Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3 - "Beth"

                Elizabeth Watson to jedyne słowa, które widnieją na formularzu zgłoszeniowym na miejscową uczelnię. Ekran prezentuje je od dobrych piętnastu minut, a nieustannie migający kursor towarzyszy im na przytłaczająco pustej, białej kartce. Beth nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, które mogłyby powiedzieć o niej coś więcej - właściwie cokolwiek oprócz imienia, którego nie wybrała sobie sama, ani nazwiska, które po prostu przekazano jej dalej, jak kluczyki do używanego auta.

Przygryzła wargę na samą myśl, że nie potrafiła powiedzieć o sobie niczego interesującego. Uczelnia nie miała najmniejszego powodu, by przyjąć ją do siebie, skoro wydała się tak nieinteresująca. Nic nie przykuwało uwagi. Spoglądając na Beth, jedynym, co można było dostrzec, były przeciętne rysy twarzy, nieciekawie szare oczy, proste, sięgające do łopatek włosy o chłodnym odcieniu brązu. Dziewczyna nosiła przyduże swetry, by ukryć wystającą oponkę na brzuchu. Nie znosiła odsłaniać ramion, u których dostrzega się nadmiar tłuszczu. Miała za duży nos, a za małe wargi. Wyłupiaste oczy i cienkie brwi. Czuła się okropna, gdy stała przy Cassie bądź Amy. Jak szczur w towarzystwie zadbanych myszy.

Beth nie miała niczego. Czuła się oskubana z życia. Może dlatego tak bardzo wstydziła się tego, kim była. Może to stanowiło powód jej częstego spuszczania wzroku, nerwowego bawienia się palcami i ściszonego głosu, gdy mówiła, o tym, czego pewna nie była, a zdarzało się to w jej życiu wybitnie często, praktycznie non stop.

Dlatego też trudno było cokolwiek napisać o sobie, gdy w życiu nikt, nawet z czystej, ludzkiej życzliwości, nie pytał jej o to, co ona uważała. Tak naprawdę była jedynie zlepkiem zainteresowań przyjaciół. A gdy zrozumiała, że nie ma czegoś, co by ją definiowało, było już za późno na pasję. Nie potrafiła sama o sobie decydować.

Halo? Czy wszystko w porządku? Nie odpowiedziałaś na pytanie - jak się nazywasz? Brak odpowiedzi jest równoznaczny z rezygnacją konkursu. Przecież nie chcemy, by skończyło się to tak szybko, prawda?

Kobiecy, melodyjny głos sprowadził ją z powrotem do szarego pokoju, do którego chwilę temu weszła. Jej barwa przypominała tę Cassie. Z jednej strony było to dla Beth nieco kojące, bo to tak, jakby miała kontakt z czymś dobrze jej znanym, ale jednocześnie odnosiła wrażenie, że trudno będzie jej odpowiadać szczerze, kiedy to słucha jej ktoś, kto mógłby być jej niezainteresowaną przyjaciółką. No bo przecież ona nigdy nie słuchała.

- Elizabeth Watson - opowiedziała na pytanie, ponownie przywołując w pamięci obraz jej smutnie prezentującego się formularza zgłoszeniowego.

Mało kto faktycznie wiedział, jak się nazywała. Beth od kiedy poznała Cassie, przestała się samodzielnie przedstawiać. Jej przyjaciółka od zawsze robiła to za nią, skracając jej imię do pospolitego "Beth". Twierdziła, że jest bardziej chwytliwe i o wiele łatwiej je zapamiętać. W pewnym momencie jej pełne imię, stało się dla Beth obce. Widniało tylko na dokumentach, ale nikt nie zwracał się do niej w ten sposób. Uwielbiała jego brzmienie, ale skoro nikt nie chciał jej tak nazywać, uznała, że nie zasługiwała na nie. Cassie od najmłodszych lat ochrzciła ją na kogoś, kim Beth nigdy nie chciała być.

Na formularzu zgłoszeniowym zapisałaś Beth. Dlaczego?

- Wszyscy tak do mnie mówią - odpowiedziała, unosząc wzrok ze swoich splecionych dłoni. Jej spojrzenie padło w kierunku kamery, która skrępowała ją na tyle, że z powrotem skupiła się na własnych dłoniach. - Nikt nie używa "Elizabeth".

No dobrze, Beth. Powiedz mi, lubisz zwierzęta?

Dziewczyna automatycznie uśmiechnęła się pod nosem. Przypomniał jej się Białas - biały, jak nazwa mogła wskazywać, królik Cassie. Beth często zajmowała się nim, podczas gdy przyjaciółka czytała książki albo bawiła się najładniejszymi lalkami. Nigdy nie przykładała do niego większej wagi. Prawdopodobnie była za młoda na zwierzę. Białasa dostała w wieku sześciu lat, jednak dla Beth królik był niesamowity. Zachwycała się jego miękkim, lśniącym futrem i różowym noskiem, który nieustannie ruszał się w zabawny dla dziewczynki sposób. Jej niepojęta dla Cassie fascynacja wynikała też z tego, że nie mogła mieć własnego zwierzęcia.

- Tak, bardzo lubię. Ale mama ma uczulenie. Nigdy nie mogłam mieć własnego.

Beth po raz kolejny uniosła spojrzenie. Rozejrzała się uważnie po pokoju. Nie było w nim niczego. Wyłącznie niewielkich rozmiarów szara przestrzeń. Czuła się jak zapakowana w pudełko, z którego nie ma drogi wyjścia. Mimo drewnianych drzwi, które znajdowały się tuż za jej plecami i kusiły od momentu wejścia ucieczką, wciąż czuła się tam niepewnie, jakby nie miała możliwości, by w każdej chwili wyjść. Jednak pomyślała, że samo odpowiadanie nie jest złe. Choć dziwnie było mówić o sobie, kiedy nikt nie przerywał.

To może byłaś kiedyś w zoo?

Intensywne wspomnienie gorącego lata wróciło do Beth momentalnie, gdy do jej uszu dobiegło słowo "zoo". To był jeden z tych dni, kiedy życie zdawało się sielankowe, a świadomość jakiegokolwiek problemu nie trapiła jej młodego umysłu. Miała wtedy siedem lat. Jej mama zabrała ją do Lincoln Park Zoo w Chicago. Beth mimowolnie uśmiechnęła się na wspomnienie podróży pociągiem. Regularny odgłos uderzających o szyny kół i podmuchy z otwartego okna wiatru, towarzyszyły jej podczas podekscytowanej rozmowy z mamą. Nie miała wtedy pojęcia, gdzie się wybierały. Mama wolała rozsiewać aurę tajemnicy, by do ostatniej chwili poczęstować ją urodzinową niespodzianką. Nie miały wiele czasu dla siebie. Dużo kosztowała ją ta wyprawa. Beth nie zwracała wtedy uwagi na jej podkrążone od permanentnego zmęczenia oczy i poszarzałą cerę.

Skwar tego lipcowego dnia dokuczał wszystkim. Zwierzęta chowały się w cieniu. Słonie oblewały wodą siebie i roześmianych turystów. Nie zważały na wolontariuszy próbujących je powstrzymać. Nikomu nie robiło to większego problemu, prócz jednej, pięknie ubranej kobiecie, którą Beth doskonale zapamiętała. Miała włosy rude, których falowane kosmyki opadały na ramiona. Nosiła się zbyt elegancko, jak na zwykłą wizytę w zoo. Była olśniewająco piękna, choć kaprys z powodu intensywnego prysznica z trąby słonia widocznie przysłonił jej urodę. Beth pomyślała wtedy, że chciałaby, by pewnego dnia jej mama wyglądała równie pięknie. To nie tak, że była brzydka. Beth widziała w niej niesamowitą istotę. Jednak w pewnym momencie Eve po prostu przestała o siebie dbać. Na włosach pojawił się duży odrost, jej skóra poszarzała, a na twarzy nie gościł już chociażby tusz do rzęs. Wyglądała na wykończoną życiem. Beth im starsza była, tym bardziej oczywiste się to dla niej stawało.

- Byłam. - odpowiedziała, gdy wróciła do szarej rzeczywistości, wyrwana ponagleniem ze strony posiadaczki Cassie-podobnego głosu. - Kiedyś z mamą. Dawno temu. Później już nie. - doprecyzowała.

Nawet jeśli wejście do Lincoln Park Zoo było darmowe, Beth nie potrafiła znaleźć towarzysza podróży. Nie umiała zdobyć się na odwagę z zaproponowaniem takiego wypadu, bo Cassie zawsze zbyt lekceważąco traktowała jej pomysły. Miała świadomość, że Amy pewnie zgodziłaby się z grzeczności, ale nie taki wyjazd ją interesował. A może to pragnienie pozostawiania obrazu zoo takim, jakie było te dziesięć lat temu, tak ją blokowało?

Zastanawiam się więc, Beth, czy czujesz się czasem jak zwierzę w klatce? Podobnie jak te w zoo?

- Tak. - Odpowiedź wydobyła się mimowolnie. Beth aż z zaskoczenia otworzyła szerzej oczy, nie do końca rozumiejąc tę lekkość wypowiedzi.

Mimo że odpowiedziała szybciej zanim zdążyła się nad tym zastanowić, nie potrafiła pojąć, co mogłoby być faktyczną przyczyną jej ograniczenia. Ten ciągły stres o pieniądze, których w domu nieustannie brakuje? Miała ochotę zgrzytać zębami, dostrzegając rozpieszczenie Cassie, którego blondynka absolutnie nie doceniała. Rzadko kto faktycznie dostrzegał, by Beth zamawiała cokolwiek w Daphne's Vanilla Heaven. Zresztą właścicielka, której serce było porównywalnie wielkie do Mount Everest, przynosiła jej kubek pysznej gorącej czekolady z piankami za symboliczne pozmywanie naczyń po zamknięciu lokalu.

A może to Cassie stanowiła powód jej największych trosk? Życie w jej cieniu potrafiło być przytłaczające. Momentami Beth miała ochotę krzyczeć godzinami, byleby wyzbyć się okropnego uczucia niedocenienia. Kochała Cassie i nienawidziła jej jednocześnie. Gdy były małe, zdawała się najwspanialszą osobą na świecie. Możliwe, że Beth nigdy nie dostrzegała jej gierek, gdy była młodsza, ale to poczucie nieświadomości najwidoczniej ratowało ją od przytłaczającej wizji ich przyjaźni, która doprowadzała ją momentami do szaleństwa.

A jeśli to właśnie ona, Elizabeth Watson, była tym, co tak ją blokowało? Może jej brak wiary w siebie stanowił bodziec, który tak wyraźnie oddzielał ją od innych, stawiając między nimi wysoki mur, którego nigdy nie będzie w stanie przeskoczyć?

Mimo kłębiących się w jej głowie myśli, nie była w stanie znaleźć satysfakcjonującej odpowiedzi, która w pełni zaspokoiłaby jej potrzebę poznania prawdy. Otworzyła nawet usta, by wyrazić jakąkolwiek wątpliwość w związku z tak otwartym pytaniem, ale ostatecznie zamknęła je po chwili z powrotem, ściskając mocno, definitywnie się wycofując. A oni nie pytali dalej. Wiedziała, że ich to nie obchodziło.

Jakie są twoje zainteresowania?

Beth na nowo przypomniała sobie formularz zgłoszeniowy na uczelnię. Wielu ludzi uważa takie pytania za błahe. Rzucają mimowolnie kilka informacji o ich hobby wypowiedzianych w zautomatyzowany sposób przez częste powtarzanie. Bo w końcu każdy ma coś swojego, coś, co byłoby dla nich absorbujące, coś, czemu mogliby się całkowicie poświęcić i oddać. Wielu ludzi, ale nie Beth. Czyta to, co daje jej Cassie. Słucha to, co poleca jej Amy. Ogląda mecze ze względu na Damiena. Każdego dnia, gdy patrzy jak ciekawi są jej przyjaciele, czuje się wyprana z osobowości. Cały swój czas poświęca praktycznie pracy, nauce, w której nie idzie jej tak dobrze i spotkaniom z przyjaciółmi, od których bierze jakąkolwiek inspirację.

- Seriale - odpowiedziała, bo tylko na tyle było ją stać. Jej głos brzmiał przy tym tak żałośnie, że miała ochotę się rozpłakać ze wstydu. Czuła jak każdy najmniejszy mięsień w jej ciele się spina. Zagryzła nerwowo wargę, by jakoś skupić się na czymkolwiek innym niż na tym przytłaczającym uczuciu upokorzenia, które gorączkowo prześladowało ją od tak dawna.

Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że chciałaby powiedzieć coś więcej. Na przykład to, jak wielką radość przynosiło jej zajmowanie się Białasem. Nasuwały jej się przytłaczające myśli o dawnym marzeniu o zostaniu weterynarzem, gdyby nie nakład pracy, który spadł na nią wraz ze skończeniem szesnastych urodzin, a brak jakichkolwiek zdolności do nauki wcale jej tego nie ułatwiał. Była przecięta, niewybitna, a przeciętni ludzie nie dostają stypendiów, które ułatwiają naukę na uczelni.

Najwidoczniej jej narratorka, która częstowała ją pytaniami, była zadowolona z krótkich, treściwych odpowiedzi Beth. Albo chodziło tu o konkretny limit pytań, który został umieszczony w tak rzetelnie sprawdzanym przez Cassie regulaminie? Beth mimo wszystko, nawet wciąż z przytłaczającym ją wstydem wobec własnej osoby, która wydawała się mniej interesująca niż szara ściana przed nią, czuła niejako ulgę, bo nie było w nią wycelowane oceniające spojrzenia tajemniczej rozmówczyni. Nie przerywano jej też w pół zdania. Jakby naprawdę kogoś interesowało to, co zamierzała powiedzieć. Jakby jej opinia naprawdę coś znaczyła.

Kto jest twoim najlepszym przyjacielem?

- Cassie - wyrzuciła z siebie automatycznie.

Jej imię brzmiało jak regularnie wypowiadana przez Beth mantra. Brunetka nie byłaby nawet w stanie stwierdzić, ile razy w życiu to słyszała. I momentalnie, gdy tylko Beth wspominała o swojej blond włosej przyjaciółce, całe zainteresowanie spadało na nią. Cassie stawała się centrum wszechświata. To o nią pytano. To właśnie ją zaczepiano, gdy razem z Beth przechadzała się po mieście. Wszystko, co tyczyło się Beth, w jednej chwili stawało się nieistotne. Była raczej cieniem niż faktyczną osobą, gdy tylko gdzieś razem były.

Beth odpowiada w ten sposób z przyzwyczajenia. Nawet jeśli Cassie nie jest jej ulubionym człowiekiem na całym świecie. Stanowczo wolała Amy, bo jej po prostu nie dało się nie lubić. Była jak ciepłe płomienie słońca muskające skórę wraz z nadejściem pierwszych wiosennych dni. Jednak mimo tej kojącej aury przyjaciółki, to nie o niej Beth wypowiadała się jak o swoim numerze jeden, tylko właśnie o tej nieszczęsnej Cassie.

Jaka ona jest?

Beth ścisnęła nerwowo dłonie w pięści, które natychmiastowo zaczęła wbijać w swoje uda. Jej palce tkwiły tak mocno w uścisku, że knykcie dziewczyny pobielały, a paznokcie zaczęły boleśnie wbijać się we wnętrze dłoni. A to wszystko z powodu jednej osoby. Schemat się powielał. Gdy tylko ktokolwiek, najwidoczniej nawet dociekliwi ludzie z konkursu, zapytał się o Cassie, cały temat schodził na nią. Nawet we własnej grze, w której pytania miały dotyczyć Beth i tak pytano ją o tę cholerną Bennett.

- Ona... - wymamrotała, próbując przywołać jakąkolwiek pozytywną myśl o przyjaciółce.

Mimo powszechnego zachwytu nad jej osobą, Beth powinna znać na pamięć i w kolejności alfabetycznej wszystkie cechy Cassie, które sprawiają, że jest taka niesamowita. Jednak cała kłębiąca się w dziewczynie irytacja, wyraźnie przeszkodziła jej w obiektywnym spojrzeniu na przyjaciółkę.

- Ona jest zapatrzona w siebie - w końcu padło z jej ust. Zmienił się ton jej głosu. Już nie zlękniony. Był niski, gardłowy. Jakby z nutką drwiny. - Okropna z niej gaduła. Potrafi całkowicie zdominować rozmowę, ignorując fakt, że komuś może to nie pasować. Nie umie słuchać, chyba, że ma jej to iść na rękę. A w dodatku paskudnie chrapie w nocy, to takie frustrujące!

Łatwo było mówić w ten sposób, gdy jedyne, co się miało przed oczami, to własne uda w ciemnych, nieco przydużych jeansach, na których spoczywają tak żarliwie zaciśnięte w pięści dłonie. Beth nie rozumiała, jak mogła mieć w sobie tyle jadu i wstrzymywać go przez cały ten czas, usilnie broniąc uwagi Cassie. W końcu otrzymywała jej tak mało, że starała się liczyć z każdym gestem. Jedno nieprzemyślane słowo i właścicielka blond loków i przenikliwego spojrzenia, mogła uczynić z jej życia piekło, bo była niewyobrażalnie mściwa.

Myślisz więc, że Cassie uważa cię za swoją najlepszą przyjaciółkę? Raczej nie mówisz o niej pochlebnie.

Fala zwątpienia zalała Beth, choć odpowiedź była przecież oczywista. Nie miała nawet cienia wątpliwości, że Cassie nie uważała ją za swój numer jeden. Kiedyś może tak było, gdy przesiadywały do późnego wieczora, by porozmawiać o swoich najśmielszych marzeniach. To były czasy, w których Cassie opowiadała Beth o każdej przeczytanej książce. Wtedy również pozostawały jedynymi powierniczkami swoich najgłębszych sekretów. To właśnie Beth udzielała jej rad, kiedy i czy warto całować Jake'a, choć nie miała na ten temat bladego pojęcia. Były po prostu siostrami, których tak desperacko pragnęły jako jedynaczki. Trudno jest określić, kiedy tak naprawdę się rozdzieliły. Na pewno był to proces mozolny i długotrwały, który utrzymywał Beth w błogiej nieświadomości, kiedy to ostatecznie uderzyły w nią horrendalne skutki dojrzewania i nowych znajomości Cassie. A najgorszy w tym wszystkim był fakt, że nawet nie wiedziała, w którym miejscu popełniła błąd. Najwidoczniej powód był taki, jak zawsze - po prostu nie była DOŚĆ. Dość ładna. Dość bogata. Dość mądra. Dość zabawna. Dość dobra.

Beth powoli uniosła spojrzenie. Pierwszy raz podczas tej rozmowy skupiła wzrok na kamerze. Miała nieodgadniony wyraz twarzy. Było w nim coś, co starało się mieszać zawód, a jednocześnie rezygnację i zobojętnienie. Jakby próbowała stłumić ogromny ból, który wypełniał jej klatkę piersiową, gdy wypowiadała:

- Nie. Od dawna nią nie jestem.

Jak bardzo Cassie nie potrafiłaby być okropna, wciąż Beth była w nią wpatrzona. Nawet jeśli wolała iść na zakupy z Jamesem i Amy. Nawet gdy przekłada rozmowę z nią na rzecz dyskusji z Jamesem o jakiejś powieści. Również wtedy, gdy Damien zapraszał ją na swój mecz, gdy Beth miała dla niej cały wieczór, a ona się zgadzała, choć tak naprawdę nienawidziła footballu. I mimo całej tej nienawiści, którą Beth tak usilnie stała się zwalczyć i stłumić, wciąż pozostała wierna, choć kosztowało ją tak wiele. Dzień w dzień żyła ze świadomością, że pozostała jedynie smutnym obowiązkiem, ale nigdy tak naprawdę nie powiedziała tego na głos. A słowa wypowiedziane mają o wiele większą moc.

Beth poczuła jak mokre robią jej się policzki.

Uważasz się za gorszą?

Uczucie goryczy smakuje gorzej niż Beth kiedykolwiek sobie wyobrażała. Jej usta momentalnie zrobiły się suche. W gardle poczuła ogromną gulę, która znacznie przeszkadzała w wypowiedzeniu choć jednego słowa, jakby normalnie nie miała z tym problemu. Patrzyła na tę kamerę z mieszanką emocji, których sprecyzować w tym momencie nie potrafiła, bo piętrzyły się jedno na drugim, znacznie przykrywając swojego poprzednika.

Każdego dnia spoglądała na swoje odbicie w lustrze i zastanawiała się, dlatego ze wszystkich ludzi na świecie, to właśnie jej padła rola bycia ofiarą. Jak to mogło się stać, że to Cassie została tą charyzmatyczną? Dlaczego to właśnie Amy w loterii życia otrzymała status przepięknej artystki? Kto wybrał Justina na tego ponadprzeciętnie inteligentnego? Czy Damien zasługiwał na rolę wspaniałego sportowca? Czemu nie mogła być tak obojętna jak James? Kto uczynił ją tak nieciekawą?

Każdego dnia walczyła z uczuciem przytłoczenia. Z tym, że tak bardzo jest niechciana, ale trzymana z przyzwoitości. Trudno było walczyć z tym, że nikt nie uzna cię nigdy za swój numer jeden. Tak strasznie ciężko widzieć każdego dnia swoją twarz i nie dostrzegać w niej kompletnie niczego, co nie wprawiałoby w płacz. Wytrwała już tak wiele dni, ale paradoksalnie pomimo nieustannej walki, wciąż wychodziła słabsza z pola bitwy.

Gdy mama pyta ją, czy wszystko w porządku. Beth przygryza wargę tak boleśnie, by chociaż to momentalne, fizyczne uczucie stłumiło jej nieustanne cierpienie. Wszystko, by przypadkiem nie przyznała jej się, jak bardzo ma dosyć.

Momentami chciałaby wrócić do tego skwarnego, lipcowego dnia, w którym oglądała wraz z mamą lwy zza wypolerowanej szyby. Na krótką chwilę jedno z tych majestatycznych stworzeń, spojrzało Beth bezpośrednio w oczy - tak przynajmniej jej się wtedy wydawało i ta świadomość pozostała do dziś. Nie potrafiła wtedy powstrzymać uśmiechu, gdy sam wielki władca Sawanny, zaszczycił ją swoim spojrzeniem - tak majestatycznym i dumnym. Elizabeth chciałaby kiedyś spojrzeć tak na kogoś.

- Tak. Czuję. - odpowiedziała, próbując nie wybuchnąć.

Coraz ciężej było tłumić to, co było w środku. Coraz trudniej wstrzymać tak dużo nieustannie wałkowanych w głowie myśli. Gdyby tylko mogła krzyknąć.

Uważasz się za blokadę dla rozwoju Cassie, dlatego zaczęła więcej czasu spędzać z Amy i Justinem?

Jeszcze jedno frustrujące pytanie na temat jebanej Cassie. To miał być JEJ konkurs. To miały być JEJ pytania. Dlaczego tak dużo uwagi dostaje kto inny, kiedy to Beth siedzi w tym pokoju?! I jeszcze ten głos. Barwa głosu tak łudząco przypominająca blondynkę. Jakby to ona sama chciała zrobić sobie z niej żarty. I tego było za wiele.

- Cassie, słuchaj, jeśli to ty, to...

Beth, przecież Cassie siedzi w swoim pokoju i odpowiada na pytania.

Frustracja rosła. Beth nigdy nie czuła tak ogarniającej jej złości. Skąd mogła mieć pewność? W końcu jej "przyjaciółka" - jak to śmiesznie brzmiało w kontekście tej głupiej okularnicy, idiotki, manipulatorki - lubowała się w doprowadzaniu Beth do skraju wytrzymałości. I nieważne jak dużo by jej nie testowała, Beth nigdy nie wybuchała. Bo nie miała sił. Ale tym razem było inaczej. Tyle stłumionych w niej myśli na tak różne tematy, czerpane gdzieś pojedynczo każdego dnia, razem miały o wiele większą siłą.

- No dobra. Skoro, nie jesteś Cassie... - powiedziała, podejmując jej grę, choć ton głosu Beth stał się zdystansowany, może nawet ostry, co kompletnie do niej nie pasowało. - To gramy dalej. W czym miałabym ją blokować? Jest samodzielnie myślącym człowiekiem. Sama podejmuje swoje decyzje. Skoro tak bardzo jej przeszkadzam, to dlaczego sama mnie nie porzuci? W końcu miała tyle okazji. Nie uważam siebie za jej blokadę. W życiu.

A dla swojej mamy?

To pytanie początkowo wzbudziło konsternację. Poirytowana Beth uniosła aż brwi.

- Nie rozumiem.

Czy jesteś blokadą dla swojej mamy, Beth? Czy myślisz, że mogłaby bez ciebie coś osiągnąć?

Jeśli to była Cassie, to to pytanie było istnym ciosem poniżej pasa. Jak miała czelność w ogóle je zadać? Niezależnie od tego, jak ich życie bywało ciężkie, czy jak bardzo jej mama by nie narzekała na pracę w barze, wciąż były szczęśliwe w swoim towarzystwie.

Mama Beth, Eve, zaszła w ciążę bardzo szybko i to w trakcie studiów. Nie miała szansy ich skończyć. Nie miała też większych talentów i charyzmy, by posiąść jakąkolwiek dobrą pracę. Opierała się na zdolnym Albercie, dwa lata starszym studencie, który twierdził, że kochał ją całym sercem. Ta niewyobrażalna miłość trwała do momentu, w którym dowiedział się, że mama Beth jest w ciąży. Wtedy jego gorące uczucie zgasło, a miesiąc później Eve zobaczyła go w towarzystwie rudowłosej, piegowatej studentki architektury. Rozżalona, załamana i osamotniona musiała przerwać naukę, by wrócić do rodzinnego miasta i znaleźć pracę jak najszybciej. I trafiło na Berry's diner, w którym to pracuje aż do dziś zmęczona monotonnością.

- Nie miałam na to wpływu, tak? To nie ja podjęłam decyzję o urodzeniu się. - Beth zmarszczyła brwi. - Nie jestem żadną blokadą dla mojej mamy.

A czy to nie z twojego powodu twój ojciec ją zostawił?

Są granice, których się nie przekracza.

Początkowo Beth aż wstrzymała oddech. To nie mogła być Cassie, bo ona nie miała bladego pojęcia o ojcu przyjaciółki. To znaczy, wiedziała, że go nie ma, ale nigdy nie dopytywała właściwie z jakiego powodu. Mógł być równie dobrze martwy. Cassie i tak nie przykłada do tego większej uwagi. Beth wolała pielęgnować plotkę, która mówiłaby o tym, że jej ojciec po prostu odszedł z tego świata, bo przecież dla niej nie istniał. Dokładnie tak, jakby leżał parę metrów pod ziemią.

Po pierwszym szoku, zalała ją fala goryczy. Chwilowe zwątpienie. Aż w końcu świadomość, że wiecznie ktoś próbuje kreować ją na tą złą. Jakby to miała być jej wina, że to jej ojciec okazał się zakłamanym dupkiem. Tak bardzo go nienawidziła. Tak bardzo nie znosiła człowieka, który zafundował jej to paskudne życie, w którym nosząc jego piętno, dzień w dzień coraz bardziej zapadała się w spirali nienawiści do samej siebie. I może to właśnie było remedium, którego tak nieustannie szukała? Może tak naprawdę przez cały ten czas tak bardzo nie znosiła siebie, bo widziała w sobie niechciane cechy, które odziedziczyła właśnie po nim.

Gwałtownie wstała, aż krzesło, na którym jeszcze chwilę temu potrafiła się kulić ze wstydu, przewróciło się do tyłu, trzaskając o ziemię. Po sali przeszedł głuchy huk. Beth nigdy nie miała w sobie takiej energii. Całą jej siłę potęgowała złość. Nienawiść do tego miejsca, tych pytań, tego zasranego człowieka, którego imienia nawet nie potrafiła wymówić.

- Zostawił ją, bo był zasrańcem, który nie potrafił robić niczego tylko kłamać! - krzyknęła.

Tłumione emocje w końcu znalazły swoje ujście. Beth nigdy nie doznała tak pięknego uczucia. Tak wyzwalającego. Miała ochotę krzyczeć dalej. Więcej. Aż do utraty tchu, głosu, do wykończenia płuc.

- Zostawił ją, bo nie potrafił przyjąć na siebie odpowiedzialności! Zostawił ją, bo był jebanym egoistą! Wcale nie przeze mnie! Zrobił to, bo był tchórzem! I mam totalnie w dupie jego! Cały ten program! Wasze idiotyczne pytania! Mam w dupie Cassie! Mam w dupie całą naszą sztuczną paczkę, gdzie wszyscy i tak siebie nie znosimy! - krzyczała dalej, bo nie potrafiła przestać. Raz posmakowany, owoc zakazany kusi jeszcze bardziej.

Beth, jeśli odpowiesz na to jedno pytanie, jesteśmy w stanie zapewnić ci nagrodę, więc powinnaś się skupić. Usiądź.

Jednak Beth dalej stała. Czemu miałaby im wierzyć w te bajki? Próbowali ją przekupić, by została tu na dłużej. Chcieli dalej się nad nią pastwić paskudnymi pytaniami. Dokładnie tak, jakby rozbierali ją kawałek po kawałku, odsłaniając jej niedostępne dla innych wnętrze.

Odwróciła się plecami do kamery. Parę kroków dzieliło ją od drzwi, które zapewniłyby jej wolność.

Beth, czy uważasz swoją matkę za taką nieudacznicę za jaką bierzesz siebie?

Bywały dni, kiedy nienawidziła swojej mamy. Zawsze, gdy odmawiała Beth przyjemności. W każdy, chłodny wieczór, kiedy brakowało w domu kakaa, bo Eve ze zmęczenia zapomniała go kupić. Nawet wtedy, gdy Beth chciała pojechać na koncert z okazji urodzin, a nawet tego nie potrafiła jej zapewnić. Jednak mimo tej całej niechęci, którą dziewczyna obdarzała ją w momentach słabości, Beth zdawała sobie sprawę, że jej matka jest dzielną wojowniczką. Każdego dnia, mimo przeciwności losu i tego jak pogardliwymi spojrzeniami obdarzali ją wszyscy z otoczenia, nawet rodzice Cassie, Eve potrafiła wciąż funkcjonować i pracować długie godziny, momentami po dziesięć dziennie, by jakoś żyć i iść dalej.

Beth stanęła przed drzwiami, po czym odwróciła się do kamery. Obdarzyła ostatni raz spojrzeniem tę, która przez całą tę niedorzeczną grę patrzyła na nią z góry. Symulowała Cassie.

- Nie uważam jej za nią, wiesz czemu? BO NIE JESTEM NIEUDACZNICĄ!

Wyszła natychmiastowo. Nie obchodziło ją, co zamierzała jej powiedzieć Cassie 2.0, bo ona wiedziała, że wygrała tę walkę. Nauczyła się krzyczeć.

Choć ten jeden raz była lwem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro