Rozdział Drugi
Położyłam głowę na drewnianym blacie stołu. Odkąd tylko weszliśmy do Wielkiej Sali, dostałam takiej migreny, że momentami nie byłam, w stanie utrzymać otwartych oczu.
— Niech on zacznie już gadać, bo nie wytrzymam w tym szumie ani minuty dłużej. — jęknęłam, przenosząc swoją głowę na ramię Nicholasa, siedzącego obok mnie, który obżerał się wszystkim, co wpadło mu w ręce.
Zawsze zastanawiałam się, gdzie on to wszystko mieścił i dlaczego nie przybierał na wadze. Ja, gdybym jadła tyle, co on nie mieściłabym się w drzwiach do Wielkiej Sali. Uniosłam wzrok i w tym momencie do pomieszczenia wszedł Potter, trzymając jakiś kawał szmaty przy nosie. Materiał był cały zakrwawiony.
Obserwowałam, jak siada między Thomasem a tą rudą francą, która zaraz dotknęła jego ręki, którą trzymał bandaż. Momentalnie cały ból przeminął, a ja poderwałam się z ramienia przyjaciela. Nicholas spojrzał na mnie zdziwiony, a ja momentalnie speszyłam się swoją niewytłumaczoną reakcją, czego nie chciałam po sobie pokazać nawet w jednej setnej.
— Co ci się stało? — zapytał, popijając sokiem cisto, które od dziesięciu minut mielił w swojej buzi. Black nie dość, że jadł strasznie dużo, to robił to okrutnie wolno. Kiedyś zapytałam się go, dlaczego tak wolno je to powiedział, że jego ojciec nie umie gotować ani trochę i on przez cały rok delektuje się smakiem tych wszystkich potraw, żeby jakoś przetrwać te dwa miesiące w czasie wakacji i święta. Chociaż na te nie jeździł, od kiedy jego siostra Celestia zaczęła umawiać się z Fredem Weasleyem i to z nimi spędzali ten „rodzinny czas".
— Nie, nic. Taki jakiś tik nerwowy. — mruknęłam, zakładając niezręcznie kosmyk na ucho. Czarne tęczówki chłopaka śledziły uważnie każdy mój ruch, jakby dokładnie wiedział, że ściemniam.
— Gwen znam cię pięć lat, nie masz tików nerwowych. — powiedział, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Zacisnęłam wargi, wiedząc, że jestem na przegranej pozycji, bo brunet teraz nie odpuści, dopóki nie dowie się, czemu podskoczyłam, jakby ktoś zamienił ławkę pode mną w żelazko i popatrzył mi dupę.
— Nabyłam je w wakacje. — syknęłam, odwracając głowę w drugą stronę, wtedy mój wzrok spotkał się z oczami Pottera, siedzącego przy stole gryfonów. Uniosłam brew, w geście zapytania czemu się gapił, ale chłopak olał to totalnie. Chwilę jeszcze poskakał wzrokiem po mnie i Blacku, po czym odwrócił wzrok na Dumbledora który właśnie podchodził do mównicy, by wygłosić swoją, nikogo nieinteresującą przemowę. Przynajmniej w tym roku dał nam najpierw spokojnie zjeść, zanim zaczął prawić te swoje głupoty.
— Czego chciał Potter, że tak się gapił? — zapytał Nicholas i czułam, jak wypala mi dziurę w boku twarzy, ale nie spojrzałam na niego, uparcie patrząc w stół nauczycieli.
— Idź, się go zapytaj, to się dowiesz. — burknęłam, przenosząc wzrok na dyrektora, który zastukał w kielich, prosząc o cisze, a na Sali momentalnie ucichły wszystkie rozmowy.
— Z kwestii organizacyjnych, profesor Slughorn zostaje nowym nauczycielem eliksirów, zaś posadę nauczyciela obrony przed czarną magią w tym roku obejmie profesor Snape. — powiedział donośnym głosem Albus. Wszyscy uczniowie Slytherinu momentalnie zaczęli bić brawo i głośno wiwatować. Osobiście wolałabym, żeby to Snape uczył eliksirów, ale skoro Dumbledor zarządził, że będzie on uczył obrony przed czarną magią, to nie miałam nic do gadania. Reszta uczniów, z innych domów nie zareagowała zbyt entuzjastycznie na tę wiadomość, szczególnie zawiedzeni byli gryfoni, ale nie można im się było dziwić, skoro Snape po prostu ich nienawidził.
— Jak pewnie zauważyliście, każdy z was został przeszukany, przed wejściem do szkoły i macie prawo wiedzieć dlaczego. — zaczął, oparłam głowę na ręce, bo już wiedziałam, że zaraz zacznie opowiadać jakąś historię. — Kiedyś był tu młody człowiek, który, jak wy siedział w tej samej Sali, chodził tymi samymi korytarzami, spał pod tym samym dachem. Wszystkim wydawało się, że jest uczniem takim jak wy. Nazywał się Tom Riddle. — spojrzałam na Nicholasa, który w tym samym momencie odwrócił głowę w moim kierunku. Po całej Sali rozeszła się masa szeptów, które zaraz zostały ponownie uciszone przez Albusa. — Dziś niestety znany jest na świecie pod innym imieniem. Dlatego właśnie, gdy tu stoję i spoglądam na wasze twarze, nie mogę zapomnieć o pewnym fakcie. Każdego dnia, w każdej godzinie, możliwe nawet, że w tej chwili mroczne moce próbują przeniknąć przez ściany tego zamku. — zrobił krótką przerwę, rozglądając się po twarzach uczniów zebranych na Sali. — Jeśli im się uda, ich największa broń to wy. Warto to przemyśleć. — westchnął. Zacisnęłam mocno pięści pod stołem i spuściłam głowę.
Niektórzy nawet nie mieli wybory, czy chcą, czy nie chcą i tak mieli być włączeni w jego szeregi.
— Teraz do łóżek, biegiem! — krzyknął jeszcze dyrektor, a w Sali zrobił się szum, kiedy wszyscy zaczęli wstawać i wychodzić.
Szłam zaraz za Nicholasem, który swoimi szerokimi barkami i wrodzonym chamstwem przepychał się między innymi uczniami i torował nam drogę do wyjścia z Wielkiej Sali.
— Trochę kultury Black! — krzyknął jakiś dziewczęcy głos z boku. Momentalnie chłopak się zatrzymał, przez co wpadłam w niego, rozbijając sobie nos o jego ramię, kiedy gwałtownie obrócił się w kierunku Lucy Potter.
— Też korzystasz z tego, że się rozpycham, więc nie wiem, o co ci chodzi Potter. — mruknął, patrząc na nią z góry. Nicholas miał tendencje do nielubienia wszystkiego, co istnieje i było zaledwie kilka osób i rzeczy, które lubił. Do tego wąskiego grona szczęśliwców, z nigdy niewytłumaczonych przyczyn należała Lucy Potter. Kiedyś myślałam, że rudowłosa po prostu mu się podoba, ale potem dowiedziałam się, że są jakąś tam rodziną, więc ta opcja odpadała.
— Co nie znaczy, że musisz wszystkim pokazywać te swoje marne mięśnie, wbijając je ludziom naokoło do twarzy czy innych części ciała. — prychnęła puchonka i wyminęła nas, ruszając w kierunku piwnic, gdzie znajdowały się dormitoria domu borsuka.
— Niech ona rzuci tego kolesia od krukonów, bo jest nie do wytrzymania. — burknął Black, dalej stojąc na środku drogi, czym zastawiał drogę innym.
— Błagam Merlina o to od trzech miesięcy. — odezwał się głos za moimi plecami. Bardzo dobrze znany mi głos. Odwróciłam się, stając twarzą w twarz z Harrym Potterem, koło którego stał Thomas Lupin, z równie skrzywioną miną, co pozostała dwójka chłopaków.
— Chyba też znaczne, to może nas wysłucha. — burknął Nicholas, do którego teraz stałam odwrócona plecami.
— Może zacznijmy prosić jeszcze Godryka i Salazara to szybciej pójdzie. — dodał Lupin, przeczesując swoje blond włosy ręką. Zmierzyłam całą trójkę wzrokiem i uśmiechnęłam się kpiąco.
— Lepiej błagajcie o mózgi gamonie, to wam się przyda i nie wtrącajcie się do czyjegoś związku, jak jest szczęśliwa, to nie macie nic do gadania, bo i tak to nikogo nie obchodzi. — prychnęłam i zarzucając swoimi jasnorudymi włosami, odwróciłam się i ruszyłam w kierunku lochów.
— Baby. — usłyszałam jeszcze za swoimi plecami, zirytowane głosy całej trójki i byłam niemalże święcie przekonana, że wszyscy wywrócili oczami.
Parę minut później weszłam do Pokoju Wspólnego Slytherinu i opadłam na jeden z foteli stojących w kącie pomieszczenia. Lubiłam tu siedzieć wieczorami i na przykład poczytać książkę, bo u mnie w dormitorium cały czas był huk, przez wrzaski jakie wydawała z siebie Pansy.
— Mogłaś, chociaż na mnie poczekać. — mruknął Nicholas, siadając na drugim fotelu, naprzeciwko mnie, dokładnie widziałam, jak marszczy swoje ciemne brwi w widocznym zirytowaniu, ale nie przejęłam się tym zbytnio. Jakbym miała się przejmować za każdym razem, kiedy brunet był zdenerwowany albo podminowany to chyba bym już popadła w jakąś nerwice, albo depresje, bo mój przyjaciel był zirytowany dwadzieścia cztery godziny na siedem dni.
Szczególnie w piątki bez kija lepiej było do niego nie podchodzić, a powodów tego było trzy. Pierwszy, bo był to koniec tygodnia i chłopak do tego dnia zdążył już wykorzystać swój tygodniowy zapas cierpliwości, po drugie, był wiecznie niewyspany, robiąc zadania w nocy, bo oczywiście wszystko trzeba robić na ostatnią chwilę i trzecie, w piątki zawsze przychodziły listy od jego ojca, które no cóż tylko doprowadzały chłopaka do białej gorączki.
Nicholas często nie umiał się dopasować do innych. Był, jest i prawdopodobnie będzie najbardziej upartą osobą, jaką w życiu poznałam, kiedy już się na coś uparł lub coś sobie postanowił to nic ani nikt, nie był w stanie go od tego odciągnąć.
Na piątym roku postanowił, że dołączy do szeregów Voldemorta. Nie podał żadnego powodu, dlaczego, po prostu powiedział, że chce i koniec. Nie przekonały go wrzaski ojca, moje i jego siostry. Uparł się, że dołączy i koniec.
— Zaczynam się martwić o twój mózg, bo tak zawzięcie myślisz, że aż para idzie ci z uszu. O czym tak rozmyślasz? — odezwał się. Podniosłam na niego wzrok i utkwiłam wzrok w jego czarnych tęczówkach.
— O wszystkim i o niczym. — mruknęłam i podniosłam się z fotela, czując nagle ogarniające mnie straszne zmęczenie. — Idę spać Nick, dobranoc. — dodałam i ruszyłam w kierunku mojego dormitorium, słysząc jeszcze za sobą ciche „dobranoc".
I kiedy pół godziny później położyłam się na łóżku, poczułam przeszywające mnie zmartwienie o mojego przyjaciela. Nie pozwolę mu dołączyć do tego wariata. Po moim trupie.
Cześć!
Postanowiłam, że rozdziały będę starała się wrzycać na początku raz w tygodniu, zwykle będzie to pewnie albo piątek albo sobota albo niedziela.
Miłego dnia,
KimKimkolwiek
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro