DRAKA W KLUBIE. OPÓŹNIONY LOT.
[...] Dzień wyjazdu nadszedł,przed wyjazdem na lotnisko, Izis odwiedziła jeszcze klub, by sprawdzić z Dominikiem , czy wszystko zostało załatwione, pozakanczane, pozabezpieczane i pozamykane. W tedy do klubu weszły trzy kafary, dryblasy napakowane.[...]
[...]DRUGI KAFAR
-Oczywiście kwiatuszku. Śmieszna jesteś, wyjdziemy kiedy zechcemy, ty stulecia swój dziubek i siedział cicho, bo zrobimy tu Salon lub Wietnam.
IZIS
- Ciekawe spostrzeżenie, jak na takiego głąba, jakim Pan jest. Jeżeli nie spostrzegł Pan , iż nie jesteśmy ni w Chinach , czy innym Azjatyckim kraju. Nie rozpętał Pan, Salonu ni Wietnamu, bo teraz znajdujemy się w innym kraju.
Izis krzyknęła za Dominikiem , który wyłonił się zza barowej lady. Spojrzał na trzech gotów, aż dziewczyna ujrzała w jego oczach, strach , lek i obawę. Wyszła iż coś jest nie tak, skoro jej współpracownik, bie był zadowolony, z tej wizyty. Więc usiadła swobodnie, na barze pupa i przyglądała się uważnie z powagą. Jednak nie odezwała się , ani słowem tylko dostrzegła że drzwi znowu się otwierają , a do wnętrza wchodzą jej przyjaciele z walizkami ,bo to tu, się umówili na spotkanie przed błotem. Dominik dalej był wystraszył, na co Izis odezwała się pewnym tonem.
IZIS
- Wyluzuj Domiś , nic się nie stanie. Panowie , zaraz wyjdą tylko podaj naszym klientom, coś dobrego i mocnego.
Natomiast trzeci KAFAR, który wogóle nie wyglądał groźnie, wręcz przeciwnie był tajemniczy ponieważ, nie ściągnął nadal kultura, który przykrywa i zycal cień , na całą twarz jego.
TRZECI KAFAR
- Ją dziękuje, prowadzę. Nie przyszliśmy tu , po to by pić , tylko...
Tu spojrzał na Dominika , znacznie który był w pełni świadomi , po co oni przyszli.
-...ten tu wie, po co przyszliśmy. Mam nadzieję że masz to, po co jesteśmy? Tym razem , noego będziemy pobłażliwi i delikatni .
DOMINIK
-Mam ale...- tu wymownie spojrzał , na dalej siedząca na barze, czerwono włosa dziewczynę. Która z pewnością , zimnym wychowaniem i obojętnym spojrzeniem , przyglądała się swoim paznokcią .
Izis , zrozumiała obawy Dominika, wyczuła jego strach. Powiadomiła przyjaciół by, trochę poczekali ale byli w pogotowiu , by pomoc w razie czego.
IZIS
" Mike, Berni, Jesica widzicie tych trzech , oni szykują tu rozruch, bądźcie proszę w gotowości. Szybko to rozegra , ale nie wiem , czy oni nie będą tego utrudniać. Proszę was wtedy o pomoc, czuje że Domiś , się ich boi. Więc pewno, przyszli po haracz"
BERNI
"Na mnie, możesz liczyć"
MIKE
" Na mnie, również"
JESICA
" Oczywiście Tobie pomogę, bez obaw Izis"
Trzeci kafar był lekko zirytowany czekanie, więc stanowczym , nie noszącym sprzeciwu głosem, odezwał się do chłopaka za barem.
TRZECI KAFAR
-Ale, co?! Cholera Dominik, nie pogrywaj z nami. Nie mamy czasu, chce wrócić przed świętami do domu. Więc z łaski swojej , dawaj ten chajs i już nas nie ma. Albo...
Izis która , do tej pory, nie odzywał się ani jednym słowem, do nieproszonych gości , przemówiła.
IZIS
-Albo, co?!
Wszystkie oczy, popatrzył się w stronę osoby. Która wypowiedziała te dwa słowa, w kpiacym tonie. Wtedy podszedł do niej, jeden z osiłków , położył ręce, po obu jej stronach , na blacie baru. Uchylił się do niej i zadał pytanie.
DRUGI KAFAR
-Możesz powtórzyć , słoneczko co żeś powiedziała . Miała się nie odzywać tak chyba się umówiliśmy, nie prawdaż .
IZIS
-Nie umówiliśmy się wcale, ty głupim ,głuchy bałówanie . A co, powiedziałam ? Było słuchać uważnie, ale skoro nie zażywasz prysznic. Bo czuć od ciebie, "psem" brudnym i uszu nie myjesz ... No cóż, nie wnika. Jak o swoją dasz higienę, ale powtórzę jeszcze raz, te dwa proste słowa, które wydobyła , z mych strun głosowych...
Nadal Izis siedziała, nie wzruszona że nad nią , pochyla się całą morda czerwoną,niby purpury jej kolor odbiegał, chłopak z nerwów szczękę, mocno zacisnął. Pięści o mało nie uszczerbiły blatu , chłopak wyprostować się, i się zamachnął . Na co szybko zamarł i nawet nie drgnal, po słowach wydobytych, z ust czerwono włosej dziewczyny.
IZIS
-Albo, Co?! O to, ci chodziło? A teraz z łaski swojej , wsadzi swoje łapy w kieszenie spodni. Bo nie ręce za siebie, kiedy te łapy dotkną mej skóry. I radzę waszejk, trójce, spieprzać stąd jak najszybciej, bo nie robią na mnie wrażenia, te wasze nie odpowiednie zachowania. Kasy, żadnej już nie dostańcie, teraz to , mój lokal a ją sama o niego się zajmę najlepiej. Nie robi , na mnie wrażenia wasza postawa. Wilkołaka idioty , Łowcy hakera i zamaskowanego potrafi, lecz muszę przyznać , że jako jedyny, ma dobre maniery.
PIERWSZY KAFAR
-No to, jaja jakieś. Dziewczyna będzie, dyktować nam warunki. Dominik coś ty zqmurowala dziwadło znalazł, do swojej obrony. Przecież ta mała, nie da nam trzem rady, no i jeszcze oberwie , za swoją nie wyparzoną gębę.
Pochylił się i złapał Dominika za koszulkę, wyciągnął go za lady barowej. Kiedy chłopak , stał już pewnie na nogach, usłyszeli warkot wilka. Po czym, odwrócili głowy w stronę Izis, czerwono włosej.
TRZECI KAFAR
-Kim ty , do cholery jesteś? Wiesz o naszym pochodzeniu, a my niczego nie czujemy od ciebie. Oprócz tych , co tam stoją , dwie marne Omegi i Bety. A ty, kim jesteś?
IZIS
-O to, właśnie mi chodziło. By żadne podrzędne ścierwo , nie wyczuło , kim jestem. Ale skoro, tak ładnie mnie prosisz, to ci pokaże. A później stąd wyjdziecie , grzecznie bez kasy.
TRZECI KAFAR
-To się , zobaczy.
Dziewczyna uniosła głowę, w między czasie od niej, aura czerwoną wybiła, zrobili się jaśniej. Nawet Dominik , Mike, Berni i Jesica byli pod wrażeniem. Lecz gdy spojrzeli w jej , szkarłatne ślepia aż się zlękli. Jeden z trójki chłopaków, aż się na tyłek przewrócił, drugi zaś stanął zamroczony. Trzeci natomiast, ten zakapturzony , oczy wytrzeszczył , jakby z orbity, usta rozszezył w niedowierzaniu .
TRZECI KAFAR
-To ty?... To nie możliwe.... Jesteś..chłopaki wychodzimy, pędem.
I na tym, zakończył i wybiegli z baru. Gdy za ostatnim , drzwi się już zamknęły. Izis wróciła do normalnego, koloru oczu.
DOMINIK
-Roger mówił, że dasz sobie , z nimi radę. Ale , co to było, do jasnej cholery? O mało w macie , nie na robiłem. O co im chodziło? Nie ważne, dziękuje tylko Izis, za wszystko.
IZIS
-Oki, spoko. Chodźmy już , bo każdy chce do domu.
Całą piątka wyszli, zamykając wszystko. Zasowajać lokal rolami, antywlamaniowymi , z każdej strony. Odprowadził przyjaciela, do samochodu a sami, zamówili taksówkę i ruszyli w kierunku lotniska. Po czterdziestu minutach, byli już na miejscu, ponieważ po drodze nie było korków. Myśleli że się spóżnili , lecz odetchnęli z ulga, bo to samolot miał parominutowe opóźnienie.
MIKE
-Oki, więc idziemy , napić się kawy . To postawi nas na nogi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro