Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

♠ Rozdział 16.


Wiadomość o zawieszeniu zajęć z „Walki z bronią", dopóki nie wyjaśni się sprawa z Ivy i tajemniczym pojawieniu się Lupus Venemun, sprawiła Scarlett ogromną radość. Na samą myśl o przeniesieniu się w inny portal, gdzie mogłaby natknąć się na śmiercionośną roślinę, cała się spinała. Lucia wysłała strażników do wszystkich portali, by upewnili się, że roślina nikomu już nie zagrażała. Skoro pojawiła się jedna, istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że było ich więcej.

– O czym tak myślisz?

– O niczym.

Zapięła ostatni guzik mundurka i odwróciła się w stronę kamerdynera ze sztucznym uśmiechem. Chociaż podeszła do połączenia krwi, jak do jakiejś zabawy, zaczynała odczuwać wątpliwości. Całym sercem pragnęła zaufać Niko, ale rozum podpowiadał jej, że była zbyt łatwowierna.

– Wiesz coś na temat Ivy? Kiedy zamierzają ją wypuścić?

Nikolai prychnął wyraźnie niezadowolony z pytania Potomkini, jednak po chwili zmienił wyraz twarzy na łagodniejszy. Jakby założył na twarz maskę spokojnego człowieka, który za wszelką cenę próbował ukryć swój gniew.

– Wszyscy wiedzą, że Ivy stoi za zamknięciem portalu, a to oznacza, iż czeka ją proces. Komisja zagłosuje, czy jest niewinna, czy wręcz odwrotnie. Dopiero wtedy okaże się, czy zostanie wypuszczona, czy też zgładzona.

– Ivy została ranna, pamiętasz?! – krzyknęła zirytowana, gniewnie patrząc w błękitne tęczówki kamerdynera. – Gdyby chciała, żebym umarła, nie próbowałaby ochraniać mnie swoim ciałem! Nie modliłaby się o szybkie przybycie Leonardo, który by nas stamtąd wyciągnął!

– Twoje słowa w niczym nie pomogą. Wszyscy wiedzą, że Ivy próbowała cię zabić i tylko to się liczy. Zasługuje na wszystko, co ją czeka.

Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Oczywiście, że zdawała sobie sprawę z tego, iż Nikolai nienawidził Wood. Chociaż ta pragnęła, by za wszelką cenę jej służył, on pozostawał nieugięty. Nie potrafiła zrozumieć, co się między nimi wydarzyło. Nawet nie wiedziała, czy chciałaby poznać łączące ich sekrety. Wystarczyło spojrzeć na blondyna, by zdać sobie sprawę z tego, że nie życzył Ivy zbyt dobrze.

– Jak łatwo jest osądzić kogoś i skazać go na śmierć tylko dlatego, że darzy się go nienawiścią – oznajmiła rozczarowana i wyminęła chłopaka, opuszczając pokój.

Być może była niesprawiedliwa. Obiecywała sobie, że zacznie traktować kamerdynera z należytym szacunkiem i postara mu się w pełni zaufać, jednak nie potrafiła tego zrobić. Raz czuła wobec niego wyrzuty sumienia i była w stanie przepraszać go bez końca, zapewniając, że się zmieni, by za kilka godzin ponownie otoczyć się barierą ochronną, która nie pozwalała mu podejść zbyt blisko. Nie rozumiała, dlaczego tak się działo. Czuła się cholernie samotna, a stawianie kroków na szkolnym korytarzu wcale nie poprawiało jej nastroju.

Rozejrzała się po portretach i przystanęła przy jednym z nich, dostrzegając surową twarz swego ojca. Wargi zaciśnięte miał w wąską kreskę, a zielone oczy zdawały się patrzeć na nią z rozczarowaniem. Wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętała. Jak mogła wcześniej nie zauważyć tego obrazu? Może dopiero został tu powieszony?

Łzy momentalnie zaczęły spływać po jej bladych policzkach, przez co musiała pospiesznie ścierać je dłońmi. Nie mogła dopuścić do tego, by ktoś ujrzał ją w takim stanie. Zdążyła zauważyć, że w tym miejscu nie mogła liczyć na niczyje wparcie, a co dopiero na szczere współczucie. Nikogo nie obchodziło to, że straciła rodziców i tak naprawdę nie miała czasu, by ich opłakiwać. Z bólem serca musiała przyznać, iż całkowicie o nich zapomniała. Problemy Sounce School przytłoczyły ją z taką siłą, że nie potrafiła myśleć o niczym innym.

Byłbyś mną rozczarowany, pomyślała z żalem, delikatnie dotykając obrazu.

– To nie czas na opłakiwanie tych, których już nie ma na tym świecie. – Usłyszała za sobą znudzony głos.

Odwróciła się z pogardą wymalowaną w oczach. Leonardo stał oparty o czerwoną ścianę, bawiąc się monetą. Był równie przystojny, jak chamski, przez co wkurzał ją jeszcze bardziej. Nie potrafiła zrozumieć, jak ktoś mógł być takim manipulantem. Bez najmniejszego problemu owinął ją sobie wokół palca, choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że omal jej nie zabił. Co w nim było takiego, że nie potrafiła widzieć w nim tylko bestii?

– Będę opłakiwała, kogo chcę i kiedy chcę, a tobie nic do tego – rzuciła ostro, krzyżując ręce na piersi. – Przykro mi, że Ivy miałaby gdzieś fakt, iż umarłeś. Dla mnie strata Nikolaia byłaby bolesna.

Moneta upadła na podłogę, turlając się tuż pod jej nogę. Nadepnęła ją, dumnie wpatrując się w chłopaka. Doskonale widziała ból wymalowany na jego twarzy. Chociaż starał się to przed nią ukryć, nijak mu to wyszło.

– Potomkini nie powinna przywiązywać się do kamerdynera, a co dopiero opłakiwać go po śmierci. – Jego głos zabrzmiał pewnie, choć prawie się załamał.

– Ludzie płaczą nawet za swoimi zwierzętami, gdy odchodzą – zaczęła spokojnie Scarlett, podnosząc monetę. – Kim więc są kamerdynerzy dla Potomkiń? Nic niewartą zbroją, o której zapominają, gdy zostanie zniszczona? Walczysz dla jednej wampirzycy przez wiele lat. Spędzasz z nią mnóstwo czasu, poznając jej wszystkie dobre i złe strony. Przywiązujecie się do siebie i to nic złego! Macie prawo opłakiwać siebie po śmierci!

– Nie mamy takiego prawa! – krzyknął sfrustrowany, przyciskając Scarlett do ściany. Jego ciemne oczy błyszczały z furii, a dłonie aż rwały się do zadania ciosu. – Gdybyśmy mieli takie prawo, bylibyśmy słabi!

– Bylibyście silniejsi, ponieważ stalibyście się dla siebie rodziną! – zaprzeczyła. – Jaki jest sens w walczeniu za kogoś, kto za ciebie by nigdy nie zginął?

Leonardo poczuł bolesne ukłucie w sercu, które nie pozwoliło mu od razu odpowiedzieć. Od zawsze czuł, że regulamin szkoły był niesprawiedliwy i zamieniał Potomkinie w maszyny do zabijania. Odkąd pamiętał kamerdynerzy byli w stanie zginąć za swoją Potomkini, choć wiedzieli, że w tym momencie zastąpi ich ktoś inny. Nikt jednak się nie buntował ani nie oczekiwał przywiązania ze strony krwiopijców. Przyzwyczaili się do bycia zarówno pożywieniem, jak i zbroją.

Sam stał za Ivy murem i całkowicie ignorował jej bestialską duszę. Spełniał każdą jej najmniejszą zachciankę, nie zadając przy tym pytań. W życiu nie usłyszał od niej słowa „dziękuję", ale nie potrzebował tego. Nie potrzebował żadnych miłych gestów z jej strony, ponieważ wiedział, że to było zakazane i niestosowne.

– Od wieków kamerdynerzy giną za Potomkinie. To wy jesteście najważniejsze, ponieważ posiadacie moce. Nas można zastąpić, ale z wami jest gorzej. Kto będzie chronił świat przed mrokiem, gdy zginiecie? Już i tak została was garstka.

– Nawet nie potrafisz mi odpowiedzieć, tylko wykręcasz się tymi bzdurnymi regułkami, które wam wpajano od najmłodszych lat. Wszyscy jesteście jak chodzące maszyny, które boją się złamać regulamin. Nie zamierzam stać się taka sama. Nikt mnie nie zmieni.

Patrzył, jak oddalała się z dumnie uniesioną głową. Nie mógł uwierzyć, że chociaż była w Sounce School sama, potrafiła zachować pewność siebie. Z początku widział w niej słabą, przerażoną wampirzycę, z którą mógł pobawić się w kotka i myszkę. Przez myśl mu nawet nie przeszło, że Scarlett mogła okazać się wartościową Potomkinią, tymczasem coraz bardziej go zaskakiwała. Nie miał pojęcia, czy zmiana jej zachowania była uwarunkowana obecnością Nikolaia, czy sama odnalazła w sobie odwagę. Wiedział jednak, że jej patrzenie na świat mogło skomplikować wiele spraw w szkole. Jej słowa, sposób mówienia... Potrafiła sprawić, że człowiek zatrzymywał się i zaczynał dogłębnie zastanawiać się nad tym, czy nie miała racji.

Westchnął zrezygnowany i ruszył w przeciwnym kierunku, chcąc zapanować nad natłokiem niepotrzebnych myśli.

Thea rozłożyła na środku podłogi świece w taki sposób, by ułożyły się w kształt gwiazdy. Uważnie rozejrzała się dookoła po śpiących wampirzycach, na które rzuciła czar. Nie mogła uwierzyć, że przez tyle lat nikt nie zorientował się, iż oszukiwała wszystkich dookoła. Żywiła się mocami Potomkiń, z którymi dzieliła pokój, dzięki czemu stawała się coraz silniejsza. Nigdy nie chciała służyć Sounce School jako narzędzie do zabijania, dlatego udała, iż nie posiadła żadnej mocy i stała się wyrzutkiem. To samo tyczyło się wampirzyc, którym odebrała moce. Z początku nie chciała być po prostu sama. Potem pragnęła przejąć coraz więcej mocy, dzięki której pewnego dnia odmieniłaby losy szkoły. Wiedziała jednak, że w pojedynkę nic nie zdoła zrobić, dlatego czekała na pojawienie się odpowiedniej osoby. Scarlett McLewis, o której śniła od dziesięciu lat.

Przymknęła powieki i zaczęła wypowiadać zaklęcie, które miało przywołać Scarlie. Wiedziała, że używanie tak potężnej mocy nie było zbyt bezpieczne, jednak w żaden inny sposób nie mogła skontaktować się z wampirzycą.

Czując nagłą falę gorąca, spięła się i powtarzała słowa z większą siłą do momentu, gdy poczuła na ramieniu mocny uścisk. Rozluźniła się i z uśmiechem spojrzała na zaskoczoną twarz McLewis. Wampirzyca szeroko otwartymi oczami przyglądała się pomieszczeniu.

– Witaj, Scarlett. – Uśmiechnęła się, odsuwając rękę brunetki od swojej.

– Jakim cudem... – zaczęła, jednak nim zdołała zadać pytanie, podskoczyła na widok śpiących ciał czterech wampirzyc. – Co im zrobiłaś?!

– Spokojnie. One tylko śpią. – Thea wzruszyła ramionami. – Wiesz, że nikt nie może wiedzieć o naszej rozmowie, prawda? – Przytaknęła. – Nie możesz zabrać Niko, gdy pójdziesz do Ivy. On ci nie pomoże, ponieważ nigdy nie działa przeciwko regulaminowi szkoły. To bardzo honorowy kamerdyner, przez co może cię wydać.

Scarlett zmarszczyła brwi. Skąd Thea wiedziała o jej planach?

– Komu, jak nie jemu mogę zaufać? – spytała zrezygnowana, napinając wszystkie mięśnie.

– Sobie. Tylko ty możesz wyciągnąć tę żmiję z tarapatów – odparła bez owijania w bawełnę. Nagle opuściła gwiazdę stworzoną z palących się świec i podeszła do łóżka, spod którego wyjęła niewielką kryształową kulę. Po chwili zajęła poprzednie miejsce, wyciągając niewielki przedmiot w stronę wampirzycy. – Dotknij jej, a ujrzysz to, co ja widziałam.

Scarlett odsunęła się tak energicznie, że omal nie przewróciła kilku palących się świec. Na szczęście Thea w ostatniej chwili pociągnęła ją w swoją stronę.

– Jesteś Potomkinią, a masz zdolności prawdziwej wiedźmy – zauważyła McLewis. – Jakim cudem nikt cię jeszcze nie rozgryzł?

Thea zmarszczyła gniewnie brwi, powoli tracąc cierpliwość. Nienawidziła, gdy ktoś zadawał zbyt wiele pytań. W taki sposób rodziły się problemy i niedomówienia, przez które prędzej, czy później ktoś musiał umrzeć. Nie chciała zabijać Scarlett, dlatego zrezygnowała z dalszej konwersacji i brutalnie chwyciła jej dłoń, by położyć ją na kuli. Wampirzyca momentalnie przymknęła powieki, a w jej głowie zaczęły przeplatać się ze sobą obrazy.

Widziała komisję, Ivy w ciemnym lochu, skutą kajdanami ze srebra. Jeden ze strażników wyprowadził wampirzycę na dwór szkoły, by brutalnie zaprowadzić ją na podest, gdzie chwilę później wyrwano jej serce, odrąbano głowę i spalono całe ciało, by nie mogła się odrodzić.

Scarlett upadła na podłogę, głośno łapiąc oddech. Próbowała opanować szybkie bicie serca, jednak widok, który musiała ujrzeć, skutecznie jej to uniemożliwiał. Czy Leonardo nie mówił, jak wiele było warte życie Potomkini? Jeżeli mówił prawdę, to jakim cudem rada Sounce School mogłaby tak pochopnie skazać jedną z nich na śmierć? Przecież Ivy Wood była uważana za najsilniejszą ze wszystkich wampirzyc! Jeśli ktoś miał stać na czele armii podczas wojny, to tylko ona!

– Sama nie lubię tej jędzy, ale nie zasługuje na taki los. – Thea wyciągnęła rękę, którą Scarlie chwyciła i się podniosła. – Wiem, że wszystkich zaskoczysz i wiele zmienisz w tej szkole, ale potrzebujesz czasu i wiele musisz się nauczyć. Ivy jest nam potrzebna. Tylko dzięki niej możemy zdobyć głosy Hessie i Jade. Bez niej one nic nie zrobią.

– Jesteś w stanie przenieść mnie do składzika pośrodku lasu?

– Nie jestem Fryderickiem, Scarlett. Mogę cię przenieść w miejsce, z którego cię zabrałam.

– No to na co czekasz?! Nie mamy czasu! – krzyknęła sfrustrowana, zaciskając dłoń na ramieniu dziewczyny. Przez moment wpatrywała się w jej wygolony bok, nie potrafiąc zrozumieć, jak można dobrowolnie się tak oszpecić. Jak możesz myśleć o takich bzdurach?!, skarciła siebie w myślach i przymknęła powieki.

Nie miała pojęcia, co powinna zrobić. W jaki sposób zamierzała pomóc Ivy, skoro nikt jej nie słuchał? Może wystarczyłoby, gdyby dziewczyna zdradziła obecność swojego brata podczas nieprzyjemnego incydentu, o który ciągle chodziło? Wtedy Lucia musiałaby odnaleźć prawdziwego winowajcę, a Ivy zostałaby uniewinniona.

Scarlie powinna od razu powiedzieć o obecności chłopaka, jednak obawiała się, że to tylko pogorszyłoby sytuację Wood. Czuła, że coś było nie tak, dlatego musiała porozmawiać z wampirzycą, nim zacznie mówić prawdę.

Gdy otworzyła oczy, stała przy ogromnym dębie tuż przed szkołą. Próbowała odpocząć od natłoku myśli, jednak Thea nie dała jej tej możliwości.

Rozejrzała się i wytężyła słuch. Musiała upewnić się, że nikt jej nie obserwował, nim ruszyła w stronę opuszczonego schowka pośrodku lasu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro