Rozdział XVIII
Aretuza, 1205
Obiecała sobie, że nigdy już tu nie wróci. Że nigdy przenigdy nie spojrzy w twarz Tissayi, czy innych. Że zapamięta to miejsce jako wspomnienie. Urywek z jej życia. Przeliczyła się, jak bardzo jest z tym związana. Tym, że od takich rzeczy uciec nie można. W każdej chwili może nadejść moment, w którym sobie powiesz " Nie miałem racji, zabłądziłem". Tak samo myślała Aster, przekraczając próg sali. Kilka osób spojrzało na nią. Na jej wyidealizowaną osobowość, za jej brak skazy, chociaż w sercu gorycz. Gorycz zmieszaną z miłością. Jej postać wywoływała szacunek. Pełnego sortu podziw.
Patrzyła przed siebie, a jej suknia falowała. Zatrzymała się przed Tissayą, chrząkając głośno. Kobieta, stojąc przed wielkim oknem, gdzie wiatr włosy jej rozwiewał, obróciła się w jej stronę. Zeszła z podestu, po czym poprawiła ulizane włosy.
— Chciałabym, żebyś ją poznała — skomentowała.
— Ponieważ?
— Ponieważ jesteście jak dwie krople wody — odpowiedziała twardo.
Aster ogarnęła włosy na bok, idąc wzdłuż korytarza, wprost do jednej z sal dla ćwiczących adeptek. Właśnie miały prowadzoną lekcje, więc Aster oparła się o ścianę, szukając dziewczyny wzrokiem. Wreszcie ją dostrzegła. Miała czarne, krótkie włosy. Fiołkowy kolor oczu, a przy tym mocno zauważalny garb na plecach. Gdy tylko uniosła ręce, zobaczyła na nich blizny cięte w poprzek. Na jej twarzy widniał skupiony wyraz, zmieszany z bólem. Mimo wszystko biła od niej nieprawdopodobna siła, której nie potrafiła wyjaśnić. Wreszcie, gdy dobiegł koniec, a adeptki zaczęły wychodzić, Aster podeszła do przodu. Dziewczyna minęła ją, blondynka powiedziała na głos:
— Yennefer?
Czarnowłosa odwróciła się zmieszana, wpatrując się w czarodziejkę. Nie powiedziała nic, tylko patrzyła na nią wnikliwie. Widziała ją po raz pierwszy, zresztą tak samo jak Aster.
— Możemy pogadać? — dodała, zakładając ręce na piersi.
Yennefer skinęła głową, a czarodziejka zaczęła iść na wprost. Za nią podążała dziewczyna.
— Mogę znać powód, czemu chcesz ze mną rozmawiać? — Zatrzymała się po chwili.
— A musi być jakiś powód? — Spojrzała na nią. — Chcę z tobą porozmawiać. Tak zwyczajnie. Tissaya, powiedziała mi, że jesteśmy do siebie podobne. Choć nie widzę na razie tego podobieństwa, to jestem ciekawa. Powiedziała, że masz w sobie nieporównywalną moc.
Dziewczyna prychnęła.
— Zaskakujące, pierwszy raz powiedziała o mnie coś dobrego — zaśmiała się pod nosem.
— Nie będę Ci robiła żadnych kazań. Tissaya jest jaka jest. Chociaż wredna z niej suka, to uczy dobrze — ciągnęła, idąc z dziewczyną dalej.
— Chyba mamy pierwszy wspólny pogląd — rzekła.
— Słuchaj, Yennefer. — Blondynka, zatrzymała się przed nią. — Wiem o tobie. Dużo. Tissaya mi wszystko powiedziała. O twojej przeszłości, o twoich bliznach, o Tobie. Ja też jestem suką, ale to co chce ci powiedzieć, jest ważne. Nie pozwól sobą pomiatać. Nigdy. Nie pozwól, żeby uznawali Cię za gorszą, bo widzę w tobie coś, czego nikt inny nie posiada. Widzę w tobie potężną moc. Potencjał.
Yennefer otworzyła buzię ze zdumienia, próbując cokolwiek powiedzieć.
— Po Aretuzie, mam nadzieję, że spotkamy się w lepszych warunkach niż wieża na środku morza — powiedziała w końcu Czarnowłosa.
— Z przyjemnością — odparła Aster, kładąc jej rękę na ramieniu.
Uśmiechnęła się szczerze, odchodząc. Podniosła delikatnie suknie, aby nie potknąć się na schodach, następnie zaczęła wracać do sali, w której była Tissaya. Blondynka spojrzała na nią, a po minucie ciszy, wreszcie przerwała ją.
— Chyba dorosłam do tego, żeby powiedzieć Ci, jak doceniam to, czego mnie nauczyłaś — wyznała, siadając na krześle.
Tissaya uśmiechnęła się delikatnie.
— To dobrze, bo nigdy nie miałam do ciebie złych zamiarów — odpowiedziała.
— Niestety, czas mnie goni. Mam kilka spraw do załatwienia, lecz miło było to wyjaśnić. I poznać Yennefer.
Kobieta skinęła głową. Aster wyczarowała portal.
Tą sprawą do załatwienia, był powrót do Kaer Morhen. Siedemnaście lat. Tyle właśnie minęło od jej ostatniej wizyty. Przez tak długi czas całkowicie się odcięła. Czy tęskniła? Owszem. Jednak miała potrzebę prowadzenia własnego życia. To miejsce, ilekroć do niego wracała, pomimo miłości, to wracał do niej smutek. Nie mogła opisać uczucia, które jej towarzyszyło. Wyszła z portalu z gracją. Po chwili jednak zgubny wyraz twarzy zmienił się na szczery uśmiech, gdy tylko zobaczyła dawnych przyjaciół. Natychmiast rzuciła się w ich stronę, przytulając mocno.
— A to Ci czarodziejka! Ja czekam, aż wejdziesz normalnie drzwami! — zaśmiał się Lambert, klepiąc ją po plecach.
— Siedemnaście lat... Niewiele ponad miałaś, gdy cię ostatni raz widzieliśmy — rzekł Vesemir. — Bije od ciebie władza, moja droga.
Aster wyszczerzyła zęby. Odwróciła głowę w bok, a na ławce siedział Eskel. Podeszła w jego stronę, patrząc się.
— Dobrze cię widzieć.
— Ciebie też — odpowiedziała.
Chwilę później przyszedł Geralt, którego nie widziała długo ponad i jeszcze więcej. Na jego twarzy pojawił się grymas, co było dla niego niespotykane. Poklepał ją po plecach w uścisku.
— Co ciebie do nas sprowadza? — zaczął Vesemir, którego ciekawość wypełniała aż po brzegi.
— Tęsknota — wyznała. — Czasami dobrze wrócić do starych korzeni.
— Starych korzeni... Ja ci dam stare korzenie. Mam nadzieję, że walkę z mieczem to ty codziennie ćwiczysz! — ostrzegł starszyzna.
— Tak, wujku — zaśmiała się.
— Trzydzieści dziewięć lat... Kiedy to tak wyrosło. — Pokiwał głową.
Blondynka usiadła na ławce, biorąc do ręki szklankę, gdy nagle jej ciało przeszyły ciarki. Odchyliła głowę do tyłu, a jej oczy zaszła mgła, niczym na wyspach Skellige. Nagły przypływ ciepła uderzył ją jak z bicza, a w jej głowie zaczęły się przesuwać obrazy jak szalone. Widziała Geralta. Widziała go z dzieckiem, którego nigdy wcześniej nie widziała na oczy. Uciekali, wśród płonących belek i murów. Obraz szybko się rozmazał, ale zobaczyła jej twarz. Oczy zielone jak polna trawa, a włosy jasne jak płatki niezmiaru. Za nią widniała flaga Cintry, która płonęła, opadając na ziemię, po której przejechał wystraszony w popłochu koń. Na tym się zakończyło. Obraz się urwał, a dziewczyna wzięła głęboki oddech, patrząc na Geralta. Przełknęła ślinę. Już wiedziała, co czuła Tissaya, gdy sama miała o niej wizję. Czuła ten strach. Tę niepewność rozbijającą na łopatki.
Wszyscy zebrani spojrzeli na nią, lecz ledwo mogła z siebie coś wydusić.
— Miałam wizję. Badzo krótką, ale szczegółową. Widziałam ciebie Geralt, z dzieckiem u boku. Uciekaliście w Cintrze. Nie wiem przed czym, ale nie wyglądało to dobrze — powiedziała tak, że prawie język się jej plątał.
Geralt nic nie powiedział. Pogrążył się we własnych myślach, po czym zaczął przechadzać się po pomieszczeniu.
— Ciekawe — to jedno słowo zdążyło paść z jego ust, po czym zniknął za ściana.
Natychmiast napiła się wody, bo czuła jak jej cało gardło wyschło.
— Idę się przejść — wstała nagle, zakładając na siebie długa opończę.
Śnieg opadał na jej ramiona delikatnie. Muskał co chwile jej twarz, aby sekundę później się roztopić. Założyła ręce na piersi, próbując się rozgrzać.
— Aster! — usłyszała za sobą głos, lecz dalej parła do przodu.
Poczuła chwyt na ręce, więc przystała. Eskel popatrzył na nią, a ona opuściła wzrok na trzymającą ją rękę. Brunet zabrał ją natychmiastowo.
— Jak się czujesz? — zapytał.
Dawno nikt nie zadał jej takiego pytania. Nikogo bowiem nie obchodziło jak sie czuje. Czy czuje cokolwiek. Było to dla niej niezwykle ważne.
— Źle, Eskel — powiedziała. — Nie mam co ukrywać. Czuję się, jakby los plątał mi się pod nogi. Myślałam, że przez siedemnaście lat, jak zacznę szukać swojej drogi, to wreszcie ją odnajdę. Nie wiem już, w czym jestem dobra, a w czym nie. Czy jestem bezwartościowa, czy mam jakieś znaczenie. Czekam, aż los, chaos albo cokolwiek da mi znak, że naprawdę jestem potrzebna. Jak widać, bezskutecznie.
— Nawet nie wiesz, jak świat cię potrzebuje. Możesz mi wierzyć, bądź nie, ale gdyby nie miał dla ciebie czegoś ważnego, to nie stałabyś tu przede mną.
Aster odgrnęła włosy do tyłu, patrząc się w szeleszczące gałęzie.
— Masz rację, zaczęłam gadać jak wywłoka — zaśmiała się.
— Nie, Aster. Za bardzo starasz się być kimś, kim nie jesteś,
Blondynka popatrzyła się na mężczyznę, po czym mocno przytuliła. Wrócili do środka, ponieważ śnieg zamieniał się w śnieżycę. Usiedli przy ognisku, a Lambert chwycił w ręce lutnię, na której zaczął grać. Aster patrzyła się w iskrzący ogień. Wyciągnęła przed siebie rękę, tworząc z niego figurkę tańczącej kobiety. Uśmiechnęła się pod nosem, lecz kilka sekund później opuściła rękę. Figurka zamieniła się w popiół.
Gdy zaczęło się ściemniać, Aster postanowiła pójść się położyć. Chciała przespać się w twierdzy, starając się poczuć starą siebie. Miała nadzieję, że chociaż to pobudzi ją do działania. Położyła się więc na łóżku, wpatrując w obrazek na ścianie, jednak długo na długo, jej oczy nie mogły się zmrużyć. W jej głowie przelatywała masa myśli, których nie była w stanie okiełznać. Wstała więc z łóżka, wychodząc na korytarz. Gdy to zrobiła, omal nie wpadła na bruneta. Popatrzyli się na siebie jednakowo.
— Nie możesz spać? — zadała pytanie, opierając się o murek.
— Nie mogę — odparł.
Stali tak chwilę w ciszy, aż brunet podszedł do dziewczyny bliżej. Tak blisko, że ich oddechy się mieszały.
— Chcesz wrócić do tego, co kiedyś było?
Dziewczyna skinęła głową bezzwłocznie. Brunet przystawił ją do ściany, a ona oplotła swoje nogi wokół jego talii. Podniósł ją do góry, kierując się do jej pokoju. Położył ją na łóżku, nie spuszczając z niej wzroku. Zdjął z siebie koszulkę, która spadła na ziemię. Tym ciągiem, również reszta ich ciuchów. Przełamywali ciszę hałasem. Ich ciała stykały się, a oboje czuli przepływające ciepło. Brak samotności. To czuli. Czuli, że są jednością.
Po kilku minutach brunet opadł obok dziewczyny, patrząc w sufit.
— To co robimy, jest wprost śmieszne — powiedział szczerze.
Aster się z tym zgadzała.
— Wiem, o tym Eskel. Ale chyba żadne z nas nie jest w stanie ułożyć tego inaczej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro