Rozdział 1 - "Konkurs"
Zapach kawy roznosił się po całym, jak zwykle zatłoczonym lokalu, mieszając się z waniliową wonią, która wydobywała się z licznych świeczek zdobiących każdy stół. Do uszu dobiegały regularne odgłosy automatycznego czyszczenia się ekspresu, uderzenia ciężkich deszczowych kropel o poszarzałą od wieczornej mgły szybę, jak również urwane strzępki rozmów okolicznych bywalców, którzy odwiedzali lokal Daphne raczej z przyzwyczajenia niżeli jakości jej rozwodnionego espresso. Kawiarnia jednak słynęła z całkiem niezłych wypieków - w szczególności w okresie jesiennym, gdy gościło w niej słynne ciasto dyniowo-chałwowe. Wielu urzekało również przytulne wnętrze, gdzie dominowała ciepła paleta barw. Przy drewnianych stołach stały wygodne krzesła, gdzie nie gdzie bordowe fotele, a w samym centrum trudnodostępna z powodu niewiarygodnej popularności skórzana, brązowa kanapa. Ściany o kolorze mlecznej czekolady zdobiły własnoręcznie wykonane przez właścicielkę szafki, na których ustawiła przyniesione z dawnego gabinetu ojca książki. Z racji ich delikatności z powodu wieku, który zazwyczaj przewyższał ten zainteresowanego, niewiele osób faktycznie postanowiło je dotknąć, a co dopiero przeczytać, mimo że Daphne wielokrotnie podkreślała, że byłoby to nawet wskazane. Nie wierzyła w "wygodę" czytania na smartfonie, dlatego zachęcała każdego, by chociażby zerknął w kierunku zapełnionych lekturami półek, a może nawet postanowił poświęcić im chwilę dłużej.
Daphne była kobietą młodą duchem. Miała nieco pomarszczoną i spaloną słońcem skórę. Na jej prawym ramieniu, spod rękawka czarnego t-shirtu wystawał fragment tatuażu, który zrobiła sobie w prezencie na dwudzieste pierwsze urodziny. Daphne miała czarne, mocno falowane włosy, które związywała w luźny warkocz i mądre, miodowe oczy. Nie miała męża, choć twierdziła, że w jej życiu nie brakowało miłości. Jej towarzyszem codziennych perypetii pozostawał Murrey - leniwy, rudy kot, który z gracją panoszył się po kawiarni, wybierając najwygodniejsze kolana wśród klientów, gdzie spoczywał godzinami, dopóki nie został ściągnięty siłą. Jednak mimo tak licznych kandydatów zawsze wybierał uda Amy, która również tego jesiennego wieczoru przesiadywała z przyjaciółmi w Daphne's Vanilla Heaven. Nie sposób zliczyć wydane przez nich w kawiarni dolary, gdyż ich wizyty w lokalu były na tyle częste, iż Daphne, która w tej chwili co jakiś czas zerkała w kierunku grupy nastolatków, nazywała ich własnymi dziećmi. Znała upodobnia smakowe każdego z nich, dlatego przestali zamawiać, bo gdy tylko dostrzegała ich przez gigantyczną szybę, przez którą Daphne miała doskonały widok na ulicę, kobieta szykowała ich ulubione napoje i podawała z sezonowym ciastem.
Nic dziwnego więc, że grupa uzależnionych od kawy licealistów, która liczyła sześć osób, przychodziła tam tak często. Daphne's Vanilla Heaven stało się ich drugim domem, gdzie zwierzali się sobie, uczyli się na testy i ogłaszali nowiny. Dlatego też nikt nie poczuł się wybitnie zaskoczony, gdy Cassie w pewnym momencie klasnęła donośnie w dłonie, by zwrócić na siebie uwagę wszystkich, w tym również paru klientów, którzy zdziwieni nagłym odgłosem o mało nie poparzyli warg gorącą kawą.
- Mam dla was propozycję! - ogłosiła radosnym tonem, który nie ukrywał jej narastającej ekscytacji. Mówiła dalej, zanim ktokolwiek zdążył odezwać się słowem. - Wczoraj, przeglądając instagrama, wyskoczyła mi reklama chyba najbanalniejszego konkursu po tej stronie galaktyki. Zanim zaczniecie marudzić, w szczególności ty, James - posłała ostrzegawcze spojrzenie chłopakowi, który bawił się frędzlami swojej szarej bluzy - wystarczy wypełnić krótki formularz, a po miesiącu dostajemy odpowiedź, czy się kwalifikujemy i jedziemy do Chicago, by wziąć udział!
- No dobra - odezwał się pierwszy Justin, który siedział najbliżej Cassie, narażając się przy tym na przypadkowe ciosy z powodu jej nadmiernej gestykulacji - W konkursach trzeba mieć jakąś wiedzę. Czego on dotyczy?
Pozostali nie czuli się wybitnie zainteresowani. Cassie i Justin stanowili najinteligentniejsze jednostki ich grupy, które miały już bogate doświadczenia w konkursach, dlatego temat był zarezerwowany raczej dla nich. James, Beth, Amy i Damien chcieli wrócić do wcześniejszych rozmów, z których zostali gwałtownie wyrwani, kiedy to Cassie kontynuowała, wciąż próbując utrzymać na sobie ich uwagę.
- I to jest w tym najlepsze! Dotyczy nas! - skrzyżowała ręce na piersi i wyprostowała się dumna z własnego znaleziska - Może nie konkretnie n a s samych. Po prostu zostaną zadane nam pytania, na które musimy odpowiedzieć. Wiecie, jako przykład podali: Co codziennie ubierasz do szkoły? Nie ma złych odpowiedzi. Po prostu trzeba odpowiadać zgodnie z prawdą i już.
- Sama nie wiem - przyznała zakłopotana Beth, przyglądając się swoim splecionym dłoniom, które leżały swobodnie na udach dziewczyny. - Po co im niby taka wiedza? Jaki sens ma taki konkurs? Mamy być nagrani i będą to gdzieś puszczać w telewizji? A co jak będą chcieli nas ośmieszyć?
Cassie jedynie przewróciła oczami, po czym spojrzała z wyrzutem na przyjaciółkę, która wciąż skupiona była na własnych palcach. Beth splatała je i rozluźniała cały czas. Robiła tak zawsze, gdy chciała skoncentrować uwagę na czymś innym niż przytłaczające ją myśli. Jej nerwowy nawyk denerwował Cassie, ale przez wiele lat nauczyła się to tolerować i tłumić zdenerwowanie, choć, gdy miewała gorszy humor, zdarzały jej się wybuchy. Na szczęście nie tak często jak kiedyś.
- Popieram Beth - stwierdził James, odrywając się na moment od swoich frędzli. Jego wzrok spoczął na Cassie, która skrzywiła się na jego dezaprobatę. - Nie zamierzam wystawiać się na publiczny lincz. Przecież nie organizowaliby czegoś takiego, gdyby nie chcieli nas ośmieszyć.
- No co wy?! - oburzyła się Cassie, nachylając się gwałtownie w ich kierunku. Jej nagły ruchy sprawił, że blond loki dziewczyny rozbujały się na boki, uderzając przy tym twarz Justina, który przyjął to ze stoickim spokojem choć wyraz jego twarzy nie przedstawiał raczej wielkiej radości. - Nie zrobicie tego dla mnie? Ludzie, no! Napisali, że grupy przyjmują chętniej.
Wszyscy unikali jej spojrzenia prócz Justina, któremu udział wybitnie nie przeszkadzał. Cassie widziała, że mogła na niego liczyć, biorąc pod uwagę bardziej fakt, że byli dość bliskimi przyjaciółmi, niż to, że Justina uznano za prymusa i nie lękał się żadnego konkursu. Był do nich przyzwyczajony od małego. Zaliczył ich zdecydowanie więcej niż imprez, co wydawało się nieco abstrakcyjne, gdy wiedziało się, iż znał się z Cassie praktycznie od podstawówki.
- No dobra - westchnęła blondynka, poprawiając przy tym swoje okulary - Skoro nie dla mnie, to chociaż dla nagrody. Napisano, że można wygrać dosłownie wszystko. Kolację z ukochaną gwiazdą, sportowe auto, wyjazd do Paryża. Co dusza zapragnie. Wystarczy wpisać w zgłoszeniu.
Cassie wiedziała, że podziała to na nich jak ser na wygłodzoną mysz. Spojrzeli na nią zaciekawieni, a ich oczy błyszczały na samą myśl o niesamowitych możliwościach, które konkurs mógł im zapewnić. Niezależnie czy wybraliby całkowity makeover, wstęp na dowolną uczelnię czy spotkanie z Keanu Reevsem, mogli otrzymać to wszystko za sprawą garstki banalnych pytań. Oczywiście nasuwała się zagwozdka - jaką trudność mogło stanowić odpowiadanie na garstkę pytań? Jednak haczyk został połknięty, a Cassie szczęśliwa, że namówiła swoich przyjaciół, rozesłała im link do formularza zgłoszeniowego. Cała szóstka wpatrywała się w ekrany telefonów, wypisując swoje dane tak zawzięcie, udostępniając linki do swoich kont na instagramie, twitterze i tumblrze, nie zwracając uwagi na oceniający wzrok Daphne, która kręciła głową na tę zgraję internetowych zombie. Przyniosła im parę książek, opuszczając je na stolik niedelikatnie. Prawie puste filiżanki po kawie zadrżały, ale nawet donośny huk czy symfonia trzęsącej się porcelany nie była w stanie oderwać chciwych wygranej nastolatków od ekranów komórek. Gdy aplikacje zostały wysłane, wrócili do normalnych rozmów, ale każdemu gdzieś z tyłu głowy dryfowała myśl o tym, z jaką łatwością otrzyma tak upragnioną nagrodę. Niewiele ponad godzinę później, gdy żegnali się na parkingu niedaleko kawiarni, chwilę przed tym, jak zasiedli do samochodów, wszystkich telefony zabrzęczały jednocześnie, informując o tak satysfakcjonującej wiadomości: "Dziękujemy za zgłoszenie. Wstępnie witamy w programie. Finalną odpowiedź otrzymasz za miesiąc". Teraz nie było odwrotu.
~*~
Nikogo nie zaskoczyła wiadomość Cassie, która na ich grupowym czacie na messangerze drukowanymi literami napisała "DOSTAŁAM SIĘ. SPRAWDŹCIE POCZTĘ". Wszyscy wpatrywali się wtedy w swoje własne maile - jedni z większą ekscytacją, inni zadowoleni, choć wciąż nie do końca przekonani. Jednak skoro byli grupą, którą praktycznie widziano wszędzie razem, trudno było wyłamywać się, gdy zgodzili się na to wspólnie.
Początkowo mieli pojechać pociągiem. Do Chicago dzieliło ich jakieś dwie godziny trasy. Jednak wygodnictwo Cassie nie pozwalało jej na podróż publicznym środkiem transportu, dlatego namówiła Jamesa, by ten pożyczył auto od dziadka, który nawet nim już nie jeździł za sprawą kiepskiego wzroku. Miał on duży rodzinny samochód na siedem miejsc siedzących. Wszyscy myśleli, że blondynka wykorzysta to, by zabrać ze sobą swojego chłopaka - Robbiego, ale nawet słowem o nim nie wspomniała, co bardzo wszystkich zdziwiło. W końcu należeli do tego typu par, które praktycznie się nie rozdzielały. Jednak nikt nie miał odwagi zapytać Cassie, czy coś się stało. Chociaż ich zmartwienie okazało się zupełnie niepotrzebne, bo przez całą drogę dziewczyna pisała ze swoim ukochanym, uśmiechając się przy tym pod nosem albo czasem nawet podśmiewając. A gdy Justin chciał sprawdzić, co ją tak bawi, zerkając w kierunku jej komórki, ona natychmiastowo blokowała ekran, by do jego wścibskich oczu przypadkiem nie trafił żaden urywek jej prywatnej konwersacji. Zdarzało się, że dziewczyna przygryza wargę, co James krótko komentował "Przestań uprawiać sexting przy ludziach", ale Cassie zbywała go i koniec końców znowu zanurzała się w najwidoczniej ciekawszą od rozmów z przyjaciółmi konwersację w jej telefonie.
Podróż minęła im szybko. Śpiewali piosenki Sufjana Stevensa, bo tym razem była kolej Amy, by wybrać playlistę na drogę. Beth spoglądała w okno nieobecnym wzrokiem. Damien rozmawiał z Justinem na temat swojego referatu na angielski, który udało mu się oddać przed terminem dzięki pomocy przyjaciela. James był skupiony na trasie, a Amy przeglądała tumblra w poszukiwaniu inspiracji do nowego obrazu.
Sunęli po pustej, asfaltowej drodze. James wybrał trasę przez mniejsze mieściny. Nie miał też ochoty dryblować między tirami na autostradzie. Dzięki temu podziwiali listopadowy, mglisty krajobraz. Wilgotna od wieczornego deszczu ziemia, sprawiała wrażenie nieco zgniłej. Liście zdążyły już opaść, zostawiając drzewa w dość upiornym stanie. Okoliczne miasteczka, mimo sobotniego poranka, świeciły pustkami. Nikomu najwidoczniej nie chciało się wychodzić po dziewiątej w wolny dzień, choć zdarzało im się dostrzegać ewenementy w postaci ambitnych biegaczy bądź właścicieli psów, które dreptały obok panów, radośnie machając ogonami.
Wszystko zmieniło się w momencie, w którym wjechali na przedmieścia Chicago. Przesuwając się kilometr po kilometrze w kierunku centrum, dostrzegali coraz więcej życia wśród wielkomiejskich ulic. Ludzie wylewali się z wielopiętrowych budynków. Słyszeli co chwilę odgłosy klaksonu niezadowolonych kierowców, których denerwowało zbyt wolne jeżdżenie. Wręcz czuło się ten pośpiech i zniecierpliwienie. Cassie aż oderwała wzrok od swojego fascynującego telefonu z jeszcze bardziej fascynującym rozmówcą, bo czuła się podekscytowana energią miasta, jak i świadomością, że była coraz bliżej miejsca, które pozwoli jej dostać to, czego pragnęła tak bardzo. Właściwie wszystkim udzieliła się podobna ekscytacja. Mimo że nie byli pierwszy raz w metropolii, zawsze czuli ten ogromny kontrast pomiędzy ich mieściną a największym miastem stanu Illinois.
Dotarłeś do celu, powiadomił ich w pewnym momencie uprzejmy głos GPS'a. Stali pod strzelistym, szklanym wieżowcem, który imponował swoim rozmiarem. Jamesowi jakimś cudem udało się zaparkować bezpośrednio pod budynkiem, na co reszta zaklaskała mu z podziwem, bo mimo dość wczesnej pory, w mieście panował już tłok. Zegarek wskazywał dwie minuty po dziesiątej. Byli mniej więcej na czas.
- Wow, wygląda to dość poważnie. - stwierdziła Beth, która zaraz po wyjściu z auta podziwiała nowoczesny drapacz chmur. Przez ogromne szyby na parterze dostrzegła ekskluzywne wnętrze, które przypominało raczej recepcję luksusowego hotelu, niż siedzibę firmy, która zapraszała do siebie nastolatków.
- Mówiłam wam - stwierdziła Cassie, wzruszając ramionami. - Ja zawsze robię research. To nowa, ale bardzo obiecująca firma. Idealna, by złożyć tam staż!
- A czym się zajmują? - zapytał Damien, spoglądając na blondynkę.
- Prowadzą jakieś badania. Środowiskowe. Socjalne. Ten "konkurs" to też swego rodzaju badanie. Ale skoro dopiero zaczynają, to musieli jakoś zachęcić nagrodą, co nie?
- I dopiero teraz nam to mówisz? - oburzył się nieco James, żywiąc coraz to większą niepewność wobec całego tego konkursu, którym tak naiwnie ekscytowała się Cassie. I gdzieś w jego głowie zakiełkowała myśl, że może to nie jest jednak dobry pomysł, ale skoro firma wyglądała porządnie i proponowali im tak wartą udziału nagrodę, to jednak jego chciwość przyćmiła zdrowy rozsądek.
- Halo? A Internet istnieje od wczoraj? Mogłeś sam sprawdzić! - Cassie ostentacyjnie wywróciła oczami, po czym pewnym siebie krokiem ruszyła w kierunku drzwi frontowych, które rozsunęły się, gdy tylko czytnik ruchu rozpoznał, że ktoś chciałby wejść do środka.
Wnętrze robiło jeszcze większe wrażenie, kiedy faktycznie się w nim znajdowało. Marmurowa podłoga, bordowe, eleganckie dywany, wymyślne, nowoczesne lampy z zimnym światłem mogły przytłoczyć na pierwszy rzut oka. Damien poczuł się, jakby wszedł do domu bogatego sułtana. Momentalnie zmiażdżył go cały ten przepych. Nie nawykł do tak bogatych wnętrz, choć spotykał się od jakiegoś czasu z Veronicą, która miała tyle pieniędzy, że banknotami o większych nominałach mogłaby zmywać sobie makijaż. Próbował mimo wszystko zachować bezuczuciowy wyraz twarzy, by nie dać po sobie poznać, że czuł się wobec tego mikroskopijny - a to naprawdę trudne, gdy ma się dwa metry wzrostu.
- Dzień dobry, grupa Cassandry? - zapytała kobieta w recepcji, gdy tylko wszyscy znaleźli się w środku.
Była młodą dziewczyną. która mogła dopiero skończyć studia. Miała skórę w odcieniu gorzkiej czekolady, szeroki, promienny uśmiech i krótkie, ciemne włosy. Nosiła białą koszulę z podwiniętymi rękawami, czarną ołówkową spódnicę oraz złoty naszyjnik, którego wisiorek w kształcie pszczoły błyszczał we wgłębieniu miedzy jej obojczykami.
- Wystarczy Cassie - poprawiła blondynka. Nie przepadała, gdy ktoś nazywał ją pełnym imieniem; wydawało jej się zbyt poważne.
- No tak, oczywiście, określiłaś to w swoim zgłoszeniu. Jak mogłam zapomnieć? - Uśmiechnęła się dziewczyna. - Jestem Susan. - Przedstawiła się zaraz po tym jak wyszła zza lady recepcji. Podała każdemu rękę. Miała długie i smukłe palce. Amy zwróciła uwagę na to, jak delikatne są dłonie dziewczyny.
Susan po tym, jak podeszła do każdego z osobna, stanęła przed całą grupą, wciąż uśmiechając się przy tym uprzejmie. Wręcz tryskała aurą sympatii, że z trudem było nie podlec jej urokowi. Nawet James uniósł kącik ust, gdy się z nim witała, a on raczej nie był fanem wybitnego obnoszenia się jakimikolwiek oznakami szczęścia. Stąd w jego szafie dominowały szarości, a on sam z reguły pozostawał lekko skwaszony i zdecydowanie ironiczny.
- Naprawdę cieszę się, że zdecydowaliście się wziąć udział w naszym konkursie. W takim razie zapraszam za mną. Zaprowadzę was do odpowiedniej sali.
Wszyscy, czując charakterystyczne uczucie podenerwowania w żołądku, udali się za Susan, która zaprowadziła ich do windy. Nikt nie miał odwagi się odezwać. Wszyscy byli raczej zajęci połowicznie podziwianiem tego pięknego budynku, jak również natłokiem myśli w ich głowach. Każdy chciał wygrać. Nikt nie myślał o tym, że taka nagroda wymagała dużego poświęcenia. W końcu nie dostawało się nagród "za nic".
- Co czujecie? - zapytała Susan, gdy stali w windzie, a licznik pięter wzrastał. Mieli wjechać na dwudzieste ósme piętro.
- Na pewno nadchodzące zwycięstwo - odpowiedziała natychmiastowo Cassie, na co Susan zareagowała szerokim uśmiechem.
- Jesteś bardzo pewna siebie, Cassie. Podoba mi się to. Będę trzymać za ciebie kciuki.
Susan była szczera w tym, co mówiła. James to widział. Miał po prostu talent do wykrywania nieszczerości. Czarnoskóra dziewczyna, prowadząca ich do miejsca, w którym każde z nim oczekiwało spełnienia ich marzenia, była niezaprzeczalnie uprzejmym człowiekiem i to na pewno pozwalało im nieco uwolnić się od narastającego z każdym piętrem stresu. Jednak nikt z nich nie pomyślałby nawet o tym, że jej słodki uśmiech, mógłby ich znieczulić przed czymś wyjątkowo przytłaczającym. Najpierw nagroda, teraz Susan, wszystko, dosłownie wszystko, miało uśpić ich zdrowy rozsądek.
Gdy wysiedli, ich oczom ukazał się długi korytarz. Miał taką samą jak w recepcji marmurową podłogę i jasne ściany. Gdzie nie gdzie postanowiono jakąś roślinę o intensywnie zielonych, dużych liściach bądź bordową, wyglądającą na wygodną kanapę. Każdy z nich zwrócił uwagę na sporą ilość mahoniowych drzwi w długim korytarzu, oraz na kartki z ich imionami, które na nich wisiały.
- No dobrze. Zanim zaczniemy, muszę wam wyjaśnić parę spraw - powiedziała Susan, zwracając na siebie uwagę wszystkich. - Oczywiście każdy z was bierze w tym udział sam. Zapewne domyśleliście się, że karteczki z waszymi imionami wskazują na pokój, w którym będziecie odpowiadać na pytania. Przypomnę, że konkurs ma formę tylko i wyłącznie odpowiedzi na pytania. W każdym pomieszczeniu znajduje się krzesło oraz kamera. Mówię o tym, by nie odrzuciła was ta surowość wnętrza. Odmowa na jakiekolwiek zadane pytanie jest jednoznaczna z dyskwalifikacją. Tylko odpowiedź na wszystkie pytania pozwoli wam wygrać. Gra oczywiście może mieć paru zwycięzców. Możecie wygrać wszyscy. Tym się nie przejmujcie. Przy każdym pokoju wiszą na haczyku bransoletki, które za moment wam założę. Ściągnięcie ich przed nakazem zrobienia tego, jest również traktowane jako dyskwalifikacja. Czy wszystko jasne? Coś powtórzyć? Jeśli zdecydujecie się wejść do pokoju, moja pomoc już się kończy. Będę czekać na was tutaj.
Nikt nie przerywał Susan jej monologu. Słuchali, choć nie wszyscy byli do końca skupieni. Cassie i jej ambicja nakazywały jak najszybciej znaleźć się w tym pokoju. Zresztą, miała do napisania jedną odpowiedź, która czekała na wysłanie stanowczo za długo. A on przecież nie znosił czekać. Był bardzo niecierpliwy.
Justin zmarszczył nieco brwi, gdy słuchał Susan. Była bardzo sympatyczna i na pewno nie można było odmówić jej wdzięku. Jednak zmartwiło go stwierdzenie o dyskwalifikacji. Skoro odpowiadali na pytania na swój temat i miało to być raczej proste, miłe i przyjemne, to dlaczego mieliby nie chcieć odpowiedzieć? Poczuł nerwowy ścisk w okolicy żołądka. Nie mogli wiedzieć o wszystkim. Niemożliwe, by dokopali się do jego sekretów. Może do sekretów ich wszystkich. Jednak mimo tak dużej niepewności, mimo napierającego na jego usta słowa "rezygnuję", Justin nie powiedział niczego. Tylko spoglądał na każdego po kolei, gdy Susan przypinała im dziwne, metalowe bransoletki. Wciąż nie odezwał się słowem, mimo tak wielkiej obawy udziału w tym cyrku, gdy każdy z jego przyjaciół stał przed drzwiami do wyznaczonego dla niego pokoju. A gdy dłoń Susan spoczęła na jego ramieniu, chłopak odwrócił się do niej i dostrzegł w uprzejmym uśmiechu dziewczyny nieco przepraszający wydźwięk, gdy mówiła: "Zaczynamy, Justin. Wejdź, proszę do środka. Wszyscy czekają". Więc wszedł.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro