezwać i kazać mu spieprzać spod jego drzwi.
— Gdzie Romilda? — odezwał się Ron, zerkając na mnie. Uniosłam kpiąco brwi i już chciałam mu odpowiedzieć, że w dupie, ale odezwał się Slughorn.
— A z tym do licha co się dzieje? — zapytał, patrząc podejrzliwie to na Weasleya. Potter podszedł krok bliżej.
— Połknął eliksir miłosny. — powiedział cicho brunet, a profesor szybko otworzył drzwi, zapraszając nas do środka gestem ręki, po czym ruszył w kierunku stolika, na którym był ustawiony kociołek i wszystkie składniki do robienia eliksirów. Jeśli tak wygląda raj, to właśnie się w nim znalazłam. Z zafascynowaniem, oglądałam wszystko, co znajdowało się na stole i w szafeczce ze składnikami.
— Oboje macie taki talent, że chyba sami byście sobie poradzili z antidotum. — mruknął nauczyciel, wyciągając z szafeczki szklankę i szpatułkę. Prychnęłam pod nosem.
— Prędzej dolałabym mu trucizny
— Myślę, że tu potrzebne większe doświadczenie. — powiedzieliśmy w tym samym momencie. Potter rzucił mi karcące spojrzenie, więc podniosłam ręce do góry w geście niewinności.
— Cześć kochanie. Dasz buzi? — mruknął, z rozmarzeniem Ron, przytulając się do ramienia profesora. Parsknęłam głośnym śmiechem widok miny staruszka.
— Chyba masz racje. — przytaknął Potterowi, Horacy. Brunet odciągnął swojego przyjaciela od staruszka i posadził go na kanapie. Niechętnie podeszłam do rudowłosego, by go przypilnować, przy okazji rzucając Harry'emu jednoznaczne spojrzenie.
Brunet pokiwał głową i ruszył z powrotem w kierunku nauczyciela, a ja usiadłam na kanapie, w bezpiecznej odległości od Weasleya.
— Gdzie Romilda? — zapytał, patrząc na mnie wzrokiem, jakby zaraz miał się rozpłakać, jak małe dziecko stęsknione za swoją mamusią, której nie widziało pół dnia.
— A w dupie, zamknij się Weasley, bo cię zaknebluje. — warknęłam zirytowana, wywracając oczami. W końcu Slughorn podał rudowłosemu antidotum. Gryfon spojrzał niepewnie na zawartość kielicha, po czym przeniósł wzrok na nauczyciela.
— Co to jest? — zapytał, a jego głos dalej był rozmarzony. Westchnęłam zirytowana i przysięgam, że byłam o krok od otworzenia mu buzi i wlania tego przeklętego antidotum siłą.
— Tonik na nerwy. — burknął nauczyciel, a Ron już bez zastanowienia wypił całą zawartość kielicha. Uśmiech na jego twarzy momentalnie zmalał. Rudowłosy z zagubionym wyrazem twarzy rozejrzał się po nas. Uśmiechnęłam się złośliwie, kiedy na mnie spojrzał, a jego twarz momentalnie pojawiło się skrzywienie.
— Co mnie trafiło? — zapytał, przenosząc wzrok na Harry'ego, który z radością patrzył, jak jego przyjaciel wraca do normalności.
— Eliksir miłosny. — powiedział brunet, uśmiechając się szeroko.
— I to jakiś wyjątkowo mocny. — dodał Slughorn, odbierając od Weasleya kielich, po czym odwrócił się i ruszył w kierunku stolika, gdzie postawił naczynie.
— Nie czuję się za dobrze. — wymamrotał Ron, patrząc nieobecnym wzrokiem przed siebie.
— Mogę cię uderzyć, to ci się polepszy. — odezwałam się, uśmiechając się do niego cynicznie. Potter rzucił mi zirytowane spojrzenie, które jasno mówiło, że ma się nie odzywać. Chociaż widziałam, jak na jego ustach błąka się delikatny uśmiech.
— Przyda ci się coś na wzmocnienie. — zaśmiał się Slughorn, podchodząc do barku, który otworzył i zaczął przeglądać co w nim ma. — Mam piwo kremowe, wino i dojrzewający w dębowych beczkach miód pitny, choć ten, miał być na inną okazję, ale biorąc pod uwagę okoliczności... — mówił, rozlewając do kieliszków ów miód pitny. Skrzywiłam się, nienawidziłam tego alkoholu. Kojarzył mi się tylko ze sztywnymi obiadami, które odbywały się razem z moją rodziną.
Slughorn podał nam kieliszki, a ja spojrzałam z obrzydzeniem na trunek. Ron od razu wypił zawartość kielicha, nie czekając, by stuknąć się z nami naczyniami. Podniosłam szkło do ust, kiedy Ron padł na podłogę tuż obok moich nóg.
— Ron! — krzyknął Potter, klękając obok przyjaciela. Momentalnie znalazłam się obok niego. Z buzi Weasleya leciała piana, a całe jego ciało dygotało na podłodze. — Niech pan coś zrobi! — krzyknął zrozpaczony Potter, patrząc na nauczyciela, który był chyba zbyt zszokowany, by zrobić, chociażby krok do przodu.
Poderwałam się na równe nogi i podbiegałam do półeczki, gdzie profesor miał wszystkie składniki. Szybko przeleciałam wzrokiem po wszystkich karteczkach, które były poprzyczepiane do pudełeczek i wyciągnęłam baozar. Wróciłam do Pottera, który trzymał głowę rudowłosego, tak by ten nie rozbił jej sobie poprzez uderzenie o podłogę. W tej samej chwili, w której uklęknęłam obok gryfona, jego klatka piersiowa przestała się unosić. Wycisnęłam bezoar do jego buzi i zamknęłam ją, pocierając jego gardło, tak by płyn wpłynął do żołądka.
— Oddychaj Ron, no dalej. — powiedział spanikowany Potter, patrząc na klatkę piersiową przyjaciela, która dalej się nie uniosła. Przysunęłam się do niego i złapałam jego rękę, chcąc dodać mu choć trochę otuchy. Strach ścisnął mi żołądek, że nie da się już uratować Weasleya. Oczy zaszły mi łzami i wtedy chłopak nabrał głęboki wdech, podnosząc się na łokciach. Razem z Potterem odsunęliśmy się od kaszlącego chłopaka i oparliśmy się plecami o kanapę, na której przed chwilą siedział Ron.
— Te kobiety... wykończą mnie. — wymamrotał nieprzytomnie Weasley, opadając z powrotem na podłogę. Wypuściłam drążący oddech z buzi i oparłam głowę na ramieniu Pottera.
Wtedy po raz pierwszt naszła mnie pierwsza wątpliwość czy aby na pewno nadaję się na magomedyka. Nie wiedziałam, dlaczego ta myśl przeszła mi przez głowę, w końcu jednak uratowałam Rona, a mimo to zaczęłam się wahać czy aby na pewno się do tego nadaję.
Chwilę później przenieśliśmy Rona do skrzydła szpitalnego, do którego parę minut po nas wpadli Dumbledore i McGonagall. Potter szybko i chaotycznie wyjaśnił im, co się stało. Drzwi do pomieszczenia otworzyły się ponownie, a do środka weszła Ginny Weasley, która momentalnie znalazła się przy Potterze.
— Co mu się stało? — zapytała bruneta, łapiąc go za rękę. Zacisnęłam pięści, a nagłe uczucie wściekłości rozlało się po całym moim ciele. Przysięgam, że byłam o krok od uderzenia tej francy. Brunet puścił jej rękę i odsunął się na bezpieczną odległość.
— Wypił zatruty miód pitny. Wyliże się. — odpowiedziała jej pani Pomfey, przykrywająca rudego gryfona kołdrą.
— Jest już późno kochani, wracajcie do łóżek, to była ciężka noc. — odezwał się dyrektor, patrząc na naszą trójkę łagodnym wzrokiem. Dwójka gryfonów pokiwała głowami, po czym brunet, jako pierwszy ruszył szybko w kierunku wyjścia, jakby nie chciał już dłużej przebywać w pomieszczeniu z Dumbledorem. Zaraz za nim ruszyła wiewióra Weasley. Spojrzałam jeszcze raz na Rona.
— Dobra robota panno Conolly, będzie z panny świetny magomedyk. — odezwał się jeszcze dyrektor. Zerknęłam na niego i skinęłam głową w geście podziękowania, po czym ruszyłam w kierunku wyjścia. Zamknęłam za sobą drzwi i odwróciłam się w kierunku korytarza.
W tym momencie mój wzrok spotkał się z czekoladowymi tęczówkami Ginny Weasely, która dosłownie sekundę później przycisnęła swoje usta do warg zaskoczonego Pottera.
Czas się zatrzymał, ból rozlał się po mojej klatce piersiowej. Poczułam się tak, jakby sufit spadł na moją głowę, przygniatając mnie do ziemi.
Dla innych to była sekunda, kiedy Harry odsunął się od gryfonki, ale dla mnie w tamtym momencie ta sekunda trwała całą wieczność.
Wieczność, która uświadomiła mi, że cholernie kocham Harry'ego Pottera — chłopaka, do którego nie powinnam nic czuć.
No więc tak... Śmiesznie nie? Lubimy dramy i Ginny
Rozdział szedł jak krew z nosa, więc jest dopiero dzisiaj.
Ale pamiętajcie, co złego to nie ja tylko mój kot.
Miłego dnia/wieczoru!
KimKimkolwiek
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro