Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część piąta - Światło wśród mroku


Hello? Hello?

Ca-Can you hear me?

I can be your china doll

If you want to see me fall.(...)

Your love is deadly.

Tell me life is beautifull

They all think I have it all.

I've nothing without you.

All my dreams and all the lights mean

Nothing without you.


Lana Del Rey- Without you


Kiedy ser­ce składa czystą obiet­nicę,

wte­dy na­wet los nie rzu­ca kłód pod nogi.

Cascade





- Draco! Co ty tam robisz? Za piętnaście minut jest zebranie, wiesz co grozi za spóźnienie!- podenerwowany głos matki dochodzący spoza zamkniętych drzwi wyrwał go z transu.
- Już idę - odkrzyknął nie spoglądając w tamtą stronę.
Złapał się na tym, że od dobrych dwudziestu minut wpatrywał się w trzymany w ręku pergamin. Schludne litery składały się w różnorodne słowa, jednak on ich nie czytał. Nie chciał tego robić. Wiedział, że wtedy znów zgniótłby go w rękach stwierdzając, że to znów nie to.
Od kilku tygodni zbierał się w sobie by napisać ten list, lecz mimo iż było to dla niego bardzo ważne, jakoś nie potrafił do niego przysiąść. Bał się. Był zwykłym tchórzem, ale o tym już bardzo dobrze wiedział. Bo jak inaczej można nazwać jego postawę? Nie chce tu być, nie chce wykonywać pokręconych rozkazów jakiegoś czerwonookiego psychopaty z chorymi ambicjami na zawładnięcie nad światem.
Każdego dnia czując otaczającą go aurę śmierci i nienawiści mieszanych z bolesnymi wspomnieniami, miał ochotę zniknął stąd jak najszybciej. Jednak czy rzeczywiście nie robił tego tylko ze względu na własne tchórzostwo?
Spojrzenie stalowoszarych oczu spoczęło na drzwiach zza których parę minut temu dobywał się głos matki.Nie. Nie tylko dlatego. Nie ruszy się stąd, ponieważ wie jakby się to skończyło dla jednej z dwóch najważniejszych osób w jego życiu. Jednej z dwóch, które kiedykolwiek okazały mu serce, które akceptowały go takim jaki był. Nie mógł na to pozwolić. Może więc nie był aż takim tchórzem? Może swoim szlachetnym zachowaniem umniejsza tę wadę jaką było tchórzostwo? Nie zmienia to jednak faktu, że gdyby miał w sobie choć trochę siły, na pewno by coś wymyślił. Na pewno znalazłby sposób na wyrwanie z tego bagna i siebie i matki, jednak nie potrafił.
Spojrzał na stojący na dębowym biurku, mosiężny zegarek.Kolejne spotkanie śmerciożerców. Kolejna bezsensowna przemowa o wartości Czystej Krwi i obowiązku tępienia szlam. Kolejny dzień zakładania maski.
Jak długo wytrzyma? Jak najdłużej. Musi.
Zwinął list w rulon, po czym zalał woskiem i odbił rodową pieczęć. Nie wiedział jaką reakcję wywoła ten list. Nie wiedział nawet czy zostanie przeczytany, jednak musiał go wreszcie wysłać.
Przywołał do siebie siedzącego na żerdzi brązowego puchacza i włożył mu w dziób zwinięty pergamin.
Zanim wypuścił ptaka przez okno, szepnął mu parę słów, po czym ruszył w stronę drzwi. Po raz pierwszy raz od tygodni czuł, że postąpił właściwie.

*~*~*

Dumbledore nie żyje... nie żyje, nie żyje, nie żyje...
Mimo iż od tego wydarzenia minęły tygodnie, Hermiona wciąż powtarzała w głowie te słowa niczym mantrę.Nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Wciąż nie docierało do niej, że po tym co mu powiedziała, ile czasu razem spędzili, zdecydował się dokończyć dzieła.Ciągle miała przed oczami tak dobrze znaną sylwetkę znikającą w mroku razem z resztą śmierciożerców. Pamiętała jakby to było dziś- chwilowe połączenie spojrzeń oraz dreszcz przebiegający po jej ciele. Była obolała, zmęczona i obdrapana, jednak to nie było ważne. Kiedy zobaczyła ten dziwny błysk w stalowoszarych oczach od razu wiedziała, że plan Voldemorta się powiódł. Wiedziała jaki będzie tego efekt. Wiedziała już dłuższy czas i mimo prób nie potrafiła powstrzymać biegu wydarzeń.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że w o wiele większym stopniu niż jego, winiła siebie. Nie mogła wybaczyć sobie tego, że nie próbowała bardziej wpłynąć na jego decyzję. Żałowała, że odwróciła się od niego i przestała go pilnować. Sądziła, że co osiągnie tym dziecinnym zachowaniem?!
Przecież to Malfoy! Poznała go już na tyle, żeby wiedzieć, że takie zagrywki na niego nie działają, że nie jest jednym z tych chłopaków, którzy będą biegać i się kajać.
Dlaczego więc tak się zachowała? Gdyby nie jej durna gryfońska duma, jedyny czarodziej, którego bał się sam Voldemort wciąż by żył! Dałoby im to choć iskierkę szansy na wygranie! A teraz?...
Nie potrafiła spojrzeć w oczy przyjaciołom ze świadomością, że to wszystko po części jest jej winą. Z niedającym spokoju faktem, że o wszystkim wiedziała, a jednak nikogo nie poinformowała.Co ona sobie do cholery wyobrażała?!
Opadła na łóżko z impetem chowając twarz w dłonie.Wiedziała, że takim sposobem wreszcie się wykończy, jednak nie potrafiła zapanować nawet nad własnym ciałem, a co dopiero nad myślami czy emocjami. W dodatku ta przedłużająca się cisza, także wcale nie nastrajała jej pozytywnie. Już sama nie wiedziała, czy lepiej gdy nie ma z nim kontaktu czy też nie. Jedyne czego była świadoma, to pogarszająca się sytuacja ludzi jej pochodzenia. Musiała coś zrobić, zacząć w końcu działać. Czas gonił nieubłaganie, a ona wciąż stała w miejscu.
Do jej nieskładnych myśli dotarł dziwny dźwięk od strony okna. Nauczona od jakiegoś czasu przezorności, złapała za różdżkę i z szybkością lamparta poderwała się do góry celując w szybę.
Okazało się, że tym dziwnym dźwiękiem był kontakt małego dzioba ze szkłem, mimo to rozejrzała się dokładnie nim wpuściła ptaka do środka.
Brązowy puchacz okrążył niewielki pokój spuszczając zwinięty pergamin na łóżko, po czym odleciał w tylko sobie znanym kierunku.
Hermiona czym prędzej zamknęła okno, zabezpieczyła je czarami, a następnie usiadła naprzeciw pergaminu wpatrując się w niego nieufnie.
Po kilku sekundach zauważyła herb Malfoy'ów na złączeniu. W instynktownym odruchu złapała list, jednak coś kazało jej się zatrzymać.
Co jeśli nie chce znać jego treści? Co jeśli zawiera informacje, które tylko pogorszą i tak już złą sytuację?Nastały ciężkie czasy, musiała być odważna. Tchórze nie mieli prawa bytu.
Odetchnęła głęboko dwa razy, po czym drżącymi rękami rozwinęła pergamin. Pierwsze co rzuciło jej się w oczy, to gęstość tekstu. Dopiero po chwili rozpoznała schludne pismo Dracona.
Przymknęła na moment powieki, próbując dodać sobie w ten sposób odwagi, po czym nie będąc już niczego pewną, zagłębiła się w lekturze.


Londyn, 15.07.1997r.


Hermiono,


Nie wiem ile razy już siadałem przy tym biurku, aby w mdłym świetle różdżki napisać do Ciebie te kilka słów. Nie potrafię zliczyć pogniecionychi podartych kartek walających się codziennie po tej nieskazitelnie czystej podłodze. Jestem w kropce.

Rozpacz, krzyk, złość... to stały repertuar każdej ciemnej, nieprzespanej nocy.
Minęło zaledwie parę tygodni, lecz dla mnie to jak wieczność.
Wciąż mam przed oczami bezkres rozpaczy i niedowierzania malujących się w Twoich pięknych, czekoladowych oczach.
Wyrzuty sumienia oraz bezsilna złość- to jedne z najgorszych emocji trawiących człowieka.
Niszczą powoli, od środka niczym rak, a sposobów na wyleczenie jest tak niewiele...
Każdego dnia, w każdej godzinie, minucie, sekundzie...
W każdym momencie odnoszę wrażenie jakby moje ciało trawił ogień szalejący wewnątrz.
To uczucie niezwykle przypomina skutki klątwy Cruciatus, a jednak pod wieloma względami jest dużo gorsze.
Nigdy Ci tego nie powiedziałem, ale chwile, które spędziliśmy wspólnie w tym białym domku położonym niemal na końcu świata, były najlepszymi jakie przeżyłem w całym swoim parszywym życiu.
Właśnie wtedy, opiekując się mną, akceptując, rozmawiając czy śmiejąc się z moich bezsensownych żartów, nauczyłaś mnie czym jest człowieczeństwo. Będąc przy Tobie te kilkanaście dni zrozumiałem, że na świecie istnieje coś takiego jak bezinteresowność i... prawdziwa przyjaźń. Tak, Hermiono, przyjaźń. Choć nigdy wcześniej bym się do tego nie przyznał, byłaś wtedy moją przyjaciółką.

Dzięki Twojej obecności i dobroci, wreszcie nastąpił we mnie pewnego rodzaju przełom.
Moje skute lodem serce, zaczęło w skuteczny sposób tajać.
Wewnętrznie już nie byłem zimnym draniem bez uczuć, nauczyłaś mnie ich w każdym tego słowa znaczeniu.
Zrozumiałem, że nie ma żadnej różnicy skąd pochodzimy, ile mamy złota w banku, ani jaka krew płynie w naszych żyłach. Najważniejsze jest to, co mamy w duszy, bo to właśnie decyduje jak bardzo wartościowymi ludźmi jesteśmy.
Zauważyłem, że przestało sprawiać mi jakąkolwiek przyjemność wyzywanie Cię czy celowe denerwowanie. Momentami wręcz musiałem się do takiego zachowania zmuszać.
Tak, musiałem! Wiem jak głupio to brzmi, ale zrozum. Otrzymałem misję od Czarnego Pana, a ona z pewnością nie obejmowała zawierania bliskich znajomości z osobami mugolskiego pochodzenia.
W tym momencie nie chodzi o obelgę. Chodzi o to, że znalazłabyś się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a nie mogłem do tego dopuścić! Nie zasługiwałaś na to w żadnym calu. Nie po tym, jak wiele serca i współczucia okazałaś swojemu największemu wrogowi.
Długi czas broniłem się jak tylko mogłem przed wszelkimi pozytywnymi odczuciami i emocjami, które we mnie budziłaś. Nie bez pewnej radości przyznam, że przegrałem tę walkę na całej linii.
Wcześniej nigdy bym się do tego nie przyznał, jednak teraz, biorąc pod uwagę chaos
i beznadzieję jaka nas otacza, jest mi już wszystko jedno.
Moje życie zostało uratowane przez dziewczynę, a w dodatku największego wroga!
Zostałem ocalony przez osobę, która mimo swego mugolskiego pochodzenia, okazała się najzdolniejszą czarownicą, jaką kiedykolwiek było dane mi spotkać.
Przez najmądrzejszą gryfonkę od czasów Roweny Ravenclaw, której zniszczyłem większą część życia.
Nigdy nie przestanę być Ci wdzięczny za to co dla mnie zrobiłaś.
Jestem złym człowiekiem. Śmierciożercą. Największym, aroganckim, dupkiem na świecie, a mimo to pomogłaś. Nadal zadaję sobie czasem pytanie; dlaczego?
Zwykłe dziękuję nie odda ogromu mojej wdzięczności za tę opiekę, na którą w żadnym stopniu nie zasłużyłem. Mimo to, napiszę prosto z serca- dziękuję.
Może to głupie, ale pamiętasz jak krzątałaś się po kuchni robiąc obiad, by następnie wyrzucić go bo stwierdziłaś, że nie wyszedł Ci taki jaki powinien? Zawsze musiałaś być perfekcyjna, we wszystkim.

Albo pierwsze wieczory po moim wybudzeniu ze śpiączki? Stawałaś wtedy w drzwiach, obserwując mnie stroskanym wzrokiem przekonana, że śpię. Nie spałem.

Doskonale pamiętam Twoją zgrabną sylwetkę skąpaną w jasnym blasku księżyca...
Dawałaś mi oparcie, siłę do walki oraz dalszego działania.

Zrozumiałem to dopiero, gdy nasze drogi rozeszły się na dworcu King's Cross. Kiedy musiałem zacząć udawać, że te chwile spędzone u Twego boku nic dla mnie nie znaczą. Że tych trzech cudownych tygodni nigdy nie było...
Wtedy, w tym zaułku, miałem ochotę złapać Cię w ramiona i już nigdy nie wypuścić.
Nie potrafiłem zrozumieć swoich myśli, emocji ani nastawienia...
Teraz już wiem, teraz rozumiem - byłaś moją ostoją, domem. Moim Aniołem, który zawsze był przy mnie siedząc na ramieniu, a którego dobrowolnie wygnałem.
Lecz mimo mojego szyderczego zachowania, mimo wznowionych wyzwisk i złośliwości, pojawiłaś się znów. Znów zostałaś moim Aniołem. Znów otoczyłaś mnie swoją przyjaźnią i opieką.
Nawet nie wiesz jak wiele spokoju i radości wniosłaś wtedy w moje chaotyczne życie.
Te ponad trzy miesiące spędzone bez Twojej obecności, w ciągłym poświęceniu realizacji misji, powoli niszczyły mnie od środka.
Znów byłaś obok, a ja wciąż robiłem swoje. Wykonywałem zadanie, lecz nie chciałem Ci nic powiedzieć. Bałem się.
Tak, ja Dracon Lucjusz Malfoy bałem się, że odejdziesz... że znów znikniesz zabierając ze sobą całe to szczęście, poczucie troski i bezpieczeństwa... że zabierzesz wewnętrzne światło, którym oświetlałaś moją mroczną duszę, dając nadzieję na lepsze jutro.
Przeceniłem jednak tak moje jak i Twoje możliwości - domyśliłaś się. Jakże by inaczej?

Zawsze byłaś bystra, żadna zagadka nie stanowiła dla Ciebie problemu.
Do dziś w moich uszach rozbrzmiewa echo Twoich słów. Gdybyś tylko wiedziała z jaką siłą na mnie wpłynęły, jak dużo zmieniły w moim sposobie myślenia!
Zresztą nie tylko słowa. Ty. Twoja obecność.
Po raz kolejny sprawiłaś, że zacząłem zastanawiać się nad sobą, swoim zachowaniem, że zacząłem szukać innego rozwiązania.
Nie znalazłem - nie potrafiłem.
Mimo, że byłaś wściekła nie traciłaś nadziei. Nie traciłaś wiary we mnie, a moje odtajałe serce krwawiło.

Nie potrafiłem poradzić sobie z natłokiem otaczających mnie wydarzeń, emocji... znów Cię zraniłem. Widziałem to w Twoich czekoladowych oczach, jednak nijak nie zareagowałem.

Jaki ze mnie głupiec!
Pozwoliłem Ci uciec, patrzyłem z rozpaczą na oddalającą się sylwetkę najbliższej mi osoby i nie potrafiłem nic zrobić.

Miesiąc później zdołałem naprawić szafkę zniknięć, dając tym samym początek powszechnemu chaosowi.
Patrząc na falę sług Czarnego Pana, przedostających się do zamku za pomocą zwykłego mebla, w mojej głowie nie pojawiło się nic na kształt podziwu.

W moich myślach tkwiło tylko jedno; byś była w bezpiecznym miejscu.
By nic Ci się nie stało.
Prośba ta przeplatała się w mojej głowie niczym mantra, mieszając z odbieraną rzeczywistością.
Towarzyszyła mi przez całą drogę na Wieżę Astronomiczną, gdy rozbroiłem Dumbledore'a oraz gdy szykowałem się do ostatecznego ciosu.

Kiedy patrzyłem na postać bezbronnego starca skulonego na podłodze i skazanego na moją łaskę, przed oczami stanęła mi Twoja twarz.

Na długi moment zatonąłem w utworzony przez mój umysł pięknych oczach, a w moich uszach zabrzmiały jedne z ostatnich słów, które nie były krzykiem;
Jesteś ponadto, Draco, wiem, że tak. Jesteś panem własnego życia. Nie musisz słuchać niczyich rozkazów. Jestem przy tobie Draco, będę cię wspierać. Pomogę..."

Nie zrobiłem tego Hermiono.
Nie zabiłem go, nie byłem w stanie. Nie uważam tego jednak za oznakę tchórzostwa.
Dobrze wiem, co byś powiedziała:
Wykazałeś się niezwykłą odwagą Draco. Jestem z ciebie dumna."

Ja jednak nie byłem.
Mimo, że nie pozbawiłem go życia, zmuszony byłem patrzeć jak robi to ktoś inny. Nie zareagowałem, nie zrobiłem zupełnie nic.

Nie potrafiłem uwolnić się z oplatających mnie pęt.

Nie potrafiłem ich zerwać i uciec do Ciebie, chociaż tego właśnie pragnęło moje serce.

Diabeł, który zagnieździł się w głowie, skutecznie wlewał w moją duszę strach.

Chciałem stamtąd uciec, zabrać Cię gdzieś daleko, ochronić - nie mogłem.

Stałem jak sparaliżowany, niczym posąg wciśnięty głęboko w ziemię.

Kiedy było już po wszystkim, czułem się jak w amoku.

Słuchałem poleceń machinalnie, jak marionetka podążając śladem Snape'a i innych śmierciożerców.
Mimo, że w głowie wciąż miałem obraz prześlicznej dziewczyny o kasztanowych włosach, która tak wiele dla mnie zrobiła, nie potrafiłem się zatrzymać.

Zupełnie nie panowałem nad własnym ciałem.

Z przerażeniem mijałem leżące nieruchomo ciała, lecz nie miałem odwagi spojrzeć w ich twarze.

Modliłem się tylko w duchu, aby nie było Cię wśród niezliczonej ilości ofiar.

Nie wiedziałem jakbym zareagował widząc Twoje nieruchome ciało... szczerze mówiąc nadal nie wiem. Nie wiem, czy bym to przeżył.
Jednak wtedy Cię ujrzałem.

Stałaś naprzeciw mnie z rozwianymi włosami, ranami na twarzy i szatą umorusaną krwią.

Patrzyłaś wprost na mnie, a w Twoim wzroku widniał szok, a także przerażenie zmieszane z niedowierzaniem... to właśnie to spojrzenie prześladuje mnie każdego dnia.
Nie miałem tyle siły by do Ciebie podejść, wyjaśnić, pocieszyć.

Bałem się. Bałem tego co mogą Ci zrobić.

Uciekłem. Znowu.
Siedząc w ciemnym pokoju w Malfoy Manor, często wpatruję się w niebo upstrzone gwiazdami i uświadamiam sobie, że jestem tchórzem.
Głupcem i tchórzem. Wrakiem człowieka.

Niby mam wszystko, ale tak naprawdę nie mam nic.

Bez Ciebie jestem nikim.

Nie ma słów, które mogłyby wyrazić to, jak bardzo żałuję swojego zachowania, tchórzostwa

i arogancji. Wiem, że zwykłe „przepraszam" niczego nie naprawi- mimo to z braku innej możliwości; PRZEPRASZAM. Z całego serca. Nie zasłużyłaś na to wszystko.

Jesteś lepszą częścią mnie. Światłem, które oświetlało moją drogę, pokazując jak postępować.

Byłem jednak zbyt ślepy by to zauważyć. A teraz już za późno...

Nie wiem gdzie jesteś, a jeżeli ma Ci to zapewnić bezpieczeństwo - nie chcę wiedzieć.
Żyję nadzieją, że jesteś ukryta w bezpiecznym miejscu, z dala od tego chaosu.

Tylko brak wiadomości na Twój temat pozwala mi normalnie żyć i funkcjonować.

Dzięki ciszy wśród śmierciożerców wiem, że żyjesz i że wciąż nie zostałaś schwytana.

Wybacz, że nie powiedziałem Ci tego wszystkiego wcześniej, gdy miałem ku temu możliwość.

Gdy to wszystko się skończy, odnajdę Cię. Obiecuję.

Ty w zamian obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać.


JESTEŚ WARUNKIEM MOJEGO ISTNIENIA.


Kocham Cię,
Draco


Nawet nie zauważyła kiedy wszystkie jej emocje zaczęły wypływać w postaci łez.
Instynktownie przetarła dłonią policzki, pociągając nosem.
Nie spełnił misji. Żył. To było najważniejsze. To był jej motor, który przewrócił całe życie do góry nogami i napędził do działania.
Już wiedziała, co powinna zrobić. Będzie walczyć, przetrwa. Dla niego.
Jeszcze w ten sam dzień usunęła pamięć rodzicom, po czym z bolącym sercem, w którym mimo wszystko tliła się nadzieja, teleportowała się do Nory.
Największa bitwa, dopiero miała się zacząć.


Czasem jednak warto przecierpieć będąc w mroku, by móc w końcu odnaleźć to jasne światełko,którym jest prawdziwe szczęście."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro