Rozdział 16.
Ciemno.
Kenji szedł powoli tunelem z rękami przed sobą, by nie wpaść na nic.
Niby Komitet ma forsy po nos, a paru groszy na lampy tu żałuje. Ale nie mają kasy też na głód na świecie i brak mieszkań dla ludzi, więc...
Nagle ujrzał przed sobą światło latarki. Zamarł. Po chwili sobie przypomniał, że jest niewidzialny. No tak.
Przycisnął się do ściany, żeby przypadkiem nie zderzyć się z żołnierzem idącym z latarką, jednocześnie starając się zapamiętać, korzystając z chwilowego światła, jak najwięcej szczegółów korytarza i kierunku, w który szedł.
Kiedy żołnierz, pogwizdując pod nosem, przeszedł obok niego, Kenji ruszył cicho i szybko znowu ciemnym tunelem. Po paru minutach zobaczył przed sobą słabe światło.
Tunel się kończył wielkimi, na wpół otwartymi stalowymi drzwiami.
Na wpół otwarte? Kenji uśmiechnął się krzywo.
Co za idioci.
Drzwi prowadziły do korytarza z oszkloną ścianą, za którą widział duże białe pomieszczenie, schodzące wielkimi stopniami w dół. Na każdym stopniu były jakieś biurka, przy których pracowali naukowcy w białych kitlach.
Stoły zastawione sprzętami, probówkami... Laboratorium. A więc tu badają resztę grupy.
Podszedł do grubych drzwi blokujących dostęp do laboratorium. Na kartę i kod.
No bo przecież nikomu nie wyda się podejrzane, że drzwi otworzą się same z siebie!
Nagle rozległo się wycie alarmu.
***
Wpatrywałam się w sufit, rozmyślając nad obecną sytuacją. I po raz kolejny kręciłam głową nad własną głupotą.
Od tego jest instynkt, żeby go słuchać. A mój mówił, że będzie źle.
Adam także się gryzł. Widziałam to w jego oczach, które co jakiś czas kierował na mnie. Były pełne bólu.
— Musimy coś wymyślić — szepnęłam, korzystając z tego, że Kolos akurat zaczepiał Jamesa.
Chłopiec już nawet na to nie reagował. Po prostu siedział skulony na podłodze.
— Ale co? — mruknął Adam. Oczy miał zwrócone na brata, ale słuchał mnie uważnie.
— Trzeba go jakoś przechytrzyć — zastanawiałam się i planowałam. — Tylko nie wiem, jak.
Adam myślał intensywnie, marszcząc brwi.
— Powiedzieć ci coś, czego byś się po mnie nie spodziewała?
— Niby co? — spytałam niepewnie.
— Przydałby się tu twój chłopak. W sekundę miałby ułożony plan.
Pochwalił Warnera.
Warnera.
Warner, Warner, Warner.
Uśmiechnęłam się krzywo.
— Sekundę by mu zajęło i przygotowanie, i wykonanie.
Boże, tak potwornie za nim tęskniłam.
Tylko myślenie o nim i reszcie dawało mi nadzieję na to, że uda nam się stąd wydostać.
I będziemy szczęśliwi.
Drzwi do pokoju się otworzyły. Wszedł przez nie żołnierz z taką samą bronią, jak Kolos. Strażnik zerknął na niego.
— Zmieniasz mnie?
— Tak — odpowiedział drugi. — Przydasz się przy tym blondasku.
Poczułam nagły dreszcz.
Aaron?
Brendan?
Winston?
— Co ci się stało w ręce? — Kolos zerknął z ciekawością na ręce żołnierza. Były nieco posiniaczone i... to krew?
On ma na dłoniach plamy z krwi.
— Rzucał się o nią. — Kiwnął głową w moją stronę. — Dopiero w sześciu go uspokoiliśmy.
Warner. Ręka Adama na moim ramieniu zrobiła się zimna.
— Który to? — zmarszczył brwi Kolos.
— Syn Naczelnego Andersona. — Zerknął na mnie z obojętnością na twarzy, która nagle zmieniła się w strach.
Byłam taka zła, taka wściekła, taka... wręcz kipiąca Energią, która tylko czekała, by jej użyć.
Nie zauważyłam, kiedy zerwałam kajdanki i odepchnęłam klnącego z bólu Adama.
Nie usłyszałam alarmu dziko wyjącego w sali.
Jak dzikie zwierzę rzuciłam się na żołnierza, tego żołnierza, który z innymi pobił Warnera.
Trzymałam ręce na jego szyi, dusząc go. Ale to było niepotrzebne. Jego życie wyciekało z niego razem z Energią, którą pobierałam.
Usłyszałam za sobą kilka strzałów, łoskot upadającego ciężkiego ciała i krzyk Jamesa.
O mój Boże.
Adam?
***
Warner jęknął cicho z bólu. Otworzył z wysiłkiem oczy zalane krwią.
Co to za miejsce? Nieduża cela z wąskim łóżkiem, na którym akurat leżał, obok stolik i krzesło.
Jak luksusowo.
Ostrożnie uniósł rękę i dotknął czoła. Auu. Dokonał szybko bilansu obrażeń.
Żebra bolą, ale raczej nie są złamane. Prawy nadgarstek prawdopodobnie zwichnięty przez upadek na niego. Rozcięte czoło, nos na szczęście cały. I... w sumie całe ciało posiniaczone.
Czyli nie tak źle, jak na żołnierzy szkolonych dla Komitetu.
Przypomniał sobie ostatnią rzecz przed tym, jak go pobito.
Julia.
Zamknięto ją w celi, z Kentami. Adam blokował jej moc.
Westchnął ciężko. Gdyby mógł jej jakoś pomóc.
Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Obrócił w tamtą stronę głowę i patrzył na szczupłą, może trzydziestoletnią kobietę, która weszła do środka z miską, szmatką i małą buteleczką. Położyła wszystko na stoliku. Na pewno wiedziała o kamerze w rogu, jednak nawet na sekundę jej wzrok tam nie pomknął.
— Nie tak źle. — Zaczęła oglądać jego rany.
— No co ty — wymamrotał słabo Warner. Nie silił się na uprzejmości. — Kim jesteś?
— Jestem tu tylko po to, by opatrzyć twoje obrażenia. — Odgarnęła z czoła ciemnobrązowe loki, przypominające nieco wronie gniazdo.
Zamoczyła szmatkę w misce i zaczęła zmywać z jego twarzy krew. Pod nosem mruknęła:
— Co za sadyści.
— Wiesz coś o Julii Ferrars? — szepnął cicho, kiedy wycierała mu delikatnie usta.
— Bądź cicho, idioto. — Prawie nie ruszała swoimi ustami. Posmarowała mu rany pachnącą ziołami maścią, którą położyła przedtem na stoliku. — Masz gdzieś na ciele złamanie albo jakąś inną ranę? — spytała wyraźnie.
Kiwnął powoli głową.
— Chyba mam coś z ręką.
Na jej twarzy mignęło coś jakby... cień ulgi? Jednak szybko zniknął. Kobieta pochyliła się nad stolikiem, wypłukując szmatkę w misce. Odwróciła się, szybko zmyła krople krwi, które miał na kontuzjowanej ręce i zaczęła ją oglądać.
— Zwichnięcie — powiedziała obojętnie. — Jak ci ją nastawię, wytrzymasz?
Warner potaknął. Uzdrowicielka spojrzała na niego niesamowitymi oczami koloru whisky, po czym złapała go za rękę i zaczęła naciągać.
— O Boże! — syknął z bólu. Po czym cicho krzyknął.
— Już. — Kobieta spojrzała usatysfakcjonowana. Spojrzał na rękę. Opuchlizna nie wyglądała już tak tragicznie i ręka nie bolała tak bardzo.
— Dziękuję — powiedział. Kobieta uśmiechnęła się krzywo.
— Muszę to jeszcze usztywnić. Jak skończę, masz oszczędzać rękę. — Wzięła ze stołu proste kijki i bandaż, po czym zaczęła robić łubki na jego nadgarstku.
Gdy owijała jego rękę bandażem, ukradkiem wsunęła mu między palce małą karteczkę.
***
Naukowcy zaczęli się zwijać po laboratorium, jakby miała wybuchnąć bomba. Pośpiesznie robili coś na komputerach, po czym niektórzy popędzili w stronę drzwi.
Co za ulga!
Kenji stanął obok drzwi, a kiedy jeden z pracowników przeciągnął kartą przez czytnik, wpisał szybko kod i wyszedł, złapał szybko za klamkę i prześlizgnął się przez szczelinę. W ostatniej chwili odskoczył, by nie zderzyć się z następnym facetem w białym kitlu.
Kiedy laboratorium w większości opustoszało, Kenji szybko zszedł po stopniach na dół i otworzył szybko drzwi prowadzące do korytarza. Następnego.
Chryste! Przynajmniej oświetlony.
I miał po obu stronach drzwi. Dużo drzwi. Na stówę do cel, bo miały małe, zamykane nieprzezroczystą osłoną, okna. Nad wszystkimi drzwiami były numery. Kenji zerknął na kartkę od Hansena, znalazł właściwy numer i podbiegł do tych drzwi. Dla pewności odsunął trochę osłonę.
Na wąskim łóżku, ze skutymi z tyłu rękami, leżała Aileen.
Szybko wpisał kod i otworzył drzwi. Wycieńczona dziewczyna nawet nie zareagowała. Jedynie przemówiła obojętnie do sufitu.
— Co tym razem? Odcięcie nogi? Krew miesięczna? Orgazm?
— To ostatnie chętnie bym sprawdził, ale nie mamy dużo czasu — powiedział wesoło. Poczuł tak cholerną ulgę na jej widok, że miał ochotę wycałować cały świat. — Może później.
— Kenji? — Aileen gwałtownie usiadła na łóżku i skrzywiła się, naciągając przypadkiem ręce. Kenji wyłączył niewidzialność.
— Cii! Uruchomił się alarm... — Przyskoczył do niej i zaczął gmerać przy kajdankach.
— Słyszałam.
— ... i wszyscy gdzieś zwiali, więc mamy chwilę, żeby się stąd zwinąć. Szlag. Masz może spinkę do włosów?
— Chyba nie. — Przekręciła głowę, patrząc na niego kątem oka. — Nie pomyślałeś o kluczu?
— Oczywiście! — syknął. — Przeszedłem sobie spacerkiem przez to cholerne gniazdo żmij, paląc po drodze papieroska zagadywałem tych kolesi w białych kitlach, potem się napiłem kawy, a na końcu jeszcze zapytałem, gdzie masz apartament, bo przyszedłem się zabawić! — warknął.
Aileen nie zareagowała żadną złośliwością, co było do niej niepodobne. Zamiast tego wstała i powoli podeszła do drzwi. Kenji poszedł za nią szybko.
— Kulejesz.
— Jestem po prostu zdrętwiała. — Stanęła przy kołku na klucze, który nie był widoczny z wejścia.
Kenji szybko złapał cały pęk.
— Który to? — Szybko próbował z każdym kluczem, dopóki nie znalazł pasującego. Szybko ściągnął jej kajdanki.
Aileen rozmasowała z ulgą ręce i odgarnęła włosy z czoła. Kenji zamarł.
Od skroni do linii szczęki z lewej strony biegła długa i brzydka rana.
— Kto ci to zrobił? — wyszeptał z przerażeniem. Delikatnie dotknął jej policzka. W jej oczach zobaczył ból.
— Nikt — mruknęła obojętnie.
— Aileen... — zaczął. I pocałował ją. Objęła go mocno i odwzajemniła pocałunek.
Dłońmi trzymanymi na jej plecach sunął od karku do bioder. Aileen zatopiła palce w jego włosach i ciągnęła mocno. Jednak Kenji miał to gdzieś
Czuł się tak, jakby potrzebował wody życia, a ona była jej nieskończonym źródłem.
Zatracali się w swoich ustach do czasu, aż oboje uświadomili sobie, gdzie się znajdują. I w jakiej byli sytuacji.
— Musimy spadać — wychrypiał Kenji.
Laboratorium było w większości opustoszałe. Przeszli na palcach do drzwi po schodach i prześlizgnęli się przez nie. Tym razem były otwarte, na ich szczęście.
— Musimy stąd szybko wyjść. Narażasz się. Ja skontaktuję się z Jamiem, znajdę April i na razie ukryję. — Kenji usłyszał cichy szept Aileen.
— Jamie? Kim, do diabła, jest Jamie? — burknął. Czuł zazdrość.
—To przyjaciel.
— Aha, ciekawe...
Poczuł szarpnięcie.
— Jamie ma tutaj żonę — warknęła, nie podnosząc głosu. — Pracuje tu z przymusu, jako agentka. Ja stąd zniknę, upewnię się, że z April wszystko dobrze, a potem wrócę po ciebie, twoich przyjaciół i żonę Jamiego.
— Jak to po mnie i resztę?
— Nie możesz ze mną jechać. Zauważyliby twoje zniknięcie.
— Wiesz... — Nagle sobie uświadomił, że Aileen nie ma pojęcia o zamknięciu reszty. — W sumie, to mnie szukają. I chcą przyskrzynić, tak jak resztę.
— Co?
— Zamknęli ich. — Poczuł, jak do oczu napływają mu łzy. — Mnie nie było, bo ustalałem z kimś plan twojego uwolnienia, więc na razie jestem wolny. Ale muszę ich uwolnić. I nie dam rady bez ciebie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro