Rozdział 1
Siedziałam na kanapie stojącej koło wielkiego okna za którym widziałam Novę - 35. Lubiłam tu siedzieć i się w nią wpatrywać. Ale jeszcze bardziej interesowało mnie to co jest dalej. Inne gwiazdy, układy słoneczne, a najbardziej Ziemia. Tak naprawdę nigdy jej nie widziałam. Z tąd gołym okiem mogłam zobaczyć tylko słońce dookoła którego krążyła, które było tylko białą plamką wśród miliardów innych na czarnym tle.
Kiedyś mój dziadek mógł siedzieć właśnie tam wpatrując się w kosmos dokładnie tak jak ja zanim zdecydował się tu przylecieć, myśląc że jest inna planeta która jest lepsza od jego. Mylił się. Oczywiście nadal miał nadzieję że choć planeta nie jest idealna, nadal będzie można ją zmienić albo po prostu stworzyć na niej schronienie, pod kopułami.
Tak naprawdę czekamy już na to od trzystu lat i nadal nic się nie udało.
Elafrian, czyli gaz znajdujący się w atmosferze, łączy się chemicznie z praktycznie każdym materiałem z którego możnaby zbudować kopuły, czyli każdym który przepuszcza światło, bo ludzie nie chcą żyć w zamknięciu a przezroczysty materiał kopuł mógłby dawać iluzję wolności.
Problem jest taki, że gdy Elafrian łączy się z danym materiałem, ten również staje się toksyczny.
Nie wiemy właściwie czym jest ten gaz. I choć najłatwiej było by po prostu poszukać innej planety, zdaniem naukowców miasta na orbitach planet okazały się ciekawym pomysłem, więc zdecydowali się oni je rozbudowywać, jako eksperyment, aby to rozwiązanie można było później zastosować również na orbicie Ziemi. Zresztą gdy chodzi o przeludnienie, każdy pomysł jest dobry, byleby znaleźć miejsce dla wszystkich.
W moim polu widzenia pojawił się komunikat. Byłam przyzwyczajona do tego widoku. W 6 roku życia założono mi soczewkę na lewe oko tak jak wszystkim dzieciom w tym wieku. Były one bezpośrednio połączone z mózgiem i siecią, tak byśmy mogli komunikować się, przebywać w wirtualnej rzeczywistości oraz łączyć się praktycznie z wszystkim na statku tylko za pomocą myśli.
Otworzyłam wiadomość.
Do : Nevia Bright
Od : system statku Bright
O godz. 17:30 lot na statek państwa Robertson. Wymagany odpowiedni strój.
Westchnęłam po czym wstałam z kanapy i podeszłam do szafy. Wydałam polecenie z soczewki by otworzyć drzwi i zaczęłam przeglądać sukienki.
Państwo Robertson byli zaufanymi ludźmi mojego ojca. Prowadzili badania i podejmowali większość decyzji na temat Elafrianu. Właściwie to spotkanie mi nie przeszkadzało bo wiedziałam że będzie tam ich córka Eva. Byłyśmy przyjaciółkami od wczesnego dzieciństwa. Była w moim wieku i chodziła ze mną do szkoły.
W końcu zdecydowałam się na białą, obcisłą sukienkę do kolan po czym wezwałam stylistki przez soczewkę, a te zjawiły się pięć minut później by zrobić mi lekki makijaż i ułożyć moje ciemno brązowe włosy w wysoki kucyk na który przyczepiły spinki mające wyglądać jak czarne róże z Ziemi. Choć z tego co czytałam, na Ziemi kwiaty nie były czarne.
Po godzinie mój strój był gotowy. Wyglądałam naprawdę wspaniałe, jak na córkę dowódcy przystało.
- Możecie odejść. Zaraz przyjdę - oznajmiłam stylistkom i poczekałam aż wyjdą.
Gdy te zniknęły za drzwiami, połączyłam się z siecią przez soczewkę i wysłałam Evie wiadomość.
Do : Eva Robertson.
Od : Nevia Bright
Wiesz po co do was lecimy?
Poczekałam chwilę na jej odpowiedź aż zobaczyłam że moja wiadomość została wyświetlona i że Eva właśnie odpisuje.
Do : Nevia Bright
Od : Eva Robertson
Nie. Moi rodzice powiedzieli mi że się dowiem razem z wami.
Za bardzo mnie to nie zdziwiło. Większość informacji pozostawało tajnych dopóki moi rodzice nie stwierdzili że można je oznajmić społeczeństwu. Choć moim zdaniem trochę z tym czasami przesadzali.
Postanowiłam w końcu wyjść z pokoju i przygotować się do lotu.
Podobno statek Evy był jedną czwartą okrążenia Novy-35 dalej więc lot zajmie niecałe 15 minut.
Gdy w końcu weszłam do centralnej sali, przez mamę nazywanej salonem choć dla mnie była ona zbyt duża by ją tak nazwać, zastałam Dianę, moją starszą siostrę, poprawiającą sobie koka i makijaż.
Miała kiedyś objąć stanowisko po ojcu więc zawsze musiała się prezentować idealnie. I czasem było to naprawdę denerwujące.
- Pospieszcie się, proszę - błagał tata stojąc już przy wejściu do naszego wielkiego garażu z której miał startować mniejszy statek podróżny.
Nasz prywatny pilot wyraźnie również się niecierpliwił, choć starał się tego nie pokazywać.
- Jestem - powiadomiłam wszystkich bo wydawało mi się że tego nie zauważyli.
Tato spojrzał na mnie i kiwnął głową w stronę wyjścia, przekazując mi w ten sposób bym już poszła na statek podróżny i tam na nich poczekała.
Zrobiłam jak kazał i po krótkim czasie już czekałam na nich w środku. W końcu oni również zdecydowali się przyjść.
***
Gdy nasz statek zaczął zbliżać się do tego państwa Robertson, zobaczyliśmy duże drzwi podnoszące się umożliwiając naszemu pojazdowi bezpieczny wlot do garażu we wnętrzu statku.
Na przestrzeni lat loty statkami podróżnymi stały się czymś tak normalnym jak na Ziemi tak zwanymi samochodami, a statki czymś takim jak domy, przez co swobodnie nazywaliśmy miejsca na statki podróżne garażami.
Pilot zatrzymał się, wyszedł i otworzył drzwi najpierw naszym rodzicom, a później mi i Dianie.
Ich garaż był mniejszy od naszego tak jak wszystko na statku ze względu na ich niższą pozycję w społeczeństwie.
Przy drzwiach w rogu dużego garażu stali już państwo Robertson i Eva by nas powitać.
- Dziękujemy serdecznie za przybycie - zabrał głos ojciec Evy ściskając rękę po kolei każdemu z nas.
- Cała przyjemność po naszej stronie - odpowiedzieli grzecznie moi rodzice.
- Zapraszamy.
Weszliśmy niespiesznie do wnętrza statku by pójść za gospodarzami do wielkiej jadalni. Była ona podłużnym pomieszczeniem i miała jedną całkowicie przeszkloną ścianę przez którą było teraz widać część planety oraz jeden księżyc.
Byłam już na tym statku wiele razy i już właściwie miałam swoje własne miejsce przy stole, koło Evy, na przeciwko Diany.
Najpierw kucharze przynieśli przystawki, czyli z tego co się domyśliłam, krewetki położone na cienko pokrojonym małym kawałku pieczywa z jakimś rodzajem sera i oliwkami.
Oczywiście od razu nie sięgnęłam po jedzenie tak jak zawsze kazali mi rodzice bo, jak mówili, to nie ładnie.
Rozmowa rozpoczęła się tradycyjnym zestawem pytań - jak wszyscy się miewają, jak idą badania nad Elafrianem, jak Diana i ja sobie radzimy w nauce, aż wreszcie wszyscy postanowili przejść do sedna, czyli do powodu przybycia tutaj.
- A więc - rozpoczął pan Robertson - z tego co się dowiedziałem, zaatakowano Ziemię...
- Dlaczego nie powiadomili najpierw mnie? - przerwał mu mój ojciec.
- Podobno atak spowodował szkody i mieli problemy z komunikacją. Udało im się wysłać wiadomość na sąsiednią planetę a ludzie z jej orbity nie mieli pozwolenia na wysłanie panu wiadomości.
Tata uspokoił się.
- Rozumiem. Jakiego rodzaju to atak?
- Wojna między Marsem a Ziemią. Koloniści Marsa nie zamierzają już tolerować rządów Ziemi i przez 10 ostatnich lat stworzyli nowe technologie specjalnie na to powstanie. Ziemia może stracić dostęp do tamtejszych surowców o który tak bardzo walczyli. A my, zgodnie z umową musimy wysłać im naszych żołnierzy.
Uważnie słuchałam wypowiedzi pana Robertson. Koloniści Novy-35 wiele lat temu podpisali umowę w której ustalono że Ziemia ma dostarczać surowce których potrzebują mieszkańcy orbity a w zamian ci mają im dostarczać te z Novy. Ale że umowa nie była zbyt sprawiedliwa zważywszy na to że my wymagaliśmy więcej surowców niż oni, zaoferowaliśmy zatem wysłanie im naszych żołnierzy w razie potrzeby. Byli oni specjalnie szkoleni i mieli wiele technologii których nie było na Ziemi.
- Rozumiem. Zrobimy to jak najszybciej - pokiwał głową - a zatem mamy dużo pracy.
- Oczywiście.
W tym momencie zdałam sobie sprawę z sytuacji. Ci ludzie mieli lecieć na Ziemię! Mieli szansę zobaczyć tą planetę z której wszyscy pochodzimy i na której jest tyle życia, roślin, wody i wszystkiego czego nie mieliśmy na statkach kosmicznych.
I gdybym nie była córką dowódcy, również mogłabym lecieć!
Zresztą od lat uczyłam się posługiwania nowoczesną bronią, sztuk walki, czytałam wszystkie możliwe artykuły i oglądałam filmy o Ziemi. Byłam przygotowana niemal lepiej niż tamci żołnierze.
Moi rodzice oczywiście tego nie pochwalali i uważali to za bezużyteczne ale skoro to Diana kiedyś obejmie władzę, to pozwalali mi uczęszczać na lekcje.
Sama również tak naprawdę wiedziałam że nigdy nie polecę na Ziemię ale zawsze w głębi duszy miałam jednak tą odrobinę nadziei i się jej trzymałam.
Ale teraz wszystko wyglądało inaczej. Miałam szansę. Niewielką, ale jednak szansę.
Rozmowa zeszła na inne tematy a ja byłam zbyt zajęta rozmyślaniem nad sytuacją. Zresztą nie było zbyt dużo opcji. Na pewno nikt mi nie pozwoli lecieć. Przecież tamci żołnierze mogli zginąć, a na moją śmierć nikt nie pozwoli.
Ale właściwie co ja miałam do stracenia? Jeszcze kilka lat będę kontynuować naukę a później będę tylko "córką dowódcy", bo właściwie żadnego innego stanowiska nie obejmę. To Diana obejmie władzę a jako jej siostra będę tylko musiała ładnie wyglądać.
Ale jednak wiem że moje zniknięcie mogłoby źle się skończyć.
***
Siedzieliśmy już w statku podróżnym i wracaliśmy do domu. Byłam senna choć musiało być dopiero po osiemnastej. Ta sytuacja naprawdę mnie zmęczyła.
Lot na Ziemię był moim największym marzeniem i wiem że gdybym po prostu odpuściła, to później bym żałowała. A jednak nie wiedziałam jak się do tego zabrać.
Po wejściu do pokoju postanowiłam napisać do Evy. Podczas kolacji nie było okazji porozmawiać a ja naprawdę potrzebowałam jej życiowych rad. Była w tej dziedzinie specjalistką.
Do : Eva Robertson
Od : Nevia Bright
Możemy porozmawiać?
Jak zawsze, nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
Do : Nevia Bright
Od : Eva Robertson
Może jutro do ciebie przylecę?
Niedługo kładę się spać. Nie zapomnij że jutro mamy lekcje.
A no tak. Następnego dnia musiałam lecieć do szkoły. Każde miasto miało swoją własną szkołę, będącą dużym statkiem do którego uczęszczali wszyscy uczniowie z danej orbity.
Postanowiłam również wziąć prysznic i się położyć, choć zwykle nie kładłam się spać tak wcześnie jak Robertson'owie.
Poszłam do nieskazitelnie białej łazienki, rozebrałam się i weszłam pod prysznic by odkręcić wodę.
Stałam pod prysznicem przez przynajmniej pół godziny zanim zdecydowałam się wyjść i pójść się położyć. Gdy tylko opadłam na materac, zamknęłam oczy i zasnęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro