2
POV. Mike
Jestem lubiany dość w nowej szkole. Nikt akurat nie wie, że jestem homo. Na całe szczęście w sumie. Gdy spotkałem tego niebieskiegowłosego chłopaka jak go, obrażają, wyzywają, poniżają to bym, nie chciał być na jego miejscu. Dziewczyny zajmowały pozycję obserwatorów, którzy nie widzą tego, jak jest traktowany kolega z klasy przez resztę. W sumie to przez całą szkołę praktycznie tak traktowany. Nie znalazłaby się jedna osoba, która by go obroniła. W tym nawet ja nie jestem w stanie go bronić. Lepiej mieć pewność, że klasa cię lubi i szanuję niż bycie jak śmieć w klasie, który powinien być w koszu. Nie usiadłem obok niego, a obok jednej Elizy. Spytałem Elizy, co sądzi o nim.
- Nikt nic zbytnio nie wie o Leo Shinden. Tajemniczy, bystry, opanowany chłopak. Idealny facet dla większości dziewczyn. Jednak gdy odrzucił propozycję bycia w związku z najseksowniejszą dziewczyną ze szkoły, łamiąc jej serce, zaczęło się piekło dla Leo. Wszyscy chłopacy zaczęli mu dokuczać. Zazdrość zrodziła nienawiść. Nawet nie wiadomo gdzie mieszka. Podobno w lesie gdzie każdy by się zgubił i nikt go tam nie spotkał.
- Co to za las?
- Nazywany jest lasem Mgieł. W środku niego jest Wieża Mgieł gdzie podobno, zamieszkują nadnaturalne istoty i umierają tam ludzie. Jeszcze nigdy nie wrócił z niej człowiek ani nie dało rady jej zburzyć. Coś ją chroni.
- To intrygujące, tajemnicze i trochę do niego pasuje czyż nie?
- Trochę przypomina, ale skoro nikt go nie widział to może tam mieszka wśród tych istot.
- To niemożliwe. Przecież to musi być człowiek skoro się tu, uczy czyż nie?
- Dokładnie.
Po lekcji obserwowałem go i zaobserwowałem dziwne zdarzenia. Na sekundę mignął niebieski ruch, a z automatu opadła puszka różowego monstera, którą wyjął chłopak, chowając do plecaka. Przetarłem oczy, ale to się nie powtórzyło. Co to takiego było? Rozmyślałem tak do końca lekcji. Powiedziałem o tym Elizie, ale mruknęła, że pewnie mi się przywidziało. Cóż, mogła mieć rację. Poszedłem do domu. Jednak zaprosiła mnie Eliza. Poszedłem do niej, nie mając zbytnio nic do roboty. Miło spędziłem z nią czas, trochę wypiliśmy. Szliśmy razem przy jeziorze. Zobaczyliśmy kogoś podobnego do Leo, ale zamiast ciała zwykłego chłopaka. Miał niebieski, zapewne twardy, w łuski błyszczące niczym szlachecki kamień ogon mierzący około trzech metrów. Skrzydła potężne, długie, wielkie. Gdy nas zobaczył to, wskoczył do środka jeziora, używając skrzydeł, a po chwili wynurzył się z niego ogromnej wielkości, gigantyczny, nie potrafię opisać jak wielki, był, ale te duże jezioro go mieściło, a z całego jeziora wypłynęło jego ciało. Ryk smoka spowił nasze ciała, jak i wszystkich w okolicy strachem. Nasze ciała się trzęsły. Tuliłem Elizę do siebie, mimo że sam się bałem, a ona płakała ze strachu. Nie dziwiło mnie to. Smok podszedł do nas, wychodząc z jeziora. Zbliżył pysk do nas, wąchając swoimi nozdrzami. Przełknąłem ślinę dość głośno. Poczuliśmy gorąca parę, gdy dmuchnął i potężny podmuch wiatru od jego skrzydeł rzucił mnie na drzewo, jednak Elizie nic się nie stało. Smok wznosił się w górę i zionął ogniem w powietrze niebiesko czarnym płomieniami, w które wleciał, znikając nam z oczu. Po tym straciłem przytomność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro